środa, 25 czerwca 2014

Rozdział 18



Watykan –hotel na obrzeżach miasta

Stał w oknie obserwując ustający ruch na jeszcze nie tak dawno, gwarnej ulicy. Ale, co się dziwić, w końcu dochodziła już prawie północ. W pokoju panował półmrok. Jedynym światłem była lampka nocna przy łóżku i światła latarni ulicznych dochodzące z zewnątrz. Mężczyzna trzymał papierosa w żylastej, chudej dłoni. Jego twarz była kamienna poza ustami, które były wygięte w czymś w rodzaju półuśmiechu. W pewnym sensie był z siebie i swojej pracy zadowolony i z toku wypadków. Jedno jednak wciąż mu wadziło – fakt iż jak dotąd nie potrafili wyciągnąć Santhezów z więzienia. Mężczyźni zostali skazani bez ciągnącego się latami procesu, a to wszystko za sprawą informacji jakie dotarły do rządu Amerykańskiego i Meksykańskiego, zapewne od tajemniczego hakera Widmo, którego niewątpliwie wkurzyli poprzez porwanie jego człowieka. Zgromadzenie pracowało na pełnych obrotach by uwolnić swoich najlepszych członów i wiedział, że nie spoczną dopóki nie zrealizują swojego celu. Fanatyk nie był zbytnio zadowolony ale miał inne ważniejsze priorytety jak rozszyfrowanie zagadki swojego życia. On zaś przebywał na obrzeżach miasta śledząc poczynania organizacji Watykańskich i Amerykańskich. Sam nie pokazywał się w mieście ze względu na bezpieczeństwo; wszyscy wjeżdżający do miasta byli gruntownie sprawdzani. Nie było tajemnicą iż po udanej akcji FBI, młody Carter znalazł się pod opieką Watykanu i samego papieża. Dlatego też Jugodin miał swoich ludzi wewnątrz i właśnie przed chwilą sprzątaczka z Pałacu Papieskiego poinformowała, że młody Carter ponownie trafił do specjalnego pokoju z miękkimi ścianami. Z jednej strony był zadowolony z tego, bowiem świadczyło to o tym, że wykonał doskonałą robotę. Z drugiej strony jednak miał nadzieję, że Carter dojdzie jednak do siebie i nieświadom niczego poprowadzi ich do tego, czego tak uporczywie szukali. Sprzątaczka, którą Zgromadzenie przekupiło, od samego początku informowała go o stanie Cartera oraz o jego zachowaniu, z czego mógł wywnioskować, że Carter cały czas miał wizje. Gdyby tylko chłopak nie przebywał w Pałacu Papieskim, a zwykłym szpitalu psychiatrycznym, zajął by się nim wtedy. Nikt by wówczas nie stanął mu na przeszkodzie przed otworzeniem czaszki Cartera i sprawdzenia jak reaguje jego mózg ze znamieniem. Te krótkie eksperymenty jakie zdołał wykonać na dzieciaku podczas tych trzech dni, utwierdziły go tylko w jego przypuszczeniach. Mózg Cartera skrywał wiele cudnych tajemnic, a on chciał je wszystkie poznać.  
Odszedł od okna i podszedł do barku. Nalał sobie kosztownej brandy i upił łyk bursztynowego napoju. W pokoju obok trzech mężczyzn próbowało rozgryźć zagadkę artefaktów z Bega, odnalezionych osiemnaście lat temu. Archeolog, kryptolog  i językoznawca od przeszło miesiąca ciężko pracowali nad artefaktami bez rezultatu. Jednakże czuł, że niebawem nastąpi przełom i będą mogli ruszyć na ekspedycje z pomocą Cartera lub bez niej. Czekali jeszcze na transport kart oraz samego tajemniczego manuskryptu, którego kodu nikt nie potrafił złamać. Zadaniem Jugodina miało być dopilnowanie by naukowcom w końcu udało się złamać ten kod, bo przecież jacyś średniowieczni skrybowie i alchemicy nie mogli być mądrzejsi od dzisiejszych specjalistów, chociaż musiał przyznać, że był pod wrażeniem osiągnięć doctor mirabilis, Rogera Bacona. Bo to właśnie jemu najczęściej przypisywano autorstwo tego niezwykłego manuskryptu. Jugodin jednak nie był zadowolony z tego, że nie udało im się dostać w posiadanie artefaktów, które ekipa profesora Cartera znalazła zaledwie kilka miesięcy temu. Coś musiało być specyficznego w Bega, które wydawało się dla Jugodina ziemią jałową. Prędzej spodziewał się takich odkryć w Egipcie czy Izraelu, ale nie tak małej miejscowości jak Bega, że nie na wszystkich mapach jest oznaczona. Ale wszystko sprowadzało się właśnie do tej miejscowości, jakby była centrum najważniejszych wydarzeń. 


Pałac Papieski

Trzy dni. Trzy cholernie długie dni.  
Jedno zdarzenie, jedna chwila i wszystko szlag trafił. A już zaczynała się cieszyć z odniesionego sukcesu i nie tylko ona się cieszyła. Stała właśnie w pokoju kamer i obserwowała na monitorze pokój z białymi, miękkimi ścianami, w którym trzy dni temu umieścili Nathana. To ona i profesor Carter znaleźli Nate’a w łazience. Kiedy tam weszła miała wrażenie, że przez pomieszczenie przeszło tornado; wszystko było porozwalane i zdemolowane. Nathan kołysał się z błędnym, nieobecnym wyrazem twarzy. Jego spojrzenie było zamglone. W ręce ściskał odłamek lusterka, które zbił. Jego przedramiona były czerwone we krwi, która znaczyła podłogę wokół niego i białe ściany. Pokaleczył sobie jednak tylko lewe przedramię, ale i tak niektóre z tych ran na pewno pozostawią kolejne blizny; jakby miał ich już na swoim ciele mało. Kiedy umieścili go w tym pokoju miała nadzieję, że nie na długo, że w ciągu doby uda im się jego stan ustabilizować. Zazwyczaj właśnie tak bywało, że Nathan wracał do siebie w przeciągu doby, góra trzydziestu sześciu godzin. Lecz tym razem było inaczej. Nathan popadł w stan zbliżony do katatonii, a oni nie mieli pojęcia jak go z niego wydobyć. Zastanawiali się nawet nad terapią szokową, ale to miało zostać zastosowane, gdy już wszystkie metody zawiodą. Czy wiedzieli, co spowodowało ponowne pogorszenie się stanu zdrowia Cartera? A i owszem. Spodziewali się tego. Spodziewali się, że Nathan sobie przypomni, ale nie przewidzieli takich skutków tego momentu. Czuła, że zawiodła. Zawiodła Nathana, zawiodła jego rodzinę i przyjaciół, zawiodła ludzi, którzy powierzyli jej opiekę nad Carterem, a przede wszystkim zawiodła samą siebie. Okropnie bolało ją patrzenie codziennie na profesora Cartera, który przez niespełna dwa miesiące strasznie posiwiał i schudł. Na Susan, która chodziła smętna i z czerwonymi i opuchniętymi od łez oczyma. Na André, który nie potrafił poradzić sobie z frustracją i bezradnością. Na Syriusza, który obarczał siebie winą i który już nie potrafił dłużej na to patrzeć. Agent od kilku dni nie pojawiał się na piętrze, które zostało im oddane do użytku przez Papieża i władze papieskie. Nie wiedziała czy upija się, czy demoluje cokolwiek. Martwiła się o niego, jak i o pozostałych.
Z rozmyślań wytrącił ją dźwięk skrzypiących drzwi. Do pokoju wszedł doktor Boccaccio.
- Bez zmian. Leki nie działają – westchnął gorzko, przecierając zmęczone oczy.
- Daliśmy mu czas, ale najwyraźniej my i nasza wiedza lekarska już nic nie możemy dla niego zrobić – odparła z goryczą. Nienawidziła tego uczucia porażki. Ale z ciężkim sercem musiała się do tego przyznać i pogodzić z tym bolesnym faktem. Najwyraźniej Opatrzność miała inne plany co do Nathana.  
- Pozwoliła pani agentowi Whintningowi na odwiedziny? – pytanie doktora wyrwało ją ponownie z zamyślenia. Spojrzała zaskoczona na ekran monitora.
- Nie – rzuciła krótko, bacznie obserwując poczynania agenta – Poczekajmy chwilę, ale radzę być w pogotowiu – wymieniła znaczące spojrzenie z Boccaccio.

* * *

Nie potrafił zapanować nad swoją reakcją. Był wściekły, przerażony, złamany, rozgoryczony. Czuł jak depresja spycha go w dół. Jak nie potrafi myśleć ani oddychać. Pojawiające się wspomnienia tortur atakowały jego umysł gwałtownie, bez ostrzeżenia zadając silny, powalający ból. Paraliżował go strach iż Santhez i Jugodin znajdą go i znów zaczną torturować. Nie przeżyje tego ponownie. Nagle pojawiło się uczucie winy, że sam jest winien zaistniałej sytuacji i po części była to racja. Gdyby im wtedy wszystko powiedział… zgodził się na współpracę…
Gdyby siedem lat temu nie poznał Syriusza i reszty… gdyby nie dowiedział się, że to przez sprawę Perezów i Santheza ukrywają się w klasztorze przebrani za zakonników…
Gdyby…
Gdyby osiemnaście lat temu nie dotknął tego pieprzonego artefaktu…
Płakał, wrzeszczał, demolował.
Chciał zadać komuś ból.
Dlaczego to wszystko spotykało właśnie jego?!
Co takiego zrobił, że na to zasłużył? Czym zgrzeszył?
Jak Susan może go wciąż kochać? Tak złamanego i oszpeconego?
A Syriusz? Syriusz nawet nie chciał go widzieć na oczy.
Twarz Jugodina znów zamajaczyła przed jego załzawionymi oczyma. Żylasta ręka wyciągała się ku niemu. Z krzykiem rzucił się na rozbity kawałek lusterka i zaczął ciąć ramię. Ból był prawdziwy, a on zasługiwał na niego. Musi zniszczyć siebie, by oszczędzić bliskim tego koszmaru.
Wystarczyło kilka nacięć. Z upływem krwi i on sam odpływał. Oddalał się. Nie potrafił już dalej walczyć. Jego ciało było słabe i ciężkie. Było jego więzieniem, z którego musi się uwolnić.
Po chwili zaczęły do niego docierać strzępy krzyków i rozmów, ale jego to już nie obchodziło. Zatem nie zdziwił się, gdy ponownie trafił do miękkiego pokoju. I właśnie tu chciał spędzić resztę życia. Skulony i zamknięty w sobie, za zasłoną grubych murów jakie stworzył.
I trwałby tak w nieskończoność, gdyby nie jakaś siła, która znów się w nim obudziła i nie dawała mu spokoju. Znów poczuł niepokój, ponaglenie do działania. Od dłuższego czasu nie robił jednej, lecz najważniejszej rzeczy i kiedy w jego pokoju pojawił się Syriusz wiedział, że musi odbyć najważniejszą rozmowę. Wiedział, że Syriusz mu w tym pomoże. Bo to on był przy nim cały czas, chociaż on był tego nieświadom. Musi wypłynąć na powierzchnie, na głębię bo ma zadanie do wykonania. Nadszedł właściwy czas. Widział to w oczach Syriusza, w jego gniewie i frustracji.        

* * *

Syriusz już miał dość tego. Dusił się i dławił. Nie spał odkąd Nico trafił do szpitala, a teraz jeszcze ledwo jadł. Cały czas szukał odpowiedzi, odpowiedzi na pytanie dlaczego to się dzieje? Dlaczego jego mały brat musi tyle cierpieć i przechodzić przez to wszystko? Uciekł do podziemi Pałacu, gdzie znalazł tajne pomieszczenia i sale treningowe zapewne należące do Opus i Pugnus Dei, z których skorzystał. Musiał zająć czymś swój umysł i ciało by nie zwariować, by nie popaść w alkoholizm lub po prostu by nie chwycić z pistolet i odstrzelić sobie łeb. To wszystko trwało zbyt długo. Kiedy znaleźli Nico trzy dni temu nie potrafił uwierzyć, nie potrafił pozbierać się ponownie z tego. Jeszcze kilka godzin wcześniej Nico spacerował po dworze i całował się z Susan, a teraz znów był w miękkim pokoju i na dodatek w stanie katatonii. Ohara tłumaczyła, że to nie typowa katatonia, ale on nie znał się na terminologii medycznej. Nie od tego był. Zatem teraz zebrał się w sobie i postanowił zrobić coś głupiego, szalonego ale zarazem tak typowego dla niego. Miał dość już dzwonienia do chłopaków i Arthura i przekazywania im samych złych wieści. Zatem przybrał najbardziej twardy wygląd na jaki go było stać i po prostu wtargnął do pokoju Nico. Podszedł do skulonego mężczyzny i chwycił za policzek. Klęczał plecami do kamery, zasłaniając w większej części swoim ciałem Nico. O to właśnie mu chodziło, taki miał plan.
- Nico, wiem, że mnie słyszysz. Potrzebuję cię – szepnął, szorstkim, stanowczym i rozkazującym głosem. Przez chwilę wątpił by jego plan się powiódł. Nico wydawał się być daleko stąd. Ale coś się zmieniło. Jego przyjaciel podniósł rękę i palcem dotknął jego blizny.
- Santhez – szept był ledwie słyszalny, ale jego serce aż szybciej zabiło na dźwięk tego głosu.
- Tak – wykrztusił ze ściśniętego gardła.
Kiedy się spotkali te siedem lat temu, nie od razu przypadli sobie do gustu. Syriusz był długo nieufny wobec młodego chłopaka, którego jego zespół szybko zaakceptował. On jednak wciąż cierpiał po stracie brata. Jednak któregoś dnia przyszło im na zwierzania.


Klasztor świętej Klary – 7 lat temu

Układali książki na półkach w bibliotece. Brat Marcus, który ją prowadził rozchorował się, a nie było nikogo innego chętnego na zastępstwo. Nawet nie pamięta jak Nico wrobił ich dwóch do tej pracy. Ale oto są tu i teraz, przedkładając książki i ścierając z nich kurz.
- Jeśli pomyślisz, że to cała robota bibliotekarza, to się grubo pomylisz – przerwał milczenie Nathan – To jakbyś pomyślał, że strzelanie jest jedyną czynnością należącą do obowiązków agenta federalnego.
- Zapamiętam, młody – rzucił od niechcenia.
- Przestaniesz mnie nazywać ‘młody’? – Nathan spojrzał na niego, lekko podirytowany.
- A jak mam cię nazywać, młody? Dzieciak? – zapytał Syriusz, starając się wyprowadzić Cartera z równowagi. Sprawiało mu to w pewien sposób satysfakcje i był ciekaw jak daleko może się posunąć.  
- Nie dam ci tej satysfakcji – Nathan spojrzał się na niego zadziornie i rzucił w niego ścierką do kurzu – Skąd ta blizna? – zapytał nagle, całkiem wytrącając Whiteninga z jego myśli.
Nie odezwał się. Nikomu nie mówił jak powstała, nikomu nie powiedział o tym jak Owen zginął. Sam nie chciał pamiętać, i na pewno nie powie tego temu przeklętemu szczylowi, który uważa, że pozjadał wszystkie rozumy.
- Moja mama mawiała, że czasami lepiej pogadać z kimś o tym, co nas boli. Nie przyniesie to ulgi, ale pomoże innym zrozumieć nasz ból – Nathan powiedział, znów przerywając milczenie. W jego głosie było coś dziwnego, pewien smutek.
- Mawiała? – Syriusz wyłapał czas przeszły w wypowiedzi Cartera.
- Zmarła na raka, gdy miałem cztery lata, ale te słowa zapamiętałem dokładnie – odparł, starając się nie patrzeć na Syriusza. Koncentrował się na swojej pracy. Syriusz znał to bardzo dobrze. Sam wielokrotnie dużo pracował by nie musiał myśleć o bolesnych sprawach.
- Zostałem postrzelony w twarz – odparł i nim się zorientował, opowiadał Nathanowi o swoim bracie i tym jak zginął. Nie wiedząc czemu, czuł się dobrze mogąc o tym rozmawiać właśnie z Carterem. Dzieciak miał coś w sobie; coś wkurzającego, a zarazem przyciągającego do siebie niczym magnez.
- Zabił twojego brata. Ciebie jego człowiek zrzucił z balkonu… Ale nie zginąłeś od upadku, wiec chciał dokończyć zadanie… – Nathan powtarzał ważne fakty, jakby chciał go dobrze zrozumieć. To się właśnie Syriuszowi podobało, dzieciak umiał słuchać i wyciągać najważniejsze wnioski oraz czytać między wierszami.
- Dokładnie – westchnął ciężko.
- To nie była twoja wina – powiedział stanowczo Nathan – Owen nie chciał byś się obwiniał za jego śmierć. Musisz żyć za was dwóch – z tymi słowami ruszył ku wyjściu.
- Hej, Nico! – Syriusz poczuł się dziwnie ale zarazem miał wrażenie, że właśnie ‘Nico’ brzmi najbardziej naturalnie i pasuje do chłopaka – Nie trać wiary, bo musisz wierzyć i za nas.


Pałac Papieski – chwila obecna

Syriusz dostrzegł jak mgliste spojrzenie przyjaciela zmienia się w pełne zdecydowania i błagania o coś. Tylko pytanie o co? Jednak agent szybko zaskoczył. Syriusz wiedział jak Nico bardzo związany jest z religią, a praktycznie od dwóch miesięcy nie miał możliwości na modlitwę w ciszy. Zatem postanowił wcielić w życie swój przebiegły plan, licząc, że się powiedzie i jednocześnie dać mu to czego potrzebował. Zerwał się zatem z klęczek i zaczął wrzeszczeć.
- Jesteś żałosny, wiesz! Wszyscy wyrywają sobie włosy by ci pomóc a ty co? Uciekasz! Chowasz się jak tchórz w norze. Jesteś słaby i aż się dziwię, że Jugodin cie nie złamał! Myślałem, że jesteś silniejszy. Dajesz tym skurwielom tylko satysfakcję, że złamali cię i pokonali. Co z tego, że Santhezowie gniją w pierdlu skoro wygrali – krzycząc, nachylił się nad Nathanem z zaciśniętymi w pięść dłońmi. Jego spojrzenie jednak mówiło wszystko.  Nie musiał czekać długo na reakcję doktorów. Już po chwili Ohara i Boccaccio wbiegli do pomieszczenia.
- Jesteś sam sobie winny! – krzyknął ostatni raz, gniewnie wskazując palcem w stronę skulonego Nathana.
- Agencie Whitening, dość tego! – zagrzmiała gniewnie Elizabeth. Oboje wyprowadzili na korytarz wściekłego agenta.
- Czy pan zdaje sobie sprawę z tego, co pan wyprawia?! – rzucił uniesionym tonem Boccaccio.
- Doskonale wiem, co ten tchórz wyprawia – warknął Syriusz. Ustawił się tak by miał widok na niedomknięte drzwi pokoju, a lekarze stali odwróceni plecami do wejścia.
- Czyś ty się upił, lub naćpał? – wrzasnęła z wyrzutami Ohara, bo takiego zachowania ze strony agenta się nie spodziewała. Była na niego wściekła, chociaż rozumiała jego gniew i determinację. W głębi duszy miała nadzieję, że taki wybuch emocji ze strony przyjaciela wyrwie Nathana z letargu, ale bała się jednocześnie, że stan jej pacjenta może się jeszcze bardziej pogorszyć. Podczas gdy ona wraz z drugim lekarzem ofukiwali karygodne zachowanie Whiteninga, Nathan wykorzystał ten moment ich nieuwagi by wymknąć się z pomieszczenia.
- I tak to nie ma już znaczenia – warknął Syriusz, ukradkiem obserwując oddalającego się przyjaciela.
- Masz zakaz zbliżania się do Nathana. Później sobie z tobą porozmawiam – zagroziła Ohara, celując w niego swoim długim, szczupłym palcem. Kobieta odwróciła się na pięcie i wmaszerowała do pokoju Nathana by tylko po chwili wybiec stamtąd – Niech cie wszystkie diabli, Syriuszu! Coś ty narobił?!

* * *

Nathan wykorzystał nieuwagę lekarzy i wymknął się z pomieszczenia. Jego ciało było osłabione z powodu braku jedzenia i ruchu, lecz wiedział, że postępuje słusznie. Wiedziony dziwną siłą udał się na piętro wyżej, do kaplicy, w której zazwyczaj modlił się Papież. Kaplica była pusta, znaczy, nie było w niej innych ludzi. Ale była osoba, z którą Nathan potrzebował porozmawiać. Kapliczka byłą skromna i o to mu chodziło. Wystarczyło, że był obraz lub figura święta.
Zaczął nerwowo chodzić tuż przed dużym krzyżem stojącym na stole. Odgarnął przydługie włosy i uśmiechnął się niepewnie.
- Dawno nie rozmawialiśmy – zaczął nieśmiało, rzucając rozżalone spojrzenie na krzyż.
- Chciałbym zrozumieć dlaczego? Wiem… zadaje za dużo pytań – mówił krążąc po pomieszczeniu. Miał na sobie białe szpitalne ubranie i był boso. Bluzka wisiała okropnie na nim, a lewą rękę miał zabandażowaną – Pomieszałeś mi rozum, odebrałeś wolę życia i walki. Zsyłasz cierpienie i ból. Te wizje… czymkolwiek są… teraz są zatarte. Wiem, że posiadasz tajemnice przekraczające ludzkie rozumowanie… Boże – jęknął, ukrywając twarz w dłoniach i ciężko wzdychając – Jestem tylko śmiertelnikiem. Słabym na dodatek. Jestem niczym robak na pustyni, którego możesz zdeptać. Czego ty ode mnie chcesz Panie? – zapytał spoglądając na ukrzyżowanego Mesjasza – Jakie masz wobec mnie plany? Potrzebuję zrozumieć bym mógł wykonać Twą wolę. Błagam… – westchnął rozpaczliwie, padając na kolana i rozkładając bezradnie ramiona – Czy Ty nie wymagasz ode mnie zbyt wiele? Dodaj mi siły i odwagi bo sam nie dam rady. Jestem Twym sługą, uczniem, który wypełni Twą wolę. Objaw mi ją o Panie! – zawołał z głębi serca. Był rozdarty, załamany, przerażony. To wszystko było ponad jego siły. Spojrzał na krzyż. Jego Zbawiciel do samego końca wytrwał, przeszedł przez śmierć pokonując ją i dając im nadzieję na życie wieczne w domu ich Niebieskiego Ojca. Nathan poczuł, że nie jest sam w tym wszystkim, że ktoś również cierpiał tyle co i on. Chociaż powinien się zbuntować, nie potrafił, bo tu już nie tylko o niego samego chodziło. A dla bliskich Nathan był w stanie zrobić wszystko.
 - Wiem, że masz moc – ponownie przemówił. Jego głos był ochrypły i słaby -  Odnów mnie Panie i wzmocnij w mej słabości – błagał - Dodaj mi Swego Ducha bym mógł zwyciężyć zło. Bym wypełnił świętą wolę Twą. Pan jest pasterzem moim… - recytował nawet nie zauważając jak w drzwiach kapliczki pojawili się lekarze wraz Syriuszem i kilkoma zakonnikami, w tym z osobistym sekretarzem Papieża. Doktorzy już chcieli podejść do Nathana, gdy zatrzymał ich surowy a jednocześnie ciepły głos.
- Nie przerywa się takiej rozmowy z Najwyższym Kapłanem.
- Wasza Eminencjo – zwrócił się do Papieża Boccaccio – Nathanael powinien wrócić do swojego pokoju. Jeszcze nie tak dawno… - zaczął tłumaczyć, lecz dłoń, która zawisła w stanowczym geście uciszyła go.
- Nasz Pan wybrał sobie tego młodzieńca do ważnego zadania i najwyraźniej nadszedł dzień by je zaczął wypełniać – oznajmił Papież, łagodnie i dobrotliwie się uśmiechając i zerkając do środka.
- Jeśli ktoś może uleczyć Nico, to tylko Bóg – powiedział Syriusz, stanowczo patrząc na lekarzy.   
- Nie przestawaj w to wierzyć, mój synu – zwrócił się do agenta Papież.
Wszyscy odwrócili się by w milczeniu i w zadumie przypatrywać się dalszej rozmowie Nathana z Bogiem.
Ciało Nathana drżało lekko, ale wiedział, że uzdrowienie przyjdzie z czasem. Potrzebował odbudować siebie od nowa i stworzyć siebie silniejszego o bolesne doświadczenia. Jak gad przybrać pancerz silniejszy i odporniejszy. Musi dowieść wszystkim, że nie tak łatwo go jest zniszczyć, że wszystko może w tym, który go umacnia. Wierzył jednak, że Bóg ma jakiś wyższy plan, którego nikt z ludzi nigdy nie pojmie. A on musi powstać jak Feniks z popiołów jeszcze potężniejszy i wykorzystać swe dary do osiągnięcia misji.  Musi odzyskać artefakty i powstrzymać Zgromadzenie. Musi dotrzeć do Manuskryptu Voynicha, bo w nim jest sekret wiecznego życia i niebiańskiej mocy. Nie może dopuścić by to dostało się w niepowołane ręce.
Jego wrogowie będą przeklinać ten dzień. Stworzyli go na swoją zagładę i zgubę.
Będzie kąsał boleśnie. Do tego potrzebuje odnowić i udoskonalić swe Bractwo.
Ale najpierw musi odbudować swój rozum i ciało.
- Dzięki Ci o Panie za Twe dary – szepnął po łacinie. Jego twarz była jaśniejsza  i spokojniejsza, chociaż po skroniach spływały kropelki potu z wyczerpania  i żarliwości jego modlitwy. Dziwnie mu było mówić po łacinie, kiedy znów mógł mówić w ojczystym języku, ale wiedział, że nie ważne w jakim języku będzie mówił – Pan i tak go wysłucha.     

niedziela, 22 czerwca 2014

Rozdział 17




Moguncja - Wieki Średnie około 1323 roku

Pomieszczenie było niewielkie, oświetlone świecami. Na środku stał drewniany stół, a na nim znajdował się stos papierów, kałamarz z atramentem, trzy pióra gęsie, rylec. Klepsydra z piaskiem odmierzała czas. W kominie ogień mocno buchał, a przy nim stał miech i pogrzebacz. Dwie osoby kręciły się niecierpliwie po izbie. Jednym  z nich był tęgi i łysiejący mężczyzna, który pośpiesznie zebrał pergamin ze stołu i zaczął go wrzucać do ognia. Jego grube palce nosiły ślady poparzeń i zaschłego kleju.
- Pamiętaj, Morganie, mnie i brata Albertyna nigdy tu nie widziałeś. Inkwizycja nie może poznać cośmy tu robili - upominał młodego chłopaka, który czyścił blaty.
- Mój ojciec nie byłby rad gdyby poznał cośmy robili. Ale bądźże rad mi powiedzieć jeno pocośmy oprawiali ten zielnik? - dopytywał. Jego młode lico błyszczało od potu. Zajmowali stary warsztat, który od lat nie był używany, a który podlegał pod własność bogatych kupców z Moguncji.
- Zali nie czas na to, mój drogi - ponaglił chłopca, który mógł mieć najwyżej trzynaście lat. Mężczyzna podrapał się po łysinie, po czym sięgnął po przedmiot szczelnie okryty w sakwie - Dostarcz to do kościoła świętego Kwintyna, do rąk Opata - przekazał chłopcu, zarzucił mu na ramiona pelerynę i odprowadził do dziury w ścianie jaką zrobili, a która znajdowała się za regałem na zioła. Miał nadzieje, że chłopcu uda się bezpiecznie dotrzeć do kościoła, który znajdował sie na obrzeżach miasta. Wiedział, że skończył im się czas. Księga znajdująca się w sakwie miała powędrować dalej do Oxfordu wraz z franciszkańskim zakonnikiem, bratem Albertynem. Tylko tyle wiedział bo więcej nie potrzebne mu było. Zagrażałoby to tylko ich tajnej i czcigodnej misji. Jego krewny nie wyjawił mu jakim sposobem trafiła do niego, ani dlaczego w tak ciężkim stanie wrócił nagle z krucjaty do Ziemi Świętej. Kazał mu tylko oprawić księgę w nową oprawę, przysłaniając starszą. Sam natomiast posłał po brata Albertyna, z którym później jeszcze rozmawiał za zamkniętymi drzwiami, nie dopuszczając do siebie nikogo. Jego krewny zaledwie kilka dni temu zakończył swój żywot. Teraz do niego należało wykonać zadanie powierzone mu przez krewnego – młodego rycerza Bożogrobców.[1]
Nagle usłyszał walenie do drzwi. Dla niego nie było czasu już na ucieczkę. Musi odwrócić ich uwagę od chłopca. Wiedział, co go czekało ze strony Inkwizycji. Ostatni raz spojrzał w stronę regału, który z powrotem zasunął by nie widać było dziury i przelotnie spojrzał w ognisko. Niczego tu nie znajdą, przemknęło mu, gdy władze wraz z Inkwizytorem wkroczyły do pomieszczenia.  W ostatniej chwili jednak rzucił się w stronę kominka, chwycił za pochodnię i rzucił ja na drewniana podłogę. Ogień błyskawicznie zaczął się rozprzestrzeniać, ponieważ uprzednio polał całą izbę łatwopalną substancją, której wcześniej używał podczas eksperymentu.
- W imię Naszego Pana, stój! - krzyknął Inkwizytor, lecz już było za późno.

* * *
Morgan wybiegł na pagórek i zatrzymał się na chwilę by złapać oddech. Kiedy odwrócił się, ujrzał unoszącą się w dali łunę ognia. Wiedział, co to znaczyło, zatem ruszył pędem dalej w stronę kościoła. Nie rozumiał zbyt wiele, ale musiało mieć to związek z czymś religijnym, skoro był wzywany franciszkanin, a teraz on biegł do kościoła. Wiedział jednak, że może mu nie być dane poznać prawdę. A może stanie się strażnikiem tej tajemnej wiedzy. Tylko czy był godzien?  


Watykan - Pałac Papieski, czasy obecne

Obudzenie się z bólem głowy nie należy do przyjemności. Na dodatek ostre światło lamp kuło go boleśnie w oczy. Pamięta sen jak najbardziej, jakby to było jego własne wspomnienie. Przez chwilę leżał nie otwierając oczu, lecz zastanawiając się czy chłopiec bezpiecznie dotarł do kościoła. Leżenie na miękkiej podłodze nie było złe samo w sobie. Zatem, gdy lekko uchylił powieki doskonale wiedział, gdzie się znajduje – w ulubionym, miękkim pokoju. Był zaskoczony, że w Pałacu Papieskim znajduje się takie pomieszczenie. Ale najwyraźniej mury papieskich rezydencji kryją liczne sekrety, które nie są dostępne zwykłym śmiertelnikom. Znów był Nathanem bez wspomnień. Zamazaną kartka papieru – tak wolał o sobie myśleć, niż jak o pustej kartce. Chociaż jeśli miał być szczery sam przed sobą to czuł się pusty, nagi, bezbronny, a przede wszystkim przerażony. Usłyszał skrzypnięcie i zobaczył jak  w pomieszczeniu ukazuje się doktor Ohara.
- Nathanie, widzę, że się obudziłeś - zaczęła miłym i ciepłym głosem, używając języka, którego niby rozumiał ale wydawał mu się całkiem obcy - Jak się dziś czujesz? – zadała standardowe pytanie, które zawsze padało, gdy budził się w
 tym pokoju zaraz po ataku.
- Jak osoba psychicznie chora z wypranym umysłem i bez wspomnień - odparł ironicznie, lekko się uśmiechając. Odpowiedź była automatyczna lecz szczera. Nie widział potrzeby udawania i tak niczemu to się nie przysłuży, a może prawda pomoże mu odnaleźć siebie. Tylko czym była prawda? Zadrżał lekko na to pytanie, jakby już gdzieś wcześniej je komuś zadawał.
- Jakbym słyszała starego Nathana - stwierdziła Ohara siadając obok niego na miękkiej podłodze - Chcesz tu porozmawiać czy możemy przejść do twojego pokoju? - zapytała, bacznie obserwując reakcje swojego pacjenta.
- Jak mi dasz coś na ból głowy - westchnął ciężko, pocierając dłonią skroń. Ten ból robił się coraz bardziej natarczywy i zaczynało go lekko nudzić. Tylko czy od bólu głowy czy od nadmiaru lekarstw?
- Boli cię głowa? Od jak dawna?
- Wiesz, że dla mnie czas stracił znaczenie. Nie wiem jaka jest data i czy jest świt czy noc - odparł gorzko, po czym lekko jęknął. Światło coraz bardziej doskwierało mu, zatem przymrużył oczy. Na dodatek światło jarzeniówek odbijało się od wszechobecnej bieli, która tylko wzmacniała nieprzyjemne doznania - To mogą być minuty, ale przybiera na intensywności - dodał szczerze. Nie ruszanie się z pozycji leżącej było najrozsądniejszą opcją, nawet jeśli powinien usiąść. Jego ciało nie zapomniało odruchów warunkowych i obyczajowych. Z tego, co wiedział był kulturalnym, młodym człowiekiem i wiedział, że jednak nie wypada rozmawiać z lekarzem, i to kobietą, na leżąco.  Dla niego było to lekceważącym gestem w stronę doktor Ohary. Zebrał się zatem w sobie i ostrożnie podniósł. Świat zawirował gwałtownie, a ból uderzył ze zdwojoną siłą.
- Powiem pielęgniarce by przyniosła... - zaczęła doktor, lecz przerwała. Nathana chwycił się za głowę, a krzyk bólu wyrwał się z jego ust - Nathanie, co się dzieje? - zapytała zatroskana - Wołajcie doktora Boccaccio! - zawołała w stronę drzwi, z przerażeniem obserwując jak krew pojawia się na białym ubraniu Nathana. Ostrożnie chwyciła Cartera i przytrzymała jego głowę, tak by krew swobodnie spłynęła. Po chwili do pokoju wbiegł starszy włoski lekarz wraz z pielęgniarkami. Nathan miał wrażenie, że jego głowa zaraz eksploduje z powodu bólu i wracających wspomnień, które wlewały się do jego głowy. Wspomnień należących do niego, Nathaneala Cartera. Wspomnień dotyczących jego dzieciństwa i szkoły, jego rodziców i rodziny. Czuł rosnący chaos i mętlik. Głowa robiła mu się coraz cięższa. Miał wrażenie, że ktoś przytkał mu uszy, niczym przy zmianie wysokości. Wiedział, że ściska kogoś za rękę. Ten kontakt fizyczny był niczym pomost utrzymujący go miedzy szaleństwem a resztką poczytalności jaka jeszcze w nim tkwiła. Poczuł ukłucie w rękę  i wiedział, że został podany mu lek. Miał ich dość, ale ten akurat przywitał z radością, bo wiedział, że przyniesie mu on ulgę w cierpieniu i uwolni od przytłaczającej fali wspomnień.



Watykan – kilka dni później

Stał przy oknie beznamiętnie patrząc jak duże krople deszczu spływają po szybie i uderzają o parapet. Stał ze skrzyżowanymi ramionami na piersi w białej, bawełnianej koszulce z długimi rękawami i granatowych spodniach dresowych. Jego ciałem sporadycznie potrząsały drgawki. Miał dość leków oczyszczających jego organizm, leków przeciwdepresyjnych, przeciw lękowych, na uspokojenie, czy jeszcze innych, których działania nie pamiętał. Minęło zaledwie kilka dni odkąd w końcu powracała mu pamięć. Większość już zdołał sobie przypomnieć. Lekarze coraz bardziej byli optymistyczni w stosunku do jego postępów i tego, że niebawem mógłby rozpocząć nowy etap. Cieszył się jak małe dziecko ze wspomnień. W końcu nie czuł się pusty i zagubiony. W końcu przypomniał sobie kim jest. Dodatkowym plusem było to iż ataki praktycznie zanikły. Od tamtego wydarzenia nie był ani razu w miękkim pokoju. Skierował teraz swe wspomnienia w okres nauki na Harvardzie. Pamięta, że chodził do biblioteki niedaleko uczelni, biblioteki klasztornej. Ten specyficzny zapach kadzideł, róż i drzewa sandałowego od razu uderza w człowieka i zostaje głęboko w pamięci. I ten przyjemny chłód pomieszczeń, cisza. Księża modlący się i kontemplujący wersety Pisma Świętego. A za klasztorem duży ogród należący do księży. Uwielbiał po nim spacerować z książkami, które wypożyczał w bibliotece. Zawsze odnajdywał tam spokój, wyciszał się, znajdował nowe pomysły lub rozwiązania pilnych spraw czy problemów. Świetnie czuł się również w samej bibliotece. Drewniane miejsca dla czytelników, książki idealnie poukładane. Pamięta, że świetnie odnajdywał się wśród dużej ilości regałów z książkami. Uwielbiał również wdawać się w dyskusje z braćmi i księżmi na różne tematy niekoniecznie teologiczne. Zwrócił wtedy uwagę księdza przybyłego z Asyżu, ojca Rafaela, który szybko stał się jego przewodnikiem duchowym. Był wtedy bardzo pochłonięty nauką, doskonale widział swoją przyszłość.
Ojciec Rafael teraz również towarzyszył mu wiernie w każdym kolejnym kroku wspierając go dobrym słowem, modlitwą lub po prostu obecnością. Ze wspomnień wyrwało go pukanie do drzwi, a po chwili w progu pojawiła się Susan. W głowę zachodził dlaczego tak długo zwlekał z powiedzeniem jej co czuje. Nie mieli czasu być parą i czuł się winny z tego powodu. Zastanawiał się również, dlaczego Susan wciąż tu jest. Dlaczego nie wyjedzie? Przecież jest młodą i atrakcyjną kobietą i na pewno nie potrzebuje takiego wraka jakim niewątpliwie był.
- Chodź – powiedziała, kolejny raz wytrącając go z myśli i zachęcająco wyciągając ku niemu dłoń. Miał zamiar zaprotestować, ale nie potrafił. Wraz ze wspomnieniami wróciły i uczucia, z którymi czasami sobie nie radził. Zwłaszcza z tym miał pewne problemy i opory. Jednak nie potrafił odmówić Susan, nie wtedy jak patrzyła tak słodko na niego tymi swymi zielonymi oczami, które tak uwielbiał.
Szli w milczeniu, trzymając się za ręce. Susan nie zdradziła do końca ich drogi dokąd idą. Ale fakt iż schodzą na dół zaniepokoiło Nathana. Zaraz wyjdą na zewnątrz, a tego Nathan w pewien sposób się bał. Zresztą padało. Ale kiedy w końcu znaleźli się przy otwartych drzwiach, w progu, wszystko zniknęło. Jego opory, strach i niepewność gdzieś odeszły. Widok przepięknych ogrodów, zieleni, życia. Widok czystego nieba, które odsłoniły ciemne deszczowe chmury był niesamowity, napawający życiem i radością. Wyszli na podwórze otoczone murami Pałacu Papieskiego. Dzień był przyjemny i ciepły. W powietrzu unosił się jeszcze zapach deszczu. To był pierwszy raz od wypadku, kiedy wyszedł na dwór i chociaż się bał, cieszył się, że to zrobił.
Susan trzymała go za rękę i obserwowała jak na jego twarzy pojawia się pierwszy naturalny, jasny uśmiech, którego od tygodni nie widziała.
- Dlaczego to robisz? – zapytał ją nagle. To pytanie cały czas cisnęło mu się na usta.
- Dlaczego jestem tu przy tobie? – zapytała, chcąc upewnić się, że dobrze go rozumie. W jego oczach zobaczyła niepewność i wyczekiwanie – Bo to właśnie jest miłość – odparła, wzruszając ramionami jakby to była najprostsza i jedyna odpowiedź.
Nic nie odpowiedział, po prostu przypatrywał się jej jakby chciał nauczyć się od nowa na pamięć jej rysów. Chciał zatrzymać ten czas  i aby ta chwila trwała wiecznie; by jego umysł znów nie spłatał mu figla, by nie musiał wracać do miękkiego pokoju, by nie musiał brać tych wszystkich leków, by nie czuł podświadomie niepokoju, którego nie potrafił opisać.
Przyciągnął Susan ku sobie. Pachniała jak zawsze delikatnie, niewinnie. Nie zasługiwał na tak wspaniałą dziewczynę, ale nie mógł nic poradzić, że ją kochał i potrzebował. Była tą jego lepszą połową; tą, która pozostawała przy zdrowych zmysłach. Powoli nachylił się ku niej, tak iż stykali się niemal nosami. Nieśmiale, jakby wstydząc się swoich uczuć, pocałował ją. Popatrzył raz jeszcze Susan głęboko w oczy i ponownie, tym razem już śmielej pocałowali się.

* * *

Całej tej scenie, z okna na drugim piętrze, przyglądali się profesor Carter, André, ojciec Rafael oraz doktor Ohara. Syriusz natomiast stał w cieniu drzwi wyjściowych. Nico nie pytał o niego, a profesor wymusił na nim obietnicę, że nie powróci do życia Nathana, dopóki on sam o agenta nie zapyta. Profesor bał się, że spotkanie z Whiteningiem może spowodować gwałtowne powracanie wspomnień tych bolesnych, związanych z torturami. Syriusz doskonale rozumiał, dlatego podszywał się pod zakonnika w czarnej sutannie. Ukrywał głęboko przed wszystkimi jak bardzo brakowało mu jego małego brata, którego w końcu udało mu się odzyskać. Jednak przed jedną osobą nie potrafił już tak dobrze skrywać swych prawdziwych uczuć. Whitening, jak każdy, potrzebował z kimś porozmawiać. Dlatego w jakiś dziwny sposób stała mu się bliska doktor Ohara. Przychodził do niej wypytać się o Nico, a ona zawsze potrafiła podstępem wciągnąć go do rozmowy i nieświadom zaczynał mówić    o sobie i swoich uczuciach. Co nie było łatwe i nie należało do Syriusza mocnych zalet, ale Elizabeth Ohara umiała sobie z nim doskonale poradzić, tak, że ich rozmowy z profesjonalnych przeistoczyły się w koleżeńskie.
Wszyscy jednak nerwowo wyczekiwali chwili, gdy Nathan przypomni sobie te trzy dni spędzone w piekle. Wiedzieli, że kolejny raz będzie to przeprawa przez ból, cierpienie, rozpacz – jednym słowem, kolejne piekło. Ale mieli nadzieję, że to jeszcze nie ten dzień, bo dopiero od niedawna widzieli Nathana takiego jak dawniej. Chociaż był raczej cieniem człowieka, to jednak w porównaniu z tym, co było jeszcze tydzień temu robiło ogromną różnicę.

* * *

Wieczór zapowiadał się naprawdę dobrze i tak całkiem zwyczajnie. Mięli zjeść wszyscy razem kolację. Nathan poszedł do swojego pokoju, który zajmował od niespełna dwóch miesięcy by się przebrać. Czuł jakiś nieopisany niepokój. Podświadomie wyczuwał, że ma coś ważnego do załatwienia, ale nie potrafił tego opisać ani zlokalizować. Wspomnienia wizji jakich doświadczał od przeszło pięciu tygodni, teraz gdy przypomniał sobie kim jest, były  zatarte, mgliste i niejasne. Jednak nie to tak całkiem zajmowało umysł Nathana, jak osoba, którą przypadkowo dojrzał idąc do swojego pokoju, a która rozmawiała z ojcem Rafaelem. Był to wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o kruczoczarnych włosach i czarnej brodzie. Był odziany w czarny habit. Zapewne ksiądz lub brat zakonny, w końcu znajdował się w Pałacu Papieskim. Tyle, że ten wydał mu się nadzwyczaj znajomy. Chociaż widział go przez dosłownie chwilę nie potrafił przestać zastanawiać się skąd może go znać. Mężczyzna nie pasował mu tutaj swoją posturą, a i w spojrzeniu miał coś dziwnego  i drapieżnego. Usiadł na łóżku i zamyślił się. Na szczęście teraz wspomnienia wracały mniej boleśnie niż za pierwszym razem. Powoli, pod przymkniętymi powiekami, zaczynały do niego powracać obrazy i wspomnienia. Była wiosna, siedział wygodnie na trawie w ulubionym miejscu w ogrodzie klasztornym podczas kontemplowania listów Apostolskich. Jego uwagę przykuli dwaj zakonni bracia, którzy remontowali starego pickupa. Było coś dziwnego i specyficznego w ich zachowaniu. Po chwili pojawił się następny z braci zakonnych, skinął na tamtych dwóch i ruszył w stronę zejścia do spiżarni. Po pięciu minutach dostrzegł dwóch innych rozmawiających przy grządce z warzywami. Uprawianie warzyw wychodziło im komicznie. Byli zbyt dobrze zbudowanymi facetami by zajmować się czymś takim. Ktoś inny mógłby poczuć się dziwnie. Sam jeden świecki wśród zakonników. Nathan czuł się jednak całkiem swojo, lecz teraz czuł, że jest bacznie obserwowany. Zakonnik, który go obserwował, skręcał właśnie nową ławkę do ogrodu. Łącznie Nathan naliczył sześciu podejrzanie wyglądających braci zakonnych. Nathanowi od razu włączyło się światełko ostrzegawcze. Ich zdecydowany, bezszelestny chód oraz wysportowane sylwetki zdradzały iż nie są tymi za kogo się podają. Tajne znaki dłoni, skinienia głową, wojskowy żargon, który zdołał posłyszeć. Nie był głupim chłopakiem, któremu można wcisnąć wymyśloną bajeczkę. Wówczas rozpracował tych zakonników. W podobny sposób zachowywał się zakonnik, którego dojrzał na korytarzu. Skupił się bardziej i wysilił by przypomnieć cokolwiek. Wspomnienie musi być na wyciągnięcie ręki.


Harvard - 7 lat wstecz

Nathan wbiegł do biblioteki i czym prędzej zajął miejsce przed komputerem. Tu powinien być bezpieczny. Lepiej z publicznego miejsca skorzystać niż z prywatnego. Taka była jedna z zasad hakerów dotycząca bezpieczeństwa. Zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że to co robi jest grzechem, a przecież był mocno wierzącym młodym człowiekiem, a przynajmniej tak go postrzegali inni ludzie. Lecz     z drugiej strony wierzył, że to co robi czyni w słusznej sprawie. Grzechem byłoby nie wykorzystanie swoich talentów celem pomagania bliźnim. Tak tłumaczył mu franciszkanin, ojciec Rafael. Mam nadzieje, że mnie nie złapią, pomyślał i szybko wystukał na klawiaturze kilka kodów i haseł. Wystawił głowę znad monitora  i rozejrzał się czy nikt nie idzie w jego stronę bądź nie podgląda, co on robi. Kiedy się upewnił, że wszystko jest w porządku, pochylił się bliżej monitora  i zasłaniając ramieniem klawiaturę, szybko wystukał kolejne potrzebne hasła. Kiedy w końcu udało mu się wejść na odpowiednią stronę, wyprostował się na krześle i chwilę zastanawiał jak ująć sformowanie problemu. Zerknął na zegarek. Ma jeszcze pięć minut bezpiecznego sprawdzania, po czym zauważą jego obecność i wtedy zacznie się robić naprawdę gorąco.
- Jest! – uradował się i od razu wczytał w treść informacji. Zegarek na jego ręce zaczął nagle cicho pikać  - Cholerka – mruknął, chwycił za pendrive i skopiował plik, po czym się rozłączył.  Uff... mało brakowało, przemknęło mu przez myśl. Wrzucił pendrive’a do plecaka i wyszedł z biblioteki.  Od razu poszedł do domu by dokładniej sprawdzić zawartość pobranego pliku. Wiedział, że to co robi jest nielegalne, ale miał przeczucie co do tych ludzi z klasztoru świętej Klary i miał nadzieję, że się nie myli. A poza tym przeszło mu kilkakrotnie już przez głowę by dać się złapać i zwerbować w szeregi FBI.

Pałac Papieski – chwila obecna

Nathan uśmiechnął się sam do siebie i otworzył na chwilę okno. Właśnie znów przestało padać i teraz było bardzo przyjemne, chodne powietrze. Pozwolił aby przez kilka krótkich chwil delikatny wietrzyk owiewał jego ciało, przy okazji wpuścił trochę świeżego powietrza do pokoju. Zamknął okno i usiadł na parapecie, by znów zagłębić się we wspomnienia, które udało mu się odzyskać.


Klasztor św. Klary – 7 lat wstecz

Dojrzał zakonnika idącego w kierunku biblioteki i pobiegł za nim.
- Bracie – zawołał za mężczyzną w habicie, który ostrożnie się obrócił w jego kierunku. Mężczyzna spojrzał podejrzliwie na Nathana, zastanawiając się czego może chcieć.
- Bracie Syriuszu – zaczął zdecydowanie i pewnie Nathan, patrząc odważnie mężczyźnie prosto w oczy – Prawda przede mną się nie ukryje. Nie chciałby brat wrócić do dawnego życia? – dodał pokazując jedną ze stron dokumentów jakie udało mu się zebrać na ich temat. Mężczyzna ze szramą na policzku znieruchomiał, a na jego twarzy odmalowało się głębokie zaskoczenie i gniew.
- Nie wiesz, w co się pakujesz – warknął przez zaciśnięte zęby zakonnik – Lepiej to zostaw – odparł. Jego uwagę przykuły dokładne informacje zawarte w dokumencie – Jak to dostałeś?
Nathan uśmiechnął się zadziornie, lecz nic więcej nie odparł, jakby bawił się z drugim mężczyzną w grę, której zasady jedynie oni obaj znali.
- Nie tutaj – szepnął wymownie Nathan. Zrezygnowany zakonnik poparł go skinieniem głowy i poprowadził do swojej celi, niczym chłopca przyłapanego na kradzieży łakoci. Nie musieli czekać długo by pojawiła się reszta tajemniczych mężczyzn. Zakonnik zwany Syriuszem pokazał im nie tylko jeden dokument ale i pozostałe, które zdobył i wydrukował dzieciak. Z nie cierpliwością wyczekiwał na reakcję swoich towarzyszy.
- Ty to zdobyłeś? – zdziwił się jeden z mężczyzn.
- Jakim sposobem? – dopytywał drugi.
Wszyscy wydawali się być zaalarmowani faktem, że ktoś grzebał w ich przeszłości i tak łatwo tyle informacji poufnych i tajnych zdobył. 
- Spokojnie panowie – uspokajał ich Nathan, lekko rozbawiony ich reakcją. Cóż, nie powinno go to dziwić, bo kiedy ludzie go widzą nie doceniają go, uważając, że jest słodkim, niewinnym, nic nie wiedzącym nastolatkiem – Zacznę od tego, że nie
wierzę w waszą winę i chcę pomóc.
- Lepiej się w to nie mieszaj dzieciaku – rzekł kolejny z mężczyzn.
- Za późno. Teraz albo mi zaufacie albo będziecie musieli mnie zabić – skwitował ostatecznie Nathan. Zawsze potrafił postawić na swoim i nie obawiał się takich ludzi jakim byli ci siedzący przed nim. Nie zastanawiał się wówczas nad konsekwencjami swojego czynu. Po prostu serce i rozum podpowiadały mu by pomógł tym ludziom. Bo zawsze właśnie tego chciał – pomagać innym i wykorzystywać swój dar w dobrym celu.
- Jak się nazywasz? – zapytał Syriusz, opierając się o ścianę i ponuro spoglądając na chłopaka. Z jednej strony podobała mu się jego zadziorność ale z drugiej przerażała go jego lekkomyślność i głupota.
- Nathan, Nathan Carter a wy? – odparł bezpośrednio.
- Nie wiesz tego? – zapytał mężczyzna z opadającymi na oczy włosami.
- Wolałbym abyście sami mi się przedstawili – odparł Nathan, uśmiechając się lekko.
- Syriusz Whitening – mężczyzna ze szramą przedstawił się jako pierwszy, nie chcąc przeciągać wzajemnych grzeczności.
- Jake Standburg – rzekł mężczyzna odgarniając kruczoczarne włosy z twarzy.
- Sam Brandley  - rzekł stojący obok Jake’a mężczyzna o platynowym kolorze włosów.
- Mayky Morthon – przedstawił się kolejny z „zakonników”. Jego ciemno blond włosy były przydługie nadając mu wyglądu jak postaci z telenoweli.
- Darren Kristssen – odezwał się kolejny z nich, również blondyn lecz ze średniej długości włosami i z łagodniejszym wyrazem twarz niż jego wcześniejsi towarzysze.
- Dave Anderson – zakończył prezentację rosły, łysy mężczyzna, uśmiechając się do Nathana – A teraz bądź tak dobry i powiedz nam jak się dostałeś do bazy agencji?
- Zamkną mnie za to – westchnął Nathan wzruszając ramionami, ale wiedział, że musi być wobec nich szczery  – Włamałem się tam.
- Jesteś hakerem? – zapytał Sam, nie mogąc za bardzo uwierzyć w to. Chłopak ile mógł mieć? Góra osiemnaście lat?!
- Wiem, nie wyglądam, a poza tym oficjalnie to jestem informatykiem i archeologiem – odparł z rozbrajającą szczerością, wyciągając z plecaka laptop i go włączając. Po chwili już prezentował agentom swoje możliwości i wprawiał ich w wielkie zaskoczenie. Uważając jednak by nie wejść przy tym za głęboko i nie zostać złapanym. Chociaż to mu się jeszcze nigdy nie przytrafiło. 


Pałac Papieski – czas obecny

Nathan nie potrafił zrozumieć, dlaczego Syriusz ukrywał się tutaj i to na dodatek w przebraniu zakonnika. Przecież powinien chcieć się z nim spotkać. Przypomniał sobie jak się poznali, ale nie pamiętał ich ostatniego spotkania. Zapewne udało mu się pomóc ich oczyścić z zarzutów i pewnie wszyscy wrócili do swoich poprzednich zajęć. I zapewne utrzymywali ze sobą kontakt zatem… Zapyta ojca o to podczas kolacji. Miał jednak przeczucie, że ojciec może niewiele wiedzieć o Syriuszu i reszcie. Jeśli dobrze sobie przypominał wszystko, to takie sprawy zawsze trzymał tylko i wyłącznie dla siebie. Nie dzielił się tym z nikim ze swojego otoczenia, a zwłaszcza z ojcem, z którym wówczas nie najlepiej mu się układało.
Co działo się przez te wszystkie lata? A może zerwaliśmy kontakt?, zastanawiał się  i wtem wspomnienia gwałtownie i niespodziewanie uderzyły w niego.
Syriusz… klasztor… pożar… Santhez… artefakty… Jake… Syriusz… Santhez i Jugodin!
To było jak uderzenie gromu. Nathan zerwał gwałtownie koszulkę z ciała i wybiegł do łazienki, która była obok. Stanął i zaczął się rozglądać – brak lustra! Roztrzęsiony zaczął szperać po szufladach, aż w końcu natrafił na niewielkie lusterko. Ciężko oddychając, skierował je na swój tors, a kiedy zobaczył to, co chciał, rzucił lusterkiem o ścianę, chwycił się za głowę i rzucił całym sobą o ścianę.
Wrócił tam…
Ściany się zaczynały zacieniać wokół niego, nie mógł oddychać, a wyimaginowana krew spływała po jego ciele i ten zimny, diabelski śmiech Jugodina dzwoniący mu w uszach.


[1] Zakon Rycerski Grobu Bożego w Jerozolimie istniejący od 1099 roku