**Chandni**
Neapol, Włochy
Obudził się z przerażającym krzykiem na ustach. Nawet teraz po otwarciu oczu wciąż widział jego twarz, jego upiorne, oskarżycielskie,
błękitne oczy wwiercające się w jego duszę. Wciąż czuł swąd palonego ciała, kiedy gorące żółto-czerwone
ozory lizały jego własne ciało. Miał właśnie sen tak realny, że całe jego ciało
i umysł były pod wpływem snu jakby to była rzeczywistość. Przechylił się przez
łóżko, na którym spał i zwymiotował na podłogę. Kiedy męczące torsje ustały,
otarł kantem drżącej dłoni usta. Oddech miał przyśpieszony, jakby uciekał przed
śmiertelnym niebezpieczeństwem by ratować własne życie. Kropelki potu spływały
po całym ciele, a silne dreszcze wstrząsały co rusz jego ciałem. Dopiero
powoli, stopniowo jego ciało zaczynało się uspakajać pod wpływem metodycznych
oddechów. Powoli wyciszał swój umysł, w którym panował chaos. Zajęło mu ponad
dziesięć minut zrozumienie, że jest w pokoju w swojej nowej rezydencji, którą
niedawno zakupił. A to co przeżył we śnie to tylko koszmar senny. Chwycił za
szklankę wody, która stała na szafce nocnej i wypił jej zawartość jednym
haustem. Pijąc zauważył ruch. Odwrócił się gwałtownie, a ręka machinalnie
zapalił lampkę nocną. To tylko gra cieni,
zakpił ponuro, próbując uspokoić siebie. Nigdy nie panikował, nawet gdy on i
syn mieli wypadek. Zachowywał zimną krew zawsze i nie zamierzał jej tracić
teraz z powodu jakiegoś głupiego snu. Miał zadanie do wykonania i z bożą pomocą
je wykona. W końcu moc Boga zostanie objawiona a nieczyści poganie staną na
Sądzie Ostatecznym. Rankiem miał samolot do Tel Awiwu, a stamtąd samochodem
mieli jechać dalej. Jego archeolodzy wciąż nie potrafili określić dokładnej
lokalizacji w Egipcie. Miał nadzieję, że niedługo ją poznają. Ilekroć zamykał
powieki, przed jego oczyma stawała demoniczna twarz młodego mężczyzny, którego skazał
na nieludzkie tortury, dlatego postanowił ich nie zamykać. Wstał z łóżka i udał
się pod prysznic by zmyć z siebie resztki snu. Wierzył, że woda odnowi go i
odegna koszmarny sen z jego pamięci.
Ludzie nazywali go Fanatykiem. Ale on nim nie był. Ten motłoch, plugawi,
bezbożni poganie nie rozumieli jego wielkiej wiary i mocy, która z nią szła.
Nie potrzebował wyznawców, a ludzi, którzy dobrze wykonają jego polecenia.
Pozycja Wielkiego Mistrza Zgromadzenia Czaszek dawała mu wiele władzy i
możliwości. Miał do dyspozycji wszystkie siedziby Zgromadzenia, pod niego byli
podlegli najbardziej wpływowi ludzie całego świata. I miał do dyspozycji
fundusze, o których niejedno ugrupowanie mogło tylko pomarzyć. Ale on pragnął czegoś
więcej. Te rzeczy były tylko dobrami materialnymi niezbędnymi do osiągnięcia
władzy boskiej, do oczyszczenia ziemi z niegodnych i przygotowania jej dla
nowego, świętego pokolenia ludzi doskonałych. Ludzi równych aniołom. Ale aby
tego dokonać musi zostać przelana krew, bo w niej zostanie oczyszczona ziemia.
Zostanie wybielona, tak jak wszystkie grzechy ziemi zostaną wybielone. Da
początek nowym czasom. Sprowadzi Eden na ziemię i przygotuje ją pod ponowne
przyjście Mesjasza. Święta księga wyznaczy, kto tu na ziemi jest godzien życia
a kto jest winien śmierci.
Ubrany w czarny szlafrok, wrócił do pokoju i podszedł do komody. Uchylił
wiszący nad nią obraz, który odsłonił ukryty sejf. Wpisał pośpiesznie kod i wyciągnął
złotą kasetkę, która tam się znajdowała. Następnie podszedł z nią do dębowego
biurka i z namaszczeniem położył na blacie. Specjalnie kazał wykonać tę kasetkę,
która wyglądem przypominała miniaturową Arkę Przymierza. Na jej wierzchu, dwa pochylające
się w nabożnej modlitwie anioły stykały się skrzydłami. Dotknął ich i zrobił
znak krzyża a następnie otworzył wieko kasetki. W środku wyściełanym
aksamitnym, bordowym suknem, spoczywał okrągły przedmiot. Artefakt znaleziony przez
archeologów osiemnaście lat temu w Bega. Sięgnął ręką w jego stronę, gdy
wydarzyło się coś dziwnego. Niewidoczna siła pchnęła go na podłogę, okno z
hukiem otworzyło się, ukazując na niebie potężną błyskawicę, a po pokoju rozległ
się grzmot. Ale Salomon Graf usłyszał w tym grzmocie jeszcze coś. Coś co
zmroziło go na wskroś, sprawiając iż upadł na twarz, jakby oddając pokłon. Usłyszał
głos, usłyszał…
Jehūdāh…