poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Rozdział 30

A/N: Wiem, oczekujecie długiej akcji trzymającej w napięciu po takim długim okresie przerwy. Ale na chwilę obecną musi wystarczyć Wam to. Wen się zlitował i mniejmy nadzieję, że Wen niebawem znów się zlituje. Miłego

**Chandni**



Neapol, Włochy

Obudził się z przerażającym krzykiem na ustach. Nawet teraz po otwarciu oczu wciąż widział jego twarz, jego upiorne, oskarżycielskie, błękitne oczy wwiercające się w jego duszę. Wciąż czuł swąd palonego ciała, kiedy gorące żółto-czerwone ozory lizały jego własne ciało. Miał właśnie sen tak realny, że całe jego ciało i umysł były pod wpływem snu jakby to była rzeczywistość. Przechylił się przez łóżko, na którym spał i zwymiotował na podłogę. Kiedy męczące torsje ustały, otarł kantem drżącej dłoni usta. Oddech miał przyśpieszony, jakby uciekał przed śmiertelnym niebezpieczeństwem by ratować własne życie. Kropelki potu spływały po całym ciele, a silne dreszcze wstrząsały co rusz jego ciałem. Dopiero powoli, stopniowo jego ciało zaczynało się uspakajać pod wpływem metodycznych oddechów. Powoli wyciszał swój umysł, w którym panował chaos. Zajęło mu ponad dziesięć minut zrozumienie, że jest w pokoju w swojej nowej rezydencji, którą niedawno zakupił. A to co przeżył we śnie to tylko koszmar senny. Chwycił za szklankę wody, która stała na szafce nocnej i wypił jej zawartość jednym haustem. Pijąc zauważył ruch. Odwrócił się gwałtownie, a ręka machinalnie zapalił lampkę nocną. To tylko gra cieni, zakpił ponuro, próbując uspokoić siebie. Nigdy nie panikował, nawet gdy on i syn mieli wypadek. Zachowywał zimną krew zawsze i nie zamierzał jej tracić teraz z powodu jakiegoś głupiego snu. Miał zadanie do wykonania i z bożą pomocą je wykona. W końcu moc Boga zostanie objawiona a nieczyści poganie staną na Sądzie Ostatecznym. Rankiem miał samolot do Tel Awiwu, a stamtąd samochodem mieli jechać dalej. Jego archeolodzy wciąż nie potrafili określić dokładnej lokalizacji w Egipcie. Miał nadzieję, że niedługo ją poznają. Ilekroć zamykał powieki, przed jego oczyma stawała demoniczna twarz młodego mężczyzny, którego skazał na nieludzkie tortury, dlatego postanowił ich nie zamykać. Wstał z łóżka i udał się pod prysznic by zmyć z siebie resztki snu. Wierzył, że woda odnowi go i odegna koszmarny sen z jego pamięci.
Ludzie nazywali go Fanatykiem. Ale on nim nie był. Ten motłoch, plugawi, bezbożni poganie nie rozumieli jego wielkiej wiary i mocy, która z nią szła. Nie potrzebował wyznawców, a ludzi, którzy dobrze wykonają jego polecenia. Pozycja Wielkiego Mistrza Zgromadzenia Czaszek dawała mu wiele władzy i możliwości. Miał do dyspozycji wszystkie siedziby Zgromadzenia, pod niego byli podlegli najbardziej wpływowi ludzie całego świata. I miał do dyspozycji fundusze, o których niejedno ugrupowanie mogło tylko pomarzyć. Ale on pragnął czegoś więcej. Te rzeczy były tylko dobrami materialnymi niezbędnymi do osiągnięcia władzy boskiej, do oczyszczenia ziemi z niegodnych i przygotowania jej dla nowego, świętego pokolenia ludzi doskonałych. Ludzi równych aniołom. Ale aby tego dokonać musi zostać przelana krew, bo w niej zostanie oczyszczona ziemia. Zostanie wybielona, tak jak wszystkie grzechy ziemi zostaną wybielone. Da początek nowym czasom. Sprowadzi Eden na ziemię i przygotuje ją pod ponowne przyjście Mesjasza. Święta księga wyznaczy, kto tu na ziemi jest godzien życia a kto jest winien śmierci.
Ubrany w czarny szlafrok, wrócił do pokoju i podszedł do komody. Uchylił wiszący nad nią obraz, który odsłonił ukryty sejf. Wpisał pośpiesznie kod i wyciągnął złotą kasetkę, która tam się znajdowała. Następnie podszedł z nią do dębowego biurka i z namaszczeniem położył na blacie. Specjalnie kazał wykonać tę kasetkę, która wyglądem przypominała miniaturową Arkę Przymierza. Na jej wierzchu, dwa pochylające się w nabożnej modlitwie anioły stykały się skrzydłami. Dotknął ich i zrobił znak krzyża a następnie otworzył wieko kasetki. W środku wyściełanym aksamitnym, bordowym suknem, spoczywał okrągły przedmiot. Artefakt znaleziony przez archeologów osiemnaście lat temu w Bega. Sięgnął ręką w jego stronę, gdy wydarzyło się coś dziwnego. Niewidoczna siła pchnęła go na podłogę, okno z hukiem otworzyło się, ukazując na niebie potężną błyskawicę, a po pokoju rozległ się grzmot. Ale Salomon Graf usłyszał w tym grzmocie jeszcze coś. Coś co zmroziło go na wskroś, sprawiając iż upadł na twarz, jakby oddając pokłon. Usłyszał głos, usłyszał…
Jehūdāh…