A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś jeszcze czyta to opowiadanie ale jeśli tak to dla wytrwałych obiecany rozdział :) Wen bardzo ostatnio nie dopisywał :/ Ale sie na chwilę odnalazł dlatego podsyłam. Trzymajcie kciuki by w Nowym Roku było lepiej. Życzę Wam udanego Sylwestra i duuuuużo wena w Nowym Roku!!
**Chandni**
Lahore, Pakistan
André wszedł do
katedry Najświętszego Serca znajdującej się w Lahore, mieście położonym na
wschodzie Pakistanu, tuż przy liceum pod wezwaniem świętego Antoniego. Katedra
powstała na początku XX wieku i była zbudowany z czerwonej cegły, a oni
potrzebowali czegoś starszego, znacznie starszego. A przynajmniej tak im się
wydawało. Jednakże podczas wczorajszego rozeznania jakie zrobili zaraz po
przyjeździe do miasta, zauważyli symbol, o którym niedawno powiedział im Modo -
symbol Chi-Rho z wpisanymi liczbami 5 i 3, który znajdował się na cegle w
fasadzie tuż nad bocznymi drzwiami wejściowymi do katedry, w pobliżu dużego,
okrągłego ornamentu, który odciągał uwagę przechodniów od małego malunku
wyżłobionego w cegle. Mogło to oznaczać iż natrafili na właściwe miejsce bez
zbędnych problemów i długiego poszukiwania. Ale coś podpowiadało Phillipsowi,
że jednak tak łatwo może im nie pójść, zwłaszcza, że odczyty radioaktywne,
termalne i sejsmologiczne nie wykazywały żadnych szczególnych uchybień od
normy. Dlatego też André przekonał agentów, którzy z nim byli by rozejrzeli się
po samym wnętrzu katedry.
- Myślisz, że możemy tu coś znaleźć? – zapytał
półszeptem Sam, rozglądając się po wnętrzu bazyliki. Miał dziwne uczucie jakby
swoją obecnością bezcześcili to święte miejsce.
- Nie dowiemy się dopóki nie rozejrzymy się –
oznajmił André, wzruszając ramionami. Szedł uważnie rozglądając się; patrzył na
sufit, na skromne ornamenty na ścianach, brązowe ławy dla wiernych,
majestatyczne figury świętych, które spoglądały na nich z góry jakby niemo
obserwując ich każdy ruch. Sam i ich towarzysz, Eric Petcau, podążyli jego
śladem i również rozglądali się uważnie zaglądając w każdy zakamarek, łącznie z
konfesjonałami. Katedra była sporych rozmiarów, a oni nie mieli zbyt dużo czasu
na szukanie wskazówek. Tak naprawdę to Katedra była ich pierwszym miejscem, w
którym zaczęli szukać i jeśli tu niczego nie znajdą to tylko stracą cenny czas
na dalsze poszukiwania a nie wiedzieli na jakim etapie byli ludzie
Zgromadzenia. Phillips próbował sobie wyobrazić, gdzie – na miejscu Misjonarzy
– umieściłby jakąś wskazówkę; nie wierzył, że artefakt znajdował się w
katedrze. To byłoby zbyt proste,
zakpił w duchu.
- Andrè! – zawołał nagle Sam, który klęczał na
posadzce obok starego bocznego ołtarza, który był akurat w remoncie. Phillips
wątpił by agent postanowił pomodlić się do jakiegoś świętego o pomoc we
wskazaniu właściwego miejsca, zatem mężczyzna musiał na coś natrafić. Czym
prędzej podbiegł zatem do agenta.
- Tu jest nasz symbol – wskazał rękę i
nachylił się. Delikatnie dłonią przejechał wokół wyżłobień – Nie pasuje tu
zupełnie. Cała posadzka jest z biało-czarnych kafli a to jest piaskowiec i to
zdecydowanie za duży – oznajmił, spoglądając na swoich towarzyszy.
- Katakumby? – zapytał Eric, marszcząc brwi i
kucając obok kolegi.
- Nie dowiemy się dopóki nie ruszymy tej płyty
i nie zajrzymy do środka – odpowiedział Sam i chwycił za swój plecak – Niech
jeden z was stanie na czujce – polecił i uśmiechnął się widząc potrzebne
przyrządy leżące pod rusztowaniem jakie stało w pobliżu remontowanego ołtarza.
Nie
trwało to nawet piętnastu minut; Sam błyskawicznie i sprawnie uporał się z
bryłą z piaskowca i już po chwili ukazało im się wejście do katakumb.
- Nie ma schodów – zauważył Eric, świecąc
latarką do wnętrza. Nie podobało mu się to wcale ale miał nadzieję, że jednak
tam na dole coś znajdą.
- Zrobimy tak. Ja i Andrè zejdziemy na dół po
linie. Eric będziesz stał na czujce i jednocześnie asekurował zejście –
oznajmił Sam. Wiedział, że każda minuta się liczyła więc musieli działać
szybko. Wyciągnął z plecaka linę do wspinaczki. Miał nadzieję, że lina ma
wystarczającą długość. Jeden jej kraniec przywiązał do kamiennego posągu
przedstawiającego, o ironio, świętego Antoniego, a drugi kraniec spuścił do
wnętrza dziury.
- W razie czego nadam sygnał na G-shock’a –
oznajmił Petkau, kiedy Phillips zniknął w dziurze a następnie do zejścia, z
latarką w zębach, na dół szykował się Brandley.
- Trzy metry – usłyszał Sam, będąc w połowie
zejścia na dół i spojrzał na Phillipsa, który rozglądał się po pomieszczeniu,
do którego i Brandley schodził.
- Masz coś? – zapytał, chowając latarkę na
chwilę do kieszeni kurtki i zeskakując
ostatnie pół metra, sprawiając iż kurz uniósł się do góry i wdarł się do jego
nozdrzy, drapiąc niemile w gardło. Sam stłumił kichnięcie – Ludzie, tona tu
tego – zamachał dłonią przed twarzą.
- No co ty nie powiesz – sarknął Andrè – Tu
jest zejście do drugiego pomieszczenia. Tu oprócz kurzu i pajęczyn nie ma
niczego. No nie wliczając pająków i zapewne szczurów – archeolog wyszczerzył
się w wyzywającym uśmiechu i ruszył schodami do drugiego pomieszczenia. On nie
miał doświadczenia w akcjach agentów federalnych ale teraz mógł się odgryźć bo
widział jak zieloni w archeologicznych sprawach byli agenci Icarusa. Chociaż jeżeli
miał być szczery to Sam nawet dobrze sobie radził. Ale najwyraźniej to dlatego,
że znał Nathana. Ale samo znanie Nathana nie czyniło cię specjalistą od
archeologii. Nagle Phillips zatrzymał się. Przed nim, na środku ciemnego
pomieszczenia znajdował się sarkofag.
- Czy myślisz o tym o czym ja myślę? – zapytał
Brandley podchodząc bliżej i przyglądając się sarkofagowi.
- Nie jest podpisany, ale wygląda na bardzo
stary. Niech no ja się chwilę przypatrzę… - Phillips nachylił się i zaczął
badać grobowiec. Palcami jednej ręki dokładnie badał strukturę i rzeźbienia.
Drugą ręką przyświecał sobie. Szczelina oddzielająca wieko od reszty grobowca
była widoczna i wystarczyło podważyć wieko by dostać się do środka. Nie był on
zbytnio zabezpieczony.
- Średniowiecze? – dopytywał Sam, obserwując
poczynania młodego archeologa.
- Mogłoby się tak zdawać na pierwszy rzut oka
ale jest zbyt bogaty. Stawiałbym na późniejszy okres – oznajmił – Pomożesz z
wiekiem? – z tymi słowami wziął latarkę w zęby i chwycił z jednej strony za
wieko. Sam zrobił dokładnie to samo z drugiej strony. Ostrożnie odsunęli wieko
i z bijącym sercem zajrzeli do środka. Ich oczom ukazał się szkielet mężczyzny
ubranego w wypłowiały czarny habit i okryty białym płaszczem z dużym czerwonym
krzyżem.
- Poznajesz? – zapytał Andrè, spoglądając
wymownie na agenta i ostrożnie sięgając pod płaszcz – Coś tu trzyma w dłoni –
oznajmił.
- A ten sygnet? – zauważył Brandley srebrny
pierścień, który widniał na kościach palca. Agent ostrożnie sięgnął po niego
ale go nie ściągnął. Wyciągnął swój telefon i zrobił zdjęcie – Potem sprawdzimy
– oznajmił – A ty co masz? – Andrè nie zdążył odpowiedzieć; ciszę przerwało
pikanie na zegarku Sama - Czas się zbierać, chyba mamy towarzystwo – oznajmił.
Phillips skinął głową i szybko schował zawiniątko do worka marynarskiego jaki
miał przewieszony przez ramię i obaj mężczyźni pośpiesznie zakryli grobowiec
wiekiem. Biegiem następnie udali się do pomieszczenia gdzie była lina.
Wyszli
w samą porę bo ledwie zdążyli zakryć właz do katakumb, gdy do katedry wtargnęli
uzbrojeni najemnicy.
- Bierz archeologa i wiejcie wejściem od strony
zakrystii. Będę was osłaniał – rozkazał Eric, odbezpieczając swoja broń. Wiedział,
że nie mają szans w starciu z maszynowymi pistoletami ale musiał odciągnąć uwagę
od naukowca i Sama, dlatego pobiegł zupełnie w inną stronę, oddając przy tym trzy
strzały w stronę najemników Jugodina.
Sam pchnął Andrè i obaj skuleni zaczęli
biec wzdłuż ław, które ich przysłaniały.
- Eric? – wydyszał Phillips spoglądając przez ramię
i pożałował tego. Przez nieuwagę nie zauważył wystającego stopnia, o który zahaczył
i wyrżnąłby orła gdyby nie szybki refleks Brandley’a.
- Poradzi sobie w przeciwieństwie
do ciebie - zakpił ostro Sam, spoglądając gniewnie na archeologa – Zbieraj troki
– rozkazał, ciągnąc go za poły koszuli. Byli już przy drzwiach zakrystii, gdy nagle
z jej wnętrza wyłonił się rosły najemnik.
- Księżula nie ma ale ja wam pomogę – prychnął
mięśniak i natarł na Brandley’a. Sam zrobił unik i kolbą pistoletu zdzielił go w
twarz.
- Słabizna – prychnął mięśniak, wyszczerzając się
w kpiącym uśmiechu. Sparował kilka ciosów Sama kpiąc przy tym z agenta cały czas.
- Sam – zaalarmowany ton głosu Phillipsa dał znać
Brandley’owi, że towarzysze mięśniaka zbliżają się w ich kierunku.
- Do zakrystii – rozkazał Sam, nacierając na mięśniaka
niczym napastnik rugby. Obaj mężczyźni polecieli na drewniany konfesjonał. Sam w
ostatniej chwili uniknął zderzenia z drewnianymi drzwiczkami, odskoczył lecz zaraz
przypadł ponownie do osiłka wymierzając mu kilka precyzyjnych ciosów i pozbawiając
go przytomności – Twoje grzechy są ci zatrzymane – prychnął Sam i unikając kul,
wbiegł do zakrystii.
- Nie ma wyjścia! – usłyszał przerażony głos Andrè,
który nerwowo poprawiał worek marynarski jaki miał na plecach, a w którym znajdowało
się ich znalezisko.
- Jak to nie? – prychnął Brandley, uśmiechając
się złowieszczo – A okno? – z tymi słowami wycelował w witrażowe okno i strzelił
– Czas nas nagli – oznajmił widząc przerażoną minę archeologa.
- Żartujesz?! – pisnął przerażony Andrè, ale posłusznie
wziął rozbieg i wyskoczył za Samem. Obaj spadli na maskę starego pick-upa, który
był zaparkowany pod oknem, a który najwyraźniej należał do zakonników.
- Pożyczymy sobie dziadka – oznajmił Sam, chwytając
za fraki Phillipsa i zrzucając go niemal z maski samochodu. Obaj wskoczyli do środka;
Sam zajął miejsce kierowcy a Andrè pasażera.
- Tylko niech odpali – błagał Sam, przekręcając
kluczyki w stacyjce, nawet się nie zastanawiając nad inteligencja księży, którzy
w takim kraju jak ten, pozostawili kluczyki w samochodzie. Ale najwyraźniej rzęch
nie kusił tutejszych swoim wyglądem jak i zapachem.
- Łajno nim przewozili? – Andrè zatkał nos i zaczął
mocować się z korbką do otwierania szyb.
- To nasz najmniejszy z problemów – oznajmił Sam,
spoglądając w tył i z piskiem wycofując.
- Gdzie teraz? – zapytał Phillips, lecz po chwili
skulił się na fotelu – Ja pierdolę! – wrzasnął, gdy kula przeleciała tuż obok jego
skroni a w przedniej szybie pojawiła się dziura po pocisku.
- Jak najdalej stąd! – odpowiedział mu Brandley
jakby to miało przerażonemu archeologowi w pełni zobrazować nowy plan działania.
Ej no co tak krótko!! No ja się tu naczekałam i w końcu cosik rzucasz, ale mało :( Podsyciłaś tym tylko mój apetyt na więcej :D I TAK ja to nadal czytam i jak tak dalej pójdzie to będę znała to już na pamięć, tyle razy to już przeczytałam :D Bo ja kocham DV i nadal czekam na reaktywacje (lub pdfa na maila) z Kamieniami.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Wen (tak ten paskudny stworek, co się leni) weźmie się ostro w tym 2015 roku do DV.
I życzę Ci, kochana, Szczęśliwego Nowego Roku i żeby Wen dopisywał :D