Gdzieś w Amazonii, osiemnaście lat później.
Stał na końcu grupy, która nieudolnie tuszowała swe
znużenie wywodem jaki prowadził ich przewodnik a zarazem kierownik
ekspedycji,
w której brali udział. On jednak miał inne plany. Nie przyjechał tu
słuchać
o różnicy między archeologiem akademickim a terenowym, o historycznych
aspektach, o plemionach zamieszkujących ten teren czy jak niszczycielską siłą
zła są poszukiwacze skarbów. Tego nie musiał mu tłumaczyć krępy doktor ubrany
niczym skaut na safari. Młody mężczyzna wiedział lepiej. Wśród lokalnych
mieszkańców istniało podanie o arabskiej rodzinie książęcej, która około XV
wieku udała się w rejs szlakiem handlowym. Będąc zmuszonym do ucieczki przed
piratami zabłądzili i rozbili się u wybrzeży dzisiejszego państwa Surinam.
Podanie obrosło szybko w legendę o bogatym księciu, który ukrył skarb jaki
przewoził statkiem właśnie w dzikich lasach Amazonii.
Ale to nie skarb go interesował. No może nie aż tak bardzo jak fakt iż
tym tropem podążył handlarz bronią a zarazem poszukiwacz skarbów a zarazem awanturnik, którego miał tę
nieprzyjemność poznać. Chciał powstrzymać Salima i jednocześnie zdobyć oficjalne
dowody na jego ciemną działalność, które można by było przedstawić odpowiednim
władzom.
Westchnął
ciężko i przejechał po blond włosach. Miał nie pakować się
w tarapaty; być zwykłym studentem, przykładnym naukowcem i kochającym
synem. Ale tak nie potrafił. Pchało go do działania chociaż był zwykłym
obywatelem a nie stróżem prawa. Było coś jeszcze. Salim był wyzwaniem a on
uwielbia wyzwania i zawsze się ich podejmuje; im trudniejsze i cięższe, tym
lepiej. Dlatego zgodził się brać udział w tej ekspedycji, chociaż normalnie
nigdy by tego nie uczynił, znając doskonale reputację doktora Riggsa. Lubił
przygody i dreszczyk adrenaliny a nie ciapowate podziwianie gatunków papug.
Swoją obecnością mógł łatwo jednak zmanipulować doktora Riggsa by udali się w
ten rejon dżungli, w który on chciał. Był w końcu synem słynnego, w ich kręgach
zawodowych, profesora. I chociaż starał się tego faktu nie wykorzystywać, to
ten jeden raz musiał złamać swoje zasady.
Teraz nadszedł czas na
lekkie wycofanie się w innym kierunku. Stał właśnie plecami do kamiennego
wzgórza, które było porośnięte pnączami
i wszelakiej maści inną amazońską roślinnością. Wiedział iż jest to
właściwe miejsce. Ubiegłej nocy przeprowadził dokładny wywiad z miejscowym
starcem, uznawanym za plemiennego szamana. Mężczyzna udzielił mu wskazówek,
zaskoczony tym iż młody jego rozmówca nie miał problemów z
komunikowaniem się w ich plemiennym języku, co było nietypowe dla młodego,
białego człowieka. Ale nie dla niego; odkąd pamięta zawsze posiadał niezwykłą
łatwość w uczeniu się języków i nie tylko języków; nie było przedmiotu, który
by sprawiał mu trudność.
Wskazówki naniósł do maleńkiego notesika jaki miał schowany w tylnej
kieszeni spodni. Powoli i ostrożnie wycofał się i macając ręką, odsunął pnącza,
które zasłaniały przejście do przesmyka skalnego, który prowadził w głąb
wzgórza. Kiedy zniknął w ciemności, pośpiesznie wyciągnął latarkę i ją włączył.
Nierozsądnym było pójście samemu dlatego wychylił się między pnączami i zawołał
na drącego się na niego, doktora Riggsa.
- Tu jest tajemne przejście –
krzyknął i zobaczył jak młodzi archeolodzy od razu się ożywili na wzmiankę o
tajemnym przejściu. O to mu właśnie chodziło; by podążyli za nim. Nawet jak
wpadną w kłopoty to mogli liczyć na lokalne władzę a nawet, jeśli by zaszła aż
tak drastyczna potrzeba, to i na jednostki specjalne. Ale na razie nie wybiegał
myślami aż tak daleko. Salim znajdował się pół dnia drogi od tego miejsca, więc
musiał się pośpieszyć by odnaleźć zaginiony skarb, jeśli w ogóle istniał, i
oddać go Ministerstwu Kultury
i Dziedzictwa Narodowego. Tym bardziej właśnie cieszył się z obecności przedstawiciela
tegoż ministerstwa w ich ekspedycji.
Wiedząc iż pomimo
protestów Riggsa wszyscy podążyli jego śladem, zaczął zagłębiać się bardziej w
tunel, o szerokości dwóch metrów, prowadzący prosto, a następnie skręcający
nieco w lewo i spadający lekko w dół zbocza.
Z każdym jego krokiem coraz wyraźniej słyszał szum wody. Czując rosnące
podniecenie, przyśpieszył kroku, by po chwili zatrzymać się. Na wprost niego
była ściana wody. Ostrożnie zaczął przyglądać się czy po bokach nie ma
bezpiecznego zejścia w dół. Nie uśmiechało mu się wskakiwanie z całym
ekwipunkiem do rzeki, która jak zgadywał, płynęła na dole. Po lewej stronie
dojrzał coś co wyglądało jak skalne schody, jednak po części znajdowały się
przy tafli wodospadu, zatem zmoczenie go nie ominie. Wyciągnął z kieszeni
brązowych bojówek woreczek nie przepuszczający wody i włożył do niego notes,
który z powrotem schował do tylnej kieszeni spodni. Obmacując dłońmi, powoli,
schodek po schodku, trzymając się mocno, zaczął zejście
w dół. Kiedy dostrzegł Riggsa i studentów, krzyknął by podążyli za nim
i uważali. Skały były mokre, co dla niewprawionej osoby mogło stanowić
problem. Na szczęście on uwielbiał wspinaczkę i już nie na jedną górę się
wspiął o różnej porze roku i w różnych warunkach. Wiedział, że ostrożność to
podstawa. Dlatego patrzył uważnie pod nogi i szukał odpowiednich miejsc by się
czegoś uchwycić w razie gdyby stracił przyczepność. Kiedy wyłonił się
w końcu z tafli wody i wyszedł na suchą skałę, spojrzał w dół.
Znajdował się dziesięć metrów nad ziemią. Na dole było niewielkie jezioro, ale
to co zobaczył piętnaści metrów dalej prawie przyprawiło go o bezdech. Na
kolejnym wzgórzu, w świetle słońca malowały się masywne ruiny czegoś co
wyglądało jak świątynia arabska.
***
Nie czekając na resztę grupy puścił się biegiem w
stronę wzgórza świątynnego, które majestatycznie wyglądało w promieniach
słońca. Gdy już był u stup wzgórza, rozejrzał się dokładnie. Wyciągnął z
plecaka lornetkę by zobaczyć z odległości czy nigdzie nie czaiła się pułapka.
Może i naoglądał się za dużo filmów o Indianie Jonsie i naczytał książek, ale
miał już na swoim koncie parę takim nieprzyjemnych niespodzianek w postaci
starożytnych pułapek. Ludzie żyjący w tamtych czasach miłowali się w tych
pułapkach, zagadkach i szyfrach bardziej niż współcześni szpiedzy.
Upewniwszy się, że jest wszystko w porządku, ruszył w dalszą część
drogi – pod górę, rozbawiony odgłosami złowieszczeń pod swoim adresem oraz
ciężkich sapań zmęczonych członków ekspedycji.
Zatrzymał się dopiero u stup świątyni, zlany potem, zdyszany ale
podniecony wyzwaniem i tym za chwilę wejdzie do dawno nieodwiedzanej świątyni.
Wejście było otwarte, nieprzysypane gruzem, czy w jakikolwiek inny sposób
zablokowane przed niechcianymi osobnikami. Świadczy to mogło o dwóch
ewentualnościach. Po pierwsze, że nikt nie wiedział o położonej tu świątyni, co
według niego było mało prawdopodobne. Wszyscy znali tę legendę, ale miejscowi
nie zapuszczali się tu z obawy na dodatkowy szczegół. W legendzie krążył mit o
dwóch potworach strzegących tejże świątyni. Mędrzec plemienny opisał mu ich
bardzo dokładnie. Jedna postać to człowiek z nadludzką siłą
i z głową szakala. Nie trzeba być nie wiadomo jakim znawcą by dopasować
ten opis do mitycznej postaci egipskiego boga Anubisa – boga zmarłych, który
czuwał nad mumifikacją. Druga postać przedstawiała się bardziej szkaradnie.
Była to kobieta z dużą ilością ramion, z językiem węża. Była odziana
w tygrysią skórę a na jej szyi wisiał wisior z trupimi czaszkami. Ten
opis również nie stanowił trudnej zagadki. Był to bowiem opis Kali – hinduskiej
bogini czasu i śmierci. Anubis doskonale odnosił się do wierzeń egipskich
i regionu, z którego pochodził bogaty książę. Natomiast Kali mogła
zostać wprowadzona nieco później, by odstraszyć ciekawskich. A jednocześnie
wprowadzić nową religię na te tereny bowiem współcześnie większość
z mieszkańców Surinam była wyznania hinduistycznego.
Zatem pozostawała jeszcze jedna możliwość – ktoś jednak pilnował
świątyni lub znajdowały się w niej lubiane przez starożytnych Egipcjan pułapki.
Miał jednak cichą nadzieję, że obędzie się tym razem w zabawę w Indianę Jonsa.
Nie miał na to zbytnio czasu, chociaż uwielbiał ten dreszczyk adrenaliny. Ale
jednocześnie obiecał, że nie będzie narażał siebie, a przede wszystkim
niewinnych, niewtajemniczonych młodych archeologów, na zbędne
niebezpieczeństwo.
- Na wszystkie świętości! Cóż to
takiego? – doszedł go podekscytowany głos mężczyzny po czterdziestce, który
zatrzymał się i wachlował chwilę kapeluszem. Był to Alejandro Corroda,
wysłannik Ministerstwa Kultury
i Dziedzictwa Narodowego.
- Nieodkryty jeszcze skarb –
odparł prosto – Na pana miejscu, señor Corroda, zadzwoniłbym do Ministerstwa i
poprosił o przysłanie ludzi, którzy zabezpieczą teren. Chyba, że chce pan by ta
cenna budowla wpadła w łapska Salima Mahmooda, który już tu zdąża - polecił i ruszył w głąb wejścia
świątynnego.
- Że skarb to ja widzę ale czy
byłby pan tak łaskaw… - ciągnął zdyszany Corroda, przyswajając otrzymane
informacje. Oczywiście, że nie chciał by ktoś taki jak Salim Mahmood położył
swe brudne łapska na świątyni należącej do ich dziedzictwa narodowego.
- Wszystko wskazuje na to iż
jest to starożytna świątynia egipska, która łączy w sobie również elementy
świątyni hinduistycznej. Taka hybryda budowlana. Rzadko spotykane połączenie
tych dwóch kultur w architekturze czy sztuce starożytności – odparł, a jego
głos obił się echem po grubych i solidnych ścianach budowli. To odkrycie samo w
sobie było ekscytujące. Nie wspomniał o legendzie bo wszyscy uczestnicy o niej
wiedzieli i czekał aż ktoś to głośno powie. Nie musiał jednak długo czekać, bo
zaraz ktoś z grupki ich ekspedycji to uczynił.
- Czyli legenda o bogatym
egipskim księciu może być prawdziwa.
- Powinniśmy dla bezpieczeństwa
trzymać się razem – rzucił i zapalił pochodnię, którą znalazł wetkniętą w
ścianę, przysłuchując się
z rozbawieniem jak Corroda rozmawia podekscytowanym głosem przez
telefon
i jak mężczyzna rzuca mu spojrzenie pełne niedowierzania. Zapewne
został poinformowany iż wsparcie już było w drodze.
- Masz zamiar obszukać całą
świątynię? – zapytał z pretensjami i oburzeniem Riggs – Oczywiście, że masz!
Nie nazywałbyś się…
- Szssz… obudzisz Kali – wpadł
mu w słowo, po czym bezceremonialnie wręczył kolejna z pochodni i ruszył
korytarzem przed siebie.
W budowli było wilgotno i duszno, tak iż ubrania
kleiły się do ich ciał, ale nikt nie uskarżał się na to. Młodzi archeolodzy
byli zbyt podekscytowani pierwszą przygodą swojego życia by narzekać na
niedogodności. Po dwudziestu minutach marszu ciemnymi tunelami dotarli do
martwego punktu.
- I co teraz, panie mądraliński?
– sapnął wściekły Riggs, ocierając pot
z owalnej twarzy. Nagle ktoś krzyknął.
- Na wszystko co kocham! –
wykrztusiła z siebie przerażona dziewczyna, która omal nie wpadła na
pięciometrowy posąg Kali.
- Poświećcie – rozkazał młody
archeolog, przywódca ekspedycji. Jego przydługie, mokre blond włosy wchodziły
mu do błękitnych oczu, więc odgarnął je na bok.
- Tu jest posąg… wygląda jak
kojot – zauważył jeden ze studentów – Czy to nie Anubis?
- Anubis i Kali – szepnął
blondyn – W takim razie macajcie ściany. Ukryte przyjście musi tu… - przerwało
mu głośne i ciężkie przesuniecie bloku ściennego.
- Chyba znalazłam – krzyknęła
podekscytowana dziewczyna, która dalej stała przy posągu Kali i która dotknęła
jednaj z dłoni bogini. Już chciała ruszyć do wejścia, gdy blondyn ją
powstrzymał.
- A sprawdziłaś? – zapytał i
ostrożnie poświecił pochodnią. Gdy tylko to zrobił, grot strzały wyleciał z
ukrytego miejsca w ścianie i przebił pochodnię.
- Ojej – pisnęła dziewczyna,
chowając się za plecami blondyna. Młody mężczyzna obrócił się i rozejrzał po
pomieszczeniu, w którym wciąż się znajdowali. Gdzieś powinna być zapadnia,
która blokowała mechanizm pułapki, lecz żadnego zagłębienia czy schowka w
ścianach nie dostrzegł. Wiec pozostawały tylko posągi.
- Naciśnij przeciwną dłoń do
tej, której dotknęłaś – polecił wystraszonej dziewczynie. Kiedy to uczyniła, w
pomieszczeniu za ukrytą ścianą buchnęły płomienie ognia. We wnękach po prawej i
lewej stronie szerokiego korytarza zostały zapalone półmisy z ogniem. Standardowe,
przemknęło blondynowi przez myśli. Starożytni budowlani byli swojego rodzaju
magikami w swej sztuce. Potrafili wymyśleć mechanizmy zaskakujące współczesnych
inżynierów budowlanych, a przecież nie posiadali, jak to niektórzy sadzą, tak
wielkiej wiedzy, doświadczenia a przede wszystkim technologii. I to właśnie
w tym wszystkim było piękne.
Chciał już ruszyć, gdy jego uwagę przykuł wygląd podłogi. Były to bloki
kamienne wielkości około pół metra, na których zostały wyryte symbole. Wśród
równych symboli znalazł ten jeden, który wydał mu się właściwy. Jego wybór padł
na te bloki z wizerunkiem człowieka z głową ibisa, który był malowidłem boga
Thota, który był uważany za posłańca bogów. Tak właśnie nazywał się statek,
którym płynął książę. Jednocześnie książę w Egipcie jest utożsamiany z bóstwem
i z tego co się dowiedział takim imieniem przedstawił się ów książę na
tutejszych ziemiach. Było to dziwne, że posłużył się nie swoim imieniem ale
tego na razie nie miała czasu dochodzić. Uzbrojony w tą wiedze ruszył przed
siebie.
- My poczekamy aż dotrzesz na
drugą stronę – oznajmił nerwowo Riggs, czym tylko wywołał sarkastyczny uśmiech
na twarzy blondyna. Dla niego osobnicy pokroju Riggsa byli akademickimi molami,
którzy bali się przygód, a na tym właśnie często polegały niesamowite odkrycia
archeologiczne – na przygodach, na ryzyku i postawieniu wszystkiego na jedną
kartę. Dla niego akademicka archeologia była nudna, może dlatego iż większość
życia spędził na ekspedycjach swojego ojca? Nad tym się nie zastanawiał – żył
chwilą bo nigdy nie wiadomo ile człowiekowi jest dane tu na ziemi.
Ostatni krok i był przy ścianie kończącej korytarz. We wnęce klepsydra
z piaskiem odmierzała czas. Otarł szybko rękawem lnianej koszuli, którą
miał na sobie, pot z czoła i przyjrzał się ścianie. Miała dokładnie takie same
symbole jak na podłodze i już miał nacisnąć rysunek z Thotem, gdy zobaczył, że
Kali i Anubis również są w tym gronie.
- Kolejność? – zgadywał na głos
i zerknął na klepsydrę. Pozostało mu niewiele czasu do namysłu – Najpierw był
Anubis – z tymi słowami wcisnął kamień
z danym piktogramem – Potem Kali – kolejny kamień – I teraz Thot – gdy
nacisnął ostatni z kamieni klepsydra obróciła się i przestała przesypywać
piasek a z boku ściany uchyliło się niskie przejście, tak iż musiał tam wejść
na kuckach – Idziecie? Jest bezpiecznie – zawołał na pozostałych i trzymając
mocno pochodnię wszedł do pomieszczenia. Pokonał krótki tunel i wyszedł na
dużą, jasną komnatę. Tu powietrze było inne; suchsze, co pewnie było
spowodowane zmianą w konstrukcji budowli, co było łatwo zauważalne. Komnata
była wysoka. Sufit układał się jak w piramidzie tyle, że nie był zakończony
stożkiem a miał otwór. W pomieszczeniu znajdowały się złote posągi bogów
hinduistycznych wysadzane drogimi kamieniami, dary ofiarne składane bogom w
postaci drogich szat, klejnotów, złota, srebra. Jeśli Mahmood się do tego
dorwie, wszystko sprzeda na czarnym rynku. No może nie wszystko; złoto i srebro
pewnie sobie pozostawi lub zainwestuje w coś.
W rogu pomieszczenia, ukryty w cieniu stał sarkofag; prosty i zwykły
bez jakichkolwiek zdobień.
- Czy w nim pochowano księcia? –
zapytał Corroda, stajać tuz za jego plecami.
- Na to pytanie odpowiedzą już
pańscy archeologowie – odparł zgodnie
z prawdą, chociaż teraz korciło go by wziąć udział w badaniach to
jednak napięty grafik zajęć mu na to nie pozwalał. Nie oznaczało to iż nie
będzie śledził poczynań tutejszych badaczy.
- Tu jest dziennik i mapa –
zawołał podekscytowany Riggs, pokazując znalezisko. Młody naukowiec podszedł do
starszego archeologa i wziął od niego ostrożnie mapę, położył ją na kamiennym
ołtarzu i przyjrzał się. Była wykonana ze skóry cielęcej. Ciemnym atramentem
narysowano herb rodu książęcego, kompas i napisano ciąg dziwnych cyfr
przedzielony symbolami, bogów, którymi się posłużono przy pułapkach.
Nagle usłyszeli dziwny odgłos, jakby huk eksplozji.
Wiedział doskonale co to było – granat. Salim obwieścił właśnie swe przybycie. Wandal,
sarknął w myślach i szybko wyciągnął komórkę by zrobić zdjęcie mapy. Zdążył
schować ją z powrotem do kieszeni spodni i odłożyć mapę na miejsce, gdy do
pomieszczenia wtargnęli ludzie Mahmooda rozwalając ścianę niewielkim ładunkiem
wybuchowym.
- Lubisz efektowne wejścia, co
Salim? – zakpił blondyn szczerząc się
w uśmiechu.
- Mogłem się ciebie tu
spodziewać, Nate – odparł nowo przybyły osobnik, podchodząc i kolba pistoletu
zdzielając w twarz blondyna – Może to zedrze ci ten zarozumiały uśmieszek z
twarzy – dodał ostro.
- Wybacz ale mam zbyt dobry
humor. Cóż, wygląda na to, że wygrałeś – westchnął teatralnie i rozłożył
bezradnie ręce – Pozwolisz nam łaskawie odejść?
- W brew temu co o mnie myślisz
jestem człowiekiem wykształconym. Mam przewagę nad wami i jeśli niczego
głupiego nie wymyśliłeś, to pozwolę wam odejść – odparł sarkastycznie,
uśmiechając się obłudnie.
- Tak nie wolno! –
zaprotestowała dziewczyna z grupy doktora Riggsa.
- Proszę wycieczki, tu kończy
się nasza przygoda i dobra zabawa – Nate zwrócił się do osób, z którymi
przybył, posyłając znaczące spojrzenie mężczyźnie z ministerstwa. Miał
nadzieję, że mężczyzna nie chlapnie ozorem
i nie powie iż wsparcie jest w drodze. Na szczęście mężczyzna stał
z zaciśniętymi w srogą linię wargami.
- Będę tak łaskaw i was
odprowadzę – zaoferował się Mahmood, na co właśnie blondyn liczył. Ludzie
Mahmooda zaczęli ładować skarby w odpowiednie skrzynie oraz pojemniki i
układali tak by łatwiej było im wynieść a następnie zapakować do samochodów.
Wyszli na zewnątrz, gdzie słońce powoli zachodziło
za horyzont, gdy
z Nienacka pojawiło się wojsko.
- Nie tak prędko, panie Mahmood
– odezwał się Corrida, który odzyskał pewność siebie. Wcześniej postanowił
polegać na młodym archeologu, wierząc iż dzieciak wie co robi – Ten skarb
należy do dziedzictwa narodowego państwa Surinam i tu pozostanie – oznajmił
doniośle, kiedy żołnierza krępowali ręce Salima i wchodzili do budowli
świątynnej by zająć się pozostałymi złodziejami.
- Niech cie diabli Carter! Pożałujesz tego! – wygrażał się Mahmood.
Ale Nathan Carter już go nie słuchał bowiem zbiegał ze zbocza pagórka w
dół. Wykonał swoje zadanie a teraz czas przyszedł by wrócić do domu.
***
Nathan Carter stał pochylony nad fotografią jaką
wydrukował ze zdjęcia, które zrobił kilka dni temu w świątyni w Surinamie.
Dopiero teraz miał chwilę by na spokojnie zastanowić się nad tym dziwnym
szyfrem. Czy rzeczywiście była to mapa? I jeśli tak, to dokąd prowadziła. Ciąg
cyfr przedzielony był symbolami bóstw ze świątyni i prezentował się
następująco:
1522243544 |
12152211 |
34242215422411 |
4345422434113215 |
Zmarszczył brwi. Co robił w tym ciągu krzyż templariuszy? Czy był
wstawiony dla zmylenia, czy może to on wskazywał właściwy tor myślenia? Cyfry
raczej nie były współrzędnymi…
- Chyba, że… - szepnął i szybko
otworzył przeglądarkę w laptopie na właściwej stronie. Szyfry i kody.
Najbardziej popularnym w Średniowieczu była Szachownica Polibiusza, wyglądająca
następująco:
Wystarczyło odpowiednio podstawić cyfry i powinien wyjść tekst. Zabrał się zatem za podstawienie w nadziei iż
nie pomylił się co do sposobu kodowania jakim posłużył się książę. Po chwili
odczytał na głos rezultat.
- Egipt, Bega, Nigeria,
Suriname… - a więc taka była trasa podróży księcia. Dość nietypowa, musiał
przyznać. Książę musiał specjalnie ją wybrać; nie był to typowy szlak handlowy
w średniowieczu. W Suriname był już, zatem pozostawało sprawdzić pozostałe
lokalizacje. Do Egiptu zawita wraz z ojcem. Obiecał wziąć udział w wielkim
sympozjum naukowym przeznaczonym dla sektora publicznego czyli wszystkich władz
politycznych i rządowych agencji: wojsko, policja, siły specjalne,
antyterroryści, biura śledcze, Interpol. Cała wręcz śmietanka organów ścigania
w jednym budynku. Zatem pozostawało mu Bega i Nigeria.
- Bega… - westchnął. Nie miał
zbyt miłych wspomnień z tym miejscem, no ale cóż… skoro wiąże się to z wielka
tajemnicą egipskiego księcia to jest gotów przyjąć to wyzwanie. Nawet wiedział
kto mu w tym pomoże. Uśmiechnął się
i wyciągnął telefon.
- Doktor Rudolfa Wolley? Tu
Nathan Carter. Mogę panu zająć chwilę?
No, no, zaczyna się nieźle. Młody Nate robi wrażenie, do tego dochodzi tajemnica wykopalisk, zahaczyłaś o podróże w czasie :D Idziesz na całość, jak widzę :D Z prawdziwą przyjemnością przeczytałam ten rozdział :D
OdpowiedzUsuńNadal rozgrzewający klimat, yay:P I akcja zaczyna się rozkręcać, pojawia się coraz więcej ciekawych postaci. I Nate nam dorósł, wow:D
OdpowiedzUsuńPodróże w czasie, teraz to już wciągnęłam się na na 120%