środa, 10 października 2012

Rozdział 2

A/N: Jestem miękka i nie potrafię się oprzeć! Dlatego macie rozdziały szybciej. Nad Shardiffem pracuje z korektą ale sądzę, że czwartek/piątek będzie :) Mam nadzieje, że długość odpowiednia :D

** Chandni **




       

Oxford – Wielka Brytania

Profesor Carter udzielał właśnie wykładu studentom II roku wydziału archeologii na uniwersytecie Oxfordzkim na temat: Odkrywcy i ich podróże a archeologia, gdy do sali wszedł młody, przystojny mężczyzna z podróżną torbą w ręku. Po cichu zajął ostatnie miejsce w ławie i zaczął przysłuchiwać się uważnie wykładowi. Kiedy zajęcia dobiegły końca w sali pozostali tylko profesor i ów młodzieniec.
-  Andrè, miło cię widzieć! - rzekł Carter ściskając dłoń mężczyzny -  Dziękuję, że zechciałeś przyjechać.
- Nie, profesorze, to ja dziękuję za zaproszenie - odparł szeroko się uśmiechając.
Był wysokim, dobrze zbudowanym, o ciemnej karnacji dwudziestoczteroletnim mężczyzną z charakterystycznymi dużymi, brązowymi oczami. Wiadomość od Profesora otrzymał zaraz po obronieniu pracy magisterskiej na Wydziale Archeologii we Wrocławiu, gdzie studiował i żył przez ostatnie pięć lat.
Obaj opuścili teren uniwersytetu i udali się do posiadłości Cartera, znajdującej się na końcu miasteczka. Około trzeciej popołudniu w domu Profesora była już spora grupka studentów, którzy uczęszczali na jego wykłady. Siedzieli w wielkim salonie przed gotyckim kominkiem czekając na wyjaśnienia, dlaczego zostali po zajęciach wezwani na rozmowę do prywatnej rezydencji Profesora.
- Pewnie zastanawiacie się z jakiego powodu zostaliście tu wezwani – zaczął Profesor niepewnie się uśmiechając. Nie podobało mu się iż jest niespodziewanie oddelegowany na wyprawę i to z załogą młodych, niedoświadczonych studentów. Co prawda na miejscu miała na niego czekać grupa wykwalifikowana ale...  Ale odkąd wszystkie ekspedycje sponsorował ekstrawagancki Francis O'Donnel, który znał sie tyle na archeologii, co Carter na sadzeniu hortensji, można było się wielu drastycznych sytuacji i zmian spodziewać.
-  Zostałem poproszony abym zebrał ekipę i ruszył do Bega w Afryce.  Mamy sprawdzić pewien trop i zasilić ekspedycję doktora Rudolfa Wolley’a. - oznajmił przybyłym, aby dłużej nie przeciągać niepewności jaką odczuwali jego słuchacze.
- Pan żartuje, prawda Profesorze? –zapytała zaskoczona Liz Minouge, która była jedną z najlepszych studentek na roku, z którym zajęcia przeprowadzał właśnie profesor Carter.
- Przecież tam nic nie ma - dodał zdziwiony Paul Rippley, doktorant fizyki kwantowej, który często współpracował przy pracach archeologicznych.
- Po co mamy tam jechać? Zasilić Wolley’a? Znów sobie z czymś doktor Szalonogłowy nie radzi? – zadrwił Marc Wilfryd, który właśnie w tym semestrze bronił swej pracy magisterskiej u Cartera. Wszyscy studenci przezywali doktora Wolley’a Szalonogłowym, ponieważ zawsze wpadał na niedorzeczne pomysły, węszył wszędzie spisek, uważał, że piramidy to lądowiska obcych i wiele innych podobnych. A przy tym wyglądał jak obślizgły bankier z lat pięćdziesiątych.
- Jest tam o wiele więcej do odkrycia niż wam się wydaje - odezwał się Andrè
z kąta pokoju jaki sobie zajął, bacznie obserwując zachowania zebranych. Dokładnie pamięta ten upalny dzień. Zawsze był ciekaw czy odczytano kartę
 z manuskryptu i co oznacza artefakt, którym oparzył się jego przyjaciel.
- A ty skąd wiesz? - burknął Marc, niezadowolony z tego iż ktoś może mieć odmienne zdanie niż oni.
- Mój ojciec pracował z Profesorem Carterem, gdy prowadzili wspólny projekt w Bega. Byłem tam jako dziecko - oznajmił spokojnie mierząc dokładnie spojrzeniem gburowatego mężczyznę. Od razu mogło się wywnioskować iż Marc jest zadufanym w sobie gnojkiem, który uważa, że pozjadał wszystkie rozumy.
- Moi drodzy - odezwał się szybko Carter nie chcąc by wybuchła kłótnia między Andrè a Markiem - Jeśli się zgadzacie, to jutro odlatuje prywatny samolot z całym sprzętem i załogą do Bega. Ten wyjazd zaliczymy wam do dodatkowych praktyk. Zabierzcie paszporty i letnie ubrania, bo będzie gorąco. Do zobaczenia  jutro o szóstej rano – zakończył, ucinając szybko rodzącą się dysputę i pożegnał studentów pozostawiając im czas do namysłu.
Kiedy wszyscy wyszli odwrócił się do Andrè i uśmiechnął.
- Widzisz, życie profesora nie jest tak łatwe jak sobie każdy wyobraża - westchnął siadając obok młodzieńca - Opowiadaj, co przez ten czas porabiałeś. Jestem bardzo ciekaw jak sobie radzisz i jakie jest to miasto,
w którym studiujesz.
- Jak pisałem, magister obroniony na Instytucie Archeologii Uniwersytetu Wrocławskiego, z dwiema specjalizacjami. Zdałem najlepiej z całego roku,  
a miasto... - opowiadał tajemniczo się uśmiechając – Profesorze, miasto naprawdę wspaniałe, z tradycją. Musi Profesor kiedyś tam pojechać. Polki są bardzo piękne. Wspaniałe jedzenie. Jest dużo miejsc do zwiedzania nie tylko w tym mieście ale i w okolicy. Urzekły mnie stare lecz pięknie odmalowane kamieniczki na Rynku. Centrum nocą jak nie z tej epoki. Latem, szczególnie wieczorami, tętni tam życie towarzyskie. Przyjeżdżają  zagraniczni turyści, a i na uczelni nie brak obcokrajowców. W ciągu tych pięciu lat zdążyłem poznać ten kraj i to wspaniałe miasto, które stało się dla mnie drugim domem, którego po śmierci ojca nie mogłem odnaleźć - rzekł rozglądając się po salonie z ogromnym zainteresowanie. Profesor zawsze umiał zmienić szary pokój w  magiczne pomieszczenie i nadać mu ducha przeszłości. Mężczyzna zawsze był dla niego niczym drugi ojciec. Obaj świetnie zawsze potrafili się dogadać i tak wydawałoby się, że będzie podczas tego wyjazdu, na który André już bardzo się cieszył.

* * *

Grupa dziesięciu, zaspanych jeszcze, osób wtłoczyła się do środka samolotu. Zdumiało ich luksusowe wyposażenie kabiny pasażerskiej: barek, skórzane obicia foteli, ława, telewizor z satelitą. To naprawdę był samolot prywatny i na dodatek pierwszej klasy. Zajęli wygodne miejsca niecierpliwie czekając aż stewardessy przyniosą im wymarzoną, o tej porze dnia, kawę.
Podczas podróży mogli zapoznać się dokładniej z tezami i ‘odkryciami’ doktora Szalonogłowego. Nikt jednak nie komentował całego przedsięwzięcia ani też słuszności ich pobytu tam. Wszyscy dobrze pamiętali odkrycie sprzed zaledwie kilku tygodni jakiego dokonał doktor Riggs wraz z paroma innymi młodymi archeologami w Surinamie. Szczycili się tym bowiem doktor Riggs pochodził
z ich uczelni, ale nie byli do końca przekonani odnośnie tropu jakim podążali naukowcy. Przecież Bega należała do ziem jałowych, gdzie raczej nic szczególnego się nigdy nie wydarzyło. Studenci jednak jednogłośnie doszli do wniosku, że nie ważne jak bardzo wątpią w słuszność ekspedycji, zawsze jednak to mogą sobie wpisać do CV. W ich zawodzie zawsze liczyło się doświadczenie, poważanie i ilość ekspedycji. Oczywiście efekty również były ważne, ale o nie będą martwić się w niedalekiej przyszłości. Bardziej cieszyła ich perspektywa współpracy z innymi młodymi naukowcami z pokrewnych dziecin, którzy już czekali na nich na miejscu. Zatem, nie przejmując się za bardzo, po prostu  zajęli się swoimi sprawami by pozostały czas lotu minął im dość szybko.

* * *

Po upływie dziewięciu godzin dotarli do obozu nad jeziorem.
- Teraz macie czas dla siebie – oznajmił Carter, po czym wskazał na kobietę stojącą obok w kapeluszu przeciwsłonecznym, koszuli flanelowej, spodenkach do kolan i ciężkich butach – Geri rozda wam grafiki w namiocie zwanym Bar O-Five. Zaczniecie od wczesnego świtu. Życzę miłego popołudnia.
Zabrali zatem grafiki od Geri, pozostawili bagaże w przydzielonych im namiotach i całą grupą ruszyli nad jezioro. André trzymał się wraz z nimi. Podczas długiego lotu na tyle już zdołał poznać swoich towarzyszy wyprawy by jednoznacznie stwierdzić, że w wielu sprawach ma odmienne poglądy i z wieloma zagadnieniami nie zgadza się, jednak lepiej trzymać się z wrogiem, którego już się zna niż z takim, z którym jeszcze się nie miało przyjemności. A właśnie za chwilę będą mieli okazję poznać kilkoro już wykwalifikowanych młodych naukowców, którzy ukończyli szybciej studia i zasilili ten świeży projekt. Kilkoro rozbawionych ludzi płynęło motorówką w ich kierunku. Profesor zdążył poinformować ich, że ten przyjemny dzień przeznaczony jest na integrację – jakby w ogóle tego potrzebowali, ale takie były wymogi zważywszy na fakt iż spędzą tu dobrych kilka tygodni. Phillips wolał od razu zabrać się do roboty i po drodze, przy okazji działania, ewentualnie poznać towarzyszy i miał przeczucie, że reszta studentów ma podobne zdanie. Pierwszy wysiadł mężczyzna o przeciętnym wyglądzie lecz z zarozumiałym wyrazem twarzy. Od razu było wiadome, że jest to inżynier szkockiego pochodzenia Ian McKoy, którego już kilkakrotnie mieli przyjemność oglądać w magazynach branżowych. Zaraz za nim wysiedli amerykanin Logan Foster, znany i ceniony młody lingwista, z rodziny, która miała w tej dziedzinie długą tradycję oraz odkrycie roku z dziedziny geodezji i kartografii – meksykanka Tityo Alanos. Tuż za nimi szła piękna dziewczyna, o której podczas lotu napomknął Profesor, a była nią angielka Susan Wegas, która z wyróżnieniem ukończyła właśnie etnografię i antropologie kulturową. W łodzi był jeszcze ktoś, kto nie wyszedł od razu, ewidentnie coś oglądając. Andrè nie od razu go poznał w pełnym świetle słońca, które, pomimo założonych okularów przeciwsłonecznych, zmuszały go do przymrożenia powiek. Obserwowany mężczyzna miał na sobie wyłącznie jeansowe krótkie spodenki, na lewym przegubie sportowy, wodoodporny zegarek, a na prawym nadgarstku specjalny ochraniacz. Prawy nadgarstek, pomyślał Andrè i z lekkim uśmiechem, ruszył w kierunku łodzi.
- Nadal ukrywasz tę bliznę co, Carter?! - krzyknął zatrzymując się
w odpowiedniej odległości. Studenci, którzy przybyli wraz z nimi i Profesorem Carterem skierowali z zainteresowaniem oczy na Andrè. Kto z obecnych ma jeszcze takie samo nazwisko jak ich Profesor?, przemykało im przez myśli.
Mężczyzna wyskoczył z łodzi i pobiegł w kierunku kolegi. W rzeczy samej, był to Nathaneal ‘Nate’ Carter, syn Richarda Cartera. Wysoki, wysportowany, opalony, o jasnych włosach młody mężczyzna, którego znakiem rozpoznawczym była opaska na prawym nadgarstku. Z niewiadomych przyczyn, a może z przyzwyczajenia Nate ukrywał bliznę, która została po oparzeniu. Bliznę dość dziwną, bo na skórze odcisnął się w całości talizman, którego osiemnaście lat temu dotknął, a który teraz kiedy mężczyzna dorósł był doskonale odczytywalny na skórze.
Mężczyźni rzucili się sobie w braterskie objęcia. Andrè nie widział Nate’a od zdania przez siebie matury, co miało miejsce pięć długich lat temu. Carterowie przygarnęli pod swój dach młodego Phillpisa, gdy jego ojciec musiał wyjechać do Kanady, a Andrè nie chciał przerywać nauki w połowie roku, zwłaszcza przed tak ważnym i pierwszym tak dużym dla niego egzaminem. Jednak od kiedy Andrè wprowadził się do nich stało się pewne jedno; profesor Carter jawnie zaczął wtedy faworyzować Andrè, wytykając synowi błędy, chociaż  nie wiedział nawet do jakiej szkoły jego jedynak uczęszcza, ani też czym się zajmuje, nie wspominając  już o tym czym się interesuje.  Carter i Andrè zawsze potrafili nawiązać wspólny język, zawsze znajdywali wspólne tematy do rozmów oraz zainteresowania. Tymczasem relacje Cartera z synem zawsze były napięte, pełne niezrozumienia, jakby obaj mężczyźni nie potrafili żyć obok siebie. Nieświadom niczego i nawet nie podejrzewając syna o nadzwyczajne zdolności Senior uważał iż Nate ledwie zdaje z klasy do klasy i przysparza kłopotów wychowawczych, gdy w rzeczywistości jego jedynak już chodził na wykłady w Harvardzie i zajmował trzecią lokatę najbardziej uzdolnionej młodzieży. Przypadek dopiero  sprawił, że Profesor dowiedział się o otrzymanym stopniu doktorskim przez swojego syna. A pewnego dnia zobaczył Nate’a pakującego walizki    i oznajmiającego, że wyjeżdża do Oxfordu robić kolejną specjalizację, na krótko przed tym jak sam Profesor dostał angaż na tej samej uczelni.
A teraz, po tylu latach mailowania, obaj młodzi mężczyźni mieli sobie dużo do opowiedzenia. Phillips nawet nie spodziewał się, że spotka swojego przyjaciela na tej ekspedycji. Pamiętał jakie Carterowie mieli relacje, zatem tym bardziej był zaskoczony, że Nate zgodził się tu przyjechać.
- Profesor nie powiedział, że przyjedziesz – zaczął Andrè, gdy siedzieli przy piwie w Barze O-Five.
- Nie był pewny czy się zjawię, choć widuje mnie praktycznie codziennie na uczelni – odpowiedział Nate, pijąc łyk zimnego piwa.
- No, panie doktorze, jest pan cały czas zajęty. Najpierw Harvard teraz  Oxford. Na dodatek cały czas bierzesz udział w różnych projektach i konferencjach. Powiedz staremu przyjacielowi, jakim sposobem...? – tłumaczył zawzięcie Andrè. Sekretnie zazdrościł umiejętności i łatwości z jaką Nate zdobywał wiedzę. Nate zawsze należał do enigmatycznych osób, które przyciągają ludzi swoją osobę, nietypowym wdziękiem, charyzmą i wrodzoną inteligencją. W Nathanie było coś jeszcze. Coś nieopisanego i Andrè zawsze podejrzewał iż jest to wpływ znamienia na ręce młodego Cartera.
- Sam chciałbym wiedzieć. No, ale tak cały czas nie jestem zajęty. Zresztą zmieńmy temat. Przydałoby się zaznajomić ze współpracownikami – bronił się Carter Junior błyskawicznie zmieniając temat. Przerażała go myśl tłumaczenia czegoś, czego on sam w rezultacie nie rozumiał. Dla niego te umiejętności były zarazem darem jak i przekleństwem.
Wzięli zatem krzesełka i dołączyli do stolika grupki siedzącej naprzeciw. Akurat trwała tam dyskusja na temat podróży w czasie.
-  Jest to niemożliwe, powtarzam niemożliwe – oznajmił Logan, który był wysokim mężczyzną z kilkudniowym zarostem i kanciastymi okularami, w których świetnie wyglądał. Na głowie panował nieład. Włosy sterczały mu nierówno i nie dało się za żadne skarby ich poskromić.
- Fizyka nie jest jeszcze na dostatecznie wysokim poziomie, by to było możliwe. Wiele się zmieniło i wciąż zmienia w ciągu tysiącleci, ale to i tak nie wystarcza. Nie jesteśmy nawet w dziesięciu procentach gotowi na takie podróże. Z historią też kiepsko stoimy. Czasami to, co już jest jasne, okazuje się czymś zupełnie innym – ciągnął Marc, który nie wyglądał na historyka. Był masywnej postury, o ciemnej karnacji i długich kruczoczarnych włosach, z charakterystycznym haczykowatym nosem.
- Z mojego punktu widzenia jesteśmy gotowi w sześćdziesięciu pięciu procentach, a podróże mogą być bardzo prawdopodobne i prędzej czy później uda się to. Tylko istnieje zasadnicze pytanie czy znajdzie się szaleniec, który zbuduje maszynę do podróży w czasie, która zadziała? A jeśli tak, to czy zdajemy sobie sprawę z konsekwencji jakie takie podróże mogą ze sobą nieść? – odezwał się wreszcie Nate.
- Nie wymądrzaj się tak. To, że twój ojciec jest naszym Profesorem i szefem naszej ekspedycji, o niczym nie świadczy. Uważasz, że pozjadałeś wszystkie rozumy?! – burknął ostro Ian, który był najstarszy i miał doświadczenie,
o jakim inni tylko mogli pomarzyć. Na dodatek pracował wcześniej w wielkich korporacjach i znał się doskonale na rzeczy, co bardzo często lubił dawać do zrozumienia innym.
- Wyrażam tylko swój punkt widzenia a jako naukowiec powinieneś być przygotowany na takie rozmowy i sprzeczne poglądy innych. Niestety – Nate wydawał się wcale nie być poruszony atakiem mężczyzny, dlatego spokojnie sącząc swoje piwo, kontynuował – najwyraźniej kuleje u ciebie umiejętność konstruktywnego konwersowania i racjonalnego argumentowania swoich racji.
André zachichotał i widział iż kilka osób powstrzymuje też powstrzymuje się przed parsknięciem śmiechem. Zapewne jeszcze nikt z nich nie widział aby ktoś tak umiejętnie utarł, zarozumialcowi jakim niewątpliwie był McKoy, nosa. Do tego był zdolny tylko i wyłącznie Nathan. Ian zaczerwienił się, podniósł się z krzesła i niczym obrażona prima balerina opuścił namiot. Pozostali jednak postanowili dalej kontynuować ciekawy temat podróży w czasie i dopiero około północy również opuścili Bar O-Five i udali się na spoczynek do swoich namiotów.

2 komentarze:

  1. Ale zaszalałaś! Mimo, że straaasznie długie (to komplement) to świetnie się czyta. I szybko. Niesamowita historia. Pomieszanie czasów w znaleziskach w kufrze bardzo mi się podoba. Chociaż trudno mi uwierzyć w wehikuł czasu, prędzej w wielkie oszustwo :D Aczkolwiek czytałam gdzieś, że podróże w czasie są możliwe, ale tylko w przeszłość. Bo trudno podróżować w coś, co jeszcze nie istnieje. Z tym bym się zgodziła :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow, dzieje się! Podróże w czasie, hmmm:)Ciekawy pomysł.
    Ale najbardziej podobało mi się dalsze poznawanie ekipy archeologów i ich rozmowy.
    Denerwujący Ian i Marc, zawsze się paru takich znajdzie w większej grupie?:P Profesor Tucker, nie dość, że wygląda jak Indiana Jones, to jeszcze jest dobrym "wujkiem" dla Nate'a. No i Susan! Musi wrócić, to całe męskie towarzystwo bardzo potrzebuje kobiecej ręki:P

    Nate, plamy z krwi spieramy zimną wodą. Z innymi problemami nie umiem mu pomóc, ewentualnie mogę przytulić w zastępstwie nieobecnej Susan?

    OdpowiedzUsuń