A/N: Wybaczcie, że zmuszam do ponownego czytania Dloce Vita ale jako, że został wprowadzony całkiem nowy rozdział 1 to niestety za tym idą dalsze korekty ale na szczęście już nieco mniejsze :)Obiecuję codziennie umieszczać rozdział po korekcie. Mile widziane komentarze dla Bestii by nie foszyła ;)
**Chandni**
Noc nie dla wszystkich upłynęła spokojnie. Dla Nate’a była to noc
pełna niepokoju i koszmarów. Nie potrafił wyzbyć się dziwnego uczucia, jakie
zawładnęło nim, odkąd tu tylko przyjechał, a w nocy jakby to wszystko przybrało
na sile w jego uśpionym umyśle. Jak na ironię, rankiem niestety nie pamiętał o
czym śnił w nocy, bo gdyby chociaż trochę pamiętał, to może byłby w stanie coś
na to poradzić. Ale zdawał sobie sprawę z tego, że jego dziwna blizna reagowała
na powrót w miejsce, gdzie powstała. Nate wstał z pryczy, na której spał, i
poszedł umyć w misie twarz. Był przyzwyczajony do takich warunków egzystowania.
Oparł dłonie o brzegi białej, metalowej misy i spojrzał na bliznę. Dopiero
teraz uświadomił sobie, że nigdy nie interesował go artefakt, który odcisnął
się na jego skórze. Chris i Rob znaleźli w katakumbach jakieś rzeczy, ale on
nigdy o to nie pytał ojca. Nie pytał również Chrisa, z którym utrzymywał po
dziś dzień kontakt. A teraz, gdy znajdował się zaledwie kilka kilometrów od
tamtego miejsca, nie potrafił wyzbyć się przeczucia, iż powinien tym się
zainteresować. Jakby znamię kazało mu wrócić w to miejsce i sprawdzić, co zostało
pominięte. Pamiętał dobrze, że katakumby zostały przysypane. A teraz wrócił tu
podążając tropem tajemniczego egipskiego księcia i pozostawionej mapy w
świątyni z Surinamu. Oficjalnie to doktor Wolley zaproponował tę ekspedycję i
sprawdzenie tropu, przypisując jakoby to on odszyfrował tajemnicze lokalizacje
na mapie. W tym samym czasie w Nigerii był z ekspedycją doktor Riggs i tam
sprawdzał trop. Nathan sam nie wiedział dlaczego wybrał właśnie Bega, skoro
większość życia omijał to miejsce. Tylko czego tak naprawdę oni szukali? To
było dobre pytanie warte wszystkich
pieniędzy jakie zarabiał Francis O’Donnel.
Pipkanie zegarka
wyrwało go z zamyślenia, uświadamiając, że dopiero powinien był wstać. Szybko
przebrał się i udał do baraku, gdzie znajdowała się stołówka.
* * *
O świcie, niewyspani, zjawili się na swoich uprzednio wyznaczonych
stanowiskach. Marc i Ian musieli, na nieszczęście Iana, pracować z Nate’m. Obaj
mężczyźni byli z tego niezmiernie niezadowoleni, jakby Profesor wiedział o ich
wczorajszej interakcji z jego synem i specjalnie przydzielił ich do pracy
razem.
- Ten dzieciak
powinien siedzieć i męczyć się nad pracą magisterską, a nie zawracać nam głowę
historyjkami o wehikule czasu i podróżach – mruknął Ian do Marca, kiedy czekali
na Nate’a przy łodzi. Marc uśmiechnął się szyderczo, wycierając swe okulary
przeciwsłoneczne w szarą koszulkę jaką miał na sobie, całkowicie podzielając
zdanie kolegi. Założył okulary i ze zrezygnowaniem spojrzał w stronę namiotu, z
którego właśnie wyszedł młody Carter. Jęknął cicho i zerknął znad ciemnych
okularów znacząco na Iana.
- Popłyniemy
na pobliską wysepkę i sprawdzimy, czy coś tam się znajduje. Mamy pozwolenie
władz na przeprowadzenie rozeznania, ponieważ wejdziemy już na terytorium
Republiki Czadu – powiedział Nate podchodząc do nich.
W dłoni trzymał
mapę, krótkofalówkę oraz odpowiednie dokumenty w razie kontroli.
Marc i Ian
popatrzyli na niego z politowaniem, a na ich twarzach widniały ironiczne
uśmieszki.
- Jeśli macie
lepszy pomysł, to słucham – dodał Carter widząc ich miny. Jeśli tak zareagowali
na temat wehikułu czasu, który był luźno prowadzony, to ciekawe jak by
zareagowali, gdyby wszczął dyskusję na temat mitycznej Atlantydy czy Kamienia
Filozoficznego? Wiedział, że ‘współpraca’ z tymi dwoma będzie dość zabawna dla
niego, bowiem nie z takimi zarozumialcami miał już do czynienia.
Ani Marc ani Ian
nie dali innej propozycji. O tak nieludzkiej porze dnia nie byli zdolni do
konstruktywnego myślenia, zwłaszcza, że byli w towarzystwie syna profesora
Cartera i chociaż bardzo cenili Profesora, to jednak inne zdanie mieli odnośnie
młodego Cartera. Wsiedli zatem do jedynej łodzi jaką posiadali i
popłynęli na niewielka wysepkę, milcząc i jedynie wymieniając ponure
spojrzenia. Niezgrabnie wyciągnęli na mulisty brzeg łódź i zajęli się swoimi
obowiązkami. Marc i Ian nie chcąc długo przebywać w towarzystwie synalka ich
Profesora, wzięli czym prędzej swój sprzęt i oddalili się nieco od
brzegu. Nate rozpakowywał właśnie rzeczy jakie pozostały w łodzi, nie zwracając
całkowicie uwagi na zachowanie Marc i Iana, gdy dobiegło go wołanie:
- Panie
Mądraliński, chodź tu i powiedz, co to oznacza!
Nate poznawszy głos
Iana przewrócił oczyma i westchnął ciężko, lecz pozostawił nie rozpakowane
rzeczy na piasku obok łodzi i szybko do nich pobiegł. Marc z Ianem dzięki
wykrywaczowi metali, niezbędnemu w tych warunkach pracy, znaleźli drewniany
kufer z metalowymi klamrami, a na nim dziwny przedmiot we wgłębieniu wrzeźbiony
i z napisami w nieznanym im języku. Coś, jakby słońce z dwiema tarczami i
strzałami, podobne do kompasu. Nate przyjrzał się uważnie temu i po chwili
namysłu oznajmił:
- To po arabsku.
Ale te cztery symbole pochodzą z greckiego alfabetu. Mogą oznaczać cokolwiek,
jeśli się uprzednio nie przeczyta tych słów, które oznaczają:
W mieście Faraonów,
w wodach najdłuższej rzeki istnieją szczątki pradawnego miasta. Stań na środku
wody w momencie górowania słonecznego. Wznieś Słońce wysoko a promienie wskażą
drogę.
- To klucz do
jakieś zagadki, albo ukryty skarb jakiegoś szaleńca. Tego właśnie szukamy? – parsknął
niezadowolony Ian, odwracając się w
kierunku jeziora. Nie miał najmniejszej ochoty wysłuchiwać jakiś głupot o
mieście
w wodach Nilu.
- Czyś ty
mnie choć trochę słuchał? Przestań zachowywać się jak małe dziecko – skarcił go
Nate. – Możliwe, że chodzi o starożytne miasto, które zostało zalane i w chwili
obecnej znajduje się pod wodami Nilu. W legendę
o egipskim księciu
z Suriname też nikt nie wierzył a okazała się prawdziwą. Wy, inżynierowie,
macie ograniczone spojrzenie na świat. Żyjecie przyszłością, a nie sprawdzacie
przeszłości – ciągnął dalej wiedząc jednak, że to nie ma sensu. I tak nie
zrozumieją.
- Na jakim uniwerku
to wykładają? – burknął Marc lekceważąco patrząc na syna Profesora. Co ten
dzieciak może wiedzieć o życiu? pomyślał.
- Harvard i Oxford,
jeśli chcesz wiedzieć. Wracajmy – odpowiedział znudzony tą wyprawą i
towarzystwem Carter. Wolnym, leniwym krokiem, niosąc kufer, ruszył w kierunku
łodzi. Po co on w ogóle się produkuje, i tak nie zmieni ich nastawienia, a nie
chciało mu się tłumaczyć skąd on może wiedzieć. Sam sobie jednak był winien –
unikał wzmianek na swój temat w magazynach branżowych. Zawsze to inni zbierali
laury, chociaż to on odwalał cała robotę. Jednak przez wzgląd na swoja inną
działalność musiał bardzo uważać.
- Chwila! –
krzyknął za nim Ian – Coś ty powiedział? Harvard i Oxford? Skąd możesz
wiedzieć?!
- Domyśl się Panie
Wszystko Wiedzący!- Nate rzucił ciętą ripostę w stronę mężczyzny.
- Masz zaledwie
dwadzieścia cztery lata, nie mógłbyś... – zaczął Marc, niedowierzając. Przecież
to niemożliwe by wcześniej uczęszczał na wykłady w Harvardzie, przemknęło
mu przez myśli.
- A jednak –
odparł flegmatycznie Nate coraz bardziej zniecierpliwiony – Ruszcie się!
Wsiedli do łodzi,
wymieniając tylko spojrzenia między sobą. Po dokładnym przyjrzeniu się kufrowi,
Nate wyciągnął radio i włączył kanał szósty.
- Tityo, Tityo,
zgłoś się – zaczął nawoływać koleżankę.
- Co jest, Nate? –
odpowiedziała po chwili.
- Na jakiej pozycji
jest profesor Tucker? – zapytał, nawet nie zwróciwszy uwagi na to, że użył
terminu wojskowego.
- Przybył przed
półgodziną, a w chwili obecnej jest z twoim ojcem – odpowiedziała kobieta.
- Poproś, by czekał
na mnie w namiocie, chyba coś znaleźliśmy – przekazał i rozłączył się.
- Tucker? – zapytał
Mark starając się nie pokazywać po sobie zaciekawienia.
- Profesor Chris
Tucker był w ekipie ojca osiemnaście lat temu. Specjalizuje się w starożytnych
kulturach, głównie Egiptu – odparł Nathan nie spuszczając oczu z towarzyszy.
* * *
Profesor Tucker był mężczyzną po czterdziestce, bardziej
przypominającym wyglądem poszukiwacza skarbów, niż profesora z uczelni. Krótkie
brązowe włosy, kilkudniowy zarost, opalone ciało, które nie znało długiego
siedzenia za biurkiem, i jasnozielone oczy.
- Aleś wyrósł
– powitał Nathana klepiąc go po ramieniu. – Pamiętam cię jako małego urwisa, a
potem jak zdawałeś jakiś egzamin, prawda?
- To dość
dawno – zgodził się Nathan, uśmiechając się szeroko. – Dostałeś informację? –
dopytywał, wiedząc iż Tucker jest na bieżąco z nowinkami z ich branży i zapewne
wiedział wszystko o odkryciu w Suriname. Nathan również przesłał mu kilka dni
wcześniej szczegółowy raport odnośnie zebranych informacji.
- Co
znalazłeś? – dopytywał Tucker.
- Wskazówki
do odnalezienia starożytnego miasta w wodach Nilu – oznajmił.
- No, proszę,
doprawdy?! – rzucił zaskoczony Profesor. – Musimy to sprawdzić bo wiesz, co to
mogłoby oznaczać? Zaginione Miasto w wodach Nilu!
- Nie ekscytuj się aż tak – parsknął śmiechem
Nathan – Jeszcze nie odkryliśmy Atlantydy – ostudzał jego zapał.
- I to mówi ten, który udowodnił, ze stara
legenda o egipskim księciu z Suriname jest prawdziwa – droczył się z nim
Tucker.
- Oficjalnie to nie byłem ja – uśmiechnął się
niewinnie. Chris doskonale go znał i wiedział, że tak naprawdę to on dokonał
odkrycia, ale nigdy nie pytał dlaczego Nathan stroni od rozgłosu – Tylko się
przypatrywałem.
- Ta, jasne a żaba ma sierść.
- I goli się na piętach – odciął się Nate, jak
dziecko wystawiając język staremu druhowi.
- Nie gadaj tyle tylko pokaż co znalazłeś, nie
każ mi czekać – odpowiedział Tucker rozradowany i podekscytowany jak małe
dziecko, spoglądając swymi zielonymi oczami na Nathana.
- To mi wygląda podejrzanie – rzucił niepewnie
Nathan – Cały czas zagadki.
- Sam pisałeś w raporcie, że ten koleś
uwielbiał zagadki, wiec czemu teraz miałby nam ułatwiać sprawę? – celnie
zauważył Chris, z rozbawieniem przyglądając się młodszemu koledze.
- Zatem nie traćmy czasu – Nathan klasnął w
dłonie i zabrał się do pracy.
* * *
Na długą noc zakopali się w papierach i księgach. Robili datowanie
węglem z pięć razy, sprawdzali czy kufer przypadkiem nie jest magnetyczny
lub nie zawiera jakiś substancji oraz jakim sposobem przetrwał taki okres na
pustyni.
- Jakim
sposobem osiemnaście lat temu nam umknął? Musimy zobaczyć, co jest w środku –
rzekł Chris, drapiąc się po czole, po czym chwycił za wytrych
i wyważył wieko. W
kufrze były monety i rzadkiego rodzaju kryształy. Wysypali je na stół i zaczęli
przeglądać znalezisko.
- To wszystko? –
zdziwił się Tucker oglądając pod lupą kryształy, nie kryjąc lekkiego zawodu.
Szczerze liczył na coś więcej.
- Te monety mogą
pochodzić z XIV wieku naszej ery. Są w rewelacyjnym stanie. To niesamowite,
zważywszy na to w jakich warunkach przetrwały – mówił Nathan, nie zwracając
uwagi na rozczarowanie brzmiące w głosie Profesora – Dziwne… - Nathan uniósł
brew do góry – Skąd tu się wzięły francuskie monety? A tu jeszcze widzę jedną
specjalną, wybitą dla papieża Jana XXII. Czyżby książę wcześniej był w Europie?
Co prawda mogłoby to mieć związek z krucjatami, ale… jak sądzisz, Chris? –
młody Carter podrapał się po głowie, starając się zrozumieć czy to może mieć
sens i po chwili aż podskoczył jak oparzony – Symbol templariuszy! Książę
musiał mieć z nimi do czynienia!
- Teoretycznie? Bardzo prawdopodobny
scenariusz – wzruszył ramionami Tucker – Możliwe, że towarzyszył im w drodze
powrotnej lub nawet nie musiał. Rozstali się w Egipcie i każdy poszedł własną
drogą. A kufer był podarkiem. Książę ruszył szlakiem handlowym, został
zaatakowany i zmuszony do ucieczki. Zakotwiczył w Suriname i tam już pozostał. Całkiem
to by było logiczne – dodał po chwili namysłu, przypatrując się poczynaniom
Nathana, który wziął do ręki kufer i zaczął go ostukiwać. Ku ich obu
zaskoczeniu okazało się iż w jednym miejscu odgłos był nieco inny, zatem cienkim
nożykiem Nathan ostrożnie podważył denko i wyjął ze schowka kilka dziwnie
wyglądających kawałków pergaminu.
- A to co? –
zapytał podekscytowany Chris, biorąc pergamin ostrożnie w dłonie i przeglądając zapiski. Nathan tymczasem
usiadł zamyślony na wysokim krześle czekając aż Tucker skończy badać pergamin.
- To bardzo dziwne
– wyrwał go z zadumania głos Chrisa. – Monety są francuskie, tekst łaciński. To
by się zgadzało, bo w średniowieczu jakiekolwiek pisma, księgi czy noty
pisywano w tym języku.
- Co ci nie pasuje?
– zdziwił się Nathan, wstając i podchodząc do Chrisa zaglądając mu przez ramię
na monitor laptopa.
- Popatrz –
wskazał monety, które były w kufrze. – One pochodzą z XIV wieku, tak?
- No, tak –
odparł machinalnie Nathan.
- Tyle, że
jak sam mi pisałeś to książę dotarł do Suriname około XV wieku – wyjaśnił Chris
odwracając się przodem do młodego Cartera na obrotowym krześle. Nathan
zmarszczył brwi i pochylił się bliżej monitora.
- Znaczy, że co? –
spytał z niedowierzaniem spoglądając raz na monitor, a raz na ich znalezisko – Nie
wiemy dokładnie o jaki okres chodzi. Książę mógł żyć na przełomie obydwu wieków
lub mógł byś spokrewniony z osobą, która ukryła tu ten kufer. Rodzinny sekret,
który przechodził z ojca na syna. Ale nie wiemy zbyt dużo. Archeolodzy z
Instytutu dalej nie zidentyfikowali zmumifikowanych zwłok z sarkofagu. Nie
wiemy czy był to sam książę czy ktoś z jego floty.
- Dziwne, bardzo
dziwne – powiedział Chris, podchodząc do laptopa i wyszukując jakieś dane – Czy
to nie Jan XXII brał czynny udział w soborze w Viennie i to nie on brał udział
w procesie templariuszy? Na mapie był ich symbol a zakon rozwiązano w 1312 roku
– nie musiał spoglądać na Cartera by wiedzieć, że tylko przytakuje
potwierdzająco głową.
- Czyli nasza teoria z rodzinnym sekretem może
być słuszna. Ale dlaczego ukrył kufer tutaj a nie zabrał go ze sobą?
- Może zostawił go celowo? Ktoś go obserwował?
Może bał się, że sekret się wyda i nie jest bezpieczny? Za dużo tych
niewiadomych – rzucił niezadowolony Chris. Wiedział jednak, że to początek ich
poszukiwań i nawet wiele tygodni jak nie miesięcy czy nawet lat zajmie im
dotarcie do prawdy.
- Tak czy siak wszystko prowadzi do
Zaginionego Miasta w wodach Nilu – zauważył Nathan – Zapewne chodzi o Egipt.
Był naniesiony na mapie.
- Co to wszystko ma tak naprawdę wspólnego ze
sobą? - zastanawiał się Chris wstając i podchodząc do drugiego stołu – Co
książę ukrył aż tak starannie?
Nathan zmrużył
oczy. Myślał szybko i gorączkowo szukając odpowiedzi. Kolejny raz od przyjazdu
tutaj poczuł coś dziwnego, nieopisane uczucia a przede wszystkim głęboki strach,
jakby coś miało nastąpić, co zaczynało ciążyć mu na sercu.
- Może ktoś
manipuluje tym znaleziskiem i naszymi badaniami bo… Chris… Jaki miałoby to związek?
Może to zmyłka? Przecież takie miasto w wodach Nilu musiało zostać zalane dużo
wcześniej. Tyle już prac badawczych było prowadzonych na tych terenach Egiptu i
jego okolic, że nie sądzę by coś zostało ominięte – Nate patrzył na profesora
rozgorączkowanym spojrzeniem. Wtem uświadomił sobie, że nawet nie przeczytał
tekstu. Przecież zna doskonale łacinę i chociaż różniła się z tą dzisiejszą, a
tak po prawdzie to w obecnych czasach to był martwy język, to i tak dla niego
nie miało to znaczenia. Chwycił zatem pergamin i zaczął odszyfrowywać tekst. Nagle jakby powietrze w namiocie zgęstniało,
tak iż Nate musiał usiąść na chwilę. Przed przymkniętymi oczyma zatańczyły mu
szybko dziwne obrazy, które przyprawiły go o ból i zawroty głowy, przez co nie
był w stanie przeczytać tekstu. W uszach zaszumiały mu niewyraźne szepty kilku
głosów naraz.
- To by miało sens
– odpowiedział Tucker, krzątając się po namiocie, nawet nie zauważając jak
Nathan osunął się na krzesło i schował twarz w dłoniach. Z szalonymi teoriami
Wolley’a ciężko się zgodzić i jeśli tylko się dowie o wynikach ich badań, że
mogli odkryć jakiś spisek lub ktoś sabotażuje ich przedsięwzięcie… Chris nawet
nie chciał o tym myśleć.
- Wszystko
ok? – zapytał, dostrzegając wreszcie chłopaka. – Dobrze się czujesz? – dlaczego
dopiero teraz o to pyta? Jak zwykle pozwolił by sprawa go całkiem zaaferowała.
- Tak – Nate
odpowiedział, podnosząc ociężałą głowę. Na całe szczęście dziwna reakcja
minęła; głosy ustały i mgła z oczu zniknęła.
- Matko
Święta! – krzyknął Tucker, łapiąc za chustę i namaczając ją w zimnej wodzie.
Nathan dopiero
teraz zrozumiał, co wywołało taką reakcję u Chrisa. Na jego koszulce widniała
plama krwi. Nawet nie poczuł jak z nosa spływa mu krew.
- Trzymaj – rzekł
troskliwie Tucker, podając okład. - Chyba za długo siedziałeś na słońcu,
a teraz już jest późno. Powinieneś odpocząć.
- To zwykły
krwotok z nosa. Nic mi nie jest – odparł Nathan, przykładając okład.
Profesor jednym
spojrzeniem dał do zrozumienia, że na dziś starczy, a chłopak nie zamierzał się
sprzeczać z Chrisem, który bacznie mu się przyglądał. Nathan nie chciał, by
mężczyzna się martwił, bo on sam nie wiedział, czy jest czym. Może faktycznie
to tylko przemęczenie? A może… Szybko odepchnął tę myśl i skoncentrował się na
Tuckerze, który sprzątnął wszystko ze stołów i schował w bezpieczne miejsce
kufer wraz z jego zawartością, cały czas go obserwując.
- Już lepiej?
– zapytał podchodząc i na chwilę siadając obok młodego Cartera.
- Tak – odpowiedział
Nate odkładając chustę. – Rano do tego wrócimy. Ciekawe, jak spiorę teraz te
plamy? – zażartował pokazując koszulkę, by odwrócić uwagę Chrisa od tego
wszystkiego.
Tucker uśmiechnął
się i poklepał go po ramieniu. Wyszli razem na zewnątrz. Zimny wiatr orzeźwił
ich. Niebo było przejrzyste i usiane gwiazdami, a księżyc oświetlał swym
blaskiem okolicę.
- Dobranoc,
Profesorze – rzekł Nathan, będąc już przy swoim namiocie.
- Dobranoc, Nate –
pożegnał się Profesor i udał się do swojego.
* * *
- A nie mówiłem! - klasnął w dłonie Wolley, gdy Chris opowiedział
im o rezultacie ich
wczorajszych badań.
- To dziwne –
zaczął Andrè podczas południowej debaty. – Ale jednoznacznie nie wskazuje na powiązania
z papieżem, prawda? Odczytaliście tekst?
- Może ktoś
celowo chce odwrócić naszą uwagę od czegoś bardziej cennego? – wtrąciła Susan.
- Nie zdążyliśmy – Chrisowi udało się wtrącić
słowo, bo zaraz został przegadany przez kogoś innego.
- Tracimy tu
tylko czas... – burknął Ian, patrząc lekceważąco na profesora Cartera.
- Kto traci,
ten traci – wszedł mu w słowo Nathan. – Ale rzeczywiście nic konkretnego nie
znaleźliśmy. Chociaż...
- Do którego
mamy czas? – zapytał Marc nie zwracając uwagi na Nathana.
- Dotacja kończy
się za miesiąc. Z resztą, tutejsze władze mają nas dość – odpowiedział
Profesor, krzyżując ręce na piersiach – I co proponujecie?
- Wczoraj z
Chrisem pracowaliśmy nad znaleziskiem, które znaleźli Ian i Marc. Potrzebuję
jeszcze paru dni. Ojcze, paru dni i możliwość pojechania ekipy do Egiptu –
oznajmił w końcu Nathan – Może tam coś znajdziemy. Musimy to sprawdzić –
ciągnął.
- To dobry pomysł –
poparła go Tityo.
- Najlepiej zrobimy
wracając do Anglii. Powiemy im, że nic nie znaleźliśmy i oszczędzimy sobie
pośmiewiska – rzucił sarkastycznie Ian.
- Profesorze?
- Poszukamy jeszcze
ten miesiąc. Potem wrócimy – zaczął powoli. Nie był z tego zadowolony. Nie
podobało mu się również znalezisko, które jest iście zagadkowe, co mylące. A
może ktoś z nich sobie zadrwił? – Nate, Chris popracujcie nad tym znaleziskiem,
a wyjazd do Egiptu zostawimy na później.
- Richardzie,
możemy to szybko sprawdzić – wtrącił Chris, który dotąd tylko się
przysłuchiwał.
- Wiem,
Christopherze. Za jakiś czas mam sympozjum w Egipcie, wtedy pojedziemy wszyscy.
Dobrze? – odpowiedział Profesor – Na dziś to koniec. Wracajcie do swoich
obowiązków.
- Nie
zdążyliśmy wczoraj dokończyć naszej rozmowy – zaczął Carter, gdy tylko on i
Tucker zostali w pomieszczeniu. – Od razu zabrałeś się do pracy. Zawsze byłeś
moim najlepszym studentem – dodał uśmiechając się życzliwie.
- Dzięki,
Profesorze. Ty zaś byłeś moim ulubionym i najbardziej przeze mnie szanowanym
profesorem – rzekł Chris odpowiadając uśmiechem – Jak stosunki z Nathanem?
- Polepszają
się. Zadziwił mnie. Harvard, a teraz Oxford. Jest bardzo zdolny i świetnie sobie radzi.
- Nie zawsze... -
wtrącił szybko Chris. Wiedział, że musi porozmawiać na ten temat z Carterem, bo
miał wrażenie, że wczorajszy incydent nie był pierwszym.
- Co masz na
myśli? – zdziwił się Carter.
- W nocy
siedzieliśmy bardzo długo. Richard, on jest przemęczony. Zauważyłeś? –
powiedział Chris, siadając naprzeciw Profesora, który patrzył na byłego ucznia
jak na dziwne zjawisko.
-
Przemęczony? Świetnie sobie radzi. Ma rewelacyjne wyniki w szkole. Cóż,
siedzi po nocach. Teraz też sobie nie odpuszcza, ale nie skarży się na
zmęczenie – odparł zdziwiony Richard.
- W nocy miał
krwotok z nosa, silny. Ręce mu drżą, ma podkrążone oczy i schudł. Nie widziałem
go długi okres i może dlatego lepiej dostrzegam, że coś jest nie tak. On
przecież nigdy się nie skarżył. Nawet jak był mały. Tak go wychowałeś,
Richardzie – powiedział spokojnym tonem Tucker.
- Sądzisz, że
to moja wina?! – uniósł się Carter, lecz po chwili się uspokoił. – Może i masz
rację. Nie umiałem po śmierci Rebeki dostrzegać, co dzieje się z moim synem,
nawet po tamtym wypadku.
- Ma nadal
znamię? - to było praktycznie retoryczne pytanie. Chris widział ochraniacz na
przegubie Nate’a i wczorajszego dnia i dzisiejszego.
- Tak - oznajmił
zrezygnowanym głosem Richard – Myśleliśmy nad usunięciem ale lekarze
odradzili twierdząc iż jest zbyt głęboka, a na dodatek podczas badań wyszło iż
organizm Nathana źle reaguje na jakąkolwiek ingerencję przeprowadzoną na niej,
więc odpuściliśmy - na samo wspomnienie Carter skrzywił się i zadrżał. Po
tamtym incydencie Nathan unikał szpitali jak ognia. Richard doskonale wiedział,
że lekarze chcieliby dojść do tego dlaczego nie można usunąć znamienia i jakie
ma ono wpływ na Nathana i jego zdolności.
Nastało dziwne milczenie. Obaj mężczyźni siedzieli i patrzyli w
przestrzeń.
- Dobrze, że
przyjechałeś – rzekł w końcu Carter.
Wyszli na zewnątrz,
gdzie panował gwar, a z nieba lał się żar.
- Pamiętasz,
jak osiemnaście lat temu byliśmy tu po raz pierwszy? – zapytał Carter.
- Tak, jakby
to było zaledwie wczoraj – zaśmiał się Chris. Dobrze pamiętał, gdzie
osiemnaście lat temu stały namioty, gdzie były prowadzone prace wykopaliskowe.
Pamiętał ten dzień, w którym mały Nathan oparzył się dziwnym artefaktem -
którego pochodzenia i znaczenia do dziś nie znali - do dziś dzień nosił bliznę,
oraz gdy z osuniętej ziemi wyłoniły się katakumby. Tak, teraz on był profesorem
kanadyjskiej uczelni i nie miał ścisłego kontaktu z pozostałymi członkami
dawnej ekipy, o których słyszał tylko czasami w telewizji.
Wolnym krokiem
przechadzali się po okolicy, aż dotarli do jeziora. Przez cały czas wspominali
czasy, gdy Carter był profesorem, a Chris uczniem. Teraz obaj mieli ten sam
tytuł naukowy, a dzieliły ich lata praktyk.
- Susan,
widziałaś mojego syna? – zapytał Richard, gdy już wracali z przechadzki,
napotkaną dziewczynę. Carterowi podobała się ta młoda, ambitna dziewczyna i w
głębi duszy pragnął by jego syn zakręcił się wokół niej.
- Ma dziś
wolne – oznajmiła, promiennie się uśmiechając. – Byłam w jego namiocie o coś
zapytać, ale śpi, więc go nie budziłam.
- Dzięki
Susan. Wracaj do pracy – odpowiedział Carter uśmiechając się do niej szczerze.
- Wreszcie
trochę odpocznie – wtrącił Chris zerkając na Profesora.
- Przyda mu
się – rzekł Carter krzyżując ręce na piersi. – Miałem cię prosić byś z
nim pogadał na ten temat. Mnie prawdy nie powie. Jest zbyt dumny.
- Tak jak i
ty – odparł ironicznie Tucker. – Ale pogadam z nim, a przynajmniej spróbuję.
* * *
Słońce leniwie zachodziło już za horyzont, gdy Chris kończył
przeglądać zawartość kufra.
- Wreszcie
wstałeś – powitał Nathana, który wszedł do namiotu, jeszcze przecierając
zaspane oczy.
- Długo
spałem? – ziewnął, po czym oklapł na krzesło – Czemu nikt mnie nie zbudził?
-
Potrzebowałeś snu – odparł spokojnie Chris, siadając przy nim i podając
butelkę wody – Jesteś przemęczony. Dużo pracujesz.
- Przed tobą nic
się nie ukryje, co? – zażartował Nate – Ta, trochę przesadzam z nauką i pracą, ale inaczej nie
potrafię.
- I za dużo siedzisz
na słońcu – dodał Chris.
- Taak, zwłaszcza
wczoraj – uśmiechnął się Nathan i wypił łyk wody. Wolał wierzyć, że tamten
incydent faktycznie był spowodowany zbyt długim przebywaniem na słońcu –
Powiedziałeś ojcu?
- Obaj się
martwimy. Jesteś nam potrzebny do brudnej roboty – skomentował Tucker, po czym
wybuchnął śmiechem, zarażając nim Nathana. Śmiali się długo i nie zauważyli jak
Andrè do nich dołączył.
- A wam co
tak wesoło? – zapytał Andrè wpadając do namiotu niespodziewanie – Powiedzcie to
i ja się z chęcią pośmieję.
- Takie tam –
wykrztusił Chris po czym znów zaniósł się śmiechem, który szybko udzielił się
Andrè.
- Wariaci! – jęknął
próbując się uspokoić.
Kiedy już przestali
się śmiać, wyszli przed namiot i zaczęli wspominać stare czasy. Profesor opowiadał
im o pracy jaką wykonywał. O dzieciakach z jego szkoły przetrwania, jaką
prowadził dla trudnej młodzieży. Opowiadał im, jak to niektóre dzieciaki
wybierały to miejsce zamiast odsiadki w poprawczaku. Ale nie było łatwo. Tucker
uwielbiał wspinaczkę wysokogórską i historię. Grupka wykwalifikowanych
nauczycieli pomagała mu w tym. Gołym okiem było widać, że Chris oddaje całego
siebie w tę pracę.
Siedzieli nad brzegiem jeziora puszczając ‘kaczki’. Księżyc
odbijał się w spokojnej
tafli wody mąconej jedynie przez rozbawionych przyjaciół. Gdy znudziła im się
ta zabawa, położyli się na piasku i wpatrując się w niebo, zaczęli wymieniać
gwiazdozbiory i zastanawiać się, jak to jest być tam, w górze, patrzeć na
maleńką Ziemię z wysoka. Osiemnaście lat temu dokładnie to samo robili;
wyciągali po zachodzie słońca starszego o wiele lat oraz mądrzejszego kolegę.
Chris opowiadał im wówczas różne niezwykłe historie. Wtedy też dobrze poznali
niebo po zmroku i jego bogactwo.
- Wracamy –
powiedział Chris, kiedy zaczęło robić się chłodno. Zawsze go słuchali, nawet
teraz gdy obaj byli już dorośli. Wstali leniwie i wolnym krokiem w milczeniu
ruszyli w stronę obozu. Tu, na pustyni nikt nie liczył dni tygodnia, ale Nathan
wiedział, że dziś jest piąty maja. Zawsze pamiętał ten dzień. Odłączył się od
Chrisa oraz Andrè i ze spuszczoną głową poszedł w kierunku kuchni polowej.
Wyciągnął zimne piwo, po czym usiał na ogrzanym promieniami słonecznymi głazie.
- Twoje zdrowie
bracie, gdziekolwiek i cokolwiek robisz – szepnął i wypił sporą część piwa. Z
chwilowego zadumania wyrwała go Susan.
- Mogę się
przysiąść? – zapytała kucając obok niego.
- Jasne –
uśmiechnął się do niej i po chwili zapadło niezręczne milczenie. Susan
ukradkiem spoglądała na Nathana, który gdzieś błądził myślami.
- Nate - zaczęła
niepewnie. – Muszę niestety wcześniej opuścić ekspedycje, ale wiem, że
poradzicie sobie beze mnie i znajdziecie odpowiedź. Chcę, żebyś wiedział, że
bardzo sobie cenię to, co robisz ty i twój ojciec. Polubiłam was wszystkich i
nie chcę odchodzić, ale jeśli nie będę miała innego wyboru...
- Musisz
wyjeżdżać? – wpadł jej w słowo. Zaskoczył ją, bo nie przypuszczała, że słuchał
tego, co mówiła. Susan była właśnie powodem, dla którego zgodził się na ten
wyjazd, ale nie potrafił jej tego powiedzieć.
- Jutro rano
– szepnęła chowając głowę między ramiona. – Moja matka jest chora. Ojciec
bogacz zostawił nas, gdy byłam bardzo mała. Nie przyznaje się do nas, a my nie
mamy zbyt wiele kasy. Matko, po co ja to mówię? – dodała zrywając się z miejsca.
Nigdy nikomu nie skarżyła się na swoje problemy, zatem dlaczego teraz było
inaczej i to przy Nathanie?
Łzy spłynęły po jej
policzkach. Nathan nigdy wcześniej nie widział jej płaczącej. Chwycił ją za
rękę i przyciągnął do siebie. Tulił Susan przez chwilę, po czym otarł łzy i
spojrzał w tak całkiem inny sposób prosto w jej cudne oczy. Tak pięknych oczu
jeszcze w życiu nie widział. Silny skurcz ścisnął mu serce. Miał ochotę ją
pocałować, ale wiedział, że musi się oprzeć. W sprawach uczuciowych i relacjach
damsko-męskich zawsze był kiepski.
- Dzięki –
powiedziała i odeszła. Nie chciała tego robić, ale też nie chciała narażać
siebie na przykre docinki ze strony innych. Nie chciała być dziewczyną słynnego
Nathana Cartera, czy dziewczyną syna cenionego profesora Cartera. Nie
potrafiłaby tak nisko upaść, bo miała jeszcze wiele godności osobistej i
szacunku do siebie.
Nathan stał przez
chwilę rozmyślając nad tym, jak można pomóc Susan. Była spokojną, inteligentną,
bystrą i upartą dziewczyną. Znała się na rzeczy i miała talent. Sercem oddawała
się swojej pracy. Przecież nie może się zmarnować. Wiedział doskonale, że miała
zamiar iść na studia doktoranckie, wiec dlaczego tak naprawdę musiała teraz
wyjechać? Czy rzeczywiście z jej mamą było aż tak źle? Z takimi myślami udał
się do namiotu ojca.
- Nathan, coś
się stało? – zapytał zdziwiony Profesor widząc zmartwioną twarz syna.
- Nie da się
jakoś pomóc Susan? – rzekł, siadając na starym krześle. – Jest nam potrzebna i
ma talent...
Carter uśmiechnął
się blado. Jego syn nigdy nie martwił się o siebie, lecz o innych. To innych
dobro zawsze było na pierwszym planie, nawet kosztem własnego zdrowia czy
reputacji. Na dodatek bardzo go ucieszyło, że martwi się właśnie o Susan. Ta
dziewczyna pasowała idealnie do jego jedynaka. Gdyby jeszcze ten idiota to zechciał łaskawie zauważyć!, sarknął w
myślach Senior.
- Niestety przez
machlojki Milesa nie dostała się na studia doktoranckie i jeszcze jej mama
zaniemogła... przykra sytuacja, naprawdę bo to świetna dziewczyna, ale... –
odparł gorzko zapatrując się w stary obraz stojący przy komodzie. Sam Carter
siedział w starym, ulubionym fotelu z fajką, którą leniwie ćmił.
Zrezygnowany Nathan
wrócił do swojego namiotu, po czym rzucił się na łóżko i rozmyślał. Całą noc nie mógł
spać, tylko zastanawiał się, jak pomóc Susan. Przynajmniej tym zajął umysł, by
nie myśleć o tym miejscu, które jakby zdawało się go wołać. Wreszcie nad ranem
zmorzył go sen, choć tak bardzo chciał pożegnać się z Susy.
***
- Ale z ciebie śpioch – obudził go w południe głos Chrisa.
Nathan zerwał się jak oparzony.
- Susy... czy
ona... czy już pojechała? – zapytał myjąc twarz.
- Rano, gdy
spałeś. Była u ciebie, wiesz? Nie chciała cię budzić, tylko kazała ci
podziękować – odparł Tucker – Takiego skarbu się nie wypuszcza z rąk – dodał i
wyszedł z namiotu pozostawiając smutnego i zadumanego młodszego mężczyznę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz