poniedziałek, 9 czerwca 2014

Rozdział 3


A/N: Wybaczcie, że zmuszam do ponownego czytania Dloce Vita ale jako, że został wprowadzony całkiem nowy rozdział 1 to niestety za tym idą dalsze korekty ale na szczęście już nieco mniejsze :)Obiecuję codziennie umieszczać rozdział po korekcie. Mile widziane komentarze dla Bestii by nie foszyła ;)

**Chandni**

Noc nie dla wszystkich upłynęła spokojnie. Dla Nate’a była to noc pełna niepokoju i koszmarów. Nie potrafił wyzbyć się dziwnego uczucia, jakie zawładnęło nim, odkąd tu tylko przyjechał, a w nocy jakby to wszystko przybrało na sile w jego uśpionym umyśle. Jak na ironię, rankiem niestety nie pamiętał o czym śnił w nocy, bo gdyby chociaż trochę pamiętał, to może byłby w stanie coś na to poradzić. Ale zdawał sobie sprawę z tego, że jego dziwna blizna reagowała na powrót w miejsce, gdzie powstała. Nate wstał z pryczy, na której spał, i poszedł umyć w misie twarz. Był przyzwyczajony do takich warunków egzystowania. Oparł dłonie o brzegi białej, metalowej misy i spojrzał na bliznę. Dopiero teraz uświadomił sobie, że nigdy nie interesował go artefakt, który odcisnął się na jego skórze. Chris i Rob znaleźli w katakumbach jakieś rzeczy, ale on nigdy o to nie pytał ojca. Nie pytał również Chrisa, z którym utrzymywał po dziś dzień kontakt. A teraz, gdy znajdował się zaledwie kilka kilometrów od tamtego miejsca, nie potrafił wyzbyć się przeczucia, iż powinien tym się zainteresować. Jakby znamię kazało mu wrócić w to miejsce i sprawdzić, co zostało pominięte. Pamiętał dobrze, że katakumby zostały przysypane. A teraz wrócił tu podążając tropem tajemniczego egipskiego księcia i pozostawionej mapy w świątyni z Surinamu. Oficjalnie to doktor Wolley zaproponował tę ekspedycję i sprawdzenie tropu, przypisując jakoby to on odszyfrował tajemnicze lokalizacje na mapie. W tym samym czasie w Nigerii był z ekspedycją doktor Riggs i tam sprawdzał trop. Nathan sam nie wiedział dlaczego wybrał właśnie Bega, skoro większość życia omijał to miejsce. Tylko czego tak naprawdę oni szukali? To było  dobre pytanie warte wszystkich pieniędzy jakie zarabiał Francis O’Donnel.
Pipkanie zegarka wyrwało go z zamyślenia, uświadamiając, że dopiero powinien był wstać. Szybko przebrał się i udał do baraku, gdzie znajdowała się stołówka.

* * *

O świcie, niewyspani, zjawili się na swoich uprzednio wyznaczonych stanowiskach. Marc i Ian musieli, na nieszczęście Iana, pracować z Nate’m. Obaj mężczyźni byli z tego niezmiernie niezadowoleni, jakby Profesor wiedział o ich wczorajszej interakcji z jego synem i specjalnie przydzielił ich do pracy razem.
- Ten dzieciak powinien siedzieć i męczyć się nad pracą magisterską, a nie zawracać nam głowę historyjkami o wehikule czasu i podróżach – mruknął Ian do Marca, kiedy czekali na Nate’a przy łodzi. Marc uśmiechnął się szyderczo, wycierając swe okulary przeciwsłoneczne w szarą koszulkę jaką miał na sobie, całkowicie podzielając zdanie kolegi. Założył okulary i ze zrezygnowaniem spojrzał w stronę namiotu, z którego właśnie wyszedł młody Carter. Jęknął cicho i zerknął znad ciemnych okularów znacząco na Iana.
-  Popłyniemy na pobliską wysepkę i sprawdzimy, czy coś tam się znajduje. Mamy pozwolenie władz na przeprowadzenie rozeznania, ponieważ wejdziemy już na terytorium Republiki Czadu – powiedział Nate podchodząc do nich.
W dłoni trzymał mapę, krótkofalówkę oraz odpowiednie dokumenty w razie kontroli.
Marc i Ian popatrzyli na niego z politowaniem, a na ich twarzach widniały ironiczne uśmieszki.
- Jeśli macie lepszy pomysł, to słucham – dodał Carter widząc ich miny. Jeśli tak zareagowali na temat wehikułu czasu, który był luźno prowadzony, to ciekawe jak by zareagowali, gdyby wszczął dyskusję na temat mitycznej Atlantydy czy Kamienia Filozoficznego? Wiedział, że ‘współpraca’ z tymi dwoma będzie dość zabawna dla niego, bowiem nie z takimi zarozumialcami miał już do czynienia.
Ani Marc ani Ian nie dali innej propozycji. O tak nieludzkiej porze dnia nie byli zdolni do konstruktywnego myślenia, zwłaszcza, że byli w towarzystwie syna profesora Cartera i chociaż bardzo cenili Profesora, to jednak inne zdanie mieli odnośnie młodego Cartera. Wsiedli zatem do jedynej łodzi jaką posiadali i popłynęli na niewielka wysepkę, milcząc i jedynie wymieniając ponure spojrzenia. Niezgrabnie wyciągnęli na mulisty brzeg łódź i zajęli się swoimi obowiązkami. Marc i Ian nie chcąc długo przebywać w towarzystwie synalka ich Profesora,  wzięli czym prędzej swój sprzęt i oddalili się nieco od brzegu. Nate rozpakowywał właśnie rzeczy jakie pozostały w łodzi, nie zwracając całkowicie uwagi na zachowanie Marc i Iana, gdy dobiegło go wołanie:
- Panie Mądraliński, chodź tu i powiedz, co to oznacza!
Nate poznawszy głos Iana przewrócił oczyma i westchnął ciężko, lecz pozostawił nie rozpakowane rzeczy na piasku obok łodzi i szybko do nich pobiegł. Marc z Ianem dzięki wykrywaczowi metali, niezbędnemu w tych warunkach pracy, znaleźli drewniany kufer z metalowymi klamrami, a na nim dziwny przedmiot we wgłębieniu wrzeźbiony i z napisami w nieznanym im języku. Coś, jakby słońce z dwiema tarczami i strzałami, podobne do kompasu. Nate przyjrzał się uważnie temu i po chwili namysłu oznajmił:
- To po arabsku. Ale te cztery symbole pochodzą z greckiego alfabetu. Mogą oznaczać cokolwiek, jeśli się uprzednio nie przeczyta tych słów, które oznaczają:
W mieście Faraonów, w wodach najdłuższej rzeki istnieją szczątki pradawnego miasta. Stań na środku wody w momencie górowania słonecznego. Wznieś Słońce wysoko a promienie wskażą drogę.
- To klucz do jakieś zagadki, albo ukryty skarb jakiegoś szaleńca. Tego właśnie szukamy? – parsknął niezadowolony  Ian, odwracając się w kierunku jeziora. Nie miał najmniejszej ochoty wysłuchiwać jakiś głupot o mieście
w wodach Nilu.
-  Czyś ty mnie choć trochę słuchał? Przestań zachowywać się jak małe dziecko – skarcił go Nate. – Możliwe, że chodzi o starożytne miasto, które zostało zalane i w chwili obecnej znajduje się pod wodami Nilu. W legendę
o egipskim księciu z Suriname też nikt nie wierzył a okazała się prawdziwą. Wy, inżynierowie, macie ograniczone spojrzenie na świat. Żyjecie przyszłością, a nie sprawdzacie przeszłości – ciągnął dalej wiedząc jednak, że to nie ma sensu. I tak nie zrozumieją.
- Na jakim uniwerku to wykładają? – burknął Marc lekceważąco patrząc na syna Profesora. Co ten dzieciak może wiedzieć o życiu? pomyślał.
- Harvard i Oxford, jeśli chcesz wiedzieć. Wracajmy – odpowiedział znudzony tą wyprawą i towarzystwem Carter. Wolnym, leniwym krokiem, niosąc kufer, ruszył w kierunku łodzi. Po co on w ogóle się produkuje, i tak nie zmieni ich nastawienia, a nie chciało mu się tłumaczyć skąd on może wiedzieć. Sam sobie jednak był winien – unikał wzmianek na swój temat w magazynach branżowych. Zawsze to inni zbierali laury, chociaż to on odwalał cała robotę. Jednak przez wzgląd na swoja inną działalność musiał bardzo uważać.
- Chwila! – krzyknął za nim Ian – Coś ty powiedział? Harvard i Oxford? Skąd możesz wiedzieć?!
- Domyśl się Panie Wszystko Wiedzący!- Nate rzucił ciętą ripostę w stronę mężczyzny.
- Masz zaledwie dwadzieścia cztery lata, nie mógłbyś... – zaczął Marc, niedowierzając. Przecież to niemożliwe by wcześniej uczęszczał na wykłady w Harvardzie, przemknęło mu przez myśli.
-  A jednak – odparł flegmatycznie Nate coraz bardziej zniecierpliwiony – Ruszcie się!
Wsiedli do łodzi, wymieniając tylko spojrzenia między sobą. Po dokładnym przyjrzeniu się kufrowi, Nate wyciągnął radio i włączył kanał szósty.
- Tityo, Tityo, zgłoś się – zaczął nawoływać koleżankę.
- Co jest, Nate? – odpowiedziała po chwili.
- Na jakiej pozycji jest profesor Tucker? – zapytał, nawet nie zwróciwszy uwagi na to, że użył terminu wojskowego.
- Przybył przed półgodziną, a w chwili obecnej jest z twoim ojcem – odpowiedziała kobieta.
- Poproś, by czekał na mnie w namiocie, chyba coś znaleźliśmy – przekazał i rozłączył się.
- Tucker? – zapytał Mark starając się nie pokazywać po sobie zaciekawienia.
- Profesor Chris Tucker był w ekipie ojca osiemnaście lat temu. Specjalizuje się w starożytnych kulturach, głównie Egiptu – odparł Nathan nie spuszczając oczu z  towarzyszy.

* * *

Profesor Tucker był mężczyzną po czterdziestce, bardziej przypominającym wyglądem poszukiwacza skarbów, niż profesora z uczelni. Krótkie brązowe włosy, kilkudniowy zarost, opalone ciało, które nie znało długiego siedzenia za biurkiem, i jasnozielone oczy.
-  Aleś wyrósł – powitał Nathana klepiąc go po ramieniu. – Pamiętam cię jako małego urwisa, a potem jak zdawałeś jakiś egzamin, prawda?
-  To dość dawno – zgodził się Nathan, uśmiechając się szeroko. – Dostałeś informację? – dopytywał, wiedząc iż Tucker jest na bieżąco z nowinkami z ich branży i zapewne wiedział wszystko o odkryciu w Suriname. Nathan również przesłał mu kilka dni wcześniej szczegółowy raport odnośnie zebranych informacji.
-  Co znalazłeś? – dopytywał Tucker.
-  Wskazówki do odnalezienia starożytnego miasta w wodach Nilu – oznajmił.
- No, proszę, doprawdy?! – rzucił zaskoczony Profesor. – Musimy to sprawdzić bo wiesz, co to mogłoby oznaczać? Zaginione Miasto w wodach Nilu!
 - Nie ekscytuj się aż tak – parsknął śmiechem Nathan – Jeszcze nie odkryliśmy Atlantydy – ostudzał jego zapał.
 - I to mówi ten, który udowodnił, ze stara legenda o egipskim księciu z Suriname jest prawdziwa – droczył się z nim Tucker.
 - Oficjalnie to nie byłem ja – uśmiechnął się niewinnie. Chris doskonale go znał i wiedział, że tak naprawdę to on dokonał odkrycia, ale nigdy nie pytał dlaczego Nathan stroni od rozgłosu – Tylko się przypatrywałem.
 - Ta, jasne a żaba ma sierść.
 - I goli się na piętach – odciął się Nate, jak dziecko wystawiając język staremu druhowi.
 - Nie gadaj tyle tylko pokaż co znalazłeś, nie każ mi czekać – odpowiedział Tucker rozradowany i podekscytowany jak małe dziecko, spoglądając swymi zielonymi oczami na Nathana.
 - To mi wygląda podejrzanie – rzucił niepewnie Nathan – Cały czas zagadki.
 - Sam pisałeś w raporcie, że ten koleś uwielbiał zagadki, wiec czemu teraz miałby nam ułatwiać sprawę? – celnie zauważył Chris, z rozbawieniem przyglądając się młodszemu koledze.
 - Zatem nie traćmy czasu – Nathan klasnął w dłonie i zabrał się do pracy.

* * *

Na długą noc zakopali się w papierach i księgach. Robili datowanie węglem z pięć razy, sprawdzali czy kufer przypadkiem nie jest magnetyczny lub nie zawiera jakiś substancji oraz jakim sposobem przetrwał taki okres na pustyni.
-  Jakim sposobem osiemnaście lat temu nam umknął? Musimy zobaczyć, co jest w środku – rzekł Chris, drapiąc się po czole, po czym chwycił za wytrych
i wyważył wieko. W kufrze były monety i rzadkiego rodzaju kryształy. Wysypali je na stół i zaczęli przeglądać znalezisko.
- To wszystko? – zdziwił się Tucker oglądając pod lupą kryształy, nie kryjąc lekkiego zawodu. Szczerze liczył na coś więcej.
- Te monety mogą pochodzić z XIV wieku naszej ery. Są w rewelacyjnym stanie. To niesamowite, zważywszy na to w jakich warunkach przetrwały – mówił Nathan, nie zwracając uwagi na rozczarowanie brzmiące w głosie Profesora – Dziwne… - Nathan uniósł brew do góry – Skąd tu się wzięły francuskie monety? A tu jeszcze widzę jedną specjalną, wybitą dla papieża Jana XXII. Czyżby książę wcześniej był w Europie? Co prawda mogłoby to mieć związek z krucjatami, ale… jak sądzisz, Chris? – młody Carter podrapał się po głowie, starając się zrozumieć czy to może mieć sens i po chwili aż podskoczył jak oparzony – Symbol templariuszy! Książę musiał mieć z nimi do czynienia!
 - Teoretycznie? Bardzo prawdopodobny scenariusz – wzruszył ramionami Tucker – Możliwe, że towarzyszył im w drodze powrotnej lub nawet nie musiał. Rozstali się w Egipcie i każdy poszedł własną drogą. A kufer był podarkiem. Książę ruszył szlakiem handlowym, został zaatakowany i zmuszony do ucieczki. Zakotwiczył w Suriname i tam już pozostał. Całkiem to by było logiczne – dodał po chwili namysłu, przypatrując się poczynaniom Nathana, który wziął do ręki kufer i zaczął go ostukiwać. Ku ich obu zaskoczeniu okazało się iż w jednym miejscu odgłos był nieco inny, zatem cienkim nożykiem Nathan ostrożnie podważył denko i wyjął ze schowka kilka dziwnie wyglądających kawałków pergaminu.
- A to co? – zapytał podekscytowany Chris, biorąc pergamin ostrożnie w dłonie i przeglądając zapiski. Nathan tymczasem usiadł zamyślony na wysokim krześle czekając aż Tucker skończy badać pergamin.
- To bardzo dziwne – wyrwał go z zadumania głos Chrisa. – Monety są francuskie, tekst łaciński. To by się zgadzało, bo w średniowieczu jakiekolwiek pisma, księgi czy noty pisywano w tym języku.  
- Co ci nie pasuje? – zdziwił się Nathan, wstając i podchodząc do Chrisa zaglądając mu przez ramię na monitor laptopa.
-  Popatrz – wskazał monety, które były w kufrze. – One pochodzą z XIV wieku, tak?
-  No, tak – odparł machinalnie Nathan.
-  Tyle, że jak sam mi pisałeś to książę dotarł do Suriname około XV wieku – wyjaśnił Chris odwracając się przodem do młodego Cartera na obrotowym krześle. Nathan zmarszczył brwi i pochylił się bliżej monitora.
- Znaczy, że co? – spytał z niedowierzaniem spoglądając raz na monitor, a raz na ich znalezisko – Nie wiemy dokładnie o jaki okres chodzi. Książę mógł żyć na przełomie obydwu wieków lub mógł byś spokrewniony z osobą, która ukryła tu ten kufer. Rodzinny sekret, który przechodził z ojca na syna. Ale nie wiemy zbyt dużo. Archeolodzy z Instytutu dalej nie zidentyfikowali zmumifikowanych zwłok z sarkofagu. Nie wiemy czy był to sam książę czy ktoś z jego floty.
- Dziwne, bardzo dziwne – powiedział Chris, podchodząc do laptopa i wyszukując jakieś dane – Czy to nie Jan XXII brał czynny udział w soborze w Viennie i to nie on brał udział w procesie templariuszy? Na mapie był ich symbol a zakon rozwiązano w 1312 roku – nie musiał spoglądać na Cartera by wiedzieć, że tylko przytakuje potwierdzająco głową.
 - Czyli nasza teoria z rodzinnym sekretem może być słuszna. Ale dlaczego ukrył kufer tutaj a nie zabrał go ze sobą?
 - Może zostawił go celowo? Ktoś go obserwował? Może bał się, że sekret się wyda i nie jest bezpieczny? Za dużo tych niewiadomych – rzucił niezadowolony Chris. Wiedział jednak, że to początek ich poszukiwań i nawet wiele tygodni jak nie miesięcy czy nawet lat zajmie im dotarcie do prawdy.
 - Tak czy siak wszystko prowadzi do Zaginionego Miasta w wodach Nilu – zauważył Nathan – Zapewne chodzi o Egipt. Był naniesiony na mapie.
 - Co to wszystko ma tak naprawdę wspólnego ze sobą? - zastanawiał się Chris wstając i podchodząc do drugiego stołu – Co książę ukrył aż tak starannie?
Nathan zmrużył oczy. Myślał szybko i gorączkowo szukając odpowiedzi. Kolejny raz od przyjazdu tutaj poczuł coś dziwnego, nieopisane uczucia a przede wszystkim głęboki strach, jakby coś miało nastąpić, co zaczynało ciążyć mu na sercu.
- Może ktoś manipuluje tym znaleziskiem i naszymi badaniami bo… Chris… Jaki miałoby to związek? Może to zmyłka? Przecież takie miasto w wodach Nilu musiało zostać zalane dużo wcześniej. Tyle już prac badawczych było prowadzonych na tych terenach Egiptu i jego okolic, że nie sądzę by coś zostało ominięte – Nate patrzył na profesora rozgorączkowanym spojrzeniem. Wtem uświadomił sobie, że nawet nie przeczytał tekstu. Przecież zna doskonale łacinę i chociaż różniła się z tą dzisiejszą, a tak po prawdzie to w obecnych czasach to był martwy język, to i tak dla niego nie miało to znaczenia. Chwycił zatem pergamin i zaczął odszyfrowywać tekst.  Nagle jakby powietrze w namiocie zgęstniało, tak iż Nate musiał usiąść na chwilę. Przed przymkniętymi oczyma zatańczyły mu szybko dziwne obrazy, które przyprawiły go o ból i zawroty głowy, przez co nie był w stanie przeczytać tekstu. W uszach zaszumiały mu niewyraźne szepty kilku głosów naraz.
- To by miało sens – odpowiedział Tucker, krzątając się po namiocie, nawet nie zauważając jak Nathan osunął się na krzesło i schował twarz w dłoniach. Z szalonymi teoriami Wolley’a ciężko się zgodzić i jeśli tylko się dowie o wynikach ich badań, że mogli odkryć jakiś spisek lub ktoś sabotażuje ich przedsięwzięcie… Chris nawet nie chciał o tym myśleć.
-  Wszystko ok? – zapytał, dostrzegając wreszcie chłopaka. – Dobrze się czujesz? – dlaczego dopiero teraz o to pyta? Jak zwykle pozwolił by sprawa go całkiem zaaferowała.
-  Tak – Nate odpowiedział, podnosząc ociężałą głowę. Na całe szczęście dziwna reakcja minęła; głosy ustały i mgła z oczu zniknęła.
-  Matko Święta! – krzyknął Tucker, łapiąc za chustę i namaczając ją w zimnej wodzie.
Nathan dopiero teraz zrozumiał, co wywołało taką reakcję u Chrisa. Na jego koszulce widniała plama krwi. Nawet nie poczuł jak z nosa spływa mu krew.
- Trzymaj – rzekł troskliwie Tucker, podając okład. -  Chyba za długo siedziałeś na słońcu, a teraz już jest późno. Powinieneś odpocząć.
-  To zwykły krwotok z nosa. Nic mi nie jest – odparł Nathan, przykładając okład.
Profesor jednym spojrzeniem dał do zrozumienia, że na dziś starczy, a chłopak nie zamierzał się sprzeczać z Chrisem, który bacznie mu się przyglądał. Nathan nie chciał, by mężczyzna się martwił, bo on sam nie wiedział, czy jest czym. Może faktycznie to tylko przemęczenie? A może… Szybko odepchnął tę myśl i skoncentrował się na Tuckerze, który sprzątnął wszystko ze stołów i schował w bezpieczne miejsce kufer wraz z jego zawartością, cały czas go obserwując.
-  Już lepiej? – zapytał podchodząc i na chwilę siadając obok młodego Cartera.
-  Tak – odpowiedział Nate odkładając chustę. – Rano do tego wrócimy. Ciekawe, jak spiorę teraz te plamy? – zażartował pokazując koszulkę, by odwrócić uwagę Chrisa od tego wszystkiego.
Tucker uśmiechnął się i poklepał go po ramieniu. Wyszli razem na zewnątrz. Zimny wiatr orzeźwił ich. Niebo było przejrzyste i usiane gwiazdami, a księżyc oświetlał swym blaskiem okolicę.
- Dobranoc, Profesorze – rzekł Nathan, będąc już przy swoim namiocie.
- Dobranoc, Nate – pożegnał się Profesor i udał się do swojego.

* * *

- A nie mówiłem! - klasnął w dłonie Wolley, gdy Chris opowiedział im o rezultacie ich wczorajszych badań.
- To dziwne – zaczął Andrè podczas południowej debaty. – Ale jednoznacznie nie wskazuje na powiązania z papieżem, prawda? Odczytaliście tekst?
-  Może ktoś celowo chce odwrócić naszą uwagę od czegoś bardziej cennego? – wtrąciła Susan.
 - Nie zdążyliśmy – Chrisowi udało się wtrącić słowo, bo zaraz został przegadany przez kogoś innego.
-  Tracimy tu tylko czas... – burknął Ian, patrząc lekceważąco na profesora Cartera.
-  Kto traci, ten traci – wszedł mu w słowo Nathan. – Ale rzeczywiście nic konkretnego nie znaleźliśmy. Chociaż...
-  Do którego mamy czas? – zapytał Marc nie zwracając uwagi na Nathana.
- Dotacja kończy się za miesiąc. Z resztą, tutejsze władze mają nas dość – odpowiedział Profesor, krzyżując ręce na piersiach – I co proponujecie?
-  Wczoraj z Chrisem pracowaliśmy nad znaleziskiem, które znaleźli Ian i Marc. Potrzebuję jeszcze paru dni. Ojcze, paru dni i możliwość pojechania ekipy do Egiptu – oznajmił w końcu Nathan – Może tam coś znajdziemy. Musimy to sprawdzić – ciągnął.
- To dobry pomysł – poparła go Tityo.
- Najlepiej zrobimy wracając do Anglii. Powiemy im, że nic nie znaleźliśmy i oszczędzimy sobie pośmiewiska – rzucił sarkastycznie Ian.
-  Profesorze?
- Poszukamy jeszcze ten miesiąc. Potem wrócimy – zaczął powoli. Nie był z tego zadowolony. Nie podobało mu się również znalezisko, które jest iście zagadkowe, co mylące. A może ktoś z nich sobie zadrwił? – Nate, Chris popracujcie nad tym znaleziskiem, a wyjazd do Egiptu zostawimy na później.
- Richardzie, możemy to szybko sprawdzić – wtrącił Chris, który dotąd tylko się przysłuchiwał.
-  Wiem, Christopherze. Za jakiś czas mam sympozjum w Egipcie, wtedy pojedziemy wszyscy. Dobrze? – odpowiedział Profesor – Na dziś to koniec. Wracajcie do swoich obowiązków.
-  Nie zdążyliśmy wczoraj dokończyć naszej rozmowy – zaczął Carter, gdy tylko on i Tucker zostali w pomieszczeniu. – Od razu zabrałeś się do pracy. Zawsze byłeś moim najlepszym studentem – dodał uśmiechając się życzliwie.
-  Dzięki, Profesorze. Ty zaś byłeś moim ulubionym i najbardziej przeze mnie szanowanym profesorem – rzekł Chris odpowiadając uśmiechem – Jak stosunki z Nathanem?
-  Polepszają się. Zadziwił mnie. Harvard, a teraz Oxford. Jest bardzo zdolny i świetnie sobie radzi.
- Nie zawsze... - wtrącił szybko Chris. Wiedział, że musi porozmawiać na ten temat z Carterem, bo miał wrażenie, że wczorajszy incydent nie był pierwszym.
-  Co masz na myśli? – zdziwił się Carter.
- W nocy siedzieliśmy bardzo długo. Richard, on jest przemęczony. Zauważyłeś? – powiedział Chris, siadając naprzeciw Profesora, który patrzył na byłego ucznia jak na dziwne zjawisko.
-  Przemęczony? Świetnie sobie radzi. Ma rewelacyjne wyniki w szkole. Cóż, siedzi po nocach. Teraz też sobie nie odpuszcza, ale nie skarży się na zmęczenie – odparł zdziwiony Richard.
-  W nocy miał krwotok z nosa, silny. Ręce mu drżą, ma podkrążone oczy i schudł. Nie widziałem go długi okres i może dlatego lepiej dostrzegam, że coś jest nie tak. On przecież nigdy się nie skarżył. Nawet jak był mały. Tak go wychowałeś, Richardzie – powiedział spokojnym tonem Tucker.
-  Sądzisz, że to moja wina?! – uniósł się Carter, lecz po chwili się uspokoił. – Może i masz rację. Nie umiałem po śmierci Rebeki dostrzegać, co dzieje się z moim synem, nawet po tamtym wypadku.
-  Ma nadal znamię? - to było praktycznie retoryczne pytanie. Chris widział ochraniacz na przegubie Nate’a i wczorajszego dnia i dzisiejszego.
- Tak - oznajmił zrezygnowanym głosem Richard – Myśleliśmy nad usunięciem ale lekarze odradzili twierdząc iż jest zbyt głęboka, a na dodatek podczas badań wyszło iż organizm Nathana źle reaguje na jakąkolwiek ingerencję przeprowadzoną na niej, więc odpuściliśmy - na samo wspomnienie Carter skrzywił się i zadrżał. Po tamtym incydencie Nathan unikał szpitali jak ognia. Richard doskonale wiedział, że lekarze chcieliby dojść do tego dlaczego nie można usunąć znamienia i jakie ma ono wpływ na Nathana i jego zdolności.
Nastało dziwne milczenie. Obaj mężczyźni siedzieli i patrzyli w przestrzeń.
- Dobrze, że przyjechałeś – rzekł w końcu Carter.
Wyszli na zewnątrz, gdzie panował gwar, a z nieba lał się żar.
-  Pamiętasz, jak osiemnaście lat temu byliśmy tu po raz pierwszy? – zapytał Carter.
-  Tak, jakby to było zaledwie wczoraj – zaśmiał się Chris. Dobrze pamiętał, gdzie osiemnaście lat temu stały namioty, gdzie były prowadzone prace wykopaliskowe. Pamiętał ten dzień, w którym mały Nathan oparzył się dziwnym artefaktem - którego pochodzenia i znaczenia do dziś nie znali - do dziś dzień nosił bliznę, oraz gdy z osuniętej ziemi wyłoniły się katakumby. Tak, teraz on był profesorem kanadyjskiej uczelni i nie miał ścisłego kontaktu z pozostałymi członkami dawnej ekipy, o których słyszał tylko czasami w telewizji.
Wolnym krokiem przechadzali się po okolicy, aż dotarli do jeziora. Przez cały czas wspominali czasy, gdy Carter był profesorem, a Chris uczniem. Teraz obaj mieli ten sam tytuł naukowy, a dzieliły ich lata praktyk.
-  Susan, widziałaś mojego syna? – zapytał Richard, gdy już wracali z przechadzki, napotkaną dziewczynę. Carterowi podobała się ta młoda, ambitna dziewczyna i w głębi duszy pragnął by jego syn zakręcił się wokół niej.
-  Ma dziś wolne – oznajmiła, promiennie się uśmiechając. – Byłam w jego namiocie o coś zapytać, ale śpi, więc go nie budziłam.
-  Dzięki Susan. Wracaj do pracy – odpowiedział Carter uśmiechając się do niej szczerze.
-  Wreszcie trochę odpocznie – wtrącił Chris zerkając na Profesora.
-  Przyda mu się – rzekł Carter krzyżując ręce na piersi.  – Miałem cię prosić byś z nim pogadał na ten temat. Mnie prawdy nie powie. Jest zbyt dumny.
-  Tak jak i ty – odparł ironicznie Tucker. – Ale pogadam z nim, a przynajmniej spróbuję.

* * *

Słońce leniwie zachodziło już za horyzont, gdy Chris kończył przeglądać zawartość kufra.
-  Wreszcie wstałeś – powitał Nathana, który wszedł do namiotu, jeszcze przecierając zaspane oczy.
-  Długo spałem? – ziewnął, po czym oklapł na krzesło – Czemu nikt mnie nie zbudził?
-  Potrzebowałeś snu – odparł spokojnie Chris, siadając przy nim i podając butelkę wody – Jesteś przemęczony. Dużo pracujesz.
- Przed tobą nic się nie ukryje, co? – zażartował Nate – Ta, trochę przesadzam               z nauką i pracą, ale inaczej nie potrafię.
- I za dużo siedzisz na słońcu – dodał Chris.
- Taak, zwłaszcza wczoraj – uśmiechnął się Nathan i wypił łyk wody. Wolał wierzyć, że tamten incydent faktycznie był spowodowany zbyt długim przebywaniem na słońcu – Powiedziałeś ojcu?
- Obaj się martwimy. Jesteś nam potrzebny do brudnej roboty – skomentował Tucker, po czym wybuchnął śmiechem, zarażając nim Nathana. Śmiali się długo i nie zauważyli jak Andrè do nich dołączył.
-  A wam co tak wesoło? – zapytał Andrè wpadając do namiotu niespodziewanie – Powiedzcie to i ja się z chęcią pośmieję.
- Takie tam – wykrztusił Chris po czym znów zaniósł się śmiechem, który szybko udzielił się Andrè.
- Wariaci! – jęknął próbując się uspokoić.
Kiedy już przestali się śmiać, wyszli przed namiot i zaczęli wspominać stare czasy. Profesor opowiadał im o pracy jaką wykonywał. O dzieciakach z jego szkoły przetrwania, jaką prowadził dla trudnej młodzieży. Opowiadał im, jak to niektóre dzieciaki wybierały to miejsce zamiast odsiadki w poprawczaku. Ale nie było łatwo. Tucker uwielbiał wspinaczkę wysokogórską i historię. Grupka wykwalifikowanych nauczycieli pomagała mu w tym. Gołym okiem było widać, że Chris oddaje całego siebie w tę pracę.
Siedzieli nad brzegiem jeziora puszczając ‘kaczki’. Księżyc odbijał się w spokojnej tafli wody mąconej jedynie przez rozbawionych przyjaciół. Gdy znudziła im się ta zabawa, położyli się na piasku i wpatrując się w niebo, zaczęli wymieniać gwiazdozbiory i zastanawiać się, jak to jest być tam, w górze, patrzeć na maleńką Ziemię z wysoka. Osiemnaście lat temu dokładnie to samo robili; wyciągali po zachodzie słońca starszego o wiele lat oraz mądrzejszego kolegę. Chris opowiadał im wówczas różne niezwykłe historie. Wtedy też dobrze poznali niebo po zmroku i jego bogactwo.
- Wracamy – powiedział Chris, kiedy zaczęło robić się chłodno. Zawsze go słuchali, nawet teraz gdy obaj byli już dorośli. Wstali leniwie i wolnym krokiem w milczeniu ruszyli w stronę obozu. Tu, na pustyni nikt nie liczył dni tygodnia, ale Nathan wiedział, że dziś jest piąty maja. Zawsze pamiętał ten dzień. Odłączył się od Chrisa oraz Andrè i ze spuszczoną głową poszedł w kierunku kuchni polowej. Wyciągnął zimne piwo, po czym usiał na ogrzanym promieniami słonecznymi głazie.
- Twoje zdrowie bracie, gdziekolwiek i cokolwiek robisz – szepnął i wypił sporą część piwa. Z chwilowego zadumania wyrwała go Susan.
-  Mogę się przysiąść? – zapytała kucając obok niego.
-  Jasne – uśmiechnął się do niej i po chwili zapadło niezręczne milczenie. Susan ukradkiem spoglądała na Nathana, który gdzieś błądził myślami.
- Nate - zaczęła niepewnie. – Muszę niestety wcześniej opuścić ekspedycje, ale wiem, że poradzicie sobie beze mnie i znajdziecie odpowiedź. Chcę, żebyś wiedział, że bardzo sobie cenię to, co robisz ty i twój ojciec. Polubiłam was wszystkich i nie chcę odchodzić, ale jeśli nie będę miała innego wyboru...
-  Musisz wyjeżdżać? – wpadł jej w słowo. Zaskoczył ją, bo nie przypuszczała, że słuchał tego, co mówiła. Susan była właśnie powodem, dla którego zgodził się na ten wyjazd, ale nie potrafił jej tego powiedzieć.
-  Jutro rano – szepnęła chowając głowę między ramiona. – Moja matka jest chora. Ojciec bogacz zostawił nas, gdy byłam bardzo mała. Nie przyznaje się do nas, a my nie mamy zbyt wiele kasy. Matko, po co ja to mówię? – dodała zrywając się z miejsca. Nigdy nikomu nie skarżyła się na swoje problemy, zatem dlaczego teraz było inaczej i to przy Nathanie?
Łzy spłynęły po jej policzkach. Nathan nigdy wcześniej nie widział jej płaczącej. Chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie. Tulił Susan przez chwilę, po czym otarł łzy i spojrzał w tak całkiem inny sposób prosto w jej cudne oczy. Tak pięknych oczu jeszcze w życiu nie widział. Silny skurcz ścisnął mu serce. Miał ochotę ją pocałować, ale wiedział, że musi się oprzeć. W sprawach uczuciowych i relacjach damsko-męskich zawsze był kiepski.
- Dzięki – powiedziała i odeszła. Nie chciała tego robić, ale też nie chciała narażać siebie na przykre docinki ze strony innych. Nie chciała być dziewczyną słynnego Nathana Cartera, czy dziewczyną syna cenionego profesora Cartera. Nie potrafiłaby tak nisko upaść, bo miała jeszcze wiele godności osobistej i szacunku do siebie.
Nathan stał przez chwilę rozmyślając nad tym, jak można pomóc Susan. Była spokojną, inteligentną, bystrą i upartą dziewczyną. Znała się na rzeczy i miała talent. Sercem oddawała się swojej pracy. Przecież nie może się zmarnować. Wiedział doskonale, że miała zamiar iść na studia doktoranckie, wiec dlaczego tak naprawdę musiała teraz wyjechać? Czy rzeczywiście z jej mamą było aż tak źle? Z takimi myślami udał się do namiotu ojca.
-  Nathan, coś się stało? – zapytał zdziwiony Profesor widząc zmartwioną twarz syna.
-  Nie da się jakoś pomóc Susan? – rzekł, siadając na starym krześle. – Jest nam potrzebna i ma talent...
Carter uśmiechnął się blado. Jego syn nigdy nie martwił się o siebie, lecz o innych. To innych dobro zawsze było na pierwszym planie, nawet kosztem własnego zdrowia czy reputacji. Na dodatek bardzo go ucieszyło, że martwi się właśnie o Susan. Ta dziewczyna pasowała idealnie do jego jedynaka. Gdyby jeszcze ten idiota to zechciał łaskawie zauważyć!, sarknął w myślach Senior.
- Niestety przez machlojki Milesa nie dostała się na studia doktoranckie i jeszcze jej mama zaniemogła... przykra sytuacja, naprawdę bo to świetna dziewczyna, ale... – odparł gorzko zapatrując się w stary obraz stojący przy komodzie. Sam Carter siedział w starym, ulubionym fotelu z fajką, którą leniwie ćmił.
Zrezygnowany Nathan wrócił do swojego namiotu, po czym rzucił się na łóżko               i rozmyślał. Całą noc nie mógł spać, tylko zastanawiał się, jak pomóc Susan. Przynajmniej tym zajął umysł, by nie myśleć o tym miejscu, które jakby zdawało się go wołać. Wreszcie nad ranem zmorzył go sen, choć tak bardzo chciał pożegnać się z Susy.

***

-  Ale z ciebie śpioch – obudził go w południe głos Chrisa. Nathan zerwał się jak oparzony.
-  Susy... czy ona... czy już pojechała? – zapytał myjąc twarz.
-  Rano, gdy spałeś. Była u ciebie, wiesz? Nie chciała cię budzić, tylko kazała ci podziękować – odparł Tucker – Takiego skarbu się nie wypuszcza z rąk – dodał i wyszedł z namiotu pozostawiając smutnego i zadumanego młodszego mężczyznę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz