Watykan – Pałac
Papieski
Szedł
białym, długim, pustym korytarzem. W powietrzu unosiła się sterylną woń, a
głęboką, przejmującą ciszę przerywało pikanie jednej maszyny i świszczące
nabieranie powietrza drugiej. Korytarz wydawał się wydłużać z każdym kolejnym
jego krokiem. Czuł jak drży całe jego ciało; z przerażenia i zimna. Bał się
pójść do pokoju przyjaciela, bał się widoku jaki zastanie, kiedy tam wejdzie.
Jednak wszyscy już byli u Nico, tylko nie on. Przeciągał ten moment jak
najdłużej. Miał na sobie wciąż te same, czarne, brudne i zakrwawione ubranie.
Jego ranna ręka spoczywała na temblaku. W końcu jednak dotarł pod drzwi pokoju
i z bijącym sercem otworzył je. Niepewnie wszedł do środka, nerwowo oddychając.
W pomieszczeniu było jasno. Na łóżku otoczonym całą aparaturą medyczną leżał
jego przyjaciel; okryty szczelnie nakryciem, z zabandażowaną połową ciała.
Wyglądał nienaturalnie; blady niczym trup, z podkrążonymi i zapadniętymi oczyma,
które były zamknięte. Leżał nieruchomo niczym mumia, a maszyny pracowały za
jego ciało i organy. Do rąk miał przyczepione różnego rodzaju kroplówki,
monitor nad jego głową pokazywał pomiary temperatury, ciśnienia, rytm serca. W
ustach miał rurkę, przez którą było pompowane powietrze do jego płuc. Jego
włosy były brudne i posklejane i wchodziły mu do zamkniętych powiek, a kilkudniowy
zarost znaczył jego brodę.
Był to smutny,
przerażający, ściskający za serce widok. Widok, którego obawiał się Syriusz.
Którego nie mógł znieść, bo budził w nim emocje, których się wyzbył. Bo
sprawiał mu ból i budził wyrzuty sumienia. Chciał podejść, dotknąć go, ale się
obawiał. Bał się tego, że Nico może się rozsypać pod wpływem jego dotyku, że go
zniszczy jeszcze bardziej, jakby był z masy szklanej, albo bańką mydlaną, która
pęknie. Więc stał niczym kamienny, zahipnotyzowany posąg nie mogąc oderwać oczu
od tego nieszczęsnego widoku. Nie mógł uwierzyć, że to ta sama osoba leży na
łóżku, która zawsze była pełna życia i energii, zadziorna i przekorna. Teraz
leżał tak całkiem nieruchomo, niepodobny do siebie i gasł w oczach. Syriusz
zebrał się w końcu w sobie i już miał podejść, gdy w pokoju rozległo się
przenikliwe piszczenie sygnalizujące ustanie czynności życiowych. Whitening
patrzył na to z niedowierzaniem, całkiem skamieniały z przerażenia. Chciał
krzyczeć, biec po lekarzy by ratowali jego brata, ale nie był w stanie; miał
wrażenie jakby jego stopy stały się jednością z podłogą. Stał zatem bezczynnie,
z przerażeniem patrząc na śmierć bliskiej mu osoby.
Nagle Nico podniósł się z łóżka, wyciągnął rękę w stronę Whiteninga. Jego oczy były upiorne, oskarżycielskie.
- Syriuszu! – zadudnił znajomy, a zarazem obcy głos - Syriuszu!
Nagle Nico podniósł się z łóżka, wyciągnął rękę w stronę Whiteninga. Jego oczy były upiorne, oskarżycielskie.
- Syriuszu! – zadudnił znajomy, a zarazem obcy głos - Syriuszu!
Whitening
zerwał się z niemym krzykiem, który uwiązł mu w gardle. Siedział teraz na
łóżku, w pokoju który zajmował od miesiąca. Serce waliło mu w piersi niczym
oszalałe, a pot spływał po jego ciele. Ukrył twarz w roztrzęsionych dłoniach,
starając się unormować oddech.
To był tylko sen.
To był tylko sen.
Czy tylko?
Nico rzeczywiście
wyglądał dokładnie tak jak w jego śnie, kiedy poszedł go odwiedzić za pierwszym
razem i tak jak w jego śnie, jego serce przestało bić gdy Syriusz przy nim
siedział. Ale wtedy lekarze przybiegli szybciej niż Syriusz zdołał się podnieść
z krzesła.
Ten koszmar śnił mu się niemal codziennie, chociaż od wymiany minął miesiąc. Wciąż jednak to pozostawało w podświadomości Syriusza.
Ten koszmar śnił mu się niemal codziennie, chociaż od wymiany minął miesiąc. Wciąż jednak to pozostawało w podświadomości Syriusza.
Po tygodniu od
przywiezienia do szpitala, lekarze odłączyli Nico od respiratora, a trzy dni
wybudzali go ze śpiączki. Jego rany w między czasie zdołały się podgoić i
zabliźniać. Cieszyli się, licząc, że teraz będzie lepiej. Wiedzieli, że z Nico
będzie źle, ale wierzyli, że poradzą sobie. Tyle, że kiedy tylko Nico wybudził
się ze śpiączki ich radość jak szybko się pojawiła tak zaraz zniknęła. Nathan
niczego nie pamiętał – dosłownie niczego. Był przerażony, zdezorientowany, a
najgorsze, że mówił jedynie po łacinie jakby innego języka nie znał. Przez
pierwsze dni był jeszcze osłabiony i dużo spał. Trzeciego dnia lekarze
pozwolili na podróż samolotem. Watykan zaofiarował swoją gościnę w Pałacu Papieskim,
gdzie mieli zająć się Nico najlepsi lekarze samego Papieża. Czy ulżyło mu w
pewien sposób? A i owszem. Digget i agencje na całym świecie robili wszystko by
postawić Santhezów jak najszybciej przed sądem i skazać. Owszem, były próby ich
odbicia ale jak na razie i agenci federalni i kościelni dawali sobie radę i
Syriusz miał nadzieję, że tak pozostanie.
Syriusz
wstał i wyszedł z pokoju. Był ubrany w szare dresowe spodnie i bawełnianą podkoszulkę.
Stąpając boso, udał się do pokoju Nico i od razu zauważył otwarte drzwi i
kręcących się lekarzy. Mogło to świadczyć tylko o jednym - o kolejnym ataku.
Pod drzwiami stał również ojciec Rafael, który wiele pomagał w komunikacji z
Nico. To było jak zapisywanie od nowa czystej kartki papieru, która uprzednio
została wymazana, a raczej zamazana. Doktor Ohara w imieniu reszty specjalistów
zapewniła ich, że Nathan na pewno odzyska pamięć ale potrzeba do tego czasu i
cierpliwości. Tak naprawdę Syriusz nie widział się z Nico od tygodni.
Postanowili powoli przedstawiać Nathanowi jego bliskich. Najpierw ojciec,
ukochana i najbliższy przyjaciel z dzieciństwa, potem był ojciec Rafael. Nate
akceptował to co mu o nim mówili, ale Syriusz wiedział, że dla Nico Nathaneal
to zupełnie obca osoba. Nie czuł z
nim więzi. Whitening westchnął ciężko, poklepał zakonnika po ramieniu i zerknął
do pokoju. To, co zobaczył kolejny raz zmroziło go. Nie mógł już patrzeć
bezczynnie na cierpienie przyjaciela. To wszystko, jak dla niego, trwało za
długo. Gniew i frustracja, która jeszcze utrzymywała się po koszmarze nocnym
tylko go jeszcze bardziej nakręciły i pchnęły do pewnej decyzji. Spojrzał na
sportowy zegarek, z którym się nie rozstawał i blado się uśmiechnął, podjąwszy
decyzję. Odwrócił się szybko na piecie i pognał do swojego pokoju. Chwycił za
swoja komórkę, wybrał numer i stanął przy oknie. Światło księżyca wpadało przez
okno do pokoju, oświetlając pomieszczenie. Na zewnątrz rozciągał się
majestatyczny widok Bazyliki Świętego Piotra.
- Zakład karny
North Branch, sierżant Brantford przy telefonie. Z kim mam przyjemność? - usłyszał
znajomy głos. Tego właśnie potrzebował. Znajomej osoby z działającego więzienia
o zaostrzonym rygorze.
- Mac, tu Syriusz -
odezwał się, starając się by jego głos brzmiał naturalnie.
- Syriusz, jak miło - po głosie było słychać, że mężczyzna cieszył się z telefonu agenta - Co potrzebujesz? - zapytał bez ceregieli, wiedząc doskonale po co agenci najczęściej dzwonią.
- Daj mi Rodrigueza – rzucił szybko, zadowolony, że trafił na Brantforda. Mężczyzna szybko przechodził do meritum, wiedział co potrzeba i nie zadawał zbędnych pytań.
- To twój szczęśliwy dzień, bo właśnie mam go pod ręką – odparł sierżant. Syriusz usłyszał jak sierżant woła więźnia, a następnie przekazuje mu słuchawkę.
- Syriusz, jak miło - po głosie było słychać, że mężczyzna cieszył się z telefonu agenta - Co potrzebujesz? - zapytał bez ceregieli, wiedząc doskonale po co agenci najczęściej dzwonią.
- Daj mi Rodrigueza – rzucił szybko, zadowolony, że trafił na Brantforda. Mężczyzna szybko przechodził do meritum, wiedział co potrzeba i nie zadawał zbędnych pytań.
- To twój szczęśliwy dzień, bo właśnie mam go pod ręką – odparł sierżant. Syriusz usłyszał jak sierżant woła więźnia, a następnie przekazuje mu słuchawkę.
- Jo – usłyszał
typowe, zdawkowe przywitanie mężczyzny.
- Mam interes –
rzucił równie zdawkowo.
- Nawijaj wodzu –
jak on lubił kiedy ludzie przechodzili do konkretów, byli gotowi do działania i
nie zadawali pytań. Rodriguez był jednym z ludzi, gangsterów, odsiadujących
wyrok, którzy mieli u Syriusza dług do spłacenia. Whitening tak lubił działać.
W tym zawodzie było to bardzo przydatne. W jakiś sposób komuś pomógł i
tak potem mógł domagać się spłacenia długu.
- Na dniach
będziecie mieli dostawę świeżego towaru, między innymi będą dwaj bracia. Urządź
im przyjęcie powitalne – przekazał kodem znanym tylko Rodriguezowi. Tak było
bezpieczniej. Rozmowy były kontrolowane. Nie chciał by Rodriguez miał problemy
ze strażnikami i by władze wiezienia nie ścigały jego za nękanie więźniów.
- Ma się rozumieć.
Jakieś specyficzne życzenia? – dopytywał, jakby wiedząc, że Syriusz jeszcze nie
skończył.
- Zakolegujcie się
najbardziej z młodszym – znaczyło to tylko jedno, Miguel ma cierpieć. Tego
chciał Syriusz, by Miguel cierpiał a Enrique przypatrywał się temu bezradnie
nie mogąc pomóc młodszemu bratu. To będzie zemsta Syriusza za Owena i Nico.
- Miłego dnia,
Gringo – sarkazm aż kipiał z jego głosu. Mężczyzna rozłączył się, a Syriusz głęboko odetchnął.
* * *
Jego
ciąłem wyginało, jakby był opętany przez złe duchy. Szarpał się, rzucał na
łóżku, czy po ścianach i podłodze krzycząc w niezrozumiałych językach coś, co
większość uznałaby za brednie chorego umysłu. To nie był taki pierwszy atak,
ale ten dzisiejszy najwyraźniej przybrał na sile. Leki, które jakiś czas temu
podali mu lekarze w ogóle nie działały. Leżał teraz w kaftanie bezpieczeństwa,
który mu założono by podczas ataku nie zrobił sobie krzywdy. Jego umysł jednak
był zupełnie gdzieś indziej, spowity w mrokach niewyobrażonych tajemnic i mocy.
Świecie, do którego nikt nie miał wstępu, gdzie nieopisane dla ludzkości jawiły
mu się tajemnice. W pewnym sensie był uwieziony, jego umysł był uwieziony w
jego słabym ciele.
Pokój, w którym przebywał był praktycznie pusty; znajdował się tylko jeden przedmiot – łóżko, na którym leżał. Szafkę nocną zabrano na korytarz zaraz jak zaczął się atak. Przy suficie, w rogu znajdowała się niewielka kamera, która pokazywała obraz całego pokoju. Dzięki temu lekarze od razu wiedzieli kiedy coś złego się działo.
Pokój, w którym przebywał był praktycznie pusty; znajdował się tylko jeden przedmiot – łóżko, na którym leżał. Szafkę nocną zabrano na korytarz zaraz jak zaczął się atak. Przy suficie, w rogu znajdowała się niewielka kamera, która pokazywała obraz całego pokoju. Dzięki temu lekarze od razu wiedzieli kiedy coś złego się działo.
Przemożne,
nieopisane uczucie nie dawało mu spokoju. Uczucie, że ma ważną misje do
spełnienia, że musi coś zrobić. Jego umysł zaczynał się przejaśniać, jakby
wracał do normalnego stanu, lecz uczucie nie mijało, tylko jeszcze bardziej się
potęgowało. Zaczął się gwałtownie szarpać. Musi uwolnić się z więzów tego
kaftana, który go parzył.
- Muszę iść! Nie macie prawa mnie tu trzymać! – krzyczał po łacinie – Czas ucieka!
Zerwał się z łóżka i wpadł z impetem na ścianę. Jeśli będzie musiał wybije bark, byle tylko wydostać się z tej skorupy, z tego piekielnego pancerza. Coś okropnego miało nadejść, powinien działać, jednak jego ciało i umysł zawodziły go ciągle. Tak na prawdę nawet nie wiedział kim jest. Wydarzenia z odległej przeszłości zawładnęły jego jestestwem. Lekarze tłumaczyli mu, że stworzył własne alter ego by uchronić siebie przed bólem. Tyle, że on niczego nie pamiętał z życia Nathaneala Cartera. Był Nico, tyle sobie zdołał przypomnieć. A Nico miał ważne zadanie do wykonania.
- Muszę iść! Nie macie prawa mnie tu trzymać! – krzyczał po łacinie – Czas ucieka!
Zerwał się z łóżka i wpadł z impetem na ścianę. Jeśli będzie musiał wybije bark, byle tylko wydostać się z tej skorupy, z tego piekielnego pancerza. Coś okropnego miało nadejść, powinien działać, jednak jego ciało i umysł zawodziły go ciągle. Tak na prawdę nawet nie wiedział kim jest. Wydarzenia z odległej przeszłości zawładnęły jego jestestwem. Lekarze tłumaczyli mu, że stworzył własne alter ego by uchronić siebie przed bólem. Tyle, że on niczego nie pamiętał z życia Nathaneala Cartera. Był Nico, tyle sobie zdołał przypomnieć. A Nico miał ważne zadanie do wykonania.
- Tylko jakie? –
szepnął na głos, przechodząc bezwiednie na grekę – Dlaczego mnie Niebiosa
pokarały, mieszając mi rozum? Za dużo pytań, za mało odpowiedzi – zdenerwowany
kolejny raz uderzył barkiem o zimną, twardą ścianę a potem rzucił się na
przeciwległą, uderzając mocno tułowiem.
- Manuskrypt,
odpowiedzi w manuskrypcie – szeptał spierzchniętymi wargami, rozglądając się
gorączkowo. Jego oczy, rozgorączkowane i czerwone błądziły po białych ścianach.
Wiedział, że niebawem znów przyjdą po niego i zabiorą do innego pokoju. Nie
pomylił się, po chwili drzwi otworzyły się. Zaczaił się, udając, że wie co się
szykuje i że jest otoczony. Jednak on wykorzystał niewielką lukę między
lekarzami i rzucił się do ucieczki. Niestety, przy drzwiach dwóch rosłych
pielęgniarzy chwyciło go i powaliło na ziemię. Przytrzymując, by się nie
wyszarpał, dali dostęp lekarzowi by zaaplikował zwiększoną dawkę leku.
- Lekarzu, wylecz samego siebie – Nathan zwrócił się do lekarza, cytując świętego Łukasza. Mężczyzna tylko uśmiechnął się lekko, a zarazem ciepło. Miał nadzieję, że uda im się jednak uleczyć Nathana i przywrócić go życiu i światu.
- Lekarzu, wylecz samego siebie – Nathan zwrócił się do lekarza, cytując świętego Łukasza. Mężczyzna tylko uśmiechnął się lekko, a zarazem ciepło. Miał nadzieję, że uda im się jednak uleczyć Nathana i przywrócić go życiu i światu.
Tymczasem
Nathan pozwolił by w końcu przyjemne ciepło leku owładnęło jego ciałem.
Wiedział, że gdy się obudzi znajdzie się, kolejny raz w tym miesiącu, w pokoju
z miękkimi ścianami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz