niedziela, 22 czerwca 2014

Rozdział 16



Watykan – Pałac Papieski

Szedł białym, długim, pustym korytarzem. W powietrzu unosiła się sterylną woń, a głęboką, przejmującą ciszę przerywało pikanie jednej maszyny i świszczące nabieranie powietrza drugiej. Korytarz wydawał się wydłużać z każdym kolejnym jego krokiem. Czuł jak drży całe jego ciało; z przerażenia i zimna. Bał się pójść do pokoju przyjaciela, bał się widoku jaki zastanie, kiedy tam wejdzie. Jednak wszyscy już byli u Nico, tylko nie on. Przeciągał ten moment jak najdłużej. Miał na sobie wciąż te same, czarne, brudne i zakrwawione ubranie. Jego ranna ręka spoczywała na temblaku. W końcu jednak dotarł pod drzwi pokoju i z bijącym sercem otworzył je. Niepewnie wszedł do środka, nerwowo oddychając. W pomieszczeniu było jasno. Na łóżku otoczonym całą aparaturą medyczną leżał jego przyjaciel; okryty szczelnie nakryciem, z zabandażowaną połową ciała. Wyglądał nienaturalnie; blady niczym trup, z podkrążonymi i zapadniętymi oczyma, które były zamknięte. Leżał nieruchomo niczym mumia, a maszyny pracowały za jego ciało i organy. Do rąk miał przyczepione różnego rodzaju kroplówki, monitor nad jego głową pokazywał pomiary temperatury, ciśnienia, rytm serca. W ustach miał rurkę, przez którą było pompowane powietrze do jego płuc. Jego włosy były brudne i posklejane i wchodziły mu do zamkniętych powiek, a kilkudniowy zarost znaczył jego brodę.
Był to smutny, przerażający, ściskający za serce widok. Widok, którego obawiał się Syriusz. Którego nie mógł znieść, bo budził w nim emocje, których się wyzbył. Bo sprawiał mu ból i budził wyrzuty sumienia. Chciał podejść, dotknąć go, ale się obawiał. Bał się tego, że Nico może się rozsypać pod wpływem jego dotyku, że go zniszczy jeszcze bardziej, jakby był z masy szklanej, albo bańką mydlaną, która pęknie. Więc stał niczym kamienny, zahipnotyzowany posąg nie mogąc oderwać oczu od tego nieszczęsnego widoku. Nie mógł uwierzyć, że to ta sama osoba leży na łóżku, która zawsze była pełna życia i energii, zadziorna i przekorna. Teraz leżał tak całkiem nieruchomo, niepodobny do siebie i gasł w oczach. Syriusz zebrał się w końcu w sobie i już miał podejść, gdy w pokoju rozległo się przenikliwe piszczenie sygnalizujące ustanie czynności życiowych. Whitening patrzył na to z niedowierzaniem, całkiem skamieniały z przerażenia. Chciał krzyczeć, biec po lekarzy by ratowali jego brata, ale nie był w stanie; miał wrażenie jakby jego stopy stały się jednością z podłogą. Stał zatem bezczynnie, z przerażeniem patrząc na śmierć bliskiej mu osoby.
Nagle Nico podniósł się z łóżka, wyciągnął rękę w stronę Whiteninga. Jego oczy były upiorne, oskarżycielskie.
- Syriuszu! – zadudnił znajomy, a zarazem obcy głos - Syriuszu!
Whitening zerwał się z niemym krzykiem, który uwiązł mu w gardle. Siedział teraz na łóżku, w pokoju który zajmował od miesiąca. Serce waliło mu w piersi niczym oszalałe, a pot spływał po jego ciele. Ukrył twarz w roztrzęsionych dłoniach, starając się unormować oddech.
To był tylko sen.
Czy tylko?
Nico rzeczywiście wyglądał dokładnie tak jak w jego śnie, kiedy poszedł go odwiedzić za pierwszym razem i tak jak w jego śnie, jego serce przestało bić gdy Syriusz przy nim siedział. Ale wtedy lekarze przybiegli szybciej niż Syriusz zdołał się podnieść z krzesła.
Ten koszmar śnił mu się niemal codziennie, chociaż od wymiany minął miesiąc. Wciąż jednak to pozostawało w podświadomości Syriusza.
Po tygodniu od przywiezienia do szpitala, lekarze odłączyli Nico od respiratora, a trzy dni wybudzali go ze śpiączki. Jego rany w między czasie zdołały się podgoić i zabliźniać. Cieszyli się, licząc, że teraz będzie lepiej. Wiedzieli, że z Nico będzie źle, ale wierzyli, że poradzą sobie. Tyle, że kiedy tylko Nico wybudził się ze śpiączki ich radość jak szybko się pojawiła tak zaraz zniknęła. Nathan niczego nie pamiętał – dosłownie niczego. Był przerażony, zdezorientowany, a najgorsze, że mówił jedynie po łacinie jakby innego języka nie znał. Przez pierwsze dni był jeszcze osłabiony i dużo spał. Trzeciego dnia lekarze pozwolili na podróż samolotem. Watykan zaofiarował swoją gościnę w Pałacu Papieskim, gdzie mieli zająć się Nico najlepsi lekarze samego Papieża. Czy ulżyło mu w pewien sposób? A i owszem. Digget i agencje na całym świecie robili wszystko by postawić Santhezów jak najszybciej przed sądem i skazać. Owszem, były próby ich odbicia ale jak na razie i agenci federalni i kościelni dawali sobie radę i Syriusz miał nadzieję, że tak pozostanie.
Syriusz wstał i wyszedł z pokoju. Był ubrany w szare dresowe spodnie i bawełnianą podkoszulkę. Stąpając boso, udał się do pokoju Nico i od razu zauważył otwarte drzwi i kręcących się lekarzy. Mogło to świadczyć tylko o jednym - o kolejnym ataku. Pod drzwiami stał również ojciec Rafael, który wiele pomagał w komunikacji z Nico. To było jak zapisywanie od nowa czystej kartki papieru, która uprzednio została wymazana, a raczej zamazana. Doktor Ohara w imieniu reszty specjalistów zapewniła ich, że Nathan na pewno odzyska pamięć ale potrzeba do tego czasu i cierpliwości. Tak naprawdę Syriusz nie widział się z Nico od tygodni. Postanowili powoli przedstawiać Nathanowi jego bliskich. Najpierw ojciec, ukochana i najbliższy przyjaciel z dzieciństwa, potem był ojciec Rafael. Nate akceptował to co mu o nim mówili, ale Syriusz wiedział, że dla Nico Nathaneal to zupełnie obca osoba. Nie czuł     z nim więzi. Whitening westchnął ciężko, poklepał zakonnika po ramieniu i zerknął do pokoju. To, co zobaczył kolejny raz zmroziło go. Nie mógł już patrzeć bezczynnie na cierpienie przyjaciela. To wszystko, jak dla niego, trwało za długo. Gniew i frustracja, która jeszcze utrzymywała się po koszmarze nocnym tylko go jeszcze bardziej nakręciły i pchnęły do pewnej decyzji. Spojrzał na sportowy zegarek, z którym się nie rozstawał i blado się uśmiechnął, podjąwszy decyzję. Odwrócił się szybko na piecie i pognał do swojego pokoju. Chwycił za swoja komórkę, wybrał numer i stanął przy oknie. Światło księżyca wpadało przez okno do pokoju, oświetlając pomieszczenie. Na zewnątrz rozciągał się majestatyczny widok Bazyliki Świętego Piotra.
- Zakład karny North Branch, sierżant Brantford przy telefonie. Z kim mam przyjemność? - usłyszał znajomy głos. Tego właśnie potrzebował. Znajomej osoby z działającego więzienia o zaostrzonym rygorze.
- Mac, tu Syriusz - odezwał się, starając się by jego głos brzmiał naturalnie.
- Syriusz, jak miło - po głosie było słychać, że mężczyzna cieszył się z telefonu agenta - Co potrzebujesz? - zapytał bez ceregieli, wiedząc doskonale po co agenci najczęściej dzwonią.
- Daj mi Rodrigueza – rzucił szybko, zadowolony, że trafił na Brantforda. Mężczyzna szybko przechodził do meritum, wiedział co potrzeba i nie zadawał zbędnych pytań.
- To twój szczęśliwy dzień, bo właśnie mam go pod ręką – odparł sierżant. Syriusz usłyszał jak sierżant woła więźnia, a następnie przekazuje mu słuchawkę.
- Jo – usłyszał typowe, zdawkowe przywitanie mężczyzny.
- Mam interes – rzucił równie zdawkowo.
- Nawijaj wodzu – jak on lubił kiedy ludzie przechodzili do konkretów, byli gotowi do działania i nie zadawali pytań. Rodriguez był jednym z ludzi, gangsterów, odsiadujących wyrok, którzy mieli u Syriusza dług do spłacenia. Whitening tak lubił działać. W tym zawodzie było to bardzo przydatne. W jakiś sposób komuś pomógł i  tak potem mógł domagać się spłacenia długu.
- Na dniach będziecie mieli dostawę świeżego towaru, między innymi będą dwaj bracia. Urządź im przyjęcie powitalne – przekazał kodem znanym tylko Rodriguezowi. Tak było bezpieczniej. Rozmowy były kontrolowane. Nie chciał by Rodriguez miał problemy ze strażnikami i by władze wiezienia nie ścigały jego za nękanie więźniów.
- Ma się rozumieć. Jakieś specyficzne życzenia? – dopytywał, jakby wiedząc, że Syriusz jeszcze nie skończył.
- Zakolegujcie się najbardziej z młodszym – znaczyło to tylko jedno, Miguel ma cierpieć. Tego chciał Syriusz, by Miguel cierpiał a Enrique przypatrywał się temu bezradnie nie mogąc pomóc młodszemu bratu. To będzie zemsta Syriusza za Owena i Nico.
- Miłego dnia, Gringo – sarkazm aż kipiał z jego głosu. Mężczyzna rozłączył się,  a Syriusz głęboko odetchnął.                     

* * *

Jego ciąłem wyginało, jakby był opętany przez złe duchy. Szarpał się, rzucał na łóżku, czy po ścianach i podłodze krzycząc w niezrozumiałych językach coś, co większość uznałaby za brednie chorego umysłu. To nie był taki pierwszy atak, ale ten dzisiejszy najwyraźniej przybrał na sile. Leki, które jakiś czas temu podali mu lekarze w ogóle nie działały. Leżał teraz w kaftanie bezpieczeństwa, który mu założono by podczas ataku nie zrobił sobie krzywdy. Jego umysł jednak był zupełnie gdzieś indziej, spowity w mrokach niewyobrażonych tajemnic i mocy. Świecie, do którego nikt nie miał wstępu, gdzie nieopisane dla ludzkości jawiły mu się tajemnice. W pewnym sensie był uwieziony, jego umysł był uwieziony w jego słabym ciele.
Pokój, w którym przebywał był praktycznie pusty; znajdował się tylko jeden przedmiot – łóżko, na którym leżał. Szafkę nocną zabrano na korytarz zaraz jak zaczął się atak. Przy suficie, w rogu znajdowała się niewielka kamera, która pokazywała obraz całego pokoju. Dzięki temu lekarze od razu wiedzieli kiedy coś złego się działo.
Przemożne, nieopisane uczucie nie dawało mu spokoju. Uczucie, że ma ważną misje do spełnienia, że musi coś zrobić. Jego umysł zaczynał się przejaśniać, jakby wracał do normalnego stanu, lecz uczucie nie mijało, tylko jeszcze bardziej się potęgowało. Zaczął się gwałtownie szarpać. Musi uwolnić się z więzów tego kaftana, który go parzył.
- Muszę iść! Nie macie prawa mnie tu trzymać! – krzyczał po łacinie – Czas ucieka!
Zerwał się z łóżka i wpadł z impetem na ścianę. Jeśli będzie musiał wybije bark, byle tylko wydostać się z tej skorupy, z tego piekielnego pancerza. Coś okropnego miało nadejść, powinien działać, jednak jego ciało i umysł zawodziły go ciągle. Tak na prawdę nawet nie wiedział kim jest. Wydarzenia z odległej przeszłości zawładnęły jego jestestwem. Lekarze tłumaczyli mu, że stworzył własne alter ego by uchronić siebie przed bólem. Tyle, że on niczego nie pamiętał z życia Nathaneala Cartera. Był Nico, tyle sobie zdołał przypomnieć. A Nico miał ważne zadanie do wykonania.
- Tylko jakie? – szepnął na głos, przechodząc bezwiednie na grekę – Dlaczego mnie Niebiosa pokarały, mieszając mi rozum? Za dużo pytań, za mało odpowiedzi – zdenerwowany kolejny raz uderzył barkiem o zimną, twardą ścianę a potem rzucił się na przeciwległą, uderzając mocno tułowiem.
- Manuskrypt, odpowiedzi w manuskrypcie – szeptał spierzchniętymi wargami, rozglądając się gorączkowo. Jego oczy, rozgorączkowane i czerwone błądziły po białych ścianach. Wiedział, że niebawem znów przyjdą po niego i zabiorą do innego pokoju. Nie pomylił się, po chwili drzwi otworzyły się. Zaczaił się, udając, że wie co się szykuje i że jest otoczony. Jednak on wykorzystał niewielką lukę między lekarzami i rzucił się do ucieczki. Niestety, przy drzwiach dwóch rosłych pielęgniarzy chwyciło go i powaliło na ziemię. Przytrzymując, by się nie wyszarpał, dali dostęp lekarzowi by zaaplikował zwiększoną dawkę leku.
- Lekarzu, wylecz samego siebie – Nathan zwrócił się do lekarza, cytując świętego Łukasza. Mężczyzna tylko uśmiechnął się lekko, a zarazem ciepło. Miał nadzieję, że uda im się jednak uleczyć Nathana i przywrócić go życiu i światu.
Tymczasem Nathan pozwolił by w końcu przyjemne ciepło leku owładnęło jego ciałem. Wiedział, że gdy się obudzi znajdzie się, kolejny raz w tym miesiącu, w pokoju z miękkimi ścianami.         

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz