sobota, 14 czerwca 2014

Rozdział 8



Damaszek - prywatna willa na przedmieściach

Spoglądał na duży, plazmowy ekran telewizora. W jednej dłoni trzymał cygaro, a drugą miał włożoną do kieszeni spodni. Na sobie miał eleganckie, szyte na miarę ecru spodnie zaprasowane na kant, granatową marynarkę, a pod spodem białą koszulę rozpiętą w dwóch ostatnich guzikach przy szyi. Jego ubiór idealnie komponował się z jego śniadą karnacją. Był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną po czterdziestce. Jego ciemne oczy były głęboko osadzone. Włosy krótko, lecz nie za krótko przystrzyżone, a hiszpańska bródka dopełniała całości jego wyglądu. Na ławie obok niego leżało otwarte dossier, świadczące iż niedawno przeglądał zawarte w nim dokumenty. Z zaciekawieniem odtwarzał na odtwarzaczu DVD filmik, który został mu przesłany. Na jego wargach tańczył złowieszczy uśmieszek. Obserwował na ekranie młodego mężczyznę pochylającego się nad artefaktami, które jego ludzie mieli dla niego zdobyć. Ale teraz nie będzie ich potrzebował, wystarczy mu ten chłopak. Wziął ze stolika kieliszek z chardonnay, upił łyk i zaciągnął się cygarem. Napawał się widokiem. Nie poznał by go po tylu latach ale na szczęście od zbierania informacji miał swoich ludzi. Bark na niepogodę do dnia dzisiejszego mu doskwierał. Miał zamiar się zemścić, a przy okazji wykonać misję powierzoną mu przez Zgromadzenie. Ten dzieciak był kluczem do zagadki, kluczem do poznania tajemnic wszechświata i zdobycia tajemnej, potężnej wiedzy. Z informacji jakie zebrali jego ludzie dowiedział się wszystkiego czego potrzebował by wykonać zadanie. Zatrzymał pilotem obraz na ekranie, po czym podszedł do rzeźbionej, drewnianej komody i otworzył stojącą na niej kasetkę. Wyjął z niej jeden ze sztyletów i podał go swojemu człowiekowi, który stał w milczeniu przy drzwiach do salonu. Zarówno Zgromadzenie Czaszek jak i jego organizacja wyznawali iż większą moc perswazji od szantażu ma groźba tortur, co przez lata utwierdziło się tylko poprzez liczne sytuacje. Zawsze jednak dostawali to czego chcieli. Ludzie bardziej cenili swoje życie doczesne niż martwili się wiecznością, zatem zaprzedawali diabłu swoje dusze byle tylko nie spotkała ich sroga kara. Jednak dla tego młodzieńca przygotowali coś bardzo specjalnego i wyjątkowego. Taki był rozkaz odgórny; co prawda zakrawający o szaleństwo, ale już nie takie rzeczy robili. Chociaż jeśli miał być szczery to mieli wystarczająco czasu by rozegrać to inaczej, jednak jego nowy zwierzchnik uważał inaczej, a z fanatykiem religijnym nie miał ochoty dyskutować. Zawsze był bezwzględny ale wiedział jakimi prawami rządził się ten świat. Wygrywał silniejszy drapieżnik. A wszyscy doskonale wiedzieli jak silnym drapieżnikiem jest Fanatyk, który niczym Adolf Hitler miał swój własny obraz idealnego świata, do którego dążył i zamierzał niebawem zrealizować. On chciał tylko swojej zemsty i władzy i jeśli ma być szczery to dostanie to za wszelka cenę. 
- Wiesz co masz robić - rozkazał. Już wcześniej było ustalone iż napastnik zaatakuje dzieciaka jak tylko nadarzy się ku temu okazja. Miał go zranić i zostawić sztylet. Przekaże tym samym wiadomość Syriuszowi, agentowi, który kilka lat temu omal nie zniszczył jego organizacji.
Omal, zakpił w myślach, czas wyrównać rachunki.  


Gdzieś nad Morzem Śródziemnym

Jake Standburg siedział nerwowo w wygodnym fotelu watykańskiego samolotu. Na wprost niego siedział mężczyzna ubrany w czarny habit. Jego towarzysz był od Jake’a starszy około dziesięć lat. Był wysokim, smukłym mężczyzną o srogich, surowych rysach twarzy niczym kamienny posag z czasów antyku. Na stole dzielącym ich leżał laptop, komórki i otwarty folder z dokumentami. Jake nigdy nie zadawał pytań i wykonywał misje, powierzane mu przez Watykan, praktycznie bez zastanowienia. Ale w tym przypadku było inaczej. 
- Nigdy nie widziałem ciebie tak zdenerwowanego - przemówił opanowanym, spokojnym głosem towarzysz Standburg’a.
- Bowiem nigdy sprawa nie dotyczyła członka mojej rodziny - rzucił gniewnie Jake, posyłając księdzu ostrzegawcze spojrzenie, jakby to zakonnik był czemuś winny.
- Gniew i nerwy nie pomogą. Tylko spokój może nas uratować i trzeźwość umysłu. Tego właśnie potrzebuje twój młody przyjaciel - zapewnił zakonnik.
Ksiądz Paolo DiPiatze był wysłannikiem Watykanu, członkiem tajnego ugrupowania działającego na zlecenie najwyższych władz papieskich. To właśnie informator watykański, zanim został zamordowany, zdołał przekazać im, co planowało w danej chwili Zgromadzenie Czaszek, i że Nathaneal Carter był ich celem. Władze watykańskie od samego początku interesowały się poczynaniami Zgromadzenia, a zwłaszcza Santheza, ze względu na jego początkowy obszar działań i korzenie Włoskie. Przez dłuższy okres jednak nie łączyli zainteresowania Zgromadzeniem z artefaktami z Bega i odkryciem z Suriname. Nie widzieli również związku z tymi dwoma miejscami. Aż do czasu, gdy zarówno Zgromadzenie jak i młody Carter, zainteresowali się tym i zauważyli pewne analogie między tymi odkryciami. Nikt jednak w Watykanie nie wiedział, że pracujący od kilku lat dla nich jako najemnik Jake miał jakiekolwiek powiązanie z młodym Carterem, którego po kryjomu Watykan również obserwował ze swoich własnych powodów. Dopiero teraz, kiedy zlecili Jake'owi wykradzenie z muzeum artefaktów, które interesowały zarówno Zgromadzenie, jak i Nathana Cartera. Jake zrelacjonował im jak natknął się na dawnego znajomego, lecz nic by nie było szczególnego w tym wszystkim, gdyby nie fakt iż młody Carter w jakiś dziwny sposób odczytał tekst zawarty na wyrwanej karcie. Watykan planował porozmawiać z młodym archeologiem by dowiedzieć się, co tak naprawdę naukowiec odczytał i ile zrozumiał, oraz by nie wyjawiał sekretu i by niczego nie dociekał. Takie miał na początku zadanie ksiądz DiPiatze ale uległo ono zmianie, gdy Jake oznajmił im, co znajduje się na przegubie chłopaka. Zakonnicy zrozumieli wtedy, że mają do czynienia czymś wykraczającym poza ich władzę i rozumowanie; z naznaczonym przez samego Boga, bo nikt nie chciał wierzyć w to iż przez przypadek powstało owo znamię. Tu właśnie sprawa komplikowała się. Teraz nie mogli dopuścić, by Zgromadzenie dostało w swe ręce młodego Cartera. Taki rozkaz DiPiatze otrzymał od samego papieża; by chronić chłopaka za wszelka cenę i sprowadzić do Watykanu. Ogólnie wiadomo było jak działa Zgromadzenie i jakich metod używa do zmuszenia kogoś do współpracy, czy do ujawnienia sekretów. A nie mogli wykluczyć tego, że Zgromadzenie nie wiedziało o darze Nathana i jego wizji i zdawali sobie sprawę, że będą chcieli porwać chłopaka     i wykorzystać do swych celów. Do rozwiązania starej łamigłówki.
Ksiądz DiPiatze spojrzał przez okno na chmury. Nie chciał by Jake jeszcze bardziej się zdenerwował, dlatego nie powiedzieli mu o doktorze Jugodinie, który był mistrzem w torturowaniu i wyciąganiu wszelkich potrzebnych informacji ze swoich ofiar, a który od niedawna zasilił szeregi Zgromadzenia po tym jak władzę objął mężczyzna zwany Fanatykiem. Na wspomnienie widoku zmasakrowanych, skatowanych ciał aż księdzu robiło się nie dobrze. Zatem modlił się by ten los ominął młodego chłopaka, a jeśli już go nie ominie, niech da mu Najwyższy siłę by przezwyciężył zły los, zażartość i niezłomność ducha by nie wyparł się swej wiary i by Pan wyprowadził dobro z tego, co przyjdzie złe.


Jerozolima Zachodnia – budynek konferencyjny

Roztrzęsiony wybiegł z klatki schodowej na korytarz. Przed zamkniętymi
do auli drzwiami stał jego przełożony.
- Syriusz, co się dzieje? - zapytał ściszonym głosem by nie zwracać na siebie zbytniej uwagi i nie alarmować niepotrzebne osoby. W tonie  Arthura Diggeta było słychać rozkaz mieszający się z troską.
- Nico ma kłopoty - wydyszał zziajany biegiem po schodach. Wiedział doskonale, że jego przełożony zrozumie, że sytuacja jest poważna.
- Widziałem jak coś mówi przyjaciołom i kieruje się do wyjścia. Mówił coś o tym, że musi zaczerpnąć powietrza i pomyśleć - przekazał agent marszcząc srogo brwi. Chociaż jego agent zapomniał przedstawić swojego przyjaciela, to jednak Digget zdołał domyślić się, że jest to syn profesora Cartera. Upewnił się w tym pytając koordynatorkę konferencji, a poza tym chłopak bardzo swym wyglądem przypominał Rebekę Carter. Dopiero po wyjściu z salki konferencyjnej Digget uświadomił sobie to podobieństwo. Jak Syriusz nie zdradził się nigdy, że zna młodego Cartera, tak i Digget nie wspomniał, że zna Cartera Seniora. Ale na wyjaśnienia później przyjdzie pora. 
- Szlag! - zaklął gniewnie Syriusz. Nie podobało mu się to, bowiem Nico wystawi się na łatwy cel - Idę go poszukać - dodał kierując się do windy. Dopiero kiedy wsiadł zorientował się iż jego przełożony jest przy nim. Mężczyzna wyciągnął broń i przeładował magazynek.
- No, co? - spojrzał na Syriusza jakby to było coś oczywistego. Nie zamierzał przecież pozwolić by jego agent sam działał. Syriusz tylko w podzięce skinął głową, nawet nie zastanawiając się jak jego przełożony przemycił broń na tę konferencję, gdzie był całkowity zakaz wnoszenia jakiejkolwiek broni. Niecierpliwie i gniewnie spoglądał na migające światełko oznajmiające na którym znajdują się piętrze, jakby samym spojrzeniem miał je ponaglić. Arthurowi nie podobało się to. Nigdy nie widział by jego człowiek aż tak przejmował się kimś. Zawsze potrafił być opanowanym, zimnym, twardym skurwielem ale najwyraźniej ten dzieciak był mu bardzo bliski. Rysy Syriusza zrobiły się jeszcze mroczniejsze, blizna na policzku jakby głębsza i bardziej widoczna, oczy mroczne i mordercze, usta zaciśnięte w srogą, nerwową linię. Digget zauważył jak jego agent nerwowo ściska telefon, który wyciągnął z kieszeni marynarki. W windzie nie było zasięgu, zatem mężczyzna czekał na to aż tylko dojadą na dół by zadzwonić.
- Znasz numer? - zapytał przerywając niebezpieczną ciszę.
- Jeśli go nie zmienił - warknął, przerażony nagle tym iż mogła istnieć taka możliwość. Miał jednak nadzieję, że Nico nie zmienił numeru, i że ten kto czyha na Nico wybrał inny moment by zaatakować. Winda zatrzymała się, a drzwi z typowym dla siebie dźwiękiem rozsunęły się, pozwalając swym pasażerom wysiąść. Whitening wyleciał niczym z torpedy, jednocześnie błyskawicznie wystukując na klawiaturze numer, który zawsze pamiętał. Wiedział, że jest to jedyny numer, który by pamiętał w każdej okoliczności - czy byłby pijany, otruty, pobity, umierający. Przytknął telefon do ucha i wstrzymał oddech czekając na połączenie.     

* * *

W tym czasie Nathan przeszedł przez duży hol recepcyjny i wyszedł na
zewnątrz. Zatrzymał się przy schodach. Oparł się o barierkę i spojrzał na ruch uliczny, jaki panował w mieście. Znajdowali się w nowej, współczesnej części Jerozolimy. Wolał teraz pójść pozwiedzać tę starszą z czasów Chrystusa, ale obiecał być na tej konferencji. Jednakże nie potrafił się skupić na niczym po spotkaniu z Syriuszem. Zaraz po poinformowaniu Susan i André, że potrzebuje chwili, skontaktował się z Modo i poprosił o wysłanie agencji FBI informacji odnośnie Santheza. Modo był jedynym, który wiedział o Syriuszu i miał do niego numer awaryjny. Miał dzwonić do niego w razie nagłej potrzeby. Był też jednym z nielicznych, znających sekret z przeszłości Nathana, członkiem ich szalonego i tajnego Bractwa, które funkcjonowało praktycznie nielegalnie w głównym gmachu Harvardu, bo jak mawia powiedzenie: Najciemniej zawsze jest pod latarnią. Chociaż niewielu wiedziało o tym, że Nathan ma pozwolenie na prowadzenie działalności od Rektora uczelni, tylko dlatego, że kiedyś uratował życie jego córki, która omal się nie utopiła na basenie. Modo też należał do wpływowych osób ze znajomościami, a przede wszystkim był tak jak Nathan hakerem pierwszej klasy.
Natomiast im dłużej Nathan myślał o tym wszystkim, co miało miejsce  w przeciągu kilku miesięcy, tym bardziej dochodził do wniosku, że nie tylko z tego powodu jest zdenerwowany. Coś miało się wydarzyć. Coś złego, a związanego zarówno z tymi przedmiotami z Bega jak i Suriname. Najwyraźniej przez przypadek uruchomił niewidoczną lawinę wydarzeń. Nawet nie wiedział kiedy zaczął nerwowo masować odsłonięty przegub. Blizna delikatnie ćmiła nieopisanym bólem; nie było to kłucie a prędzej niekomfortowe mrowienie i jakby pulsowanie. Miał wrażenie jakby robił mu się w żyłach zator. Do tego w Jerozolimie panowały upały, a on miał na sobie koszulę i marynarkę. Ściągnął ją i zawiesił na poręczy. Nerwowo przeczesał jasne, przydługie już włosy i spojrzał na wyświetlacz sportowego zegarka. Nagle jego telefon zaczął wściekle wibrować w kieszeni jego spodni. Wyciągnął urządzenie i spojrzał ze zdziwieniem na wyświetlacz.
- Syriusz? - powiedział do słuchawki, po tym jak nacisnął klawisz odbioru połączenia. Odwrócił się, a w tym samym momencie wysoki, rosły mężczyzna natarł na niego. Poczuł nagłe pieczenie w lewym boku tuż pod żebrami. Komórka wypadła mu z ręki. Podniósł wzrok na oprawcę. Obraz zaczynał kołysać się i zachodzić mgłą. Jego nogi robiły się niczym z waty a w gardle zasychało, tak iż nie mógł zawołać pomocy. Ręce obleczone czarnymi skórzanymi rękawiczkami chwyciły go nim upadł. Dostrzegł na ziemi obok komórki sztylet. Znał go.
- Och - wymsknęło mu się, kiedy uzmysłowił sobie skąd zna ten sztylet, a zaraz potem stracił całkiem  przytomność.

* * *

- Nico! Nico, odezwij się! Cholera! - krzyczał Syriusz do słuchawki,
biegiem puszczając się przez duży hol w stronę wyjścia i pozwalając by w głosie zabrzmiały wszystkie emocje jakie nim obecnie zawładnęły. Digget dotrzymywał mu kroku, z uniesioną i gotową do akcji bronią. Kiedy wybiegli na zewnątrz zdołali dostrzec ruszający z piskiem czarny furgon. Digget oddał kilka strzałów i szybko przez komórkę przekazał w Centrali numery rejestracyjne jakie zapamiętał. Syriusz jednak postanowił działać. Dojrzał mężczyznę na motorze i zarekwirował mu pojazd. Arthur pośpiesznie przekazał mu swoją broń i z piskiem opon, Syriusz ruszył w pościg. Czuł jak adrenalina buzuje mu w żyłach, a gorąc sprawiał, że w tym garniturze czuł się jak w saunie. Jednak to go wcale nie powstrzymywało przed pościgiem za porywaczami. Wiedział, że każda chwila teraz się liczyła; Zgromadzenie Czaszek nie cyrtoliło się ze swoimi ofiarami. Nico był w poważnych opałach i Syriusz musiał zrobić wszystko co było w jego mocy by uchronić brata przed torturami z rąk tych psycholi.
Minął skrzyżowanie na czerwonym świetle, w ostatniej chwili unikając zderzenia z jadącym z boku samochodem. Starszy model hondy Africa Twin co prawda nie był klasycznym harleyem, do którego Syriusz się przyzwyczaił, ale dał się szybko opanować i doskonale nadawał się do pościgu. Docisnął pedał gazu, tak iż silnik zawył a motorem szarpnęło. Furgon był jakieś dziesięć metrów przed nim, rozdzielony wolno jadącymi samochodami, które Whitening musiał wyminąć. Wykonał ósemkę wymijając dwa auta i wziął ostry zakręt w lewo. Zarzuciło nim lecz szybko odzyskał panowanie nad pojazdem i z piskiem opon jechał dalej. Jeśli dobrze zorientował się w położeniu miasta to furgonetka kierowała się na jego obrzeża. Chcą go wywieźć z miasta, pomyślał ponuro Whitening. Musiał zatem jak najszybciej zmniejszyć dzielący ich dystans. Z daleka widział, że furgon jedzie normalnie. Dla niego oznaczało to iż Nico jest nieprzytomny, bo gdyby było inaczej to próbowałby się wydostać z samochodu, a przynajmniej dokonałby niewielkiej dywersji. Nico zawsze był pełen szalonych pomysłów. Za dużo McGyvera i Drużyny A, zakpił wściekły, że jednak nie poświecili więcej czasu by bardziej wyszkolić go w samoobronie. Ale wówczas nie myśleli, że sprawy nabiorą tak fatalnego obrotu. Nie spodziewali się ataku Santheza na klasztor. Czemu Nico nigdy go nie słuchał? A przynajmniej w kwestii zostawienia w spokoju sprawy Santheza i Perezów?
Z zamyślenia wyrwał go klakson jadącego samochodu. Syriusz z przerażeniem zdał sobie sprawę, że lada moment a zderzy się z samochodem dostawczym. Zrobił unik, wjeżdżając na chodnik i prawie taranując przechodniów, którzy uciekali w popłochu. Zobaczył za rogiem stojącą policję i skrzywił się. Tego mi jeszcze trzeba, warknął dodając gazu. Na reakcję policjantów nie musiał czekać długo; już po chwili siedzieli mu na ogonie. To jednak nie zniechęciło agenta, lecz jeszcze bardziej zmotywowało do przyśpieszenia. Spojrzał w bok. Wcześniej z kumplami jeździli po mieście. Był tu też kilkakrotnie wcześniej. Miej więcej wiedział dokąd prowadzą drogi i boczne uliczki, dlatego też właśnie skręcił w jedną z nich, przy okazji gubiąc policyjny ogon. Miał nadzieję, że okaże się to dobrym skrótem. Przejechał kilka kilometrów i znów wyjechał na główną ulicę zaledwie cztery metry za furgonem. Nie zastanawiając się, chwycił broń i wystrzelił mierząc w opony tylne. Wolał by Nico poturbował się gdy samochód straci przyczepność i wywali się, niż by zginął z rąk Santheza. Chociaż z tego co przez telefon Jake powiedział, to Zgromadzenie chciało ich brata żywego. Potrzebowali go do jakichś celów związanych z jakimś manuskryptem i artefaktami. Typowe, westchnął ciężko, niezadowolony z tego iż pierwsza próba się nie powiodła – kule nie dosięgły celu. Za to z furgonu otworzono do niego ogień. Facet nie ceregielił się; strzelał do niego z pistoletu maszynowego MP7. Dobry wybór, prychnął Syriusz lawirując motorem tak by ominąć kule. Jedna z nich drasnęła karoserię motoru a druga świsnęła tuż obok jego prawego ucha, ale żadna nie trafiła do celu.  Furgon gwałtownie skręcił w lewo. Syriusz musiał wziąć większy łuk by ominąć jadący samochód. Nachylił się w bok tak mocno iż prawie lewą nogą szorował po asfalcie. Kiedy udało mu się wyprostować motor, zorientował się, że furgon zatrzymał sie bokiem na chwilę. W rozsuniętych drzwiach dostrzegł faceta z MP7, a za nim, na podłodze, dostrzegł blond włosy Nico. Wściekłość wezbrała w nim. Musi ich dopaść i ocalić brata. Przyśpieszył i położył bokiem motor, gdy padła seria z MP7. Syriusz wychynął zza motoru i oddał trzy, szybkie, lecz celne strzały zabijając strzelca. Nie spodziewał się jednak, że kolejny z najemników – bo właśnie nimi byli ci ludzie – pojawi się w drzwiach. Mięśniak wyrzucił swego martwego kompana z samochodu, po czym jedną ręką chwycił za drzwi by je zatrzasnąć a drugą rzucił coś w stronę Syriusza. Agent w porę zorientował się, że to granat i w ostatniej chwili uskoczył w zaułek. Podmuch wybuchu pchnął go gdy biegł przykurczony, tak iż przeturlał się i omal nie uderzył głową o kontener na śmieci. Doszedł do niego huk granatu, pisk opon ruszającej furgonetki i krzyki ludzi.
 - Kurwa! – zaklął, podnosząc się szybko i otrzepując garnitur. Z uniesioną wciąż bronią wybiegł na ulicę i rozejrzał się – Szlag by jego! – warknął bezradnie gdy nigdzie nie mógł dostrzec ściganego wana. Sięgnął do kieszeni i odetchnął z ulgą gdy zobaczył, że telefon nie został uszkodzony. Śmiałby, warknął w myślach i wybrał numer swojego przełożonego. Szybko przekazał mu meldunek z sytuacji i powoli, zbliżył się do martwego najemnika, którego kumple pozostawili. Broń swojego przełożonego, zabezpieczoną, włożył za pas na plecach i przykrył marynarką. Kucając rozejrzał się po okolicy, a następnie przeniósł wzrok na swój wysłużony telefon. Był to Casio G’zOne Commando – ostatni prezent urodzinowy jaki dostał od Nico pięć lat temu. Usłyszał wycie syren i dostrzegł wóz policyjny, karetkę i czarnego SUV’a jadące w jego stronę. Wrzucił komórkę do kieszeni spodni. Musiał się opanować, dlatego też szybkim krokiem podszedł do pobliskiego budynku i z całej siły prawą dłonią przywalił w ścianę, pozwalając chwilowo ujść z jego ciała emocjom. Miał chronić Nico, a zawiódł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz