czwartek, 12 czerwca 2014

Rozdział 6




Mężczyzna wślizgnął się niepostrzeżenie na klatkę schodową i, najciszej jak tylko potrafił, zaczął schodzić na dół do archiwum. Precyzyjnie omijając kamery, dotarł do drzwi z kodem. Był środek nocy i nikogo nie powinno tu być oprócz ochrony. Odczekał pięć minut. W tym czasie strażnik powinien się zmienić. Gary Dowson był ich człowiekiem, zatem zabawi trochę strażnika, który go zmieni, tak by nie było podejrzeń. Dowson załatwił mu również legitymację i podał kody. Jego sportowy zegarek cicho piknął, dając do zrozumienia, że wybiła umówiona godzina zero. Miał zabrać tylko kilka rzeczy i zniknąć. Zatem poprawił czarny worek, jaki miał przewieszony przez ramię, i ruszył do drzwi. Kiedy wszedł, zdziwiło go, że w pomieszczeniu są pozapalane światła. Ostrożnie ruszył między regałami aż dotarł do miejsca, w którym były stoły z przyborami. Takie mini-laboratorium. Dostrzegł młodego mężczyznę, trzymającego w jednej dłoni okrągły przedmiot. Chłopak mógł mieć dwadzieścia kilka lat i wyglądał dziwnie znajomo. Dopiero po chwili mężczyzna zauważył, iż młody naukowiec przygląda się nie tylko artefaktowi, ale i czemuś, co znajdowało się niewątpliwie na jego ręce. Jedyną osobą, która posiadała jakiekolwiek tajemnicze znamiona na ciele, a która w tej chwili mogłaby nasunąć mu się na myśl, był niestety jego mały braciszek.
- Nico - mężczyzna syknął niezadowolony i gwałtownie się poruszył, tak iż jakiś przedmiot spadł z regału - Szlag!
- Kto tu jest? - usłyszał zaalarmowany głos młodego chłopaka, który zerwał się z miejsca i ostrożnie skanował pomieszczenie. Nie miał na to czasu. Musi wziąć te artefakty, które najwyraźniej Nico przeglądał w tej chwili. Po co mu one?, przemknęło przez myśli napastnika, który uskoczył w inny rząd regałów. Chwycił za kawałek deski, którą ktoś pozostawił na wierzchu, a która zapewne była częścią skrzyni na cenne wykopaliska. Zaszedł od tyłu młodego Cartera.  
- Wybacz, bracie – powiedział zamachując się i uderzając Cartera w plecy. Młody mężczyzna zachwiał się i poleciał na najbliższy regał. Mocno oszołomiony, w ostatniej chwili obrócił się, by spojrzeć na napastnika i aż stężał w bezruchu z niedowierzania.
- J-jake? - szepnął, nie rozumiejąc.
- Nie chcę, byś miał kłopoty - odparł starszy mężczyzna, uderzając Cartera w brzuch,    a następnie chwytając za niewielki wazon i zdzielając chłopaka nim w głowę.
Bezwładnego Nathana Jake ułożył na podłodze, po czym szybko zapakował wszystkie artefakty do czarnego worka. Zanim wyszedł, zatrzymał się jeszcze i spojrzał na nieprzytomnego z nikłym uśmiechem na twarzy.
- Nie jesteś już tym smarkaczem sprzed lat – rzekł pochylając się nad Nathanem.
Rozejrzał się jeszcze po pomieszczeniu, poprzewracał kilka rzeczy, po czym wybiegł z pomieszczenia.

* * *

Godzinę Nathan spędził na składaniu zeznań. Kamery, rzecz jasna, niczego nie zarejestrowały. Złodziej ukradł kilka cennych przedmiotów, w tym artefakty, które Nate przeglądał. Pozwolił się zbadać sanitariuszowi, przeprosił wezwaną doktor Yarrow za to, że nie był w stanie zapobiec tej kradzieży, a następnie udał się taksówką do domu. Był zmęczony, obolały, a nader wszystko, zdezorientowany. Nie widział Jake’a od pięciu lat. Ich kontakty zerwały się po pożarze w kościele świętej Klary. Jego i reszty jego przybranych braci. Chciaż wiedział dokładnie jak potoczyły się ich losy to jednak tęsknił za tamtymi momentami; za wspólnymi rozmowami, treningami i innymi drobiazgami. Stali się jego rodziną, przy której czuł się swobodnie i która umiała okiełznać jego charakter.
Nate ułożył się na swoim łóżku ostrożnie, uważając na obolałe plecy i żebra. Chociaż czuł się fatalnie, to nie potrafił przestać myśleć, po co Jake’owi te artefakty? Dla kogo teraz pracował bo wiedział, że zmienił pracodawcę? Nate wiedział, że nie wszyscy jego bracia wrócili typowo do branży, jaką się wcześniej zajmowali, ale nie dziwił im się. Dlatego tym bardziej się zastanawiał kim był zleceniodawca Jake’a i co wiedział na temat artefaktów? I dlaczego właśnie teraz? Czy to miało jakiś związek z jego wizją czy czymkolwiek to było, czego doświadczył zaledwie trzy dni wcześniej? Czy był to po prostu zbieg okoliczności, w który on nie wierzył za bardzo. Jego rozmyślania przerwało ciche pukanie do drzwi. Zmarszczył czoło   i podniósł się tak iż teraz siedział na łóżku. Kto by o tej porze...? urwał uzmysłowiwszy sobie, iż była ósma rano. Nieprzytomny leżał w archiwum dwie godziny, nim strażnik spostrzegł, że coś jest nie tak. Zanim złożył wyjaśnienia i dotarł do domu już był ranek.
Drzwi uchyliły się i do środka niepewnie zajrzała Susan. Dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało.
- Hej, twój tato prosił, bym sprawdziła jak się masz - powiedziała ciepło, podchodząc do niego. Po chwili zamarła na widok zaschniętej krwi na jego jasnej koszulce. Nate skrzywił się lekko.
- Wybacz, nie zdążyłem się przebrać - powiedział lekko speszony. Susan chwyciła za czystą koszulkę leżącą na fotelu i podeszła bliżej niego.
- Pomogę - zaproponowała, wiedząc że obolały nie da rady tego zrobić samodzielnie.
- Dzięki, Susy – powiedział, uśmiechając się do niej ciepło. Próbował ściągnąć koszulkę samodzielnie, ale bolące plecy i żebra nie pozwoliły mu na to. Nagle poczuł ciepły i delikatny dotyk.
- Ostrożnie – rzekła Susan, pomagając mu się rozebrać. Kiedy ściągnęła koszulkę i spojrzała na jego czerwone plecy skrzywiła się.  - Poczekaj tu. Przyniosę trochę lodu.
- Czekam – odparł siadając na krzesło. Myślami znów podążył ku Jake’owi. Czy udało mu się uciec? Gdzie teraz jest i co robi?
Z rozmyślań wyrwał go zimny dotyk.
Ostrożnie, na tyle na ile pozwoliły mi bolące plecy, spojrzał za siebie.
- Mocno cię zdzielił – powiedziała, przykładając do jego pleców woreczek z lodem – Zaczerwienie powinno niedługo zejść ale mogą się pojawić siniaki – ciągnęła przesuwając delikatnie woreczek z lodem na drugą stronę jego pleców. Tam natknęła się na kilka drobnych i średniej wielkości blizn.
- A te blizny to skąd? – zapytała zaciekawiona.
- To trochę długa historia – odpowiedział zerkając badawczo na nią.
- Posłucham – oznajmiła, przejeżdżając palcami po bliznach. Na ten dotyk przeszył go przyjemny dreszcz, a serce zabiło mu mocniej – Gdzie to się szlaja student Oxfordu? A może to jakaś nieszczęśliwie zakochana, zawiedziona dziewczyna, którą zraniłeś? – żartowała sprawdzając zarazem jak zareaguje na jej słowa.
- Nic takiego – odparł rozbawiony, lecz po chwili spoważniał. – Pięć lat temu chodziłem do biblioteki klasztornej w miasteczku akademickim Harvardu. Jakiś czas po tym jak obroniłem  pierwszego doktora doszło do pożaru w klasztorze i... – przerwał, zastanawiając się, co jej powiedzieć. Na chwilę wrócił wspomnieniami do tego wydarzenia.

Wszędzie ogień, krzyki księży, strzały.
Ucieka.
Biegnie za mężczyzną w habicie. Coś jest nie tak. Strop jest drewniany i pęka. Zaraz się zawali i przygniecie swoim ciężarem mężczyznę w habicie. Nie może do tego dopuścić. Spojrzał za siebie.
Za nimi biegł ranny mężczyzna z bronią w dłoni. Był coraz bliżej. Nie ma czasu, pomyślał i pchnął z całej siły mężczyznę w habicie.
Pamięta ból, gorąc, ciężar belek. A po chwili pochłonęła go całkowita ciemność...

Wrócił do teraźniejszości. Zauważył, że Susan bacznie mu się przygląda.
- Wybacz – szepnął odwracając się do niej przodem.
- Nie ma sprawy, rozumiem – odpowiedziała. – Muszę wracać do obowiązków. Odpocznij. Jakbyś czegoś potrzebował...
- Dzięki. Jesteś świetną dziewczyną – powiedział ubierając na siebie koszulkę, podnosząc się dał jej całusa w policzek. Uśmiechnęła się lekko speszona i wyszła z jego pokoju.
Dlaczego zachowywali się jak zakochane nastolatki niepewne i nieśmiałe swych uczuć, nie potrafił pojąć. Ale jeśli miał być szery to był kiepski w związkach i życiu uczuciowym. Susan zasługiwała na kogoś lepszego, kogoś kto nie będzie tak skryty w sobie jak on i nie będzie miał przed nią sekretów.
Nagle Nate zerwał się jak oparzony z łóżka i omal nie upadł, kiedy zakręciło mu się w głowie od gwałtownego ruchu. Chwycił się wezgłowia łóżka i wziął kilka oddechów.
Jak mogło mu to umknąć!
Zaledwie trzy dni temu doznał dziwnej wizji i zrozumiał tekst na karcie z manuskryptu, a teraz Jake to zabrał. Podszedł do komputera i zasiadł za biurkiem. Musi się dowiedzieć kto jest zleceniodawcą Jake’a.

* * *

Jake był niezadowolony ze spotkania z młodym Carterem. Dostał zlecenie wykradnięcia tych cennych artefaktów, bowiem ktoś inny jeszcze na nie polował, a jego zleceniodawcy chcieli ich strzec. A teraz będzie musiał im donieść, że Nico badał owe artefakty. Nie podobało mu się to bardzo. Całym starym zespołem, który wtedy istniał i ukrywał się w klasztorze, przyrzekli, że nigdy więcej nie narażą Nico na niebezpieczeństwo. Cały czas unikali spotkań jak diabeł wody święconej, aż do teraz. Tylko, że to nie oni w chwili obecnej narażali go na niebezpieczeństwo; to było poza ich działaniami. A co jeśli udało mu się odczytać tekst?, przemknęło mu przez myśli i błyskawicznie wcisnął dłoń do worka marynarskiego w poszukiwaniu pewnego przedmiotu. Po chwili wyciągnął z niego okrągły artefakt i jęknął rozpoznając wzór, który znajdował się na przedmiocie.   
Najwyraźniej kłopoty same spotykały ich przybranego braciszka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz