sobota, 21 czerwca 2014

Rozdział 15



Obrzeża Damaszku - miejsce wymiany.

Rozstawił swoje oprzyrządowanie, po tym jak sam wybrał lokalizacje.
Był świetny w swoim fachu, chociaż już siedem lat się tym nie zajmował. Ponad siedem lat nie miał w ręce broni. Był zakonnikiem Pugnus Dei, który do walki używa jedynie własnego ciała i umysłu. Ale sam Watykan i członkowie Opus Dei poprosili by wykonał tą misję, a Papież dał mu dyspensę, co świadczyło o tym, że była to jednorazowa, skomplikowana i bardzo ważna sytuacja. Ich zadaniem było uczestniczenie w wymianie, a o ich obecności wiedziała tylko garstka osób. Ksiądz DiPiatze poinformował ich o tym, że na miejscu pojawi się mężczyzna, którego próbują złapać od lat, a który współpracuje z wrogim Zgromadzeniem Czaszek prowadzonym obecnie przez szarlatana zwanego Fanatykiem, i który sam jest liderem własnego potężnego ugrupowania. Enrique Santhez – człowiek, którego Darren doskonale znał z przeszłości. To przeciw niemu i rodzinie Perez walczyli siedem lat temu i to przez niego zostali oskarżeni o zdradę stanu. Darren tylko czekał na ten moment by w końcu wyrównać rachunki i nie ważne, że to ktoś inny aresztuje lub zabije Santheza; ważne, że Darren będzie przy tym. Panie wybacz, szepnął rozkładając broń. W zakonie nauczył się panować nad negatywnymi emocjami i przebaczać, ale nawet święty byłby wzburzony na samą myśl jakich okrucieństw od lat dopuszczało się Zgromadzenie Czaszek. Teraz mieli idealną okazję by dopaść tego potwora. Zatem przyjął pozycje na dachu budynku, gdzie miał doskonały widok na wszystkie budynki i plac, gdzie miała się odbyć wymiana. Żałował tylko, że Fanatyka nie będzie. Jak został poinformowany, wciąż nie wiedzieli kim był ów człowiek. Ale Darren wierzył, że sprawiedliwość boża i jego niebawem dosięgnie.
Ubrany był w cywilne, wygodne ubranie, a w torbie, z której wcześniej wyciągnął broń, spoczywał jego brązowy habit. Na palcu prawej dłoni widniał sygnet symbolizujący jego przynależność do zakonu. Dokładnie widział, co działo się na dole. Agenci FBI właśnie przybyli na miejsce i ku zaskoczeniu Darrena zaczęli ustawiać się na swoich pozycjach. Oczekiwał tego, ale zaskoczył go widok swojego dawnego zespołu. Co jest grane? przeleciało mu przez myśli, gdy obserwował jak Sam zajmuje pozycję. Jego koledzy rozeszli się po różnych wydziałach i organizacjach i od lat nie pracowali już razem. DiPiatze nie wdawał się w detale przedstawiając im sytuację, po prostu poinformował, że agenci FBI mają uratować jakiegoś mężczyznę nazwiskiem Carter, a oni maja zabezpieczyć miejsce wymiany i pomóc zgarnąć Santheza. Darren próbował sobie przypomnieć czy zna jakiegoś Cartera, który by mógł znać jego i jego dawny zespół ale żaden agent bądź współpracownik FBI nie przychodził mu do głowy. Jednak doskonale wiedział, że tak naprawdę ta akcja jest prowadzona nie przez FBI a tajna organizację zwaną Icarus. Przywołał siebie do porządku; potem dowie się, co tu robił jego zespół, którego drogi rozeszły się dawno temu i jaki ma to związek z tą tajemniczą jednostką. Odczekał aż Santhez i jego ludzie dotrą na miejsce i zajmą pozycje. A kiedy snajper Santheza zajął pozycję, wziął go na cel. Uwielbiał ten moment wyczekiwania. Wszystkie parametry jego sprzętu były doskonale ustawione, jego oddech spowolniony, palec na spuście nawet nie drgnął. Mógł trwać długo w tej pozycji i to właśnie lubił kiedy pracował w agencji. Przez pięć lat był najlepszym snajperem w SWAT, a później dwa lata w tajnej jednostce FBI  kierowanej przez Syriusza Whiteninga. Razem z Samem często rywalizowali o miejsce i w ostatecznym rozrachunku Darren okazywał się lepszym strzelcem.  
Nagle coś się zmieniło. Przeciwnik strzelił bez wyraźnego rozkazu; po prostu wymiękł. Darren nie czekał dłużej; zdjął go nim Sam zdołał zareagować i zmienił cel obserwacji na byłego szefa swojej jednostki. Na widok jaki zobaczył, omal nie wypuścił broni z rąk. Syriusz jedynie o jedną osobę tak się martwił, zresztą jak i oni.
- Nico - szepnął przerażony, rozpoznając skatowanego młodego mężczyznę, którego właśnie Syriusz układał na noszach przy karetce. Nie namyślając się, schował błyskawicznie broń do torby, nałożył habit i wybiegł niczym z torpedy z dachu wieżowca. Musi się dowiedzieć, co z ich bratem. Resztę pozostawiał swoim współbraciom; on na chwilę obecna wykonał swoje zadanie. Teraz miał ważniejsze sprawy na głowie.


Prywatny szpital wojskowy w Damaszku

Arthur wraz z asystentem Paulem Lou, kilkoma agentami Icarusa oraz bliskimi Nathana, udali się do szpitala. Mieli czekać na ich przybycie. Lou zaprowadził profesora Cartera, Susan, André, ojca Rafaela i księdza DiPiatze do szpitalnej poczekalni. Natomiast Arthur wraz z ekipą lekarzy oczekiwał na podjeździe dla karetek. A kiedy karetka zatrzymała się i wysiedli z niej znajomi sanitariusze i lekarze, wstrzymał oddech i ruszył w ich kierunku. Widok jaki zobaczył nie dało się opisać słowami. Za późno, przemknęło mu przez myśli. Tego najbardziej nienawidził, ale nie chciał chłopaka od razu skreślać. On wciąż walczy, skarcił siebie w duchu za to, że przez chwilę zwątpił. Pozwolił by lekarze zajęli się młodym Carterem, a sam skupił uwagę na swoim agencie, który był roztrzęsiony i w szoku z powodu postrzału jaki otrzymał, a o którego istnieniu nie był świadom. Podążył wraz z nim na ostry dyżur mając nadzieję, że Syriusz będzie w stanie zdać relację z akcji. I nie pomylił się. Chociaż Whitening był roztrzęsiony, opisał dokładnie przebieg wydarzeń. Digget słuchał zeznań bacznie obserwując zachowanie podwładnego. Syriusz był jednym z najlepszych jego ludzi; zawsze lojalny, skuteczny w stu procentach, dyspozycyjny, zawsze panujący nad emocjami tak iż nieraz Digget zastanawiał się czy aby nie jest pozbawioną uczuć maszyną, osobą oschłą i bez serca. Ale Syriusz był również bardzo skryty i tajemniczy. Nie lubił rozmawiać o sobie i przeszłości. Agent nigdy nie wspominał o swoim życiu prywatnym ani o wcześniejszej pracy typowo dla FBI, a już na pewno nikomu nie opowiadał o dwóch latach spędzonych w klasztorze świętej Klary.
Kiedy wyszli z ostrego dyżuru, po tym jak lekarz zszył i opatrzył Whiteninga, ruszyli w stronę poczekalni, gdzie przebywali bliscy młodszego Cartera, przy OIOM’ie, gdzie najprawdopodobniej po opatrzeniu lekarze umieszczą rannego młodego mężczyznę. Szli w milczeniu. Digget nie potrafił i nie miał na razie serca pytać Syriusza o szczegóły takie jak: jakie obrażenia zaobserwował na ciele przyjaciela, czy coś mu powiedział konkretnego, czy był świadom? Czytając miedzy wierszami Digget wywnioskował, że młody mężczyzna był w bardzo złym stanie zarówno psychicznym jak i fizycznym i nie było z nim kontaktu. Syriusz zdawał się dusić i dławić poczuciem winy i bezsilności. Był jak bomba z opóźnionym zapłonem, która niebawem, przy najmniejszym pretekście, wybuchnie.
Byli już niedaleko wejścia do poczekalni, gdzie czekała rodzina Cartera, gdy usłyszeli nagle czyjeś kroki i wołanie.
- Syriusz… - kiedy Whitening się odwrócił zobaczył trzech mężczyzn w habitach. Jednego od razu rozpoznał.
- Darren – skinął głową na starego przyjaciela. Sam powiedział, że nie mógł się skontaktować z Darrenem, a Modo nie potrafił odszukać go w sieci. Mężczyzna po prostu zapadł się pod ziemię. A przynajmniej tak im się wydawało. Jednak teraz Syriusz zrozumiał, co działo się z mężczyzną przez te wszystkie lata – wstąpił do zakonu.
- Pugnus i Opus Dei do usług – odezwał się jeden z zakonników – Ojciec Halvald i bracia Darren i Christoper – przedstawił, chociaż wiedział, że nie musi przedstawiać Darrena.
- Dzięki, że wsparliście nas – odezwał się Digget, obserwując jak Darren wymienia spojrzenia z Whiteningiem – Co z braćmi Santhez?
- Nasi ludzie wraz z waszymi odeskortowali ich do waszej siedziby. Watykan udostępni specjalny samolot – przekazał ojciec Halvald.
- Zdajecie sobie sprawę, że będą chcieli ich odbić i będzie ciężko ich wywieźć? Są obywatelami Stanów Zjednoczonych i Meksyku, wiec… - ciągnął Digget, obawiając się ataków ze strony Zgromadzenia i tego, że cały plan z transportem Santhezów do Stanów może szlag trafić. Zgromadzenie może się mścić teraz i szykować odwet.
- Trzymamy rękę na pulsie – zapewnił zakonnik – Mamy wszystko zaplanowane i wierzymy, że uda nam się osiągnąć nasz cel by ci dwaj zwyrodnialcy trafili do więzienia i spotkała ich zasłużona kara.
- Jak tylko dowiemy się w jakim stanie jest doktor Carter, udam się wraz z wami do naszej siedziby i wszystko dokładnie omówimy – odparł Digget. Nie chciał głośno mówić, ale ucieszył się ze wsparcia ze strony Kościoła. Jeśli zjednoczą siły może im się udać pokonać Zgromadzenie – Znacie się? – to było pytanie retoryczne, ale Digget chciał się dowiedzieć i widział to samo w spojrzeniach dwóch pozostałych zakonników.
- Syriusz był moim szefem siedem lat temu. Poznałem Nico w klasztorze świętej Klary – odparł Darren. Bał się zapytać ale musiał wiedzieć – Jak długo?
- Trzy pieprzone dni – syknął Whitening. Cieszył się, że jego stary zespół był przy nim, a przede wszystkim, że byli przy ich małym bracie.
Darren zamknął oczy i w duchu odmówił cichą modlitwę. Nie potrafił wyobrazić sobie przez co mógł przejść Nico. On dopiero teraz dowiedział się o tym wszystkim, a z tego co się domyślał Syriusz wiedział wcześniej. Zatem mógł jedynie przypuszczać, co czuł jego przełożony przez te trzy długie dni. Darren dokładnie pamiętał w jakim stanie po śmierci Owena był Syriusz. A poza tym Nico był i jego przyjacielem, młodszym bratem, któremu zawdzięczał oczyszczenie z zarzutów. Darren od zawsze wiedział, że Haker Widmo i Nico to ta sama osoba, bo tylko Nico był do tego zdolny i znał szczegóły sprawy.
- Powinniśmy… - Syriusz przerwał niezręczną ciszę i wskazał na wejście do poczekalni.
Chwilę później wszyscy weszli do pomieszczenia, gdzie zapłakani i smutni oczekiwali jakiejkolwiek wiadomości bliscy Nathana. Syriusz poczuł się nieswojo i jeszcze bardziej winny tego, co się stało, chociaż wiedział, że nie miał na to wpływu. Jednak wycofał się z pomieszczenia i wrócił na korytarz. Ukucnął opierając plecy o ścianę. To czekanie było kolejną katuszą dla niego jak i dla pozostałych. Nie chciał jednak by widzieli w jakim stanie był. Nie chciał też czuć ich wzroku pełnego żalu i winy.
- Nie uciekaj od nas - usłyszał nagle. Susan niespodziewanie ukucnęła obok niego. Miała czerwone oczy od łez.
- Zawiodłem - westchnął ciężko, na głos przyznając jej się do tego. To było niczym błaganie o wybaczenie, a właśnie Susan była jedną z osób, które powinien przepraszać.
- Rozmawiamy o Nathanie, Syriuszu. O osobie, którą ciężko jest kochać gdy się go pozna. Osobie tak charyzmatycznej co skrytej i silnej. Jeśli ktoś ma przetrwać to wszystko, to tylko Nathan jest w stanie to zrobić – zaczęła drżącym, cichym głosem Susan, uśmiechając się blado - Nathan zawsze chodzi własnymi drogami i nawet bronią nie zdołałbyś wyperswadować mu celu jaki sobie obierze – przypomniała mu, to co doskonale wiedział. Nico właśnie taki był.
- Dlatego cię kocha – rzucił półszeptem. Od razu, gdy zobaczył Nico siedzącego obok Susan wyczuł chemię. Nico zawsze był nieśmiały i skrępowany jeśli chodziło o kobiety. W klasztorze się z tego śmiali. Syriusz zawsze jednak wiedział, że Nico nie należy do odludków, którzy potrafili by żyć samotnie. Nico zawsze był rodzinnym chłopakiem, chociaż nie miał najlepszych stosunków z ojcem. Jednak Susan była inna niż większość dziewczyn w jej wieku. Była młodą, upartą, bystrą i piękną kobietą, która potrafiła zwrócić uwagę i zawrócić w głowie takiemu molowi książkowemu – jak go nazywali w klasztorze – jakim był Nico.
- To zagmatwane – westchnęła.
- Nic, co dotyczy Nico nie jest proste – zauważył Syriusz, a Susan tylko przytaknęła głową potwierdzająco.
- Nie chciałabym jednak byś się obwiniał – powiedziała, po czym dodała pewnie – Ja ciebie nie obwiniam Syriuszu – jej głos się załamał lekko.
Whitening uniósł zdrowe ramię, przyciągnął ją do siebie i przytulił.
- Musimy być silni dla Nico – szepnął jej do ucha, podczas gdy Susan cicho załkała w jego ramionach – Zawsze wierzył, że Niebiosa mają jakiś większy plan, którego my nie znamy.
Susan starała się być silna. Przerażała i przerastała ją zaistniała sytuacja ale kochała Nathana i wierzyła, że jej miłość pomoże im obojgu przez to przejść. Mogłaby wyjechać, uciec, bo przecież nie byli w związku. Tyle, że nie potrafiła. Nie wyobrażała sobie życia bez Nate’a, a poza tym zawdzięczała mu powrót na uczelnię i odnowienie relacji z ojcem.
Kiedy zobaczyła Syriusza wychodzącego, postanowiła za nim pójść. Widziała ból i żal na jego twarzy oraz wyraźne wypisane poczucie winy. Czuła bardziej aniżeli wiedziała, że agent jest ważną osobą w życiu jej ukochanego. Jeśli Nathan mu ufał i traktował jak członka rodziny to i ona to zrobi, bo w chwili obecnej wszyscy potrzebowali siebie nawzajem.
Wtem zobaczyli lekarzy idących w stronę poczekalni, którą zajmowali. Wśród nich była doktor Ohara, która miała ponurą minę nie zwiastującą niczego dobrego.
- Wejdźmy do środka – odezwała się do nich służbowym, lekarskim tonem.
- Elizabeth? – profesor Carter zerwał się na równe nogi. Lecz zaraz usiadł. Wiedział, że nie będzie w stanie ustać, gdy powiedzą mu w jakim stanie jest jego syn. Targały nim wszystkie możliwe uczucia; od nienawiści, przerażenia po głęboki smutek i strach. Strach, że może na zawsze utracić jedyne dziecko; dziecko, które urodziła Rebeka – kobieta, którą kochał nad życie i wciąż za nią tęsknił. Koncentrował swój gniew na osobie agenta Whiteninga bo tak było łatwiej. Chociaż sam również był winny tego wszystkiego. Może nie porwania Nathana ale tego, że nie poświęcał mu wystarczająco uwagi, że faworyzował André. Ale zdawał sobie sprawę z tego, że teraz nie było już czasu na wyrzuty sumienia, na obwinianie siebie czy przerzucanie winy na innych. Teraz najważniejszy był Nathan. Carter Senior wiedział, że musi być silny dla syna i pozwolić by wszyscy mu bliscy okazali mu swoje wsparcie. Zdawał sobie sprawę, że te same uczucia targały zarówno Susan jak i André, którzy przekonali się boleśnie, że wcale nie znają swojego przyjaciela. Ale także ojciec Rafael czy agenci federalni, którzy byli blisko z jego synem, na czele z agentem Whiteningiem.
Wszyscy zamilkli w napięciu oczekując informacji. Susan bezwiednie chwyciła Syriusza za zdrową dłoń i ścisnęła. Potrzebowała oparcia. Profesor Carter ściskał dłoń franciszkanina i Phillipsa.
- Stan Nathaneala jest krytyczny – zaczęła Elizabeth – Doktor Ezepth i jego zespół zrobili wszystko, co w ich mocy. Reszta należy do Opatrzności i samego Nathana – dodała i oddała głos doktorowi Ezepth’owi.
- Nathan jak wiecie był torturowany trzy dni – zaczął powoli doktor. Był w połowie Izraelczykiem i Anglikiem; mężczyzną po czterdziestce z niewielką nadwagą i łagodnymi rysami twarzy – Jego ciało jest okaleczone w dwudziestu procentach; głównie tułów. Liczne rany cięte oraz kute torsu, ramion, brzucha oraz prawego uda. Oparzenia drugiego i trzeciego stopnia pleców. Był biczowany, poddawany elektrowstrząsom. Jego nadgarstki, brzuch i kostki u nóg mają rany od kolców. Najprawdopodobniej był krępowany drutem bądź łańcuchem kolczastym. W jego krwi wykryliśmy narkotyki halucynogenne i serum prawdy. Jego całe ciało było pokryte roztworem octowym. Prawdopodobnie był nim polewany i pojony. Na klatce piersiowej miał również widoczny ślad po wkłuciu, co daje nam do zrozumienia iż była podawana mu adrenalina. Jego serce nie wytrzymało tortur. Ktoś najwyraźniej sprawdzał jego reakcje podczas ranienia jego blizny na prawym przegubie. Jest skrajnie wyczerpany i wycieńczony. Nie jadł i nie pił trzy dni. Niewielkie ilości wody jakie mu zapewne zostały podane w tych warunkach jednak nie wystarczyły. Siniaki na torsie i brzuchu świadczą o silnych uderzeniach w te rejony ciała, lecz na szczęście nie wywołały one krwotoków wewnętrznych. Wnioskujemy, że osoba torturująca Nathana jest lekarzem lub ma styczność z medycyną. Miała zadać ból ale nie zabić – lekarz wyjaśniał wszystko, przeglądając notatki na tablecie. Zamilkł na chwilę, wziął oddech i dalej kontynuował prostym i przyswajalnym językiem – Jako iż jego organizm jest na skrajnym wyczerpaniu, wprowadziliśmy go w stan farmakologicznej śpiączki i podłączyliśmy do respiratora by w pewnym stopniu odciążyć serce i płuca. Do ran również wdała się infekcja. Podajemy mu silne antybiotyki, przeprowadzamy transfuzje krwi i uzupełniamy braki wody w organizmie, wraz z solami mineralnymi, witaminami oraz lekami wspomagającymi gojenie ran. Nie mamy pojęcia natomiast  w jakim stopniu zostały dokonane szkody w jego umyśle. Dopóki się nie wybudzi, nic nie możemy na sto procent określić. Jednak już teraz możemy państwu powiedzieć, że Nathan już nigdy nie będzie tą osobą, którą znaliście – mężczyzna zatrzymał się i spojrzał na zszokowanych i przerażonych zebranych. Próbował dobrać właściwe słowa by nie tracili wiary ale byli gotowi – Chcę byście mogli się w pewien sposób przygotować, chociaż na coś takiego się nie da, na to co może nastąpić. Mówimy tu o zaburzeniach osobowości, utracie pamięci, stanach lękowych oraz zaburzeniach po stresie traumatycznym. Na to wszystko jednak przyjdzie pora. W chwili obecnej Nathan znajduje się na OIOM’ie, gdzie będzie przebywał aż do wybudzenia. W śpiączce chcemy go utrzymać kilka dni a potem stopniowo wybudzać i odłączać od aparatury, tak by organizm miał czas na oswojenie się i adaptację – zakończył, po czym spojrzał na doktor Oharę.
- Możemy go zobaczyć? – zapytał po chwili Syriusz. Wiedział, że ojciec Nathana jest   w zbyt wielkim szoku by o to zapytać.
- Oczywiście. To pomieszczenie również jest do waszej dyspozycji jak i cały ten blok. Władze Damaszku prosiły byśmy dali wam tyle swobody ile potrzebujecie i zaleciły współpracę – zapewnił doktor.
- Dziękujemy – odezwał się Digget, który skinął na zakonników by udali się wraz z nim. Mieli ważne sprawy do załatwienia. Teraz w ich rękach było dopilnowanie by Santhezowie odpowiedzieli za zbrodnie i by dotarli przed sąd w Stanach – Paul, zostań z nimi. Jakby czegoś potrzebowali to dzwoń. Nasi agenci pilnują budynku – rozkazał Digget, podchodząc do Syriusza i kładąc dłoń na jego barku. Ścisnął delikatnie swojego agenta, a potem pogłaskał po głowie szlochającą na ramieniu Whiteninga, Susan.
- Będzie dobrze – szepnął Syriusz do Susan, obserwując jak Carter Senior wraz z André i ojcem Rafaelem udają się do pokoju Nico – Będzie dobrze – powtórzył, jakby siebie samego chciał przekonać o tym. Po jego policzku spłynęły łzy; ostatni raz płakał po śmierci matki.                     

* * *

         Enrique Santhez spojrzał kpiąco na dwóch zakonników i trzech agentów federalnych, który prowadzili go do samolotu.
 - Jeśli myślicie, że uda wam się nas wywieźć, osadzić i osadzić w jakimkolwiek więzieniu to jesteście cholernie naiwni i głupi – rzucił pewnym głosem. Ci głupcy nie wiedzieli na co się porywają. Zgromadzenie uwolni jego i jego barta w ekspresowym tempie, a wrogów wytępi. Fanatyk się o to postara. Nikt jednak się nie odezwał do niego ani słowem, jakby lekceważyli jego wypowiedź. Nikt nie lekceważy Zgromadzenia i Fanatyka, syknął w myślach. Santhez rozejrzał się w poszukiwaniu brata, lecz nigdzie go nie dostrzegł. A więc taką taktykę przybrali; rozdzielając ich i każdego z osobna wywożąc z kraju. Całkiem mądrze, musiał przyznać. Nawet jeśli jednego zakładnika stracą, wciąż będą mieć drugiego. Enrique obserwował jak agenci przypinają go pasami; najpierw jednak usadowili go na niewygodnej podłodze, na środku kadłuba. Na sobie miał to samo ubrudzone ubranie, co podczas wymiany, która miała miejsce dziesięć godzin temu.
 - O nic nie zapytacie? – rzucił jakby wyzywająco. Tak naprawdę to zaczynał się niepokoić. Agenci i zakonnicy o nic go nie pytali; nie wypytywali o członków Zgromadzenia, o lokalizacje ich tajnych siedzib, o numery kont bankowych, o to dlaczego porwali właśnie młodego Cartera czy co odkryli w najbardziej zagadkowym manuskrypcie.
Totalnie nic.
Brak jakichkolwiek pytań.
A może to właśnie była ich taktyka? Zmusić by sam sprowokował ich do rozmowy.
 - Nie musimy – odparł chłodno agent, który przedstawił mu się jako Arthur Digget, a który był przełożonym tych agentów. Mężczyzna stał z nonszalancko włożonymi dłońmi do kieszeni spodni od garnituru w kolorze cappuccino.
 - Nic na nas nie macie – rzucił cynicznie i pewny siebie Enrique, uśmiechając się jadowicie. Zadali im i tak cios najboleśniejszy – skrzywdzili niewinnego chłopaka.
Agent Digget spojrzał na swoich agentów i zakonników. Jeden z nich podał mu sztylet, który został znaleziony przy barierkach i rzeczach Cartera. Zakonnicy wyszli z samolotu na chwilę, a agenci odwrócili wzrok, gdy ich przełożony zaczął przypatrywać się trzymanemu w dłoni sztyletowi. Enrique zrozumiał, że to zły znak. Digget chłodno uśmiechnął się i bawiąc się sztyletem, zbliżył się do Santheza.
 - Mamy i to całkiem sporo – zaczął z dziką satysfakcją w głosie – Wystarczy by osadzić was bez zbędnego procesu – Santhez zobaczył jak jeszcze przed chwilą spokojne, teraz niebezpiecznie błysnęły mężczyźnie, oczy. Digget obrócił w dłoni sztylet, stanął bokiem do Santheza, a następnie po prostu zamachnął się i przeorał sztyletem od skroni przez wargi do brody po twarzy Satheza.
 - Pozdrowienia od Widma – Digget syknął lodowato, kiedy ucichł jęk bólu, który wyrwał się z gardła jego ofierze – Życzymy przyjemnego gnicia w pierdlu – dodał, oddalając się od rannego przestępcy.     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz