Obrzeża Damaszku -
miejsce wymiany.
Rozstawił
swoje oprzyrządowanie, po tym jak sam wybrał lokalizacje.
Był świetny w swoim
fachu, chociaż już siedem lat się tym nie zajmował. Ponad siedem lat nie miał w
ręce broni. Był zakonnikiem Pugnus Dei, który do walki używa jedynie własnego
ciała i umysłu. Ale sam Watykan i członkowie Opus Dei poprosili by wykonał tą
misję, a Papież dał mu dyspensę, co świadczyło o tym, że była to jednorazowa,
skomplikowana i bardzo ważna sytuacja. Ich zadaniem było uczestniczenie w
wymianie, a o ich obecności wiedziała tylko garstka osób. Ksiądz DiPiatze
poinformował ich o tym, że na miejscu pojawi się mężczyzna, którego próbują
złapać od lat, a który współpracuje z wrogim Zgromadzeniem Czaszek prowadzonym
obecnie przez szarlatana zwanego Fanatykiem, i który sam jest liderem własnego
potężnego ugrupowania. Enrique Santhez – człowiek, którego Darren doskonale
znał z przeszłości. To przeciw niemu i rodzinie Perez walczyli siedem lat temu
i to przez niego zostali oskarżeni o zdradę stanu. Darren tylko czekał na ten
moment by w końcu wyrównać rachunki i nie ważne, że to ktoś inny aresztuje lub
zabije Santheza; ważne, że Darren będzie przy tym. Panie wybacz, szepnął
rozkładając broń. W zakonie nauczył się panować nad negatywnymi emocjami i
przebaczać, ale nawet święty byłby wzburzony na samą myśl jakich okrucieństw od
lat dopuszczało się Zgromadzenie Czaszek. Teraz mieli idealną okazję by dopaść
tego potwora. Zatem przyjął pozycje na dachu budynku, gdzie miał doskonały
widok na wszystkie budynki i plac, gdzie miała się odbyć wymiana. Żałował
tylko, że Fanatyka nie będzie. Jak został poinformowany, wciąż nie wiedzieli
kim był ów człowiek. Ale Darren wierzył, że sprawiedliwość boża i jego niebawem
dosięgnie.
Ubrany
był w cywilne, wygodne ubranie, a w torbie, z której wcześniej wyciągnął broń,
spoczywał jego brązowy habit. Na palcu prawej dłoni widniał sygnet
symbolizujący jego przynależność do zakonu. Dokładnie widział, co działo się na
dole. Agenci FBI właśnie przybyli na miejsce i ku zaskoczeniu Darrena zaczęli
ustawiać się na swoich pozycjach. Oczekiwał tego, ale zaskoczył go widok
swojego dawnego zespołu. Co jest grane? przeleciało mu przez myśli, gdy
obserwował jak Sam zajmuje pozycję. Jego koledzy rozeszli się po różnych
wydziałach i organizacjach i od lat nie pracowali już razem. DiPiatze nie
wdawał się w detale przedstawiając im sytuację, po prostu poinformował, że
agenci FBI mają uratować jakiegoś mężczyznę nazwiskiem Carter, a oni maja
zabezpieczyć miejsce wymiany i pomóc zgarnąć Santheza. Darren próbował sobie
przypomnieć czy zna jakiegoś Cartera, który by mógł znać jego i jego dawny
zespół ale żaden agent bądź współpracownik FBI nie przychodził mu do głowy. Jednak
doskonale wiedział, że tak naprawdę ta akcja jest prowadzona nie przez FBI a
tajna organizację zwaną Icarus. Przywołał siebie do porządku; potem dowie się,
co tu robił jego zespół, którego drogi rozeszły się dawno temu i jaki ma to związek
z tą tajemniczą jednostką. Odczekał aż Santhez i jego ludzie dotrą na miejsce i
zajmą pozycje. A kiedy snajper Santheza zajął pozycję, wziął go na cel.
Uwielbiał ten moment wyczekiwania. Wszystkie parametry jego sprzętu były
doskonale ustawione, jego oddech spowolniony, palec na spuście nawet nie
drgnął. Mógł trwać długo w tej pozycji i to właśnie lubił kiedy pracował w
agencji. Przez pięć lat był najlepszym snajperem w SWAT, a później dwa lata w tajnej
jednostce FBI kierowanej przez Syriusza
Whiteninga. Razem z Samem często rywalizowali o miejsce i w ostatecznym
rozrachunku Darren okazywał się lepszym strzelcem.
Nagle
coś się zmieniło. Przeciwnik strzelił bez wyraźnego rozkazu; po prostu wymiękł.
Darren nie czekał dłużej; zdjął go nim Sam zdołał zareagować i zmienił cel
obserwacji na byłego szefa swojej jednostki. Na widok jaki zobaczył, omal nie
wypuścił broni z rąk. Syriusz jedynie o jedną osobę tak się martwił, zresztą
jak i oni.
- Nico - szepnął
przerażony, rozpoznając skatowanego młodego mężczyznę, którego właśnie Syriusz
układał na noszach przy karetce. Nie namyślając się, schował błyskawicznie broń
do torby, nałożył habit i wybiegł niczym z torpedy z dachu wieżowca. Musi się
dowiedzieć, co z ich bratem. Resztę pozostawiał swoim współbraciom; on na
chwilę obecna wykonał swoje zadanie. Teraz miał ważniejsze sprawy na głowie.
Prywatny szpital wojskowy w Damaszku
Arthur
wraz z asystentem Paulem Lou, kilkoma agentami Icarusa oraz bliskimi Nathana, udali się do
szpitala. Mieli czekać na ich przybycie. Lou zaprowadził profesora Cartera,
Susan, André, ojca Rafaela i księdza DiPiatze do szpitalnej poczekalni.
Natomiast Arthur wraz z ekipą lekarzy oczekiwał na podjeździe dla karetek. A
kiedy karetka zatrzymała się i wysiedli z niej znajomi sanitariusze i lekarze,
wstrzymał oddech i ruszył w ich kierunku. Widok jaki zobaczył nie dało się
opisać słowami. Za późno, przemknęło
mu przez myśli. Tego najbardziej nienawidził, ale nie chciał chłopaka od razu
skreślać. On wciąż walczy, skarcił
siebie w duchu za to, że przez chwilę zwątpił. Pozwolił by lekarze zajęli się
młodym Carterem, a sam skupił uwagę na swoim agencie, który był roztrzęsiony i
w szoku z powodu postrzału jaki otrzymał, a o którego istnieniu nie był
świadom. Podążył wraz z nim na ostry dyżur mając nadzieję, że Syriusz będzie w
stanie zdać relację z akcji. I nie pomylił się. Chociaż Whitening był
roztrzęsiony, opisał dokładnie przebieg wydarzeń. Digget słuchał zeznań bacznie
obserwując zachowanie podwładnego. Syriusz był jednym z najlepszych jego ludzi;
zawsze lojalny, skuteczny w stu procentach, dyspozycyjny, zawsze panujący nad
emocjami tak iż nieraz Digget zastanawiał się czy aby nie jest pozbawioną uczuć
maszyną, osobą oschłą i bez serca. Ale Syriusz był również bardzo skryty i
tajemniczy. Nie lubił rozmawiać o sobie i przeszłości. Agent nigdy nie
wspominał o swoim życiu prywatnym ani o wcześniejszej pracy typowo dla FBI, a
już na pewno nikomu nie opowiadał o dwóch latach spędzonych w klasztorze
świętej Klary.
Kiedy
wyszli z ostrego dyżuru, po tym jak lekarz zszył i opatrzył Whiteninga, ruszyli
w stronę poczekalni, gdzie przebywali bliscy młodszego Cartera, przy OIOM’ie,
gdzie najprawdopodobniej po opatrzeniu lekarze umieszczą rannego młodego
mężczyznę. Szli w milczeniu. Digget nie potrafił i nie miał na razie serca
pytać Syriusza o szczegóły takie jak: jakie obrażenia zaobserwował na ciele
przyjaciela, czy coś mu powiedział konkretnego, czy był świadom? Czytając
miedzy wierszami Digget wywnioskował, że młody mężczyzna był w bardzo złym
stanie zarówno psychicznym jak i fizycznym i nie było z nim kontaktu. Syriusz
zdawał się dusić i dławić poczuciem winy i bezsilności. Był jak bomba z
opóźnionym zapłonem, która niebawem, przy najmniejszym pretekście, wybuchnie.
Byli już niedaleko
wejścia do poczekalni, gdzie czekała rodzina Cartera, gdy usłyszeli nagle
czyjeś kroki i wołanie.
- Syriusz… - kiedy
Whitening się odwrócił zobaczył trzech mężczyzn w habitach. Jednego od razu
rozpoznał.
- Darren – skinął
głową na starego przyjaciela. Sam powiedział, że nie mógł się skontaktować z
Darrenem, a Modo nie potrafił odszukać go w sieci. Mężczyzna po prostu zapadł
się pod ziemię. A przynajmniej tak im się wydawało. Jednak teraz Syriusz
zrozumiał, co działo się z mężczyzną przez te wszystkie lata – wstąpił do
zakonu.
- Pugnus i Opus Dei do usług – odezwał się jeden z zakonników – Ojciec Halvald i bracia Darren i Christoper – przedstawił, chociaż wiedział, że nie musi przedstawiać Darrena.
- Dzięki, że wsparliście nas – odezwał się Digget, obserwując jak Darren wymienia spojrzenia z Whiteningiem – Co z braćmi Santhez?
- Pugnus i Opus Dei do usług – odezwał się jeden z zakonników – Ojciec Halvald i bracia Darren i Christoper – przedstawił, chociaż wiedział, że nie musi przedstawiać Darrena.
- Dzięki, że wsparliście nas – odezwał się Digget, obserwując jak Darren wymienia spojrzenia z Whiteningiem – Co z braćmi Santhez?
- Nasi ludzie wraz
z waszymi odeskortowali ich do waszej siedziby. Watykan udostępni specjalny
samolot – przekazał ojciec Halvald.
- Zdajecie sobie sprawę, że będą chcieli ich odbić i będzie ciężko ich wywieźć? Są obywatelami Stanów Zjednoczonych i Meksyku, wiec… - ciągnął Digget, obawiając się ataków ze strony Zgromadzenia i tego, że cały plan z transportem Santhezów do Stanów może szlag trafić. Zgromadzenie może się mścić teraz i szykować odwet.
- Zdajecie sobie sprawę, że będą chcieli ich odbić i będzie ciężko ich wywieźć? Są obywatelami Stanów Zjednoczonych i Meksyku, wiec… - ciągnął Digget, obawiając się ataków ze strony Zgromadzenia i tego, że cały plan z transportem Santhezów do Stanów może szlag trafić. Zgromadzenie może się mścić teraz i szykować odwet.
- Trzymamy rękę na
pulsie – zapewnił zakonnik – Mamy wszystko zaplanowane i wierzymy, że uda nam
się osiągnąć nasz cel by ci dwaj zwyrodnialcy trafili do więzienia i spotkała
ich zasłużona kara.
- Jak tylko dowiemy się w jakim stanie jest doktor Carter, udam się wraz z wami do naszej siedziby i wszystko dokładnie omówimy – odparł Digget. Nie chciał głośno mówić, ale ucieszył się ze wsparcia ze strony Kościoła. Jeśli zjednoczą siły może im się udać pokonać Zgromadzenie – Znacie się? – to było pytanie retoryczne, ale Digget chciał się dowiedzieć i widział to samo w spojrzeniach dwóch pozostałych zakonników.
- Jak tylko dowiemy się w jakim stanie jest doktor Carter, udam się wraz z wami do naszej siedziby i wszystko dokładnie omówimy – odparł Digget. Nie chciał głośno mówić, ale ucieszył się ze wsparcia ze strony Kościoła. Jeśli zjednoczą siły może im się udać pokonać Zgromadzenie – Znacie się? – to było pytanie retoryczne, ale Digget chciał się dowiedzieć i widział to samo w spojrzeniach dwóch pozostałych zakonników.
- Syriusz był moim
szefem siedem lat temu. Poznałem Nico w klasztorze świętej Klary – odparł
Darren. Bał się zapytać ale musiał wiedzieć – Jak długo?
- Trzy pieprzone
dni – syknął Whitening. Cieszył się, że jego stary zespół był przy nim, a
przede wszystkim, że byli przy ich małym bracie.
Darren zamknął oczy
i w duchu odmówił cichą modlitwę. Nie potrafił wyobrazić sobie przez co mógł
przejść Nico. On dopiero teraz dowiedział się o tym wszystkim, a z tego co się
domyślał Syriusz wiedział wcześniej. Zatem mógł jedynie przypuszczać, co czuł
jego przełożony przez te trzy długie dni. Darren dokładnie pamiętał w jakim
stanie po śmierci Owena był Syriusz. A poza tym Nico był i jego przyjacielem,
młodszym bratem, któremu zawdzięczał oczyszczenie z zarzutów. Darren od zawsze
wiedział, że Haker Widmo i Nico to ta sama osoba, bo tylko Nico był do tego zdolny
i znał szczegóły sprawy.
- Powinniśmy… -
Syriusz przerwał niezręczną ciszę i wskazał na wejście do poczekalni.
Chwilę
później wszyscy weszli do pomieszczenia, gdzie zapłakani i smutni oczekiwali
jakiejkolwiek wiadomości bliscy Nathana. Syriusz poczuł się nieswojo i jeszcze
bardziej winny tego, co się stało, chociaż wiedział, że nie miał na to wpływu.
Jednak wycofał się z pomieszczenia i wrócił na korytarz. Ukucnął opierając
plecy o ścianę. To czekanie było kolejną katuszą dla niego jak i dla
pozostałych. Nie chciał jednak by widzieli w jakim stanie był. Nie chciał też
czuć ich wzroku pełnego żalu i winy.
- Nie uciekaj od
nas - usłyszał nagle. Susan niespodziewanie ukucnęła obok niego. Miała czerwone
oczy od łez.
- Zawiodłem -
westchnął ciężko, na głos przyznając jej się do tego. To było niczym błaganie o
wybaczenie, a właśnie Susan była jedną z osób, które powinien przepraszać.
- Rozmawiamy o Nathanie, Syriuszu. O osobie, którą ciężko jest kochać gdy się go pozna. Osobie tak charyzmatycznej co skrytej i silnej. Jeśli ktoś ma przetrwać to wszystko, to tylko Nathan jest w stanie to zrobić – zaczęła drżącym, cichym głosem Susan, uśmiechając się blado - Nathan zawsze chodzi własnymi drogami i nawet bronią nie zdołałbyś wyperswadować mu celu jaki sobie obierze – przypomniała mu, to co doskonale wiedział. Nico właśnie taki był.
- Rozmawiamy o Nathanie, Syriuszu. O osobie, którą ciężko jest kochać gdy się go pozna. Osobie tak charyzmatycznej co skrytej i silnej. Jeśli ktoś ma przetrwać to wszystko, to tylko Nathan jest w stanie to zrobić – zaczęła drżącym, cichym głosem Susan, uśmiechając się blado - Nathan zawsze chodzi własnymi drogami i nawet bronią nie zdołałbyś wyperswadować mu celu jaki sobie obierze – przypomniała mu, to co doskonale wiedział. Nico właśnie taki był.
- Dlatego cię kocha
– rzucił półszeptem. Od razu, gdy zobaczył Nico siedzącego obok Susan wyczuł
chemię. Nico zawsze był nieśmiały i skrępowany jeśli chodziło o kobiety. W
klasztorze się z tego śmiali. Syriusz zawsze jednak wiedział, że Nico nie
należy do odludków, którzy potrafili by żyć samotnie. Nico zawsze był rodzinnym
chłopakiem, chociaż nie miał najlepszych stosunków z ojcem. Jednak Susan była
inna niż większość dziewczyn w jej wieku. Była młodą, upartą, bystrą i piękną
kobietą, która potrafiła zwrócić uwagę i zawrócić w głowie takiemu molowi
książkowemu – jak go nazywali w klasztorze – jakim był Nico.
- To zagmatwane – westchnęła.
- To zagmatwane – westchnęła.
- Nic, co dotyczy
Nico nie jest proste – zauważył Syriusz, a Susan tylko przytaknęła głową
potwierdzająco.
- Nie chciałabym jednak byś się obwiniał – powiedziała, po czym dodała pewnie – Ja ciebie nie obwiniam Syriuszu – jej głos się załamał lekko.
- Nie chciałabym jednak byś się obwiniał – powiedziała, po czym dodała pewnie – Ja ciebie nie obwiniam Syriuszu – jej głos się załamał lekko.
Whitening uniósł
zdrowe ramię, przyciągnął ją do siebie i przytulił.
- Musimy być silni
dla Nico – szepnął jej do ucha, podczas gdy Susan cicho załkała w jego
ramionach – Zawsze wierzył, że Niebiosa mają jakiś większy plan, którego my nie
znamy.
Susan starała się być silna. Przerażała i przerastała ją zaistniała sytuacja ale kochała Nathana i wierzyła, że jej miłość pomoże im obojgu przez to przejść. Mogłaby wyjechać, uciec, bo przecież nie byli w związku. Tyle, że nie potrafiła. Nie wyobrażała sobie życia bez Nate’a, a poza tym zawdzięczała mu powrót na uczelnię i odnowienie relacji z ojcem.
Kiedy zobaczyła Syriusza wychodzącego, postanowiła za nim pójść. Widziała ból i żal na jego twarzy oraz wyraźne wypisane poczucie winy. Czuła bardziej aniżeli wiedziała, że agent jest ważną osobą w życiu jej ukochanego. Jeśli Nathan mu ufał i traktował jak członka rodziny to i ona to zrobi, bo w chwili obecnej wszyscy potrzebowali siebie nawzajem.
Susan starała się być silna. Przerażała i przerastała ją zaistniała sytuacja ale kochała Nathana i wierzyła, że jej miłość pomoże im obojgu przez to przejść. Mogłaby wyjechać, uciec, bo przecież nie byli w związku. Tyle, że nie potrafiła. Nie wyobrażała sobie życia bez Nate’a, a poza tym zawdzięczała mu powrót na uczelnię i odnowienie relacji z ojcem.
Kiedy zobaczyła Syriusza wychodzącego, postanowiła za nim pójść. Widziała ból i żal na jego twarzy oraz wyraźne wypisane poczucie winy. Czuła bardziej aniżeli wiedziała, że agent jest ważną osobą w życiu jej ukochanego. Jeśli Nathan mu ufał i traktował jak członka rodziny to i ona to zrobi, bo w chwili obecnej wszyscy potrzebowali siebie nawzajem.
Wtem
zobaczyli lekarzy idących w stronę poczekalni, którą zajmowali. Wśród nich była
doktor Ohara, która miała ponurą minę nie zwiastującą niczego dobrego.
- Wejdźmy do środka – odezwała się do nich służbowym, lekarskim tonem.
- Elizabeth? – profesor Carter zerwał się na równe nogi. Lecz zaraz usiadł. Wiedział, że nie będzie w stanie ustać, gdy powiedzą mu w jakim stanie jest jego syn. Targały nim wszystkie możliwe uczucia; od nienawiści, przerażenia po głęboki smutek i strach. Strach, że może na zawsze utracić jedyne dziecko; dziecko, które urodziła Rebeka – kobieta, którą kochał nad życie i wciąż za nią tęsknił. Koncentrował swój gniew na osobie agenta Whiteninga bo tak było łatwiej. Chociaż sam również był winny tego wszystkiego. Może nie porwania Nathana ale tego, że nie poświęcał mu wystarczająco uwagi, że faworyzował André. Ale zdawał sobie sprawę z tego, że teraz nie było już czasu na wyrzuty sumienia, na obwinianie siebie czy przerzucanie winy na innych. Teraz najważniejszy był Nathan. Carter Senior wiedział, że musi być silny dla syna i pozwolić by wszyscy mu bliscy okazali mu swoje wsparcie. Zdawał sobie sprawę, że te same uczucia targały zarówno Susan jak i André, którzy przekonali się boleśnie, że wcale nie znają swojego przyjaciela. Ale także ojciec Rafael czy agenci federalni, którzy byli blisko z jego synem, na czele z agentem Whiteningiem.
- Wejdźmy do środka – odezwała się do nich służbowym, lekarskim tonem.
- Elizabeth? – profesor Carter zerwał się na równe nogi. Lecz zaraz usiadł. Wiedział, że nie będzie w stanie ustać, gdy powiedzą mu w jakim stanie jest jego syn. Targały nim wszystkie możliwe uczucia; od nienawiści, przerażenia po głęboki smutek i strach. Strach, że może na zawsze utracić jedyne dziecko; dziecko, które urodziła Rebeka – kobieta, którą kochał nad życie i wciąż za nią tęsknił. Koncentrował swój gniew na osobie agenta Whiteninga bo tak było łatwiej. Chociaż sam również był winny tego wszystkiego. Może nie porwania Nathana ale tego, że nie poświęcał mu wystarczająco uwagi, że faworyzował André. Ale zdawał sobie sprawę z tego, że teraz nie było już czasu na wyrzuty sumienia, na obwinianie siebie czy przerzucanie winy na innych. Teraz najważniejszy był Nathan. Carter Senior wiedział, że musi być silny dla syna i pozwolić by wszyscy mu bliscy okazali mu swoje wsparcie. Zdawał sobie sprawę, że te same uczucia targały zarówno Susan jak i André, którzy przekonali się boleśnie, że wcale nie znają swojego przyjaciela. Ale także ojciec Rafael czy agenci federalni, którzy byli blisko z jego synem, na czele z agentem Whiteningiem.
Wszyscy
zamilkli w napięciu oczekując informacji. Susan bezwiednie chwyciła Syriusza za
zdrową dłoń i ścisnęła. Potrzebowała oparcia. Profesor Carter ściskał dłoń
franciszkanina i Phillipsa.
- Stan Nathaneala jest krytyczny – zaczęła Elizabeth – Doktor Ezepth i jego zespół zrobili wszystko, co w ich mocy. Reszta należy do Opatrzności i samego Nathana – dodała i oddała głos doktorowi Ezepth’owi.
- Stan Nathaneala jest krytyczny – zaczęła Elizabeth – Doktor Ezepth i jego zespół zrobili wszystko, co w ich mocy. Reszta należy do Opatrzności i samego Nathana – dodała i oddała głos doktorowi Ezepth’owi.
- Nathan jak wiecie
był torturowany trzy dni – zaczął powoli doktor. Był w połowie Izraelczykiem i Anglikiem;
mężczyzną po czterdziestce z niewielką nadwagą i łagodnymi rysami twarzy – Jego
ciało jest okaleczone w dwudziestu procentach; głównie tułów. Liczne rany cięte
oraz kute torsu, ramion, brzucha oraz prawego uda. Oparzenia drugiego i
trzeciego stopnia pleców. Był biczowany, poddawany elektrowstrząsom. Jego
nadgarstki, brzuch i kostki u nóg mają rany od kolców. Najprawdopodobniej był
krępowany drutem bądź łańcuchem kolczastym. W jego krwi wykryliśmy narkotyki
halucynogenne i serum prawdy. Jego całe ciało było pokryte roztworem octowym.
Prawdopodobnie był nim polewany i pojony. Na klatce piersiowej miał również widoczny
ślad po wkłuciu, co daje nam do zrozumienia iż była podawana mu adrenalina.
Jego serce nie wytrzymało tortur. Ktoś najwyraźniej sprawdzał jego reakcje
podczas ranienia jego blizny na prawym przegubie. Jest skrajnie wyczerpany i
wycieńczony. Nie jadł i nie pił trzy dni. Niewielkie ilości wody jakie mu
zapewne zostały podane w tych warunkach jednak nie wystarczyły. Siniaki na
torsie i brzuchu świadczą o silnych uderzeniach w te rejony ciała, lecz na
szczęście nie wywołały one krwotoków wewnętrznych. Wnioskujemy, że osoba
torturująca Nathana jest lekarzem lub ma styczność z medycyną. Miała zadać ból
ale nie zabić – lekarz wyjaśniał wszystko, przeglądając notatki na tablecie.
Zamilkł na chwilę, wziął oddech i dalej kontynuował prostym i przyswajalnym
językiem – Jako iż jego organizm jest na skrajnym wyczerpaniu, wprowadziliśmy
go w stan farmakologicznej śpiączki i podłączyliśmy do respiratora by w pewnym
stopniu odciążyć serce i płuca. Do ran również wdała się infekcja. Podajemy mu
silne antybiotyki, przeprowadzamy transfuzje krwi i uzupełniamy braki wody w
organizmie, wraz z solami mineralnymi, witaminami oraz lekami wspomagającymi
gojenie ran. Nie mamy pojęcia natomiast w
jakim stopniu zostały dokonane szkody w jego umyśle. Dopóki się nie wybudzi,
nic nie możemy na sto procent określić. Jednak już teraz możemy państwu
powiedzieć, że Nathan już nigdy nie będzie tą osobą, którą znaliście –
mężczyzna zatrzymał się i spojrzał na zszokowanych i przerażonych zebranych.
Próbował dobrać właściwe słowa by nie tracili wiary ale byli gotowi – Chcę
byście mogli się w pewien sposób przygotować, chociaż na coś takiego się nie
da, na to co może nastąpić. Mówimy tu o zaburzeniach osobowości, utracie
pamięci, stanach lękowych oraz zaburzeniach po stresie traumatycznym. Na to
wszystko jednak przyjdzie pora. W chwili obecnej Nathan znajduje się na
OIOM’ie, gdzie będzie przebywał aż do wybudzenia. W śpiączce chcemy go utrzymać
kilka dni a potem stopniowo wybudzać i odłączać od aparatury, tak by organizm
miał czas na oswojenie się i adaptację – zakończył, po czym spojrzał na doktor
Oharę.
- Możemy go zobaczyć? – zapytał po chwili Syriusz. Wiedział, że ojciec Nathana jest w zbyt wielkim szoku by o to zapytać.
- Możemy go zobaczyć? – zapytał po chwili Syriusz. Wiedział, że ojciec Nathana jest w zbyt wielkim szoku by o to zapytać.
- Oczywiście. To
pomieszczenie również jest do waszej dyspozycji jak i cały ten blok. Władze
Damaszku prosiły byśmy dali wam tyle swobody ile potrzebujecie i zaleciły
współpracę – zapewnił doktor.
- Dziękujemy –
odezwał się Digget, który skinął na zakonników by udali się wraz z nim. Mieli
ważne sprawy do załatwienia. Teraz w ich rękach było dopilnowanie by
Santhezowie odpowiedzieli za zbrodnie i by dotarli przed sąd w Stanach – Paul,
zostań z nimi. Jakby czegoś potrzebowali to dzwoń. Nasi agenci pilnują budynku
– rozkazał Digget, podchodząc do Syriusza i kładąc dłoń na jego barku. Ścisnął
delikatnie swojego agenta, a potem pogłaskał po głowie szlochającą na ramieniu
Whiteninga, Susan.
- Będzie dobrze –
szepnął Syriusz do Susan, obserwując jak Carter Senior wraz z André i ojcem
Rafaelem udają się do pokoju Nico – Będzie dobrze – powtórzył, jakby siebie
samego chciał przekonać o tym. Po jego policzku spłynęły łzy; ostatni raz
płakał po śmierci matki.
* * *
Enrique Santhez spojrzał kpiąco na
dwóch zakonników i trzech agentów federalnych, który prowadzili go do samolotu.
- Jeśli myślicie, że uda wam się nas wywieźć,
osadzić i osadzić w jakimkolwiek więzieniu to jesteście cholernie naiwni i
głupi – rzucił pewnym głosem. Ci głupcy nie wiedzieli na co się porywają.
Zgromadzenie uwolni jego i jego barta w ekspresowym tempie, a wrogów wytępi. Fanatyk
się o to postara. Nikt jednak się nie odezwał do niego ani słowem, jakby
lekceważyli jego wypowiedź. Nikt nie
lekceważy Zgromadzenia i Fanatyka, syknął w myślach. Santhez rozejrzał się
w poszukiwaniu brata, lecz nigdzie go nie dostrzegł. A więc taką taktykę
przybrali; rozdzielając ich i każdego z osobna wywożąc z kraju. Całkiem mądrze,
musiał przyznać. Nawet jeśli jednego zakładnika stracą, wciąż będą mieć
drugiego. Enrique obserwował jak agenci przypinają go pasami; najpierw jednak usadowili
go na niewygodnej podłodze, na środku kadłuba. Na sobie miał to samo ubrudzone
ubranie, co podczas wymiany, która miała miejsce dziesięć godzin temu.
- O nic nie zapytacie? – rzucił jakby
wyzywająco. Tak naprawdę to zaczynał się niepokoić. Agenci i zakonnicy o nic go
nie pytali; nie wypytywali o członków Zgromadzenia, o lokalizacje ich tajnych
siedzib, o numery kont bankowych, o to dlaczego porwali właśnie młodego Cartera
czy co odkryli w najbardziej zagadkowym manuskrypcie.
Totalnie nic.
Brak jakichkolwiek
pytań.
A może to właśnie
była ich taktyka? Zmusić by sam sprowokował ich do rozmowy.
- Nie musimy – odparł chłodno agent, który
przedstawił mu się jako Arthur Digget, a który był przełożonym tych agentów. Mężczyzna
stał z nonszalancko włożonymi dłońmi do kieszeni spodni od garnituru w kolorze
cappuccino.
- Nic na nas nie macie – rzucił cynicznie i
pewny siebie Enrique, uśmiechając się jadowicie. Zadali im i tak cios
najboleśniejszy – skrzywdzili niewinnego chłopaka.
Agent Digget
spojrzał na swoich agentów i zakonników. Jeden z nich podał mu sztylet, który
został znaleziony przy barierkach i rzeczach Cartera. Zakonnicy wyszli z
samolotu na chwilę, a agenci odwrócili wzrok, gdy ich przełożony zaczął
przypatrywać się trzymanemu w dłoni sztyletowi. Enrique zrozumiał, że to zły
znak. Digget chłodno uśmiechnął się i bawiąc się sztyletem, zbliżył się do
Santheza.
- Mamy i to całkiem sporo – zaczął z dziką
satysfakcją w głosie – Wystarczy by osadzić was bez zbędnego procesu – Santhez
zobaczył jak jeszcze przed chwilą spokojne, teraz niebezpiecznie błysnęły
mężczyźnie, oczy. Digget obrócił w dłoni sztylet, stanął bokiem do Santheza, a
następnie po prostu zamachnął się i przeorał sztyletem od skroni przez wargi do
brody po twarzy Satheza.
- Pozdrowienia od Widma – Digget syknął
lodowato, kiedy ucichł jęk bólu, który wyrwał się z gardła jego ofierze –
Życzymy przyjemnego gnicia w pierdlu – dodał, oddalając się od rannego
przestępcy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz