czwartek, 19 czerwca 2014

Rozdział 12



Izrael - tajna siedziba Watykańska

Doba. Pieprzone dwadzieścia cztery godziny!
Dokładnie tyle Nico był już przetrzymywany przez Santheza, a oni nie mieli nic.
Kurwa, NIC!
Wciąż nie mogli znaleźć Miguela, czy chociażby trafić na trop prowadzący do siedziby Santheza. Nie byli pewni właściwie czy Santhez był w jednej ze swoich rezydencji czy skorzystał z rezydencji należącej do Zgromadzenia lub samego Fanatyka, chociaż tę opcje wykreślili. Nie sądzili by mężczyzna zabrał Cartera do swojej rezydencji. Raczej skorzystałby z jakiejś posiadłości członka zgromadzenia czy też tajnej kryjówki Zgromadzenia. Na dodatek ksiądz DiPiatze poinformował ich przed chwilą, że z Tajnego Papieskiego Archiwum zginęły artefakty, które zabrał Jake z Oxfordzkiego Muzeum Historii Naturalnej. Najwidoczniej szpieg w szeregach Watykańskich działał szybko i prężnie. Dodatkowo doktor Yarrow poinformowała ich o zdradzie jakiej dopuścił się doktor Riggs przekazując Zgromadzeniu wszystkie zebrane materiały, próbki i analizy zebrane w Suriname, a lokalna władza z tegoż państwa zgłosiła iż kilkoro włoskich najemników próbowało wedrzeć się do świątyni. Zgromadzenie Czaszek nie marnowało czasu, a im wszystko się waliło!
Jake z Syriuszem byli na granicy wściekłości. Gdyby mogli, pozabijali by wszystkich, ale to i tak nie ulżyłoby ich frustracji i nie pomogłoby w odnalezieniu ich młodszego brata. Młodszego brata, bo właśnie tak o Nico myśleli; młodszy, upierdliwy, wkurzający niczym wrzód na tyłku, zadziorny braciszek, za którym każdy z nich poszedł by prosto w płomienie ognia. Poszliby, lecz w chwili obecnej byli bezradni i nie wiedzieli, w którą stronę mają się udać. Na dodatek pojawiło się spięcie na linii tajna agencja Icarus – agencje wywiadowcze Izraela. Mossad i Aman[1] nie byli przychylni ich anonimowej obecności na ich terenie, a teraz jeszcze prowadzili tajne działania, które mogłyby doprowadzić do konfliktów politycznych. Dodatkowo nie byli zadowoleni z obecności Watykanistów, jak ich nazywali, chociaż wiedzieli, że członkowie tajnych ugrupowań kościelnych przebywają od dawna na ich terenie. Jednak ten przypadek był inny. Media już zaczynały donosić o tym, że syn szanowanego profesora, Richarda Cartera, został uprowadzony sprzed budynku konferencyjnego. Budynku, który powinien być w tym momencie najlepiej strzeżonym. Tylko narzędzie zbrodni i tożsamość sprawców udało im się zachować w tajemnicy. Po pierwsze, mieli świadomość, że ludzie boją się Zgromadzenia Czaszek, a informacja o aktywności Zgromadzenia na terenie Jerozolimy tylko zwiększyłaby panikę. Po drugie, nie wiedzieli jak Santhez zareaguje na tę informację, a woleli nie ryzykować, zwłaszcza, że wciąż wierzyli, że uda im się wprowadzić plan wymiany. Mieli jednak cichą i złudną nadzieję, że jednak Santhez od razu nie posunie się do ostrych metod perswazji, by zmusić Nico do współpracy.
Tymczasem przerażeni i zdezorientowani Profesor Carter, André, Susan i ojciec Rafael  przyglądali się temu wszystkiemu w milczeniu. Teraz, bowiem jeszcze nie tak dawno wszyscy również przeszli kryzys. W sali, w której obecnie stał sam Syriusz, jeszcze nie tak dawno wrzało od zawziętej kłótni, podczas której padały wyzwiska, przekleństwa oraz wzajemne obarczanie winą za to, co sie stało. Nie obyło się również bez rękoczynów. Profesor Carter, który zawsze był opanowanym, kulturalnym człowiekiem z klasą, po prostu zdzielił w twarz agenta Whiteninga. Tylko doktor Ohara i ojciec Rafael starali się ich uspokoić, tłumacząc, że to nie pomoże w niczym, a na pewno nie znajdzie złotego środka na odzyskanie Nathana. Syriusz nie potrafił zrozumieć dlaczego Niebiosa wystawiały ich na tak okrutną próbę. Agent nigdy nie był mocno wierzący, więc mógł zrozumieć jeśli jemu by coś złego sie przytrafiło. Ale Nico... Nico to inna sprawa. To właśnie Nico zawsze był mocno związany z religią i wiarą. Nie był fanatykiem, ale prawdziwie praktykującym katolikiem. Ale najwyraźniej Niebiosa miały jakiś wielki plan wobec nich. Coś, co wykraczało poza ich racjonalne, ograniczone myślenie. Mężczyzna nie cierpiał takiego bezczynnego czekania, ale musiał, bo dopóki nie mieli młodego Santheza nie mogli działać. Nie lubił poddawać się zamysłom bożym, których on nie znał i z którymi się nie zgadzał. Nienawidził kiedy nie miał na coś wpływu; czuł się wówczas jak marionetka w rękach mitycznych bogów, którzy urządzali sobie zabawy kosztem życia śmiertelników.
Nagle telefon Syriusza zadzwonił.
- Tak? - odebrał błyskawicznie telefon.
- Miałeś racje, jest brudny, aż cuchnie - poinformował go Modo. Chociaż jedna dobra wiadomość, ucieszył się. Kazał hakerowi grzebać w poszukiwaniu najdrobniejszego haka na Palmera i najwyraźniej udało mu się. Teraz tylko muszą dorwać gówniarza i będą mogli zaproponować wymianę. Syriusz mocno liczył na to, że Enrique będzie zależało mocno na odbiciu z ich rąk jego młodszego brata. A przy okazji agent chciał wyrównać rachunki. Jego obecność przy wymianie byłaby dodatkową zachętą by Santhez osobiście pojawił się na niej. Mężczyźni mieli niedokończone sprawy sprzed lat, kiedy to Syriusz i jego zespół inwigilowali klan Perezów, z którymi pracował Santhez. W strzelaninie zginęła prawie cała rodzina Perezów wraz z kochanką Enrique. Wtedy również Whitening i jego zespół zostali wrobieni w zdradę kraju i współpracę z kryminalistami. Ranni znaleźli schronienie w klasztorze. Ranni, a w przypadku Syriusza dodatkowo z tymczasową amnezją. W akcji zginął również brat Syriusza, który również był agentem federalnym. Zatem było jasne, że mężczyzna wszystkie braterskie uczucia przeniósł na młodego Cartera, chociaż początkowo nic tego nie zapowiadało. I chociaż obaj mężczyźni bardzo wzbraniali się przed tym, to jednak wiedzieli, że los celowo postawił ich sobie na drodze.
Whitening zamknął oczy i pomasował zabandażowaną dłonią czerwony policzek. Przed oczyma miał przerażający moment. Moment, gdy z balkonu, na którym się znajdował dostrzegł mrożący krew w żyłach widok. Jego brat klęczał ranny na ziemi, a Santhez celował do niego z broni. Syriusz pamięta jak dziś swój przeraźliwy krzyk. Chwilę później Santhez, z zimną krwią i dziką satysfakcją, zastrzelił Owena. Dokładnie ten moment, gdy Syriusz bezradnie przyglądał się jak martwa ciało jego brata upada na ziemię, wykorzystał jeden z ludzi Santheza i wypchnął agenta z balkonu.
- Syriusz? - głos przełożonego wyrwał go ze wspomnień - Modo przesłał nam dane odnośnie Palmera – na te słowa blady uśmiech wykwitł na twarzy Whiteninga. Skinął głową i poszedł za Diggetem do pokoju odpraw.



Damaszek - siedziba Santheza

Pozwolili mu odpocząć, dając czas na przemyślenia. Zabrali łańcuch z
jego ciała, tak iż teraz siedział skulony w kącie pomieszczenia. Jego głowa spoczywała oparta o zimną ścianę. Jego ciało zaczynało gorączkować. Lekkie spazmy wstrząsały nim od czasu do czasu. Pływał między jawą a snem. Był wycieńczony, obolały i zdesperowany do tego by dalej walczyć. Nie pozwalał umysłowi krążyć wokół bliskich i żałować, że z nimi nie jest. Starał się nie myśleć o tym, że jego stosunki z ojcem nie były najlepsze, że nie powiedział Susan jak bardzo ja kocha, że nie powiedział Syriuszowi jak bardzo potrzebuje braterskiego ramienia. Nie powiedział pozostałym braciom, w tym również Andrè, jak bardzo ceni sobie ich przyjaźń. Ostatkiem sił wyciągnął różaniec, który dostał od ojca Rafaela. Nie był w stanie odmawiać modlitwy, lecz jakimś sposobem samo trzymanie różańca w dłoni sprawiało, że czuł na duszy ciepło. Dodawało mu to odwagi i sprawiało, że czuł się bezpieczniej w tej chwili. Nie był sam w swym cierpieniu. Pozwolił by sen go pochłonął, a ciało chociaż na chwilę odpoczęło.

* * *

- Nate? Nate! Obudź sie! Musimy uciekać! - ktoś krzyczał i potrząsał nim.
Kiedy otworzył oczy, zamrugał by lepiej widzieć i kiedy jego wzrok przyzwyczaił się do półmroku jaki panował w pomieszczeniu, dojrzał postać pochylającą się nad nim. W pierwszej chwili chciał uciekać, chociaż nie miał zbytnio dokąd. Ale zaraz potem uprzytomnił sobie kto się nad nim pochyla. Przerażenie ustąpiło miejsca uldze.
- Syriusz? - zdziwił się. Syriusz w końcu go odnalazł. Wytrzymał i nic im nie powiedział.
- Jasne, że ja - odparł mężczyzna - Nawet nie wiesz jak się martwiliśmy - Syriusz pomógł mu usiąść. Najwyraźniej podczas snu z pozycji siedzącej opadł na podłogę.
- Nie śpieszyłeś się - rzucił z lekkim wyrzutem Nathan. Tak na prawdę to ulżyło mu i niezmiernie się ucieszył. Dotarły do niego strzały. To zapewne zespół Syriusza rozprawiał się z najemnikami Santheza.
- Santhez? - Nathan chwycił agenta za rękę. Chciał wiedzieć, czy udało im się dopaść tego potwora.
- Uciekł, cholera - warknął niezadowolony agent - Musisz mi powiedzieć, co zobaczyłeś podczas wizji. Dzięki temu go dopadniemy.
Nathan wstał i oparł się o ścianę. Chciał odpowiedzieć, lecz coś mu nie dawało spokoju.
- Nate, co zobaczyłeś! Powiedz i uciekamy! - ponaglał go Syriusz. Mężczyzna niecierpliwił się. Nie było czasu na ociąganie się.
Nathan próbował sobie przypomnieć wizję i szukał odpowiednich słów by wyjaśnić Syriuszowi to, co zobaczył, gdy jego uwagę przykuło to jak mężczyzna się do niego zwrócił.
- Nic nie widziałem - odparł odsuwając się od mężczyzny - A ty nie jesteś prawdziwym Syriuszem.  
- Jesteś zmęczony i... - ciągnął mężczyzna, wyciągając do niego rękę - Nie bądź niemądry – na jego twarzy zagościł przyjazny uśmiech.
- Syriusz nigdy nie zwraca sie do mnie ‘Nate’ - odparł Nathan, rozglądając się gorączkowo za możliwością ucieczki.
- A mogło być tak pięknie - prychnął mężczyzna, zdzierając specjalną maskę z twarzy, dzięki której wyglądem przypominał Syriusza. Następnie chwycił Nathana za ramie i wyprowadził z pomieszczenia. Przeszli tym samym korytarzem co wczoraj, a przynajmniej tak się Nathanowi wydawało. Będąc przetrzymywanym i to na dodatek w pomieszczeniach, gdzie nie było okien nie mógł jednoznacznie stwierdzić jaka pora dnia jest i jak długo był przetrzymywany. Zakładał, że od jego porwania minęło niespełna dwa dni. Dwa długie dni pełne bólu i cierpienia i zdawał sobie sprawę z tego, że to nie koniec. Miał nadzieję, że Syriusz - prawdziwy - jednak zdąży go żywego odnaleźć. A jeśli tak się nie stanie, to zemści się boleśnie na Santhezie  i  Jugodinie.
Przyprowadzili go do pokoju, który wcześniej już widział, a którego widok mroził krew w żyłach i przyprawiał o mdłości. Posadzili go na fotelu dentystycznym i przypięli skórzanymi pasami. Santhez siedział na stołku przyglądając się z ramionami założonymi na piersi.
- Ponowię propozycje, doktorze. Nie bądź uparty. Możemy już teraz zakończyć twoje cierpienia. Wystarczy, że powiesz nam to, co chcemy wiedzieć - Santhez próbował kolejny raz namówić go do współpracy.
Nathan przymknął oczy, jakby rozważał tę propozycje. Musiał przyznać się przed samym sobą iż miał ochotę się zgodzić. Całe jego jestestwo krzyczało z bólu i domagało się miłosierdzia. Ale z drugiej strony już tak daleko zaszedł, tyle już się opierał i nie wyobrażał sobie by mógł teraz ulec pokusie. Nie myślał o konsekwencjach jakie ta decyzja może przynieść dla niego samego. Liczył się z najgorszym, ale wierzył, że dzięki temu przekaże tym szaleńcom, że zadzierają z nieznaną mocą wykraczającą poza ludzkie rozumowanie, a która ma swych zwolenników gotowych umrzeć by ocalić świat.
Zatem otworzył oczy i posłał im twarde spojrzenie.
- Bądź wola Twoja - odparł po hebrajsku. Uparcie używał trzech języków: hebrajskiego, asyryjskiego i łaciny. Gdyby dodał Grekę, posługiwałby się wszystkimi pierwszymi językami, w których na początku funkcjonowała Biblia. Wiedział, że później pożałuje swoich decyzji ale pogodził się już z tym, że nie ujrzy najbliższych. Miał jednak nadzieję, że opóźni to działania Zgromadzenia i jego cierpienia i śmierć nie pójdą na marne. Śmierć… Pierwszy raz teraz dotarło do niego, że rzeczywiście mogą go zabić; że to może być koniec. Ale jeśli tam ma być to jest gotów. Jugodin nie czekał długo na zaproszenie. Już po chwili w jego ręce błysnęła strzykawka i w sekundę później, ku przerażeniu Nathana, zastrzyk z serum prawdy został zrobiony. Skoro był tak uparty by nic nie mówić, musieli rozwiązać mu język. Serum zawsze skutkowało, bo zarówno Jugodin jak i Santhez nie wierzyli by dzieciak był w stanie oprzeć się działaniu narkotyku.
Nie musieli długo czekać na reakcję. Gdy tylko Jugodin dostrzegł rozszerzone źrenice dał znak towarzyszowi iż ich ofiara jest gotowa zeznawać.
 - Co zobaczyłeś podczas wizji i czego dotyczy karta z manuskryptu? – zadał pytanie Santhez, uradowany widokiem. Nathan skrzywił się i skręcał na fotelu, najwyraźniej próbując oprzeć się ale w rezultacie zaczął mówić.
 - Jam jest Alfa i Omega, mówi Pan Bóg, Który jest, Który był i Który przychodzi, Wszechmogący[2] - Nathan zaczął drżącym głosem po łacinie - On stworzył ziemię swoją mocą, utwierdził okrąg ziemi swoją mądrością, a swoim rozumem rozpostarł niebiosa.[3] Oto Ja ześlę na was obietnicę mojego Ojca. Wy zaś pozostańcie w mieście, aż będziecie uzbrojeni mocą z wysoka.[4] – kontynuował zmieniając automatycznie język na aramejski cytując wybrane fragmenty z Biblii – Moc panowania nad życiem i śmiercią w ludzkich rękach zaiste przyczyną Armagedonu. Prawda wykracza poza ludzkie rozumowanie, człowiecze! – krzyknął, a po jego twarzy leciały łzy. Mówił im to co chcieli usłyszeć; przegrał walkę, bo z narkotykiem nie miał szans walczyć – Bogactwo tu na ziemi nie jest tym samym bogactwem w niebie – jęknął z rozpaczy – Boska iskra, anielski dar… - bredził pośpiesznie – Mapa wiedzie do cennego skarbu wykraczającego poza ludzkie myślenie. Bega, Egipt, Suriname łączą się ze sobą…
 - Dość! – warknął Santhez i zamachnął się na Nathana, pięścią wymierzając mu porządny cios. Nic z tego, co Carter bredził nie rozumiał. Po pierwsze dzieciak mówił w nieznanych im językach, a po drugie był to jakiś bełkot.
 - Tajemnica nieskończonej mocy zaszyfrowana w zielarskim manuskrypcie, może być jedynie rozszyfrowana przez naznaczonego – dodał jeszcze Nathan. Czyż nie tego chcieli? Wyznał im co zobaczył w wizji, a może bardziej co z niej zrozumiał, a tego przecież pragnęli - Podążaj za krzyżem by odkryć sekret – nie przestawał mówić, tym razem wracając do ojczystego języka.
 - Jak długo będzie działało serum? – warknął niezadowolony Santhez. Jugodin spojrzał na zegarek a potem na dzieciaka przypiętego do fotela i łkającego cicho. Chłopak jak mantrę wypowiadał Alahi Alahi lemana sebaqtani[5]. Czyżby powiedział prawdę? Dlatego wzywał swojego Boga, bo wyznał im prawdę, której oni nie zrozumieli. To jeszcze bardziej zeźliło Jugodina. Jakaś dziwna moc jednak broniła się przed nimi, nie pozwalając by zrozumieli przekaz Cartera. Ale on złamie tę moc, łamiąc dzieciaka.
 - Podałem minimalna dawkę. Niebawem przestanie co nie zmienia faktu iż nie możemy przejść do dalszej części – oznajmił. Dzieciak bredził w dziwnych językach, dodatkowo używając zagadek. Z chęcią zmusi go do powiedzenia im prawdy bez tego wszystkiego. Zatem gdy Enrique tylko skinął głową, uśmiechnął się dziko i chwycił za pierwszy instrument zrobiony ze stali chirurgicznej. Chwycił za przedmiot, który był zakończony ostrym hakiem, jedną dłonią chwycił przerażonego Cartera za szczękę, a drugą trzymając instrument zamachnął i ciął precyzyjnie od mostka w stronę pachy. Po pomieszczeniu rozległ się przeraźliwy krzyk. Nathan próbował się szarpać, szukał ratunku, możliwości ucieczki. W jego umyśle strutym narkotykiem Jugodin jawił sie jako Kapitan Hak, tyle, że w wersji bardziej jak z horroru. Zacisnął mocno dłonie na poręczach fotela, resztę ciała głębiej wbijając boleśnie w fotel. Obraz był rozmyty, falujący. Słyszał kpiący, przeraźliwy śmiech. Chciał uciec, ale nie miał dokąd. Pasy boleśnie trzymały go w uwięzi. Dlaczego jest taki głupi? Dlaczego im nie powie tego, co chcą wiedzieć?
- Mówię prawdę! – wydarł się na całe gardło – Powiedziałem wam – jęknął. Dlaczego zatem przeszli do dalszej części tortur? Nie potrafił zrozumieć. Może to była kara za to, że jednak uległ i powiedział im to co chwili usłyszeć?
Nathan czuł jak krew spływa po jego piersi, jak rana pulsuje nieprzyjemnym ogniem. Miał wrażenie jakby na jego piersi usiadł słoń i mu ją miażdżył, a ziejący smok przypalał mu ją ogniem. Zachciało mu się jednak śmiać bo ktoś jęczał i śmiesznie oddychał. Jego otumaniony umysł nie zarejestrował faktu iż tą śmieszną osobą był on sam. Nagle przed oczyma znów mignął mu hak. Mimowolnie jęknął, zamykając oczy. Nie chciał patrzeć na to. Poczuł ten sam ból tym razem na ramieniu, a potem silne uderzenie w obojczyk wypchnęło z jego płuc powietrze jakie przytrzymywał. Z przerażeniem otworzył oczy i wrzasnął na całe gardło. Hak został mu wbity w obojczyk, a następnie boleśnie szarpnięty w bok i w górę. Nawet narkotyk nie był w stanie powstrzymać go przed utratą świadomości. Jego ciało ciężko znieruchomiało na fotelu. Krew leciała ze startych i nowych ran. Jego głowa spoczywała bezwiednie na zagłówku. Kropelki potu spływały po jego nienaturalnej, bladej twarzy, którą znaczył czerwony ślad po kilkukrotnym spoliczkowaniu. Jego oczy były lekko zapadnięte i podkrążone, a usta lekko sine i spierzchnięte. Jego klatka piersiowa unosiła się ciężko i powoli. Ale był wolny. Wolny od bólu i cierpienia. Wolny od myślenia.
Nie trwało to jednak za długo, bo po niespełna trzydziestu minutach został boleśnie przywrócony do rzeczywistości przez wiadro lodowatej wody. Nabrał łapczywie powietrza do płuc i skrzywił się. Nie chciał wracać.  Wraz z upływem krwi, z jego krwiobiegu wypłukał się narkotyk. Lecz wizja jaka pojawiła się przed jego oczyma nie zmieniła się - dalej była niczym z upiornego horroru. Nad jego głową dyndała żarówka doskonale oświetlając jego ciało, by doktor miał najlepszy widok podczas zabiegów jakie wykonywał na jego ciele. Jugodin rozmawiał z Santhezem i Nathan postanowił wykorzystać ten moment by wprowadzić siebie w medytację delta - głęboką medytację, która pozwoli odłączyć jego umysł i zneutralizować obezwładniające działanie tortur. Zamknął oczy i skoncentrował się na oddychaniu, bo wiedział, że następnej dawki tortur i bólu nie przetrzyma. Zaczął powoli wyciszać przyśpieszone bicie serca i oddech, był już blisko wprowadzenie siebie w następną fazę medytacji, gdy dotarł do niego wysoki dźwięk wiertła, a sekundę później wiertło przeorało mu lewy łokieć. Próbował utrzymać się w fazie medytacji, lecz było mu coraz trudniej.
Jugodin odłożył wiertło, lecz go nie wyłączył. Chwycił za leżący na tacy kastet i założył go na dłoń. Nikt nawet by się nie spodziewał po nim takiej siły, z jaką uderzył w tors a potem kilka krotnie w brzuch Cartera. Uderzenia spowodowały iż Nathan boleśnie powrócił do rzeczywistości kolejny raz, a z jego płuc zostało wypchnięte powietrze. Jego tors i głowa raptownie uniosły się do przodu, a potem tak samo raptownie opadły. Przez chwilę Nathan zastanawiał jak się oddycha. Zamrugał gwałtownie by oddalić formujące się łzy i zdołał zobaczyć jak doktor chwyta za sztylet, podobnym do tego, którym wcześniej został zraniony, i wbija mu go w prawe udo. Kolejny raz tego wieczoru po pomieszczeniu rozległ się przeraźliwy krzyk. Na twarzy Jugodina malowało się zadowolenie ze swojego dzieła, lecz mężczyzna najwyraźniej jeszcze nie miał zamiaru kończyć. Jego fartuch i rękawiczki chirurgiczne były we krwi, ale najwyraźniej jego ten widok cieszył i pobudzał wyobraźnię do wyszukiwania i zadawanie coraz to barbarzyńskich tortur. Mężczyzna nie wyciągnął sztyletu z uda, lecz go pozostawił. Następnie przypatrywał się swojej ofierze.
- Przyniosłem to, o co pan prosił, doktorze - najemnik podszedł z misą i podał mu ją. Jugodin postawił ją na blat stolika ze swymi narzędziami pracy, po czym zanurzył dłoń w białym płynie jaki się tam znajdował. W misie pływała niewielka gąbka. Chwycił ją, podniósł i wycisnął płyn.
- Chcesz zgrywać męczennika? - zapytał kpiąco, przybliżając się do Nathana i przytykając gąbkę do jego spieczonych warg - Twój Mesjasz był tym pojony przed śmiercią - jego wargi wykrzywiły się w podłym uśmieszku. Ścisnął mocniej gąbkę tak iż płyn spłynął po brodzie na tors Nathana, który jęknął ciężko i przeciągle, mocno przy tym napinając mięśnie i zaciskając dłonie na poręczy fotela. Nie mógł nic zrobić. Ocet boleśnie drażnił jego rany. Jego pierś znów szybko falowała, oddychał ciężko, a ciałem wstrząsały lekkie dreszcze. Jugodin namoczył ponownie gąbkę i wycisnął jej zawartość prosto na głowę Nathana. Młody mężczyzna musiał mocno zacisnąć powieki by ocet nie wpadł mu do oczu. Wystarczyło, że palił mu skórę i rany.
Doktor wytarł rękawiczki w ręcznik papierowy i chwilę przyglądał się swojej ofierze, która krzywiła się z bólu. Woda i ocet opłukały ciało młodego mężczyzny z krwi, która odpłynęła w kratce kanalizacyjnej jaka znajdowała się pod fotelem dentystycznym.
Jugodin od niechcenia uniósł rękę i nagle sobie o czymś przypomniał. Chwycił za pas, który więził prawą dłoń Cartera i zmienił jego pozycję. Obrócił rękę Cartera, tak iż spoczywała do góry wewnętrzną stroną. Pas z powrotem zacisnął na wewnętrznej stronie dłoni Nathana. Następnie schylił się i z dolnej szafeczki jaka znajdowała się w stoliku, wyciągnął dodatkowy pas. Unieruchomił nim rękę Cartera tuż przy łokciu. Następnie wziął zapalniczkę z blatu i dużą, długą i gruba igłę.
 - Jesteś naprawdę głupcem – oznajmił bezbarwnym tonem głosu, rozgrzewając igłę zapalniczką – Powiedz, co chcemy wiedzieć a to ustanie. I tak nas nie powstrzymasz – mówił niemalże flegmatycznie, rzucając pojedyncze spojrzenia w stronę swojej ofiary. Był zadowolony z faktu iż dzieciak się go boi. Może da mu to do myślenia. Przerażenie malujące się na twarzy ofiary działało jak afrodyzjak na Jugodina. Widział jak Carter próbuje wyswobodzić rękę, jak próbuje odsunąć się, jeszcze głębiej wcisnąć w fotel. Jugodin rzucił na blat stolika zapalniczkę i wolną ręką dotknął blizny Cartera. Gdy ją tylko już wcześniej zobaczył, zaciekawił się nią. Z tego, co się dowiedział, to był to ślad po oparzeniu. Dość dziwny, bo cały artefakt odcisnął się na przegubie, jakby naznaczając Cartera. Jugodin jeszcze raz spojrzał w przerażone, załzawione niebieskie oczy i z dziką premedytacją wbił igłę w bliznę Nathana.
Nico miał wrażenie, że cały jego świat, całe jego jestestwo eksplodowało. W obolałym umyśle pojawiły się dziwne obrazy; obrazy katuszy innych ludzi. Płomienie ognia i bólu lizały jego ciało i umysł. Jego gardło było już zdarte od krzyków. Kolejna igła wywołała następną wizję.

Płomienie...
krzyki i strzępy słów po łacinie, niezrozumiałe dla niego...
manuskrypt...
trupy ludzi...

Serce waliło mu jak oszalałe, ciałem wstrząsały drgawki, płuca nie
nadążały z pompowaniem powietrza. W uszach buzowało mu. I ten ból jakiego jeszcze w życiu nie doświadczył, który zaczynał się od jego blizny i rozchodził po całym ciele. Nie chciał stracić przytomności - chciał po prostu umrzeć. Pragnął by wszystko się zatrzymało.
Kolejna igła - kolejna wizja.

Czuł swąd palonych zwłok...
smród zgliszczy...
świat wirował...
szepty...
manuskrypt...
tajemnica wiecznego życia...
wiedze wykraczające poza ludzkie rozumowanie…

Nie mógł oddychać... jego płuca i serce nie wyrabiały się. Krzyk wiązł w jego gardle. Jego głowa była wygięta do tyłu i obracała się gwałtownie na boki, tors uniesiony drżał, oczy potoczyły się w głąb czaszki, lecz nie tracił świadomości. To było jak wszystko na raz: atak serca, atak epilepsji, atak paniki.
Trwało to zaledwie chwilę.
Jugodin widząc efekt wyciągnął szybko igły i chwycił za strzykawkę. Napełnił ją płynem i czekał. Czekał aż ciało młodego mężczyzny zwiotczało i opadło na fotel, aż wszystko ustało.
Nathan przestał istnieć, przestał myśleć i czuć. Był wolny. Nie musiał już dłużej walczyć, przejmować się ziemskimi sprawami. Znajdował się w próżni, zawieszony między życiem a śmiercią, lecz nie trwało to długo.
Doktor dotknął karku w poszukiwaniu pulsu, jednocześnie obserwując klatkę piersiową, która przestała się unosić. Poprawił szybko Cartera na fotelu, po czym zrobił mu zastrzyk z adrenaliny prosto w serce. Odrzucił strzykawkę na podłogę i czekał reakcji.
- Powiedz, że żyje! - krzyknął Santhez, który pojawił się w pomieszczeniu. Mężczyzna nie był cały czas podczas tortur. Miał sprawy do załatwienia i pozostawił Cartera pod opieką doktora. Wściekł sie na widok bezwładnego ciała, które wyglądało jak u trupa. Jugodin miał zadać ból, ale nie zabić.
Wtem Nico gwałtownie i łapczywie nabrał powietrza do płuc. Jego oczy otworzyły się   i nerwowo zaczęły błądzić. Po chwili jednak Nate znów zwiotczał na fotelu. Był już zbyt zmęczony by walczyć. Jego ciało już wyłączało się, tak samo jak umysł. W krainie snów był bezpieczny.
- Na dziś wystarczy - rozkazał Santhez, spoglądając ponuro na skatowane ciało - Ogarnij go by się nie wykrwawił, a potem najemnicy zabiorą go do pokoju obok.

* * *

Był środek nocy, ale on i tak nie mógł spać. Powinien oczyścić umysł  i skoncentrować się na wypoczynku, bo kiedy dostaną zielone światło będzie musiał działać, a w tedy musi był w dobrej formie. Jednakże nie potrafił się wyłączyć i zrelaksować. Wiercił się z boku na bok, czując wewnętrzne podenerwowanie i niepokój. Minęły ponad dwie doby od uprowadzenia Nico, a oni dalej błądzili po omacku. Jedynie czego się dowiedzieli to, że faktycznie Palmer był kretem w Agencji. Watykan też zdemaskował już swojego kreta. Zatem potrzebowali do szczęścia tylko jednego. Ale nie tego się obawiał Syriusz. Mężczyzna doskonale zdawał sobie sprawę   z tego, co Jugodin mógł zrobić Nico. Whiteninga przerażała myśl w jakim stanie mógł znajdować się jego mały braciszek. Nie chciał nawet myśleć o tym, że mogli by znaleźć Nico i… no właśnie. Nico może już nigdy nie być tym, którego poznał w klasztorze. Miał jednak wciąż odrobinę nadziei, że Nico jest wystarczająco silny by przez to wszystko przejść.
Nagle jego telefon, który leżał na stoliku nocnym zaczął dzwonić. Odebrał natychmiast, nawet nie spoglądając na wyświetlacz. Tylko niewielka liczba osób mogła dzwonić do niego o tej porze.
- Mamy go - usłyszał w słuchawce upragniony komunikat, który przekazał mu Mayky.   


[1] Mossad – Izraelska agencja wywiadowcza; Aman - Agencja Wywiadu Wojskowego Izraela.
[2] Ap 1, 8.
[3] Jer 10,12 BW
[4] Łuk 24,49 BT
[5] [syr.] Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił Mt 27, 46

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz