Izrael - tajna
siedziba Watykańska
Doba.
Pieprzone dwadzieścia cztery godziny!
Dokładnie tyle Nico
był już przetrzymywany przez Santheza, a oni nie mieli nic.
Kurwa, NIC!
Kurwa, NIC!
Wciąż nie mogli
znaleźć Miguela, czy chociażby trafić na trop prowadzący do siedziby Santheza.
Nie byli pewni właściwie czy Santhez był w jednej ze swoich rezydencji czy
skorzystał z rezydencji należącej do Zgromadzenia lub samego Fanatyka, chociaż
tę opcje wykreślili. Nie sądzili by mężczyzna zabrał Cartera do swojej
rezydencji. Raczej skorzystałby z jakiejś posiadłości członka zgromadzenia czy
też tajnej kryjówki Zgromadzenia. Na dodatek ksiądz DiPiatze poinformował ich
przed chwilą, że z Tajnego Papieskiego Archiwum zginęły artefakty, które zabrał
Jake z Oxfordzkiego Muzeum Historii Naturalnej. Najwidoczniej szpieg w
szeregach Watykańskich działał szybko i prężnie. Dodatkowo doktor Yarrow
poinformowała ich o zdradzie jakiej dopuścił się doktor Riggs przekazując Zgromadzeniu
wszystkie zebrane materiały, próbki i analizy zebrane w Suriname, a lokalna
władza z tegoż państwa zgłosiła iż kilkoro włoskich najemników próbowało
wedrzeć się do świątyni. Zgromadzenie Czaszek nie marnowało czasu, a im wszystko
się waliło!
Jake z Syriuszem
byli na granicy wściekłości. Gdyby mogli, pozabijali by wszystkich, ale to i
tak nie ulżyłoby ich frustracji i nie pomogłoby w odnalezieniu ich młodszego
brata. Młodszego brata, bo właśnie tak o Nico myśleli; młodszy, upierdliwy,
wkurzający niczym wrzód na tyłku, zadziorny braciszek, za którym każdy z nich
poszedł by prosto w płomienie ognia. Poszliby, lecz w chwili obecnej byli
bezradni i nie wiedzieli, w którą stronę mają się udać. Na dodatek pojawiło się
spięcie na linii tajna agencja Icarus – agencje wywiadowcze Izraela. Mossad i
Aman[1] nie byli przychylni
ich anonimowej obecności na ich terenie, a teraz jeszcze prowadzili tajne
działania, które mogłyby doprowadzić do konfliktów politycznych. Dodatkowo nie
byli zadowoleni z obecności Watykanistów, jak ich nazywali, chociaż wiedzieli,
że członkowie tajnych ugrupowań kościelnych przebywają od dawna na ich terenie.
Jednak ten przypadek był inny. Media już zaczynały donosić o tym, że syn szanowanego
profesora, Richarda Cartera, został uprowadzony sprzed budynku konferencyjnego.
Budynku, który powinien być w tym momencie najlepiej strzeżonym. Tylko
narzędzie zbrodni i tożsamość sprawców udało im się zachować w tajemnicy. Po
pierwsze, mieli świadomość, że ludzie boją się Zgromadzenia Czaszek, a
informacja o aktywności Zgromadzenia na terenie Jerozolimy tylko zwiększyłaby
panikę. Po drugie, nie wiedzieli jak Santhez zareaguje na tę informację, a
woleli nie ryzykować, zwłaszcza, że wciąż wierzyli, że uda im się wprowadzić
plan wymiany. Mieli jednak cichą i złudną nadzieję, że jednak Santhez od razu
nie posunie się do ostrych metod perswazji, by zmusić Nico do współpracy.
Tymczasem
przerażeni i zdezorientowani Profesor Carter, André, Susan i ojciec Rafael
przyglądali się temu wszystkiemu w milczeniu. Teraz, bowiem jeszcze nie
tak dawno wszyscy również przeszli kryzys. W sali, w której obecnie stał sam
Syriusz, jeszcze nie tak dawno wrzało od zawziętej kłótni, podczas której
padały wyzwiska, przekleństwa oraz wzajemne obarczanie winą za to, co sie
stało. Nie obyło się również bez rękoczynów. Profesor Carter, który zawsze był
opanowanym, kulturalnym człowiekiem z klasą, po prostu zdzielił w twarz agenta Whiteninga.
Tylko doktor Ohara i ojciec Rafael starali się ich uspokoić, tłumacząc, że to
nie pomoże w niczym, a na pewno nie znajdzie złotego środka na odzyskanie
Nathana. Syriusz nie potrafił zrozumieć dlaczego Niebiosa wystawiały ich na tak
okrutną próbę. Agent nigdy nie był mocno wierzący, więc mógł zrozumieć jeśli
jemu by coś złego sie przytrafiło. Ale Nico... Nico to inna sprawa. To właśnie
Nico zawsze był mocno związany z religią i wiarą. Nie był fanatykiem, ale
prawdziwie praktykującym katolikiem. Ale najwyraźniej Niebiosa miały jakiś
wielki plan wobec nich. Coś, co wykraczało poza ich racjonalne, ograniczone
myślenie. Mężczyzna nie cierpiał takiego bezczynnego czekania, ale musiał, bo
dopóki nie mieli młodego Santheza nie mogli działać. Nie lubił poddawać się
zamysłom bożym, których on nie znał i z którymi się nie zgadzał. Nienawidził
kiedy nie miał na coś wpływu; czuł się wówczas jak marionetka w rękach
mitycznych bogów, którzy urządzali sobie zabawy kosztem życia śmiertelników.
Nagle telefon
Syriusza zadzwonił.
- Tak? - odebrał
błyskawicznie telefon.
- Miałeś racje,
jest brudny, aż cuchnie - poinformował go Modo. Chociaż jedna dobra
wiadomość, ucieszył się. Kazał hakerowi grzebać w poszukiwaniu
najdrobniejszego haka na Palmera i najwyraźniej udało mu się. Teraz tylko muszą
dorwać gówniarza i będą mogli zaproponować wymianę. Syriusz mocno liczył na to,
że Enrique będzie zależało mocno na odbiciu z ich rąk jego młodszego brata. A
przy okazji agent chciał wyrównać rachunki. Jego obecność przy wymianie byłaby
dodatkową zachętą by Santhez osobiście pojawił się na niej. Mężczyźni mieli
niedokończone sprawy sprzed lat, kiedy to Syriusz i jego zespół inwigilowali
klan Perezów, z którymi pracował Santhez. W strzelaninie zginęła prawie cała
rodzina Perezów wraz z kochanką Enrique. Wtedy również Whitening i jego zespół zostali
wrobieni w zdradę kraju i współpracę z kryminalistami. Ranni znaleźli
schronienie w klasztorze. Ranni, a w przypadku Syriusza dodatkowo z
tymczasową amnezją. W akcji zginął również brat Syriusza, który również był
agentem federalnym. Zatem było jasne, że mężczyzna wszystkie braterskie uczucia
przeniósł na młodego Cartera, chociaż początkowo nic tego nie zapowiadało. I
chociaż obaj mężczyźni bardzo wzbraniali się przed tym, to jednak wiedzieli, że
los celowo postawił ich sobie na drodze.
Whitening zamknął
oczy i pomasował zabandażowaną dłonią czerwony policzek. Przed oczyma miał przerażający
moment. Moment, gdy z balkonu, na którym się znajdował dostrzegł mrożący krew w
żyłach widok. Jego brat klęczał ranny na ziemi, a Santhez celował do niego z
broni. Syriusz pamięta jak dziś swój przeraźliwy krzyk. Chwilę później Santhez,
z zimną krwią i dziką satysfakcją, zastrzelił Owena. Dokładnie ten moment, gdy
Syriusz bezradnie przyglądał się jak martwa ciało jego brata upada na ziemię,
wykorzystał jeden z ludzi Santheza i wypchnął agenta z balkonu.
- Syriusz? - głos
przełożonego wyrwał go ze wspomnień - Modo przesłał nam dane odnośnie Palmera –
na te słowa blady uśmiech wykwitł na twarzy Whiteninga. Skinął głową i poszedł
za Diggetem do pokoju odpraw.
Damaszek - siedziba Santheza
Pozwolili mu odpocząć, dając czas na przemyślenia. Zabrali łańcuch z
jego ciała, tak iż
teraz siedział skulony w kącie pomieszczenia. Jego głowa spoczywała oparta o
zimną ścianę. Jego ciało zaczynało gorączkować. Lekkie spazmy wstrząsały nim od
czasu do czasu. Pływał między jawą a snem. Był wycieńczony, obolały i
zdesperowany do tego by dalej walczyć. Nie pozwalał umysłowi krążyć wokół bliskich
i żałować, że z nimi nie jest. Starał się nie myśleć o tym, że jego stosunki z
ojcem nie były najlepsze, że nie powiedział Susan jak bardzo ja kocha, że nie
powiedział Syriuszowi jak bardzo potrzebuje braterskiego ramienia. Nie
powiedział pozostałym braciom, w tym również Andrè, jak bardzo ceni sobie ich
przyjaźń. Ostatkiem sił wyciągnął różaniec, który dostał od ojca Rafaela. Nie
był w stanie odmawiać modlitwy, lecz jakimś sposobem samo trzymanie różańca w
dłoni sprawiało, że czuł na duszy ciepło. Dodawało mu to odwagi i sprawiało, że
czuł się bezpieczniej w tej chwili. Nie był sam w swym cierpieniu. Pozwolił by
sen go pochłonął, a ciało chociaż na chwilę odpoczęło.
* * *
- Nate?
Nate! Obudź sie! Musimy uciekać! - ktoś krzyczał i potrząsał nim.
Kiedy otworzył
oczy, zamrugał by lepiej widzieć i kiedy jego wzrok przyzwyczaił się do
półmroku jaki panował w pomieszczeniu, dojrzał postać pochylającą się nad nim. W
pierwszej chwili chciał uciekać, chociaż nie miał zbytnio dokąd. Ale zaraz
potem uprzytomnił sobie kto się nad nim pochyla. Przerażenie ustąpiło miejsca
uldze.
- Syriusz? -
zdziwił się. Syriusz w końcu go odnalazł. Wytrzymał i nic im nie powiedział.
- Jasne, że ja - odparł mężczyzna - Nawet nie wiesz jak się martwiliśmy - Syriusz pomógł mu usiąść. Najwyraźniej podczas snu z pozycji siedzącej opadł na podłogę.
- Jasne, że ja - odparł mężczyzna - Nawet nie wiesz jak się martwiliśmy - Syriusz pomógł mu usiąść. Najwyraźniej podczas snu z pozycji siedzącej opadł na podłogę.
- Nie śpieszyłeś
się - rzucił z lekkim wyrzutem Nathan. Tak na prawdę to ulżyło mu i niezmiernie
się ucieszył. Dotarły do niego strzały. To zapewne zespół Syriusza rozprawiał
się z najemnikami Santheza.
- Santhez? - Nathan chwycił agenta za rękę. Chciał wiedzieć, czy udało im się dopaść tego potwora.
- Uciekł, cholera - warknął niezadowolony agent - Musisz mi powiedzieć, co zobaczyłeś podczas wizji. Dzięki temu go dopadniemy.
- Santhez? - Nathan chwycił agenta za rękę. Chciał wiedzieć, czy udało im się dopaść tego potwora.
- Uciekł, cholera - warknął niezadowolony agent - Musisz mi powiedzieć, co zobaczyłeś podczas wizji. Dzięki temu go dopadniemy.
Nathan wstał i
oparł się o ścianę. Chciał odpowiedzieć, lecz coś mu nie dawało spokoju.
- Nate, co zobaczyłeś! Powiedz i uciekamy! - ponaglał go Syriusz. Mężczyzna niecierpliwił się. Nie było czasu na ociąganie się.
- Nate, co zobaczyłeś! Powiedz i uciekamy! - ponaglał go Syriusz. Mężczyzna niecierpliwił się. Nie było czasu na ociąganie się.
Nathan próbował
sobie przypomnieć wizję i szukał odpowiednich słów by wyjaśnić Syriuszowi to,
co zobaczył, gdy jego uwagę przykuło to jak mężczyzna się do niego zwrócił.
- Nic nie widziałem - odparł odsuwając się od mężczyzny - A ty nie jesteś prawdziwym Syriuszem.
- Jesteś zmęczony i... - ciągnął mężczyzna, wyciągając do niego rękę - Nie bądź niemądry – na jego twarzy zagościł przyjazny uśmiech.
- Nic nie widziałem - odparł odsuwając się od mężczyzny - A ty nie jesteś prawdziwym Syriuszem.
- Jesteś zmęczony i... - ciągnął mężczyzna, wyciągając do niego rękę - Nie bądź niemądry – na jego twarzy zagościł przyjazny uśmiech.
- Syriusz nigdy nie
zwraca sie do mnie ‘Nate’ - odparł Nathan, rozglądając się gorączkowo za
możliwością ucieczki.
- A mogło być tak
pięknie - prychnął mężczyzna, zdzierając specjalną maskę z twarzy, dzięki
której wyglądem przypominał Syriusza. Następnie chwycił Nathana za ramie i
wyprowadził z pomieszczenia. Przeszli tym samym korytarzem co wczoraj, a
przynajmniej tak się Nathanowi wydawało. Będąc przetrzymywanym i to na dodatek
w pomieszczeniach, gdzie nie było okien nie mógł jednoznacznie stwierdzić jaka
pora dnia jest i jak długo był przetrzymywany. Zakładał, że od jego porwania
minęło niespełna dwa dni. Dwa długie dni pełne bólu i cierpienia i zdawał sobie
sprawę z tego, że to nie koniec. Miał nadzieję, że Syriusz - prawdziwy - jednak
zdąży go żywego odnaleźć. A jeśli tak się nie stanie, to zemści się boleśnie na
Santhezie i Jugodinie.
Przyprowadzili
go do pokoju, który wcześniej już widział, a którego widok mroził krew w żyłach
i przyprawiał o mdłości. Posadzili go na fotelu dentystycznym i przypięli
skórzanymi pasami. Santhez siedział na stołku przyglądając się z ramionami założonymi
na piersi.
- Ponowię
propozycje, doktorze. Nie bądź uparty. Możemy już teraz zakończyć twoje
cierpienia. Wystarczy, że powiesz nam to, co chcemy wiedzieć - Santhez próbował
kolejny raz namówić go do współpracy.
Nathan przymknął
oczy, jakby rozważał tę propozycje. Musiał przyznać się przed samym sobą iż
miał ochotę się zgodzić. Całe jego jestestwo krzyczało z bólu i domagało się
miłosierdzia. Ale z drugiej strony już tak daleko zaszedł, tyle już się opierał
i nie wyobrażał sobie by mógł teraz ulec pokusie. Nie myślał o konsekwencjach
jakie ta decyzja może przynieść dla niego samego. Liczył się z najgorszym, ale
wierzył, że dzięki temu przekaże tym szaleńcom, że zadzierają z nieznaną mocą
wykraczającą poza ludzkie rozumowanie, a która ma swych zwolenników gotowych
umrzeć by ocalić świat.
Zatem otworzył oczy
i posłał im twarde spojrzenie.
- Bądź wola Twoja -
odparł po hebrajsku. Uparcie używał trzech języków: hebrajskiego, asyryjskiego
i łaciny. Gdyby dodał Grekę, posługiwałby się wszystkimi pierwszymi językami, w
których na początku funkcjonowała Biblia. Wiedział, że później pożałuje swoich
decyzji ale pogodził się już z tym, że nie ujrzy najbliższych. Miał jednak
nadzieję, że opóźni to działania Zgromadzenia i jego cierpienia i śmierć nie
pójdą na marne. Śmierć… Pierwszy raz teraz dotarło do niego, że rzeczywiście
mogą go zabić; że to może być koniec. Ale jeśli tam ma być to jest gotów. Jugodin
nie czekał długo na zaproszenie. Już po chwili w jego ręce błysnęła strzykawka i
w sekundę później, ku przerażeniu Nathana, zastrzyk z serum prawdy został
zrobiony. Skoro był tak uparty by nic nie mówić, musieli rozwiązać mu język.
Serum zawsze skutkowało, bo zarówno Jugodin jak i Santhez nie wierzyli by
dzieciak był w stanie oprzeć się działaniu narkotyku.
Nie musieli długo
czekać na reakcję. Gdy tylko Jugodin dostrzegł rozszerzone źrenice dał znak
towarzyszowi iż ich ofiara jest gotowa zeznawać.
- Co zobaczyłeś podczas wizji i czego dotyczy
karta z manuskryptu? – zadał pytanie Santhez, uradowany widokiem. Nathan
skrzywił się i skręcał na fotelu, najwyraźniej próbując oprzeć się ale w
rezultacie zaczął mówić.
- Jam jest Alfa i Omega, mówi Pan Bóg, Który
jest, Który był i Który przychodzi, Wszechmogący[2]
- Nathan zaczął drżącym głosem po łacinie - On stworzył ziemię swoją mocą, utwierdził okrąg
ziemi swoją mądrością, a swoim rozumem rozpostarł niebiosa.[3]
Oto Ja ześlę na was obietnicę mojego Ojca. Wy zaś pozostańcie w mieście, aż będziecie
uzbrojeni mocą z wysoka.[4]
– kontynuował zmieniając automatycznie język na aramejski cytując wybrane
fragmenty z Biblii – Moc panowania nad życiem i śmiercią w ludzkich rękach
zaiste przyczyną Armagedonu. Prawda wykracza poza ludzkie rozumowanie,
człowiecze! – krzyknął, a po jego twarzy leciały łzy. Mówił im to co chcieli
usłyszeć; przegrał walkę, bo z narkotykiem nie miał szans walczyć – Bogactwo tu
na ziemi nie jest tym samym bogactwem w niebie – jęknął z rozpaczy – Boska iskra,
anielski dar… - bredził pośpiesznie – Mapa wiedzie do cennego skarbu wykraczającego
poza ludzkie myślenie. Bega, Egipt, Suriname łączą się ze sobą…
- Dość! – warknął Santhez i zamachnął się na
Nathana, pięścią wymierzając mu porządny cios. Nic z tego, co Carter bredził
nie rozumiał. Po pierwsze dzieciak mówił w nieznanych im językach, a po drugie
był to jakiś bełkot.
- Tajemnica nieskończonej mocy zaszyfrowana w
zielarskim manuskrypcie, może być jedynie rozszyfrowana przez naznaczonego –
dodał jeszcze Nathan. Czyż nie tego chcieli? Wyznał im co zobaczył w wizji, a
może bardziej co z niej zrozumiał, a tego przecież pragnęli - Podążaj za
krzyżem by odkryć sekret – nie przestawał mówić, tym razem wracając do
ojczystego języka.
- Jak długo będzie działało serum? – warknął
niezadowolony Santhez. Jugodin spojrzał na zegarek a potem na dzieciaka
przypiętego do fotela i łkającego cicho. Chłopak jak mantrę wypowiadał Alahi Alahi lemana sebaqtani[5].
Czyżby
powiedział prawdę? Dlatego wzywał
swojego Boga, bo wyznał im prawdę, której oni nie zrozumieli. To jeszcze bardziej
zeźliło Jugodina. Jakaś dziwna moc jednak broniła się przed nimi, nie pozwalając
by zrozumieli przekaz Cartera. Ale on złamie tę moc, łamiąc dzieciaka.
- Podałem minimalna dawkę. Niebawem przestanie
co nie zmienia faktu iż nie możemy przejść do dalszej części – oznajmił.
Dzieciak bredził w dziwnych językach, dodatkowo używając zagadek. Z chęcią
zmusi go do powiedzenia im prawdy bez tego wszystkiego.
Zatem gdy Enrique tylko skinął głową, uśmiechnął się dziko i chwycił za
pierwszy instrument zrobiony ze stali chirurgicznej. Chwycił za przedmiot,
który był zakończony ostrym hakiem, jedną dłonią chwycił przerażonego Cartera
za szczękę, a drugą trzymając instrument zamachnął i ciął precyzyjnie od mostka
w stronę pachy. Po pomieszczeniu rozległ się przeraźliwy krzyk. Nathan próbował
się szarpać, szukał ratunku, możliwości ucieczki. W jego umyśle strutym
narkotykiem Jugodin jawił sie jako Kapitan Hak, tyle, że w wersji bardziej jak
z horroru. Zacisnął mocno dłonie na poręczach fotela, resztę ciała głębiej
wbijając boleśnie w fotel. Obraz był rozmyty, falujący. Słyszał kpiący,
przeraźliwy śmiech. Chciał uciec, ale nie miał dokąd. Pasy boleśnie trzymały go
w uwięzi. Dlaczego jest taki głupi? Dlaczego im nie powie tego, co chcą
wiedzieć?
- Mówię
prawdę! – wydarł się na całe gardło – Powiedziałem wam – jęknął. Dlaczego zatem
przeszli do dalszej części tortur? Nie potrafił zrozumieć. Może to była kara za
to, że jednak uległ i powiedział im to co chwili usłyszeć?
Nathan
czuł jak krew spływa po jego piersi, jak rana pulsuje nieprzyjemnym ogniem.
Miał wrażenie jakby na jego piersi usiadł słoń i mu ją miażdżył, a ziejący smok
przypalał mu ją ogniem. Zachciało mu się jednak śmiać bo ktoś jęczał i
śmiesznie oddychał. Jego otumaniony umysł nie zarejestrował faktu iż tą
śmieszną osobą był on sam. Nagle przed oczyma znów mignął mu hak. Mimowolnie
jęknął, zamykając oczy. Nie chciał patrzeć na to. Poczuł ten sam ból tym razem
na ramieniu, a potem silne uderzenie w obojczyk wypchnęło z jego płuc powietrze
jakie przytrzymywał. Z przerażeniem otworzył oczy i wrzasnął na całe gardło.
Hak został mu wbity w obojczyk, a następnie boleśnie szarpnięty w bok i w górę.
Nawet narkotyk nie był w stanie powstrzymać go przed utratą świadomości. Jego
ciało ciężko znieruchomiało na fotelu. Krew leciała ze startych i nowych ran.
Jego głowa spoczywała bezwiednie na zagłówku. Kropelki potu spływały po jego
nienaturalnej, bladej twarzy, którą znaczył czerwony ślad po kilkukrotnym
spoliczkowaniu. Jego oczy były lekko zapadnięte i podkrążone, a usta lekko sine
i spierzchnięte. Jego klatka piersiowa unosiła się ciężko i powoli. Ale był wolny.
Wolny od bólu i cierpienia. Wolny od myślenia.
Nie
trwało to jednak za długo, bo po niespełna trzydziestu minutach został boleśnie
przywrócony do rzeczywistości przez wiadro lodowatej wody. Nabrał łapczywie
powietrza do płuc i skrzywił się. Nie chciał wracać. Wraz z upływem krwi,
z jego krwiobiegu wypłukał się narkotyk. Lecz wizja jaka pojawiła się przed
jego oczyma nie zmieniła się - dalej była niczym z upiornego horroru. Nad jego
głową dyndała żarówka doskonale oświetlając jego ciało, by doktor miał najlepszy
widok podczas zabiegów jakie wykonywał na jego ciele. Jugodin rozmawiał z
Santhezem i Nathan postanowił wykorzystać ten moment by wprowadzić siebie w
medytację delta - głęboką medytację, która pozwoli odłączyć jego umysł i
zneutralizować obezwładniające działanie tortur. Zamknął oczy i skoncentrował
się na oddychaniu, bo wiedział, że następnej dawki tortur i bólu nie
przetrzyma. Zaczął powoli wyciszać przyśpieszone bicie serca i oddech, był już
blisko wprowadzenie siebie w następną fazę medytacji, gdy dotarł do niego
wysoki dźwięk wiertła, a sekundę później wiertło przeorało mu lewy łokieć.
Próbował utrzymać się w fazie medytacji, lecz było mu coraz trudniej.
Jugodin odłożył wiertło, lecz go nie wyłączył. Chwycił za leżący na tacy kastet i założył go na dłoń. Nikt nawet by się nie spodziewał po nim takiej siły, z jaką uderzył w tors a potem kilka krotnie w brzuch Cartera. Uderzenia spowodowały iż Nathan boleśnie powrócił do rzeczywistości kolejny raz, a z jego płuc zostało wypchnięte powietrze. Jego tors i głowa raptownie uniosły się do przodu, a potem tak samo raptownie opadły. Przez chwilę Nathan zastanawiał jak się oddycha. Zamrugał gwałtownie by oddalić formujące się łzy i zdołał zobaczyć jak doktor chwyta za sztylet, podobnym do tego, którym wcześniej został zraniony, i wbija mu go w prawe udo. Kolejny raz tego wieczoru po pomieszczeniu rozległ się przeraźliwy krzyk. Na twarzy Jugodina malowało się zadowolenie ze swojego dzieła, lecz mężczyzna najwyraźniej jeszcze nie miał zamiaru kończyć. Jego fartuch i rękawiczki chirurgiczne były we krwi, ale najwyraźniej jego ten widok cieszył i pobudzał wyobraźnię do wyszukiwania i zadawanie coraz to barbarzyńskich tortur. Mężczyzna nie wyciągnął sztyletu z uda, lecz go pozostawił. Następnie przypatrywał się swojej ofierze.
Jugodin odłożył wiertło, lecz go nie wyłączył. Chwycił za leżący na tacy kastet i założył go na dłoń. Nikt nawet by się nie spodziewał po nim takiej siły, z jaką uderzył w tors a potem kilka krotnie w brzuch Cartera. Uderzenia spowodowały iż Nathan boleśnie powrócił do rzeczywistości kolejny raz, a z jego płuc zostało wypchnięte powietrze. Jego tors i głowa raptownie uniosły się do przodu, a potem tak samo raptownie opadły. Przez chwilę Nathan zastanawiał jak się oddycha. Zamrugał gwałtownie by oddalić formujące się łzy i zdołał zobaczyć jak doktor chwyta za sztylet, podobnym do tego, którym wcześniej został zraniony, i wbija mu go w prawe udo. Kolejny raz tego wieczoru po pomieszczeniu rozległ się przeraźliwy krzyk. Na twarzy Jugodina malowało się zadowolenie ze swojego dzieła, lecz mężczyzna najwyraźniej jeszcze nie miał zamiaru kończyć. Jego fartuch i rękawiczki chirurgiczne były we krwi, ale najwyraźniej jego ten widok cieszył i pobudzał wyobraźnię do wyszukiwania i zadawanie coraz to barbarzyńskich tortur. Mężczyzna nie wyciągnął sztyletu z uda, lecz go pozostawił. Następnie przypatrywał się swojej ofierze.
- Przyniosłem to, o
co pan prosił, doktorze - najemnik podszedł z misą i podał mu ją. Jugodin
postawił ją na blat stolika ze swymi narzędziami pracy, po czym zanurzył dłoń w
białym płynie jaki się tam znajdował. W misie pływała niewielka gąbka. Chwycił
ją, podniósł i wycisnął płyn.
- Chcesz zgrywać
męczennika? - zapytał kpiąco, przybliżając się do Nathana i przytykając gąbkę do jego
spieczonych warg - Twój Mesjasz był tym pojony przed śmiercią - jego wargi
wykrzywiły się w podłym uśmieszku. Ścisnął mocniej gąbkę tak iż płyn spłynął po
brodzie na tors Nathana, który jęknął ciężko i przeciągle, mocno przy tym
napinając mięśnie i zaciskając dłonie na poręczy fotela. Nie mógł nic zrobić.
Ocet boleśnie drażnił jego rany. Jego pierś znów szybko falowała, oddychał
ciężko, a ciałem wstrząsały lekkie dreszcze. Jugodin namoczył ponownie gąbkę i
wycisnął jej zawartość prosto na głowę Nathana. Młody mężczyzna musiał mocno
zacisnąć powieki by ocet nie wpadł mu do oczu. Wystarczyło, że palił mu skórę i
rany.
Doktor wytarł
rękawiczki w ręcznik papierowy i chwilę przyglądał się swojej ofierze, która
krzywiła się z bólu. Woda i ocet opłukały ciało młodego mężczyzny z krwi, która
odpłynęła w kratce kanalizacyjnej jaka znajdowała się pod fotelem dentystycznym.
Jugodin od
niechcenia uniósł rękę i nagle sobie o czymś przypomniał. Chwycił za pas, który
więził prawą dłoń Cartera i zmienił jego pozycję. Obrócił rękę Cartera, tak iż
spoczywała do góry wewnętrzną stroną. Pas z powrotem zacisnął na wewnętrznej
stronie dłoni Nathana. Następnie schylił się i z dolnej szafeczki jaka
znajdowała się w stoliku, wyciągnął dodatkowy pas. Unieruchomił nim rękę
Cartera tuż przy łokciu. Następnie wziął zapalniczkę z blatu i dużą, długą i
gruba igłę.
- Jesteś naprawdę głupcem – oznajmił
bezbarwnym tonem głosu, rozgrzewając igłę zapalniczką – Powiedz, co chcemy
wiedzieć a to ustanie. I tak nas nie powstrzymasz – mówił niemalże
flegmatycznie, rzucając pojedyncze spojrzenia w stronę swojej ofiary. Był
zadowolony z faktu iż dzieciak się go boi. Może da mu to do myślenia.
Przerażenie malujące się na twarzy ofiary działało jak afrodyzjak na Jugodina.
Widział jak Carter próbuje wyswobodzić rękę, jak próbuje odsunąć się, jeszcze
głębiej wcisnąć w fotel. Jugodin rzucił na blat stolika zapalniczkę i wolną
ręką dotknął blizny Cartera. Gdy ją tylko już wcześniej zobaczył, zaciekawił
się nią. Z tego, co się dowiedział, to był to ślad po oparzeniu. Dość dziwny,
bo cały artefakt odcisnął się na przegubie, jakby naznaczając Cartera. Jugodin
jeszcze raz spojrzał w przerażone, załzawione niebieskie oczy i z dziką
premedytacją wbił igłę w bliznę Nathana.
Nico
miał wrażenie, że cały jego świat, całe jego jestestwo eksplodowało. W obolałym
umyśle pojawiły się dziwne obrazy; obrazy katuszy innych ludzi. Płomienie ognia
i bólu lizały jego ciało i umysł. Jego gardło było już zdarte od krzyków.
Kolejna igła wywołała następną wizję.
Płomienie...
krzyki i strzępy słów po łacinie, niezrozumiałe dla niego...
manuskrypt...
trupy ludzi...
Serce waliło mu jak oszalałe, ciałem wstrząsały drgawki, płuca nie
nadążały z
pompowaniem powietrza. W uszach buzowało mu. I ten ból jakiego jeszcze w życiu
nie doświadczył, który zaczynał się od jego blizny i rozchodził po całym ciele.
Nie chciał stracić przytomności - chciał po prostu umrzeć. Pragnął by wszystko
się zatrzymało.
Kolejna igła - kolejna wizja.
Kolejna igła - kolejna wizja.
Czuł swąd palonych
zwłok...
smród zgliszczy...
świat wirował...
szepty...
manuskrypt...
tajemnica wiecznego
życia...
wiedze wykraczające poza ludzkie rozumowanie…
Nie
mógł oddychać... jego płuca i serce nie wyrabiały się. Krzyk wiązł w jego
gardle. Jego głowa była wygięta do tyłu i obracała się gwałtownie na boki, tors
uniesiony drżał, oczy potoczyły się w głąb czaszki, lecz nie tracił
świadomości. To było jak wszystko na raz: atak serca, atak epilepsji, atak
paniki.
Trwało to zaledwie
chwilę.
Jugodin widząc
efekt wyciągnął szybko igły i chwycił za strzykawkę. Napełnił ją płynem i
czekał. Czekał aż ciało młodego mężczyzny zwiotczało i opadło na fotel, aż
wszystko ustało.
Nathan przestał istnieć, przestał myśleć i czuć. Był wolny. Nie musiał już dłużej walczyć, przejmować się ziemskimi sprawami. Znajdował się w próżni, zawieszony między życiem a śmiercią, lecz nie trwało to długo.
Nathan przestał istnieć, przestał myśleć i czuć. Był wolny. Nie musiał już dłużej walczyć, przejmować się ziemskimi sprawami. Znajdował się w próżni, zawieszony między życiem a śmiercią, lecz nie trwało to długo.
Doktor dotknął
karku w poszukiwaniu pulsu, jednocześnie obserwując klatkę piersiową, która
przestała się unosić. Poprawił szybko Cartera na fotelu, po czym zrobił mu
zastrzyk z adrenaliny prosto w serce. Odrzucił strzykawkę na podłogę i czekał
reakcji.
- Powiedz, że żyje!
- krzyknął Santhez, który pojawił się w pomieszczeniu. Mężczyzna nie był cały
czas podczas tortur. Miał sprawy do załatwienia i pozostawił Cartera pod opieką
doktora. Wściekł sie na widok bezwładnego ciała, które wyglądało jak u trupa.
Jugodin miał zadać ból, ale nie zabić.
Wtem Nico
gwałtownie i łapczywie nabrał powietrza do płuc. Jego oczy otworzyły się i nerwowo zaczęły błądzić. Po chwili jednak
Nate znów zwiotczał na fotelu. Był już zbyt zmęczony by walczyć. Jego ciało już
wyłączało się, tak samo jak umysł. W krainie snów był bezpieczny.
- Na dziś wystarczy - rozkazał Santhez, spoglądając ponuro na skatowane ciało - Ogarnij go by się nie wykrwawił, a potem najemnicy zabiorą go do pokoju obok.
- Na dziś wystarczy - rozkazał Santhez, spoglądając ponuro na skatowane ciało - Ogarnij go by się nie wykrwawił, a potem najemnicy zabiorą go do pokoju obok.
* * *
Nagle jego telefon, który leżał na stoliku nocnym zaczął dzwonić. Odebrał natychmiast, nawet nie spoglądając na wyświetlacz. Tylko niewielka liczba osób mogła dzwonić do niego o tej porze.
- Mamy go - usłyszał w słuchawce upragniony komunikat, który przekazał mu Mayky.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz