sobota, 14 czerwca 2014

Rozdział 9



Jerozolima Zachodnia - lotnisko

Dostał wiadomość zaraz po wylądowaniu na lotnisku w Jerozolimie. Roztrzęsionymi palcami odpisał meldując swoje położenie i za ile będzie w tajnej siedzibie znajdującej się w piwnicach miejskiego, parafialnego kościoła, siedzibie należącej do tajnej organizacji watykańskiej. Jake wiedział, że nie tylko oni z niej korzystają, ale również tajne zakony takie jak Opus Dei czy Pugnous Dei.
- Mają twojego przyjaciela - odgadł po jego zachowaniu ksiądz DiPiatze. Zgromadzenie działało szybko, lecz czasami zbyt gwałtownie. Ten atak tylko utwierdził księdza w tym iż członkowie mają siedzibę gdzieś blisko.
- Spóźniliśmy się - Jake ledwie panował nad emocjami. Wiedział jednak, że Nico potrzebuje  jego opanowania i chłodnego radzenia sobie w tak ekstremalnych sytuacjach. Jake zobaczył jak watykanista oddala się. Mężczyzna rozmawiał szybko z kimś po włosku przez telefon. Zapewne informuje papieża, pomyślał Jake. Po krótkiej, aczkolwiek treściwej rozmowie obaj mężczyźni wsiedli do czarnego Hammera i ruszyli w drogę.

* * *

Poinformowanie kogoś, że bliska im osoba została uprowadzona to jedna       
z gorszych rzeczy i rozmów jaką agent musi wykonać. Gorsza jest tylko ta rozmowa, gdzie trzeba poinformować rodzinę o śmierci tej osoby. Arthur Digget nienawidził tej części swej roboty, ale jako szef musiał to zadanie wykonać. Drugim czego nie cierpiał jako przełożony tajnej jednostki, to moment kiedy jego ekipa jest na akcji i kiedy nagle traci się z nimi kontakt. Nie cierpi tego uczucia zawieszenia i bezradności.
A teraz musiał powiedzieć staremu znajomemu, przyjacielowi swojego starszego brata, że jego jedynak został porwany przez niebezpieczną organizację.
Po cichu, starając się nie wzbudzić podejrzeń zgromadzonych wyciągnęli profesora Cartera i  dwójkę przyjaciół młodego Cartera z sali konferencyjnej, i obiecując wszystko wyjaśnić, zawieźli do tajnej siedziby organizacji watykańskiej.

* * *

Kiedy weszli do pomieszczenia Syriusz rozmawiał lodowatym, szorstkim
głosem, pozbawionym jakichkolwiek uczuć przez telefon. Mówił szybko, wydając komuś precyzyjne polecenia. Za stołem siedział wysłannik watykański, a obok niego szukający jakichś informacji na laptopie, przyjaciel jego agenta i porwanego chłopaka.
- Modo zbieżne informacje i za dwadzieścia minut nawiąże z nami wideokonferencje - oznajmił oschle Syriusz.
- Arthurze, co się dzieje? - zapytał zdenerwowany Richard, rozglądając się nerwowo po pomieszczeniu, najwyraźniej kogoś szukając. I Arthur doskonale wiedział kogo szuka.
- Usiądźcie, proszę - zwrócił się do nich najłagodniej jak potrafił. Skinął na zakonnika, który szybko zerwał się z miejsca i postawił trzy kubki z nalaną już wcześniej wodą mineralną. Watykanista postawił kubki przed profesorem, Susan i André.
- Niezmiernie mi przykro poinformować was… - zaczął Digget, próbując skupić się na trzech niczego nieświadomych osobach i na tym jak im to przekazać - Richardzie, dziś, godzinę temu twój syn został uprowadzony przed budynkiem konferencyjnym.
- Jezu! - szepnął Carter, chowając twarz w roztrzęsionych dłoniach. Przeczuwał iż stało się coś nie dobrego, ale nie spodziewał się aż tak silnego ciosu.
- Jak... jak to porwany? Nathan? Jak? - próbował zrozumieć i dowiedzieć się więcej André. Już kiedy tylko wszedł i zobaczył mężczyznę rozmawiającego przez telefon wiedział, że ma to związek z Nathanem. Rozpoznał tego mężczyznę, którego widział kiedyś na zdjęciu. Zdjęciu schowanym w Brewiarzu jaki posiadał Nate, i z którym się praktycznie nie rozstawał jego przyjaciel. Znalazł je przez przypadek, a kiedy zapytał przyjaciela o tego mężczyznę, Nate - jak zwykle jeśli chodziło o takie sprawy - zbył go milczeniem. Zawsze tak było, kiedy pytał o klasztor świętej Klary i wydarzenia z pożaru. Phillips zdawał sobie sprawę z tego iż już dawno przestał znać prawdziwe oblicze swojego przyjaciela, z którym przez ostatnie lata oddalił się. A teraz najwyraźniej przeszłość postanowiła powrócić.
- Ma to związek z wydarzeniami z klasztoru świętej Klary - odezwał się Syriusz.
- A pan to kto? - zapytała nagle Susan, przypominając tym samym o swojej obecności. Młoda kobieta siedziała nerwowo obracając kubek z wodą i przygryzając dolną wargę. Nie mogła uwierzyć, że ktoś mógłby chcieć skrzywdzić Nathana.
- Agent specjalny Syriusz Whitening - odparł Digget, przypominając sobie, że nie dokonał przedstawienia wszystkich - Ksiądz Paolo DiPiatze z Watykanu oraz Jake Standburg. Wszyscy chcemy jak najszybciej odzyskać Nathana z rąk tych ludzi - zapewnił Arthur.
- Nie rozumiem...? - odezwał się profesor, błagalnie spoglądając na kolegę i jego agenta - Dlaczego mój syn? I skąd go pan zna? - tu zwrócił się bezpośrednio do Syriusza. Agent wytrzymał spojrzenie pełne bólu, gniewu i strachu.
- Poznałem Nico...  - zaczął Syriusz, lecz musiał się poprawić. Dla niego Nathan zawsze był małym Nico, ale dla bliskich będzie Nathanealem - … Nathana siedem lat temu. Ja i obecny tutaj Jake - mężczyźni wymienili spojrzenia. Woleliby spotkać się w innych okolicznościach niż te. Syriusz wiedział, że musi  powiedzieć więcej, uprzedzić pytania. Zatem rozbudował swoją wypowiedź - Siedem lat temu ukrywałem się wraz z pozostałymi członkami mojego zespołu w klasztorze świętej Klary. Po nieudanej akcji szefostwo uznało, że zdradziliśmy. ‘Nie do uratowania’ zawyrokowali, nie chcąc poznać przyczyn naszego niepowodzenia i rzekomej zdrady. Prawda była taka, że w agencji mieliśmy wówczas kreta, który działał na naszą niekorzyść, a który zajmował stanowisko wicedyrektora agencji. Wraz z moim zespołem i agentami DEA zostaliśmy wprowadzeni w zasadzkę, która doprowadziła do niepowodzenia misji, a nas do rzekomej zdrady. Ranni, zdradzeni, bez możliwości obrony uzyskaliśmy schronienie w klasztorze, głównie dzięki pomocy ojca Rafaela. Skutecznie udawaliśmy zakonników aż do momentu. Z Nic... Nathanem poznaliśmy się przypadkowo. Gówniarz zdemaskował nas od razu - na wspomnienie tej sytuacji Jake i Syriusz lekko się uśmiechnęli - Nasza znajomość trwała niespełna dwa lata - kontynuował Syriusz, chcąc przejść jak najszybciej do meritum - Niespodziewanie doszło do ataku na klasztor. Niestety terroryści z jakiegoś powodu poszukiwali nas. Najwyraźniej ktoś zaczął węszyć wokół naszej sprawy i zapewne to doprowadziło terrorystów i osoby, które nas wrobiły, do chęci uciszenia nas raz a porządnie. Napastnicy podpalili klasztor i kościół - Whitening stał ze skrzyżowanymi na piersi ramionami. Wciąż ubrany służbowo, nie miał czasu na przebieranki. Jego twarz stała się posępniejsza na wspomnienie tamtych wydarzeń - Zostaliśmy zaskoczeni podczas mszy. Z Nico próbowaliśmy wyprowadzić wszystkich na zewnątrz. Rozdzieliliśmy się na chwilę. Ogień szybko się rozprzestrzeniał. Stałem bez jakiejkolwiek broni, wszędzie ogień, krzyki księży. Nagle pojawił się Santhez, zaskakując mnie i po prostu wymierzając prosto we mnie ze swojej broni. Wiedziałem, że to koniec. Usłyszałem strzał, a kiedy odwróciłem się raptownie, dostrzegłem Nico z bronią w ręku. Nie zabił go tylko ranił w brak i jakby jeszcze bardziej rozwścieczył, bowiem ten szaleniec rzucił się w naszym kierunku z dzikim okrzykiem. Zaczęliśmy uciekać w stronę zakrystii, gdzie strop był niższy i drewniany. Belki były zbyt słabe by wytrzymać ogień, dlatego też strop zaczął się walić. Nic… Nathan odepchnął mnie i kazał uciekać. Rozpalone belki przygniotły go. Chciałem go wyciągnąć, ale Santhez był coraz bliżej, więc uciekłem. Jednocześnie chciałem odciągnąć go jak najdalej od Nico. Nie mieliśmy rzeczy osobistych, tylko plecaki z najważniejszymi rzeczami w depozytach na dworcu autobusowym. Kilka godzin po pożarze rozdzieliliśmy się i każdy z nas ruszył w inną stronę - Arthur nigdy nie słyszał tej historii. Prawdę mówiąc nigdy wcześniej Syriusz ani słowem nie napomknął o swoim przyjacielu i tym, co robił w klasztorze. Jednak jedna rzecz bardzo zastanawiała Diggeta.
- Jakim sposobem wróciłeś do branży? - zapytał nagle Phillips pytanie, które pomyślał ale nie zdążył na głos zadać Arthur. Najwyraźniej pozostałych również ciekawiła ta sprawa.
- Haker Widmo się tym zajął - odparł Jake, wymieniając intensywne spojrzenie z Whiteningiem, jakby chciał uzyskać potwierdzenie tego, co sam podejrzewał.
- Jakie powiązanie ma ten człowiek z tym, co dzieje się teraz? - zapytał Carter, przerażony tym co usłyszał. Jakże mało wiedział o swoim synu. Tego wszystkiego było zbyt wiele jak na jeden raz. Po prostu przerastało go to. Wiedział, że część winy była po jego stronie. Gdyby bardziej interesował się poczynaniami własnego syna, może uchroniłby go przed tym wszystkim. Gdyby mu zabronił... Wiedział jednak, że Nathan chodził zawsze własnymi ścieżkami, w szybkim tempie dorósł. Nie usłuchałby ojca, który mu zawsze poświęcał za mało uwagi, a który tylko go krytykował.
- Enrique Santhez współpracuje z groźnym Zgromadzeniem Czaszki, które Watykan obserwuje, i z którym próbujemy na różne sposoby walczyć - odezwał się w końcu ksiądz DiPiatze – W Zgromadzeniu doszło do zmian i na jego czele stoi nowy przywódca, którego nazywają Fanatykiem. Powiedzmy sobie krótko, Zgromadzenie pragnie tych artefaktów, a za ich pomocą chce zdobyć władzę nad światem - wyjaśnił lekko lakonicznie ksiądz, celowo pomijając wiele ważnych informacji.
- Co teraz? - zapytała Susan. Była przytłoczona i skołowana tymi wszystkimi informacjami. Bała się bardzo o Nathana, ale jeszcze bardziej on sam zaczynał ją przerażać. Kim tak naprawdę był mężczyzna, którego skrycie kochała? – I o jaką władzę chodzi?
 - Też chciałbym to wiedzieć – chłodno rzucił Syriusz, mierząc ostro watykanistę oraz Standburga. Musieli wiedzieć z czym mają do czynienia. W jakim konkretnie celu Nico został porwany i do jakich środków Zgromadzenie może się posunąć by dostać to, czego chce. I dlaczego te artefakty tak bardzo interesowały Watykan?
 - Niestety, my sami nie rozumiemy przekazu pozostawionego przez papieża Jana XXII w Tajnym Archiwum Watykańskim – zaczął spokojnie tłumaczyć ksiądz DiPiatze – Kiedy kilka miesięcy temu pańska ekipa odnalazła w Bega kufer z dziwną zawartością, nasi specjaliści zainteresowali się nim i zaczęli również przeglądać. Chcieliśmy wiedzieć z czym mamy do czynienia… Sięgnęliśmy również po dane odnośnie Suriname. Jakimś sposobem to wszystko się łączy ze sobą i zapewne pański syn też zauważył to.
 - Czy nie wprowadzi czasem herezji, prawda – dobrze zauważył André. W przeciwieństwie do Nathana nie był nigdy zbyt związany z jakąkolwiek religią. Dla niego większość miało swoje racjonalne, naukowe wytłumaczenie. Uważał, że religie za dużo ukrywają, przede wszystkim przywódcy religijni, którzy koloryzowali pod swoje dyktando. Zwykły wierzący śmiertelnik przyjmował wytyczone i narzucone przez swego ‘guru’ wytyczne. Dlatego kiedy pojawił się watykanista, Phillips od razu negatywnie nastawił się do niego, wierząc, że to Watykan maczał palce w porwaniu jego przyjaciela. Nie mógł jednak zrozumieć dlaczego Nathan, z tak ścisłym i naukowym umysłem, jest zarazem tak głęboko wierzącą osobą. Ale chyba nigdy tak naprawdę nie rozumiał i nie chciał zrozumieć swojego przyjaciela, który był niczym enigma.
 - Musimy wszystko dokładnie przebadać – elokwentnie odpowiedział DiPiatze, idealnie odczytując wrogość ze strony młodego archeologa – Tekst, który odnaleźliście i znaki na skrzyni wskazują na ukryty w wodach Nilu w Egipcie skarb dający niezmierzoną wiedzę i bogactwo – wyjaśnił najlepiej jak potrafił – Możemy jedynie się domyślać kto pozostawił informacje w kufrze, jednak jesteśmy bardzo ciekaw tego, dlaczego akurat w mulistym jeziorze w Bega odnaleźliście te artefakty.
 - To musi poczekać – odparł gniewnie Richard Carter – Teraz martwmy się jak odzyskać mojego syna – niemalże błagał, roztrzęsionym głosem.
 - Cały czas o tym pamiętamy, Richardzie – zapewnił go Arthur – Ale najwyraźniej to wszystko się jakoś ze sobą łączy, a jeśli tak, to musimy wiedzieć jak najwięcej by pomóc twojemu synowi – zauważył celnie.   
Nagle wielki interaktywny ekran zamrugał i na nim pojawiła się mysz w lochach. Mysz nie byle jaka, lecz Modo z popularnej, amerykańskiej kreskówki Motomyszy z Marsa.
- Witajcie strapieni przyjaciele - powitał ich komputerowo wymodyfikowanym głosem, identycznym jakim posługiwała się mysz z bajki.
- Modo - warknął Syriusz. Nie był w nastroju do marnowania czasu. Potrzebowali konkretów i to jak najszybciej.
- Staram się najszybciej jak mogę, o Straszny Bracie. Z tego co udało mi się dowiedzieć wywieźli Nico z Izraela. Gdzie? Pracuje nad tym. Jednakże zabezpieczyliśmy się z bratem Nico na wypadek takiej sytuacji - przekazał Modo.
- Co przez to rozumiesz? - włączył się do rozmowy Digget.
- Bardzo głęboko pokopaliśmy i dokopaliśmy się. Enrique ma młodszego brata, Miguela. Zmieniono mu nazwisko z Santhez na Perez. Studiuje na Yale - przelazł Modo, a w jego głosie było słychać lekką radość. Syriusz odwrócił się od interaktywnej ściany i spojrzał na swojego przełożonego.
- Jak szybko możemy tu sprowadzić młodego? - zapytał szorstko.
- Potrzebna nam będzie doba - oznajmił Digget, chwytając za telefon.
- Em... moi drodzy? - odezwał się Modo, przerywając ich czynności.
- Co? - warknął Syriusz.
- Mam złe wieści. Sprawdźcie swój obóz, albowiem macie gdzieś przeciek - wyjaśnił, znacząco rozglądając się po swoim lochu.
- Szlag! Jeszcze tego nam brakowało! - Syriusz aż kipiał ze złości. Przeciek oznaczał, że przeciwnicy byli o krok przed nimi i wiedzieli, co oni zamierzają. Ale jak to możliwe by Icarus miał przeciek?! Był to najlepszy program stworzony właśnie po tym jak zostali wrobieni dla innych agentów, których spotkał ten sam los. Każdy z agentów był sprawdzany i przechodził raz w miesiącu specjalne testy i rozmowy. Najwyraźniej jednak gdzieś zabezpieczenia i czynnik ludzki zawiodły.
- Dzięki Modo - odezwał się Jake.
- Odezwę się jak tylko coś będę miał - zapewnił znikając.

* * *

Nathan ocknął się w białym pokoju bez okien. Leżał na szpitalnym łóżku przypięty pasami jak pacjent psychicznie chory. Oddech miał płytki, urywany. Nie mógł porządnie nabrać powietrza do płuc, z powodu bólu, który rozrywał mu lewy bok, tuż pod żebrami. Najwyraźniej narkotyk jaki mu podali przestał działać, jednakże nie mógł być do końca pewny. Jeszcze do tego dochodził palący ból prawej ręki. Kropelki potu spływały po jego bladej twarzy. Przełamując obezwładniający ból, uniósł głowę na tyle by rozejrzeć się. Pomieszczenie było puste i surowe, bez mebli, nie wliczając łóżka. Poruszył się ostrożnie by sprawdzić czy aby jego okowy nie ustąpią. Ale od razu kiedy to uczynił, pożałował tego. W jego ciało uderzył gwałtowny, intensywny ból, tak iż nie potrafił powstrzymać przeraźliwego krzyku jaki wyrwał się z jego gardła. Myślenie w takim wypadku nie wchodziło w rachubę, bo i ta czynność sprawiała mu ból. Długo nie mógł utrzymać przytomności. Oczy zachodziły mu mgłą, a pokój zaczynał wściekle wirować. Zatem poddał się i pogrążył się w otchłani niespokojnych snów.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz