** Chandni **
Willa na
przedmieściach Damaszku
Ponowny powrót do świadomości tym razem był mniej bolesny. Nathan
ostrożnie podniósł
się z łóżka, na którym został położony, stwierdzając przy tym iż nie jest już
przypięty pasami. Tym razem pokój był duży i bogato wyposażony. Najwyraźniej
znajdował się w czyimś domu. Przez dłuższą chwilę rozglądał się i nasłuchiwał.
Wszędzie panowała względna, złowroga cisza. Za oknem zachodziło słońce. Teraz
kolej na mnie, pomyślał i podniósł zakrwawioną, podartą koszulę. Zdziwił
się widząc opatrunek. Ktoś zadał sobie trud by go opatrzyć. Nate wiedział, co
teraz go może czekać. Dwie opcje - współpraca ze Zgromadzeniem lub tortury.
Żadna z tych opcji nie uśmiechała mu się, ale wiedział, że będzie musiał podjąć
decyzję. Nie miał pojęcia co Zgromadzenie, a przede wszystkim Santhez wie na
temat artefaktów, które zabrał Jake, i czy wiedzą iż miał wizje wyjaśniające
znaczenie tekstu. Zastanawiał się również czy został porwany ze względu na to
iż Santhez chce się zemścić na nim i jego braciach czy ma to związek z artefaktami
a może obie rzeczy na raz? Z informacji jakie Modo znalazł wiedzieli, że
Fanatyk interesował się artefaktami. Zatem pytanie zasadnicze brzmiało – czy to
on zlecił Santhezowi jego porwanie? Tak czy siak jego sytuacja nie
przedstawiała się różowo. Mógł mieć jedynie nadzieję, że Syriusz jest na jego
tropie, chociaż wiedział jak potężne i silne jest Zgromadzenie, i że
znalezienie jednej z siedzib może graniczyć nawet z cudem. Postanowił jednak
zadziałać i sprawdzić czy nie da się jakoś uciec. Dobre sobie, uciec z fortecy Zgromadzenia, prychnął w myślach i
ostrożnie podniósł się z łóżka. Na szczęście narkotyk w jego organizmie
już przestał działać; najwyraźniej był silny ale o krótkotrwałym działaniu. Pokój
był urządzony ze smakiem, nowocześnie ale nie było niczego, co nadawałoby się do
ucieczki. Przecież nie żuci plazmą by zbić okno. Po pierwsze za duży telewizor,
a po drugi zapewne okna były podłączone do systemu alarmowego. Spojrzał
nieznacznie na sufit. Tak jak przypuszczał; czujnik ruchu, alarm i kamerka,
która pokazywała obraz z pokoju. Nie miał czasu na dalsze zwiedzanie ponieważ nagle
masywne drzwi otworzyły się i do pokoju weszło dwóch mężczyzn. Santhez podszedł
i zatrzymał się przy fotelu, który stał przy łóżku, na którym jeszcze nie tak
dawno leżał Carter. Najwyraźniej mężczyzna przestał już ukrywać się i
zaprzestał kamuflowania swojego wizerunku, dlatego Carter nie miał problemu z
rozpoznaniem go. Santhez oparł się o fotel i uśmiechnął, ręką skinął by Nathan
usiadł na łóżko. Drugi, jego towarzysz, stał w drzwiach. Był wysokim, szczupłym
mężczyzną, o typowo słowiańskich rysach twarzy. Jego usta były wykrzywione w
grymasie, który chyba miał przypominać nikły uśmiech. Miał siwe, gęste
włosy i kilkudniowy zarost. Na sobie miał długi, biały, szpitalny kitel, a na
dłoniach lateksowe rękawiczki. Sam jego widok przyprawiał o nieprzyjemne dreszcze.
- Witam w moim skromnym domu – Shanthez przerwał jako pierwszy ciszę. Mówił szorstkim tonem, przesączonym sztucznym akcentem, złowrogo się uśmiechając.
- Witam w moim skromnym domu – Shanthez przerwał jako pierwszy ciszę. Mówił szorstkim tonem, przesączonym sztucznym akcentem, złowrogo się uśmiechając.
- Dlaczego
wciąż żyję? – Nathan wychrypiał takim głosem jakby dawno go nie używał czym był
zaskoczony. Najwyraźniej było to spowodowane długim przebywaniem w suchym
pomieszczeniu bez picia a jednocześnie faktem iż został wcześniej poczęstowany
narkotykiem. Tak naprawdę bał się usłyszeć odpowiedź na swoje pytanie, ale
wolałby mieć to za sobą, niż siedzieć tu, nie znając swojej sytuacji. Wolał
usłyszeć propozycję od Santheza. Po części również grał na zwłokę i miał zamiar
to robić najdłużej, jak tylko będzie w stanie. Był ciekaw czy Santhez da wciągnąć
się w pogaduszki, chociaż szczerze w to wątpił. Facet należał do konkretnych
ludzi, którzy nie lubią marnotrawić czasu na czcze gadanie. Ale co innego
rozmowa na odpowiedni temat.
- Doktorze Carter,
proszę... - odezwał sie z politowaniem Santhez - Domyślasz się do czego mogę
cię wykorzystać. Zresztą jesteś jedyną osobą, która mnie postrzeliła i jedną z
niewielu, która mnie widziała. Zdobyłeś wiele informacji na mój temat i
chciałbym wiedzieć, w jaki sposób. Natomiast mojego zwierzchnika interesują artefakty,
które zostały skradzione z Oxfordzkiego Muzeum Historii Naturalnej oraz te
znalezione w Suriname.
- Zostały
skradzione - odparł Nathan, uważając na słowa. Wiedział, że musi się pilnować,
wystarczy by popełnił drobny błąd, zdradził się mową ciała lub nieodpowiednio
dobrał słowa, by był w poważnych kłopotach.
- Wiemy, że ukradł
je najemnik Watykański - Santhez usiadł sobie na fotelu jak gdyby nigdy nic. W
końcu był właścicielem tego domu, zatem czuł się bardzo swobodnie, w
przeciwieństwie do Cartera, który wciąż stał w miejscu i nie zamierzał siadać.
Wiedział, że nie ma szans na ucieczkę ale nie zamierzał siedzieć blisko tego
szaleńca.
- Jak dobrze mi się
zdaje był to pański starty znajomy, doktorze - Santhez może był barbarzyńcą,
ale nie okazywał tego w pierwszym spotkaniu. Zwłaszcza iż był pod wrażeniem
umiejętności i wiedzy jaką posiadał ten młody mężczyzna. Wiedział, że jego
towarzysz stojący przy drzwiach jest bardzo zainteresowany młodym Carterem, ale
bardziej pod katem anatomicznym. Doktor odkąd dowiedział się o Carterze pragnął
wyłącznie zajrzeć mu do mózgu i to w dosłownym znaczeniu tego słowa. I tego się
obawiał nieco Santhez. On miał inne plany wobec dzieciaka niż Fanatyk.
Nastraszyłby chłopaka, wstrzyknął lokalizator GPS pod skórę kiedy dzieciak
byłby nieprzytomny i wypuścił, chociaż strasznie korciło go by obić mu te
słodką buźkę. Nawet mógłby to zrobić; obić go, dać nadajnik i puścić by
dzieciak sam doprowadził ich do skarbu czy co to tam było ukryte.
- Doprawdy? -
Nathan udał zdziwionego, jakby dopiero od tego mężczyzny dowiedział sie tej
informacji - Może mógłby być pan tak miły i powiedzieć mi z jakiego powodu
Watykan i Zgromadzenie są tak bardzo zainteresowani tymi artefaktami? – aż
bolało go, że bawią się i tracą czas na takie sztuczne uprzejmości.
- Nathanealu,
doskonale wiesz dlaczego - odparł Santhez i skinieniem ręki dał komuś znać. Na
monitorze wielkiego ekranu telewizora pojawiło się nagranie z muzeum ukazujące
moment, w którym Nate doznał wizji. Najwidoczniej w pokoju były kamery. Do
Nathana dotarło, że wszyscy byli obserwowani; wszystko i wszyscy. I nie ma jak
za bardzo przybrać jakiejkolwiek linii obrony i zaprzeczenia. Ale postanowił
jeszcze trochę pograć na zwłokę.
- Już nie można
poczuć sie źle? - zapytał, ukrywając zaniepokojenie. Uśmiechnął się niewinnie,
chociaż dobrze wiedział, że Santhez tego nie kupi.
- Obaj znamy prawdę,
Natanealu - odpowiedział, uśmiechając sie kpiąco - Wiesz, że mam dla ciebie dwie
propozycje - dodał, podniósł się i podszedł do Cartera. Mężczyźni patrzyli
sobie w oczy, jakby się mierzyli na pojedynku. Nathan za nic w świecie nie chciał
pokazać po sobie słabości i strachu, bo tak naprawdę był przerażony
niesamowicie, mając w świadomości fakt iż ci ludzie są niepoczytalnymi
fanatykami i barbarzyńcami, którzy nie zawahają się przed zadaniem mu niesamowitego
cierpienia byle dostać to, czego pragną. To była też najnormalniejsza reakcja w
tych warunkach, bo przecież był zwykłym archeologiem, prawda? Młodym mężczyzną,
który nigdy nie miał do czynienia z przemocą, terroryzmem, bólem… Błąd!
Nigdy nie był
zwykłym chłopakiem i wiedział to bardzo dobrze. Wszystko w jego życiu miało
jakiś głębszy sens, jakieś znaczenie i swój cel. A teraz miał dać dosłowny
dowód swej wiary i lojalności ideom jakie wyznawał. I to go przerażało; myśl,
że nie będzie wystarczająco silny. Że ulegnie, byle tylko zostać ocalonym. Ale
ocalonym od czego? Bólu i cierpienia na tym ziemskim padole? Bardziej go
przerażała wizja nieskończoności w piekle za wyparcie się wiary, aniżeli to, co
niewątpliwie szykowali dla niego członkowie Zgromadzenia Czaszek. Tylko skąd i
ile tak naprawdę wiedzieli o artefaktach? Nathan jednak wątpił by Santhez
zechciał podzielić się tą informacją. No chyba, że zgodzi się na współpracę.
- Zgromadzenie ma swoje własne powody – odparł
wymijająco Santhez a Nathan zrozumiał, że mężczyzna nie wie dlaczego tak
naprawdę szukają tych artefaktów. I wiedział, że Santheza za bardzo to nie
interesuje; tylko fakt ile dzięki temu zyskają. Co innego Fanatyk. Ten
szaleniec nawet Nathana przerażał. Co jak co ale nie chciał skończyć jako
ofiara złożona na świętokradzkim całopaleniu.
Los Angeles - Stany Zjednoczone
Spał,
kiedy jego komórka zadzwoniła. Telewizor wciąż grał. Wraz z Anabell musieli
usnąć pod koniec filmu, jaki oglądali. Wiedział, że nie dzwoni nikt z pracy
ponieważ był poza rotacją; wolny weekend tylko dla niego i jego rodziny. Zatem
niepewnie, lecz szybko by nie obudzić śpiącej obok na kanapie córki, odebrał
telefon. Nie spodziewał się usłyszeć tego głosu po drugiej stronie słuchawki.
- Nadszedł dzień
zapłaty, Mayky – usłyszał znajomy głos byłego przełożonego. Wszyscy wiedzieli,
że ten dzień nadejdzie, a skoro Syriusz dzwonił do niego w środku nocy i to na
dodatek w weekend, oznaczało tylko, że sprawa jest poważna.
- Co trzeba
zrobić?- zapytał. Tu nie było miejsca na zastanawianie się. To dzięki Nico
zostali oczyszczeni i mogli wrócić do pracy, i przede wszystkim, do rodzin.
Dzięki braciszkowi jego córka dorasta w pełnej, normalnej rodzinie. Bo chociaż
oficjalnie sprawą zajął się Haker Widmo, oni wiedzieli kim tak naprawdę był
tajemniczy sprzymierzeniec siejący postrach w środowisku przestępczym.
- Na maila Modo
podeśle ci zaszyfrowany plik - przekazał Syriusz i rozłączył się.
Jerozolima – tajna
siedziba kościelna
Byli zaskoczeni wyposażeniem pokoi jakie znajdowały sie w piwnicach
kościoła. Oprócz
sal konferencyjnych i operacyjnych, znajdował sie również salon rekreacyjny,
gdzie na spokojnie można było omawiać wszystkie szczegóły misji. Chcieli
zapewnić bezpieczeństwo i pewien komfort bliskim Nathana, podczas gdy oni będą
skupiać sie na odbiciu Cartera Juniora z rąk tych szaleńców. Do tajnej siedziby
sprowadzili również ojca Rafaela. Miejsce franciszkanina w przewodniczeniu pielgrzymki
zajął inny zakonnik. Syriusz wiedział, że znajomy ksiądz będzie dobrze służył
im radą i wsparciem duchowym. Sam również potrzebował wsparcia kogoś bliskiego,
kogoś kto udzielił jemu i jego zespołowi schronienia, gdy byli w potrzebie.
Whitening nie myślał by kiedykolwiek było możliwe spotkanie ich wszystkich
razem po latach, ale jeśli miał być szczery ze sobą, to nawet w
najczarniejszych snach nie przypuszczał, że będzie to w takich okolicznościach.
Zawiadomił większość swojego starego zespołu. Modo poszukiwał tych, do których
on nie mógł dotrzeć. Musieli jak najszybciej odnaleźć ich małego braciszka i
ten fakt nie podlegał żadnym dyskusjom. Wiedział, że nie ważne co pozostali
jego dawni kompanie teraz robili lub gdzie przebywali i jak ważne te zadania
były, wiedział, że rzucą wszystko i na przysłowiowe złamanie karku przybędą z
odsieczą.
Teraz natomiast czekało ich ustalenie, gdzie mają przeciek i jak
to mogą wykorzystać na swoją korzyść. Agent wiedział, że swoim ludziom może
zaufać, że ich nie zdradzą, bo sami byli już w takiej sytuacji, a poza tym
mieli dług u Nico. W tej chwili Syriusz wiedział, że zaufaniem musi ograniczyć
wszystkich i wszystkich wziąć pod uwagę przy poszukiwaniach wtyczki. Profesor
Carter udostępnił im listę uczestników ekspedycji z Bega, niedawnego wyjazdu do
Yale oraz osób będących na konferencji. Musieli sprawdzić wszystkich, nie tylko
w agencji ale i poza nią. Watykanista natomiast udostępnił im tyle informacji
na temat Santheza ile mógł, na ile Watykan i ich zasada milczenia mu pozwalały.
Najbardziej zaniepokoiła ich informacja o doktorze Jugodinie, który pracował dla
Zgromadzenia oraz o jego ofiarach. Syriusz i Jake starali się nie myśleć o tym,
co ten szaleniec mógł zrobić ich małemu bratu. Woleli koncentrować się na działaniu.
Niestety tak dobrze nie mieli bliscy Nathana. Profesor, André oraz Susan nie
potrafili odnaleźć się w tej sytuacji. Musieli całkiem zdać się na
doświadczenie agentów federalnych i modlić by w porę uratowali Nathana.
- Dlaczego
właściwie Zgromadzenie interesuje się Nathanem? – zapytała Susan. Nie dawało
jej to spokoju. Owszem, rozumiała zainteresowanie artefaktami, tym iż Santhez
może chcieć się zemścić za to, że Nate go postrzelił, ale tu chodziło o coś
więcej.
- Bo miał wizję –
odparł ojciec Rafael, zanim ktokolwiek go uciszył – Oni maja prawo wiedzieć.
Nico strasznie się tego obawiał – franciszkanin spojrzał znacząco na księdza
DiPiatze.
- Posiada ogromny dar boży – przytaknął zakonnik.
- Posiada ogromny dar boży – przytaknął zakonnik.
- Który jest
również przekleństwem – zauważył właściwie ojciec Rafael – Wie ksiądz doskonale
o tym. Jest tu po to by powstrzymać nas za wszelką cenę. Watykan chce wiedzieć
ile my sami wiemy, ale nie weźmie czynnego udziału w tej walce. Dlaczego
księże? Oni nawet bez Nico mogą dotrzeć tam, gdzie nie chcecie – zaatakował
watykanistę franciszkanin.
- Bez artefaktów
nic nie mają – odparł DiPiatze. Wiedział, że jest tu na pozycji
straconej, bo ci ludzie chcieli wyłącznie odzyskać bliską im osobę, jednakże na kartach Kościoła zawsze wielu było męczenników. Jeśli będzie trzeba, dla dobra ogółu poświęcić jedną osobę, są gotowi to uczynić.
straconej, bo ci ludzie chcieli wyłącznie odzyskać bliską im osobę, jednakże na kartach Kościoła zawsze wielu było męczenników. Jeśli będzie trzeba, dla dobra ogółu poświęcić jedną osobę, są gotowi to uczynić.
- Nic ich nie
powstrzyma. Jeśli my mamy szpiega to i wy go macie – rzucił gniewnie Syriusz.
Miał ochotę rzucić się do gardła temu klesze, ale powstrzymywał się przez
wzgląd na Nico i ojca Rafaela.
- Powinniśmy
działać razem – dołączył do rozmowy Digget – Wspólnie możemy ich powstrzymać i
nie dopuścić do odkrycia tego, czego Watykan tak się obawia. Ale najpierw
odzyskajmy naszego chłopca – trafnie ocenił sytuację. Jeśli obie strony
przestaną na chwile mieć tajemnice między sobą, to współpraca wyjdzie im na
dobre.
- Zatem do dzieła –
przytaknął na propozycję ksiądz DiPiatze, uśmiechając się łagodnie.
- Ustalmy też zawczasu – zastrzegł Syriusz
ostro. Chciał mieć wszystko wyjaśnione i ustalone. Czarno na białym –
Odzyskamy Nico i nie będziemy wnikać, o co chodzi z tymi waszymi
artefaktami, tajemnicami. Nico zawsze powtarzał, że co ma zostać ujawnione
ujrzy światło dzienne, a co ma być utajnione, nigdy nie wyjdzie z zakamarków
cienia. Mnie nie obchodzi, co ma z czym związek. Chcę jedynie odzyskać brata –
oznajmił stanowczo. Nikt z przyjaciół Nathana, jego ojciec i z zebranych tu
obecnych nie widzieli tak zdeterminowanej osoby i gotowej zrobić wszystko dla
Nathana. W André pojawił się cień zazdrości. Ten oto mężczyzna, który na
pierwszy rzut oka wygląda jak groźny przestępca, zajął jego miejsce przy boku
Nathana i stał się mu jeszcze bliższy niż kiedykolwiek André był. Natomiast
Richard Carter był w pewien sposób wdzięczny, że jest ktoś, kto zrobi wszystko
by odzyskać jego syna. I chociaż wiedział, że w pewnym stopniu cała sprawa jest
również z winy Whiteninga, to jednak Carter Senior doskonale zdawał sobie
sprawę z tego, że jego jedynak umiał postawić na swoim i jak się zaprał nie
było silnych by odwiedli go od postanowień. Rzeczywiście współpraca mogła im
się przysłużyć bardziej niż wzajemne blokowanie działań, ponieważ obie strony
musiały podświadomie zdawać sobie sprawę z tego, że sami w tej walce sobie nie
poradzą.
- Ale nie porwali go tylko dlatego, prawda? –
zapytała niespodziewanie Susan – Nathan jest geniuszem wśród naukowców, więc
mogą chcieć go zmusić by pomógł im odnaleźć to co chcą – oznajmiła, czym
przypomniała Standburgowi i Whiteningowi o jeszcze jednej sprawie.
- Nate zajmuje się również hackerstwem –
zaczął niepewnie Phillips – Pamiętam jak raz użył swoich możliwości by pomóc
jednej osobie.
Jake i Syriusz
wymienili tylko szybkie, znaczące spojrzenia ze sobą. Mieli cichą nadzieję, że
jednak Santhez nie dowiedział się, że Nico to haker Widmo.
- Nie wiadomo czego tak naprawdę może chcieć Fanatyk
ale jeśli o niego chodzi to zapewne będzie chciał zmusić Nathana by pomógł im
odszyfrować zagadkę egipskiego księcia z Suriname. Zatem tym bardziej
powinniśmy się spieszyć – stwierdził smętnie Digget. Nie cierpiał takich
sytuacji, zwłaszcza kiedy nie mieli wsparcia od strony władz lokalnych. Najwyraźniej
Zgromadzenie miało tu wszystkich w garści.
Willa na
przedmieściach Damaszku
Santhez
ruszył ku drzwiom i zatrzymał się.
- Zapraszam,
doktorze - rzucił uprzejmym tonem, w którym było czuć sarkazm i podstęp. Z eleganckiego pokoju długim
korytarzem przeszli do innego pomieszczenia. Weszli do pokoju, na którego
środku stał fotel dentystyczny z oparciami na ręce, przy których wisiały
skórzane pasy. Obok stał stolik z jakimiś narzędziami. Nico wzdrygnął się na
ten widok. Syriusz, pośpiesz się, pomyślał.
- Mam nadzieję, że
ten widok dał ci do myślenia - odezwał się Santhez, stając tuż za plecami
Nathana, który omal aż mentalnie nie podskoczył ze strachu - A teraz
propozycje, mój drogi. Z własnej woli przystąpisz do Zgromadzenia i będziesz z
nami współpracował i pomożesz nam rozwiązać zagadkę egipskiego księcia z
Surineme oraz tych artefaktów z Bega, albo będę zmuszony powierzyć cię w ręce
tegoż oto doktora - Santhez wyjaśnił zasady tejże nieprzyjemnej ‘zabawy’. Samo
spojrzenie w stronę doktora potrafiło zmrozić człowieka. Mężczyzna miał
wypisane na twarzy okrucieństwo.
Nathan zamknął na
chwilę oczy. Czuł jak serce wali mu w klatce piersiowej,
a przed oczami
błyskawicznie stanęły mu twarze bliskich mu osób. Czuł rosnącą panikę i
przerażenie. Gdyby tylko mógł uciec, ale wiedział, że jest bez szans. Przez
chwilę kusiła go opcja przystania na propozycję Santheza. Zgodzi się tymczasowo
na współpracę i będzie czekał na ratunek ze strony Syriusza i innych agentów.
Ale co jeśli Syriusz nie zdąży na czas? Co jeśli przyczyni się tym sposobem do
cierpień innych? A przede wszystkim wyrzeknie się swej wiary i tego, o co tak
bardzo walczy. Czy ratowanie własnej skóry jest ważniejsze od życia miliona
istnień? Przecież może stchórzyć… Tyle, że on nie jest tchórzem. Tylko, że ten
Jugodin łatwo może go złamać. Widział to w oczach mężczyzny. A przecież w ciągu
tych siedmiu lat, podczas których pracował jako haker Widmo współpracując z
różnymi organizacjami i agencjami zwalczającymi przestępczość, poznał wiele
sekretów. Jako haker jest w stanie włamać się do każdej bazy danych, do
najbardziej strzeżonych programów. Bo jeśli tylko powie Santhezowi, to co
mężczyzna chce wiedzieć na temat artefaktów, to co go powstrzyma przed
wyciągnięciem od niego poufnych i tajnych informacji rządowych? Jeśli tylko
ponownie zagrozi mu wtedy torturami, ponownie ulegnie narażając wiele istnień. A
jeśli dodatkowo zażąda by stworzył dla nich broń masowej zagłady? Przecież jak
raz wstąpi do Zgromadzenia to nie pozwolą mu żywcem opuścić ich szeregów. Nie
jest przecież Judaszem, który sprzedaje swojego Mistrza za marnych trzydzieści
srebrników. Bo kto chce zachować swoje
życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je[1]
zabrzęczało mu w uszach. Wtedy machinalnie sięgnął prawą ręką do kieszeni
spodni. Wiedział, że go przeszukali ale najwyraźniej postanowili pozostawić ten
jeden przedmiot nietknięty. Nico wyczuł ironię w tym wszystkim. Od razu
skojarzyli mu się męczennicy kościoła katolickiego, którzy ginęli za wiarę bądź
w obronie własnych wierzeń i przekonań. Nie dorównywał im, ale jeśli oni mieli
siłę od Boga, to i on ją będzie miał, tylko musi zawierzyć. Bo to wszystko musi
mieć głębszy sens. Może w ten sposób uda mu się opóźnić działania Zgromadzenia
i uda mu się chociaż uratować kilka osób? Nie może zawieść tych, których kocha.
Momentalnie przypomniał sobie dziwne spotkanie ślepego starca i jego słowa,
które wyryły się w jego pamięci. Czy jest gotów umrzeć w imię wiary? Ścisnąwszy
paciorki różańca, otworzył oczy.
Podjął decyzję.
- Jease reconcha[2] - rzekł twardo i
stanowczo Nico, poddając się całkowicie woli Niebios i ufając iż zostanie
ocalony, jeśli nie od tortur doczesnych, to przynajmniej wiecznych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz