poniedziałek, 16 czerwca 2014

Rozdział 10

A/N: No to idziemy z tym ostrym koksem. Będzie bolało...

** Chandni **




Willa na przedmieściach Damaszku

Ponowny powrót do świadomości tym razem był mniej bolesny.  Nathan
ostrożnie podniósł się z łóżka, na którym został położony, stwierdzając przy tym iż nie jest już przypięty pasami. Tym razem pokój był duży i bogato wyposażony. Najwyraźniej znajdował się w czyimś domu. Przez dłuższą chwilę rozglądał się i nasłuchiwał. Wszędzie panowała względna, złowroga cisza. Za oknem zachodziło słońce. Teraz kolej na mnie, pomyślał i podniósł zakrwawioną, podartą koszulę. Zdziwił się widząc opatrunek. Ktoś zadał sobie trud by go opatrzyć. Nate wiedział, co teraz go może czekać. Dwie opcje - współpraca ze Zgromadzeniem lub tortury. Żadna z tych opcji nie uśmiechała mu się, ale wiedział, że będzie musiał podjąć decyzję. Nie miał pojęcia co Zgromadzenie, a przede wszystkim Santhez wie na temat artefaktów, które zabrał Jake, i czy wiedzą iż miał wizje wyjaśniające znaczenie tekstu. Zastanawiał się również czy został porwany ze względu na to iż Santhez chce się zemścić na nim i jego braciach czy ma to związek z artefaktami a może obie rzeczy na raz? Z informacji jakie Modo znalazł wiedzieli, że Fanatyk interesował się artefaktami. Zatem pytanie zasadnicze brzmiało – czy to on zlecił Santhezowi jego porwanie? Tak czy siak jego sytuacja nie przedstawiała się różowo. Mógł mieć jedynie nadzieję, że Syriusz jest na jego tropie, chociaż wiedział jak potężne i silne jest Zgromadzenie, i że znalezienie jednej z siedzib może graniczyć nawet z cudem. Postanowił jednak zadziałać i sprawdzić czy nie da się jakoś uciec. Dobre sobie, uciec z fortecy Zgromadzenia, prychnął w myślach i ostrożnie podniósł się z łóżka.  Na szczęście narkotyk w jego organizmie już przestał działać; najwyraźniej był silny ale o krótkotrwałym działaniu. Pokój był urządzony ze smakiem, nowocześnie ale nie było niczego, co nadawałoby się do ucieczki. Przecież nie żuci plazmą by zbić okno. Po pierwsze za duży telewizor, a po drugi zapewne okna były podłączone do systemu alarmowego. Spojrzał nieznacznie na sufit. Tak jak przypuszczał; czujnik ruchu, alarm i kamerka, która pokazywała obraz z pokoju. Nie miał czasu na dalsze zwiedzanie ponieważ nagle masywne drzwi otworzyły się i do pokoju weszło dwóch mężczyzn. Santhez podszedł i zatrzymał się przy fotelu, który stał przy łóżku, na którym jeszcze nie tak dawno leżał Carter. Najwyraźniej mężczyzna przestał już ukrywać się i zaprzestał kamuflowania swojego wizerunku, dlatego Carter nie miał problemu z rozpoznaniem go. Santhez oparł się o fotel i uśmiechnął, ręką skinął by Nathan usiadł na łóżko. Drugi, jego towarzysz, stał w drzwiach. Był wysokim, szczupłym mężczyzną, o typowo słowiańskich rysach twarzy. Jego usta były wykrzywione w grymasie, który chyba miał przypominać nikły  uśmiech. Miał siwe, gęste włosy i kilkudniowy zarost. Na sobie miał długi, biały, szpitalny kitel, a na dłoniach lateksowe rękawiczki. Sam jego widok przyprawiał o nieprzyjemne dreszcze.
- Witam w moim skromnym domu – Shanthez przerwał jako pierwszy ciszę. Mówił szorstkim tonem, przesączonym sztucznym akcentem, złowrogo się uśmiechając.
-  Dlaczego wciąż żyję? – Nathan wychrypiał takim głosem jakby dawno go nie używał czym był zaskoczony. Najwyraźniej było to spowodowane długim przebywaniem w suchym pomieszczeniu bez picia a jednocześnie faktem iż został wcześniej poczęstowany narkotykiem. Tak naprawdę bał się usłyszeć odpowiedź na swoje pytanie, ale wolałby mieć to za sobą, niż siedzieć tu, nie znając swojej sytuacji. Wolał usłyszeć propozycję od Santheza. Po części również grał na zwłokę i miał zamiar to robić najdłużej, jak tylko będzie w stanie. Był ciekaw czy Santhez da wciągnąć się w pogaduszki, chociaż szczerze w to wątpił. Facet należał do konkretnych ludzi, którzy nie lubią marnotrawić czasu na czcze gadanie. Ale co innego rozmowa na odpowiedni temat.
- Doktorze Carter, proszę... - odezwał sie z politowaniem Santhez - Domyślasz się do czego mogę cię wykorzystać. Zresztą jesteś jedyną osobą, która mnie postrzeliła i jedną z niewielu, która mnie widziała. Zdobyłeś wiele informacji na mój temat i chciałbym wiedzieć, w jaki sposób. Natomiast mojego zwierzchnika interesują artefakty, które zostały skradzione z Oxfordzkiego Muzeum Historii Naturalnej oraz te znalezione w Suriname.
- Zostały skradzione - odparł Nathan, uważając na słowa. Wiedział, że musi się pilnować, wystarczy by popełnił drobny błąd, zdradził się mową ciała lub nieodpowiednio dobrał słowa, by był w poważnych kłopotach.
- Wiemy, że ukradł je najemnik Watykański - Santhez usiadł sobie na fotelu jak gdyby nigdy nic. W końcu był właścicielem tego domu, zatem czuł się bardzo swobodnie, w przeciwieństwie do Cartera, który wciąż stał w miejscu i nie zamierzał siadać. Wiedział, że nie ma szans na ucieczkę ale nie zamierzał siedzieć blisko tego szaleńca.  
- Jak dobrze mi się zdaje był to pański starty znajomy, doktorze - Santhez może był barbarzyńcą, ale nie okazywał tego w pierwszym spotkaniu. Zwłaszcza iż był pod wrażeniem umiejętności i wiedzy jaką posiadał ten młody mężczyzna. Wiedział, że jego towarzysz stojący przy drzwiach jest bardzo zainteresowany młodym Carterem, ale bardziej pod katem anatomicznym. Doktor odkąd dowiedział się o Carterze pragnął wyłącznie zajrzeć mu do mózgu i to w dosłownym znaczeniu tego słowa. I tego się obawiał nieco Santhez. On miał inne plany wobec dzieciaka niż Fanatyk. Nastraszyłby chłopaka, wstrzyknął lokalizator GPS pod skórę kiedy dzieciak byłby nieprzytomny i wypuścił, chociaż strasznie korciło go by obić mu te słodką buźkę. Nawet mógłby to zrobić; obić go, dać nadajnik i puścić by dzieciak sam doprowadził ich do skarbu czy co to tam było ukryte.   
- Doprawdy? - Nathan udał zdziwionego, jakby dopiero od tego mężczyzny dowiedział sie tej informacji - Może mógłby być pan tak miły i powiedzieć mi z jakiego powodu Watykan i Zgromadzenie są tak bardzo zainteresowani tymi artefaktami? – aż bolało go, że bawią się i tracą czas na takie sztuczne uprzejmości.
- Nathanealu, doskonale wiesz dlaczego - odparł Santhez i skinieniem ręki dał komuś znać. Na monitorze wielkiego ekranu telewizora pojawiło się nagranie z muzeum ukazujące moment, w którym Nate doznał wizji. Najwidoczniej w pokoju były kamery. Do Nathana dotarło, że wszyscy byli obserwowani; wszystko i wszyscy. I nie ma jak za bardzo przybrać jakiejkolwiek linii obrony i zaprzeczenia. Ale postanowił jeszcze trochę pograć na zwłokę.
- Już nie można poczuć sie źle? - zapytał, ukrywając zaniepokojenie. Uśmiechnął się niewinnie, chociaż dobrze wiedział, że Santhez tego nie kupi.
- Obaj znamy prawdę, Natanealu - odpowiedział, uśmiechając sie kpiąco - Wiesz, że mam dla ciebie dwie propozycje - dodał, podniósł się i podszedł do Cartera. Mężczyźni patrzyli sobie w oczy, jakby się mierzyli na pojedynku. Nathan za nic w świecie nie chciał pokazać po sobie słabości i strachu, bo tak naprawdę był przerażony niesamowicie, mając w świadomości fakt iż ci ludzie są niepoczytalnymi fanatykami i barbarzyńcami, którzy nie zawahają się przed zadaniem mu niesamowitego cierpienia byle dostać to, czego pragną. To była też najnormalniejsza reakcja w tych warunkach, bo przecież był zwykłym archeologiem, prawda? Młodym mężczyzną, który nigdy nie miał do czynienia z przemocą, terroryzmem, bólem… Błąd!
Nigdy nie był zwykłym chłopakiem i wiedział to bardzo dobrze. Wszystko w jego życiu miało jakiś głębszy sens, jakieś znaczenie i swój cel. A teraz miał dać dosłowny dowód swej wiary i lojalności ideom jakie wyznawał. I to go przerażało; myśl, że nie będzie wystarczająco silny. Że ulegnie, byle tylko zostać ocalonym. Ale ocalonym od czego? Bólu i cierpienia na tym ziemskim padole? Bardziej go przerażała wizja nieskończoności w piekle za wyparcie się wiary, aniżeli to, co niewątpliwie szykowali dla niego członkowie Zgromadzenia Czaszek. Tylko skąd i ile tak naprawdę wiedzieli o artefaktach? Nathan jednak wątpił by Santhez zechciał podzielić się tą informacją. No chyba, że zgodzi się na współpracę.
 - Zgromadzenie ma swoje własne powody – odparł wymijająco Santhez a Nathan zrozumiał, że mężczyzna nie wie dlaczego tak naprawdę szukają tych artefaktów. I wiedział, że Santheza za bardzo to nie interesuje; tylko fakt ile dzięki temu zyskają. Co innego Fanatyk. Ten szaleniec nawet Nathana przerażał. Co jak co ale nie chciał skończyć jako ofiara złożona na świętokradzkim całopaleniu.


Los Angeles - Stany Zjednoczone

Spał, kiedy jego komórka zadzwoniła. Telewizor wciąż grał. Wraz z Anabell musieli usnąć pod koniec filmu, jaki oglądali. Wiedział, że nie dzwoni nikt z pracy ponieważ był poza rotacją; wolny weekend tylko dla niego i jego rodziny. Zatem niepewnie, lecz szybko by nie obudzić śpiącej obok na kanapie córki, odebrał telefon. Nie spodziewał się usłyszeć tego głosu po drugiej stronie słuchawki.
- Nadszedł dzień zapłaty, Mayky – usłyszał znajomy głos byłego przełożonego. Wszyscy wiedzieli, że ten dzień nadejdzie, a skoro Syriusz dzwonił do niego w środku nocy i to na dodatek w weekend, oznaczało tylko, że sprawa jest poważna.
- Co trzeba zrobić?- zapytał. Tu nie było miejsca na zastanawianie się. To dzięki Nico zostali oczyszczeni i mogli wrócić do pracy, i przede wszystkim, do rodzin. Dzięki braciszkowi jego córka dorasta w pełnej, normalnej rodzinie. Bo chociaż oficjalnie sprawą zajął się Haker Widmo, oni wiedzieli kim tak naprawdę był tajemniczy sprzymierzeniec siejący postrach w środowisku przestępczym.
- Na maila Modo podeśle ci zaszyfrowany plik - przekazał Syriusz i rozłączył się.


Jerozolima – tajna siedziba kościelna

Byli zaskoczeni wyposażeniem pokoi jakie znajdowały sie w piwnicach
kościoła. Oprócz sal konferencyjnych i operacyjnych, znajdował sie również salon rekreacyjny, gdzie na spokojnie można było omawiać wszystkie szczegóły misji. Chcieli zapewnić bezpieczeństwo i pewien komfort bliskim Nathana, podczas gdy oni będą skupiać sie na odbiciu Cartera Juniora z rąk tych szaleńców. Do tajnej siedziby sprowadzili również ojca Rafaela. Miejsce franciszkanina w przewodniczeniu pielgrzymki zajął inny zakonnik. Syriusz wiedział, że znajomy ksiądz będzie dobrze służył im radą i wsparciem duchowym. Sam również potrzebował wsparcia kogoś bliskiego, kogoś kto udzielił jemu i jego zespołowi schronienia, gdy byli w potrzebie. Whitening nie myślał by kiedykolwiek było możliwe spotkanie ich wszystkich razem po latach, ale jeśli miał być szczery ze sobą, to nawet w najczarniejszych snach nie przypuszczał, że będzie to w takich okolicznościach. Zawiadomił większość swojego starego zespołu. Modo poszukiwał tych, do których on nie mógł dotrzeć. Musieli jak najszybciej odnaleźć ich małego braciszka i ten fakt nie podlegał żadnym dyskusjom. Wiedział, że nie ważne co pozostali jego dawni kompanie teraz robili lub gdzie przebywali i jak ważne te zadania były, wiedział, że rzucą wszystko i na przysłowiowe złamanie karku przybędą z odsieczą.
Teraz natomiast czekało ich ustalenie, gdzie mają przeciek i jak to mogą wykorzystać na swoją korzyść. Agent wiedział, że swoim ludziom może zaufać, że ich nie zdradzą, bo sami byli już w takiej sytuacji, a poza tym mieli dług u Nico. W tej chwili Syriusz wiedział, że zaufaniem musi ograniczyć wszystkich i wszystkich wziąć pod uwagę przy poszukiwaniach wtyczki. Profesor Carter udostępnił im listę uczestników ekspedycji z Bega, niedawnego wyjazdu do Yale oraz osób będących na konferencji. Musieli sprawdzić wszystkich, nie tylko w agencji ale i poza nią. Watykanista natomiast udostępnił im tyle informacji na temat Santheza ile mógł, na ile Watykan i ich zasada milczenia mu pozwalały. Najbardziej zaniepokoiła ich informacja o doktorze Jugodinie, który pracował dla Zgromadzenia oraz o jego ofiarach. Syriusz i Jake starali się nie myśleć o tym, co ten szaleniec mógł zrobić ich małemu bratu. Woleli koncentrować się na działaniu. Niestety tak dobrze nie mieli bliscy Nathana. Profesor, André oraz Susan nie potrafili odnaleźć się w tej sytuacji. Musieli całkiem zdać się na doświadczenie agentów federalnych i modlić by w porę uratowali Nathana.
- Dlaczego właściwie Zgromadzenie interesuje się Nathanem? – zapytała Susan. Nie dawało jej to spokoju. Owszem, rozumiała zainteresowanie artefaktami, tym iż Santhez może chcieć się zemścić za to, że Nate go postrzelił, ale tu chodziło o coś więcej.
- Bo miał wizję – odparł ojciec Rafael, zanim ktokolwiek go uciszył – Oni maja prawo wiedzieć. Nico strasznie się tego obawiał – franciszkanin spojrzał znacząco na księdza DiPiatze.
- Posiada ogromny dar boży – przytaknął zakonnik.
- Który jest również przekleństwem – zauważył właściwie ojciec Rafael – Wie ksiądz doskonale o tym. Jest tu po to by powstrzymać nas za wszelką cenę. Watykan chce wiedzieć ile my sami wiemy, ale nie weźmie czynnego udziału w tej walce. Dlaczego księże? Oni nawet bez Nico mogą dotrzeć tam, gdzie nie chcecie – zaatakował watykanistę franciszkanin.
- Bez artefaktów nic nie mają – odparł DiPiatze. Wiedział, że jest tu na pozycji
straconej, bo ci ludzie chcieli wyłącznie odzyskać bliską im osobę, jednakże na kartach Kościoła zawsze wielu było męczenników. Jeśli będzie trzeba, dla dobra ogółu poświęcić jedną osobę, są gotowi to uczynić.
- Nic ich nie powstrzyma. Jeśli my mamy szpiega to i wy go macie – rzucił gniewnie Syriusz. Miał ochotę rzucić się do gardła temu klesze, ale powstrzymywał się przez wzgląd na Nico i ojca Rafaela.
- Powinniśmy działać razem – dołączył do rozmowy Digget – Wspólnie możemy ich powstrzymać i nie dopuścić do odkrycia tego, czego Watykan tak się obawia. Ale najpierw odzyskajmy naszego chłopca – trafnie ocenił sytuację. Jeśli obie strony przestaną na chwile mieć tajemnice między sobą, to współpraca wyjdzie im na dobre.
- Zatem do dzieła – przytaknął na propozycję ksiądz DiPiatze, uśmiechając się łagodnie.
 - Ustalmy też zawczasu – zastrzegł Syriusz ostro. Chciał mieć wszystko wyjaśnione i ustalone. Czarno na białym – Odzyskamy Nico i nie będziemy wnikać, o co chodzi z tymi waszymi artefaktami, tajemnicami. Nico zawsze powtarzał, że co ma zostać ujawnione ujrzy światło dzienne, a co ma być utajnione, nigdy nie wyjdzie z zakamarków cienia. Mnie nie obchodzi, co ma z czym związek. Chcę jedynie odzyskać brata – oznajmił stanowczo. Nikt z przyjaciół Nathana, jego ojciec i z zebranych tu obecnych nie widzieli tak zdeterminowanej osoby i gotowej zrobić wszystko dla Nathana. W André pojawił się cień zazdrości. Ten oto mężczyzna, który na pierwszy rzut oka wygląda jak groźny przestępca, zajął jego miejsce przy boku Nathana i stał się mu jeszcze bliższy niż kiedykolwiek André był. Natomiast Richard Carter był w pewien sposób wdzięczny, że jest ktoś, kto zrobi wszystko by odzyskać jego syna. I chociaż wiedział, że w pewnym stopniu cała sprawa jest również z winy Whiteninga, to jednak Carter Senior doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego jedynak umiał postawić na swoim i jak się zaprał nie było silnych by odwiedli go od postanowień. Rzeczywiście współpraca mogła im się przysłużyć bardziej niż wzajemne blokowanie działań, ponieważ obie strony musiały podświadomie zdawać sobie sprawę z tego, że sami w tej walce sobie nie poradzą.
 - Ale nie porwali go tylko dlatego, prawda? – zapytała niespodziewanie Susan – Nathan jest geniuszem wśród naukowców, więc mogą chcieć go zmusić by pomógł im odnaleźć to co chcą – oznajmiła, czym przypomniała Standburgowi i Whiteningowi o jeszcze jednej sprawie. 
 - Nate zajmuje się również hackerstwem – zaczął niepewnie Phillips – Pamiętam jak raz użył swoich możliwości by pomóc jednej osobie.
Jake i Syriusz wymienili tylko szybkie, znaczące spojrzenia ze sobą. Mieli cichą nadzieję, że jednak Santhez nie dowiedział się, że Nico to haker Widmo.
 - Nie wiadomo czego tak naprawdę może chcieć Fanatyk ale jeśli o niego chodzi to zapewne będzie chciał zmusić Nathana by pomógł im odszyfrować zagadkę egipskiego księcia z Suriname. Zatem tym bardziej powinniśmy się spieszyć – stwierdził smętnie Digget. Nie cierpiał takich sytuacji, zwłaszcza kiedy nie mieli wsparcia od strony władz lokalnych. Najwyraźniej Zgromadzenie miało tu wszystkich w garści.  


Willa na przedmieściach Damaszku

Santhez ruszył ku drzwiom i zatrzymał się.
- Zapraszam, doktorze - rzucił uprzejmym tonem, w którym było czuć sarkazm  i podstęp. Z eleganckiego pokoju długim korytarzem przeszli do innego pomieszczenia. Weszli do pokoju, na którego środku stał fotel dentystyczny z oparciami na ręce, przy których wisiały skórzane pasy. Obok stał stolik z jakimiś narzędziami. Nico wzdrygnął się na ten widok. Syriusz, pośpiesz się, pomyślał.
- Mam nadzieję, że ten widok dał ci do myślenia - odezwał się Santhez, stając tuż za plecami Nathana, który omal aż mentalnie nie podskoczył ze strachu - A teraz propozycje, mój drogi. Z własnej woli przystąpisz do Zgromadzenia i będziesz z nami współpracował i pomożesz nam rozwiązać zagadkę egipskiego księcia z Surineme oraz tych artefaktów z Bega, albo będę zmuszony powierzyć cię w ręce tegoż oto doktora - Santhez wyjaśnił zasady tejże nieprzyjemnej ‘zabawy’. Samo spojrzenie w stronę doktora potrafiło zmrozić człowieka. Mężczyzna miał wypisane na twarzy okrucieństwo.  
Nathan zamknął na chwilę oczy. Czuł jak serce wali mu w klatce piersiowej,       
a przed oczami błyskawicznie stanęły mu twarze bliskich mu osób. Czuł rosnącą panikę i przerażenie. Gdyby tylko mógł uciec, ale wiedział, że jest bez szans. Przez chwilę kusiła go opcja przystania na propozycję Santheza. Zgodzi się tymczasowo na współpracę i będzie czekał na ratunek ze strony Syriusza i innych agentów. Ale co jeśli Syriusz nie zdąży na czas? Co jeśli przyczyni się tym sposobem do cierpień innych? A przede wszystkim wyrzeknie się swej wiary i tego, o co tak bardzo walczy. Czy ratowanie własnej skóry jest ważniejsze od życia miliona istnień? Przecież może stchórzyć… Tyle, że on nie jest tchórzem. Tylko, że ten Jugodin łatwo może go złamać. Widział to w oczach mężczyzny. A przecież w ciągu tych siedmiu lat, podczas których pracował jako haker Widmo współpracując z różnymi organizacjami i agencjami zwalczającymi przestępczość, poznał wiele sekretów. Jako haker jest w stanie włamać się do każdej bazy danych, do najbardziej strzeżonych programów. Bo jeśli tylko powie Santhezowi, to co mężczyzna chce wiedzieć na temat artefaktów, to co go powstrzyma przed wyciągnięciem od niego poufnych i tajnych informacji rządowych? Jeśli tylko ponownie zagrozi mu wtedy torturami, ponownie ulegnie narażając wiele istnień. A jeśli dodatkowo zażąda by stworzył dla nich broń masowej zagłady? Przecież jak raz wstąpi do Zgromadzenia to nie pozwolą mu żywcem opuścić ich szeregów. Nie jest przecież Judaszem, który sprzedaje swojego Mistrza za marnych trzydzieści srebrników. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je[1] zabrzęczało mu w uszach. Wtedy machinalnie sięgnął prawą ręką do kieszeni spodni. Wiedział, że go przeszukali ale najwyraźniej postanowili pozostawić ten jeden przedmiot nietknięty. Nico wyczuł ironię w tym wszystkim. Od razu skojarzyli mu się męczennicy kościoła katolickiego, którzy ginęli za wiarę bądź w obronie własnych wierzeń i przekonań. Nie dorównywał im, ale jeśli oni mieli siłę od Boga, to i on ją będzie miał, tylko musi zawierzyć. Bo to wszystko musi mieć głębszy sens. Może w ten sposób uda mu się opóźnić działania Zgromadzenia i uda mu się chociaż uratować kilka osób? Nie może zawieść tych, których kocha. Momentalnie przypomniał sobie dziwne spotkanie ślepego starca i jego słowa, które wyryły się w jego pamięci. Czy jest gotów umrzeć w imię wiary? Ścisnąwszy paciorki różańca, otworzył oczy.
Podjął decyzję.
- Jease reconcha[2] - rzekł twardo i stanowczo Nico, poddając się całkowicie woli Niebios i ufając iż zostanie ocalony, jeśli nie od tortur doczesnych, to przynajmniej wiecznych.


[1] (Mt 16, 25-26)
[2] (z hebr.) Bądź wola Twoja

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz