Czy wiedział na co się decyduje? Czy myślał, że jest w stanie nie
złamać się i nie błagać o litość,
obiecując, że wszystko powie, o cokolwiek zapytają? Co on właściwie sobie
myślał? Nie myślał, w tym sęk. Po prostu wiedział, że tak trzeba dla dobra ogółu.
Tu chodziło o całą ludzkość, wiedzę wychodzącą poza pojmowanie zwykłego
śmiertelnika i coś jeszcze, do czego jeszcze sam nie doszedł bo nie było czasu.
Wiedział jedno - nie może pozwolić by dostało się to w ręce tych szaleńców,
którzy bez problemu wyłowili by trzecią wojnę światową i podporządkowali sobie
wszystkich i wszystko, pogrążając ludzkość w totalnym chaosie. Chociaż on
sam do końca nie rozumiał ogromu i znaczenia tego co mogliby odkryć, ale
wiedział, że są sprawy, które nie powinny nigdy ujrzeć światła dziennego.
Istnieją nieodgadnione zagadki i sekrety, które mają pozostać w ukryciu
zapomniane na wieki, bo ich poznanie mogłoby mieć katastrofalny skutek dla
ludzkości. Wielu archeologów, naukowców i poszukiwaczy skarbów nie liczyło się
w ogóle z tym, uważając, że wszystko należy odkryć, z czym on nie zawsze się
zgadzał. I przez to często miał problemy z akceptacją w środowisku naukowym.
Wychodził myśleniem poza otoczkę, szerzej interpretował pewne zagadnienia,
bardzo trafnie przy tym, lecz pozwalał by jego sumienie religijne i etyka
zawodowa odgrywały ważną rolę w tym, co robił, co mówił i decydowały o dalszych
krokach postępowania, często niezgodnych z zamierzeniami innych.
A teraz
był tu, pozostawiony na pożarcie tym potworom, tak nieludzko przerażony iż czuł
nieprzyjemne ciążenie w klatce piersiowej. Miał nadzieję, że nie popełnia
życiowego błędu. Że jego wysiłki zostaną wynagrodzone, a przede wszystkim
modlił się by nie uległ pokusie by ratować własne życie i nie przyłączył się do
tych szarlatanów.
Santhez zrozumiał cytat Nowego Testamentu i chociaż nie był
zadowolony z tego, ponieważ nie sądził, że Nathan będzie stawiał opór; miał
nadzieję, że młody doktor będzie rozsądniejszy pod tym kątem. Jednakże Santhez
nie był znany ze słabości czy sentymentów. Słowo sie rzekło.
- Jak sobie chcesz
- Santhez syknął i dał znać dwóm swoim ludziom by podeszli - Zacznij powoli,
może zmądrzeje i opamięta się - zwrócił się bezpośrednio do doktora Jugodina.
Mężczyzna tylko prychnął pogardliwie i ruszył do innego pomieszczenia, które
było przyległe do tego, w którym się znajdowali. Strażnicy dali znać Nathanowi
by też udał się w tym kierunku.
Kiedy tylko Nathan przekroczył próg pomieszczenia, przez moment
zawahał się. Pokój był niewielki, z odrapanymi ścianami, bez okna. Z sufitu zwisał
hak, a na ścianie wisiała żarówka obleczona metalowym kloszem. Wydawało się iż
powietrze w tym pomieszczeniu zastygło, było duszne i lepkie. Przez dosłownie
sekundę miał ochotę powiedzieć, że powie im wszystko co chcą usłyszeć, ale
odepchnął tę myśl. Stawka była o wiele wyższa i cenniejsza niż nawet jego
życie. Nim zdołał się zorientować, jeden z najemników za pomocą noża rozerwał
jego koszulę i po prostu zerwał mu ją z ciała. Drugi chwycił go za ręce i mu je
skrępował długim, kolczastym, starym łańcuchem, tak iż kolce wbijały mi się w
przeguby z zewnętrznej strony. Następnie szarpnięciem dali mu do zrozumienia by
podszedł na środek pomieszczenia i brutalnie podwiesili go na haku, tak iż
lekko dyndał rozciągnięty boleśnie pół metra nad ziemią, a kolce łańcucha
boleśnie wbijały się w jego nadgarstki. Jugodin podszedł do niego ze
złowróżbnym uśmiechem na twarzy, jaki wypełzł mu na niej. Jego przenikliwe,
stalowe oczy badawczo oglądały ciało Nathana, jakby robił inspekcje miejsc
odpowiednich do zadania bólu. Wykonał jeden błyskawiczny ruch i zerwał plaster
opatrunkowy z rany jaką zadali Nathanowi ludzie Santheza. Rana była zaszyta na
szybko i w każdej chwili mogło dojść do pęknięcia szwów. Jednak nie była zbyt
głęboka by wyrządzić poważniejsze szkody. Nathan zaplótł dłonie wokół łańcucha,
jakby szukając wsparcia, lecz tylko poranił sobie bardziej wewnętrzną część
dłoni. Doktor Jugodin zszedł z jego pola widzenia i zaszedł go od tyłu. Młody
Carter nie mógł zobaczyć, co jego oprawca szykuje, by chociaż mentalnie
odrobinę przygotować się na to co nieuniknione. Ciszę przerwało niespodziewane smagniecie
bicza. Z gardła Cartera wydobył sie rozdzierający i przeraźliwy krzyk. Oprawca
zaskoczył go gwałtownością. Nathan nawet nie miał jak zagryźć lub zacisnąć
zębów. Nawet nie zdołał tego zrobić, gdy spadł kolejny cios, a za nim dwa
następne, a po nich kolejne. Starał się tłumic krzyk, nie chcąc im dać
satysfakcji, ale z każdym kolejnym razem było coraz gorzej z zachowaniem
milczenia. Wiedział, a bardziej czuł, że rzemień nie przerwał skóry. Miał
zostawić ślad, ale nie zranić za mocno. To było dopiero preludium do tego, co
doktor Jugodin zamierzał uczynić. Ostatni, najsilniejszy cios spadł gwałtownie
i ciął skórę do krwi. Pot spływał po całym, drżącym z gorąca, bólu i wyczerpania
ciele młodego mężczyzny, podrażniając przy tym świeżo powstałe rany. Nathan
oparł głowę o ramię próbując unormować oddech. Gardło zaczynało go boleć od
krzyczenia. Wiedział, że musi coś zrobić. Próbował przypomnieć sobie techniki
medytacji i oczyszczania umysłu jakich kiedyś uczył się w klasztorze, by mógł
odciąć się od tego co mu robiono. Przerwa jednak boleśnie za szybko sie
skończyła. Tym razem Jugodin podszedł do niego z niewielkim, lecz podejrzanym
przedmiotem wyglądającym niczym niewielka latarka. Na twarzy Jugodina malował
się lekki uśmiech satysfakcji z wstępnego wyglądu jego dzieła. Mężczyzna jedną
dłonią obleczoną w lateksowa rękawiczkę chwycił w stalowy uścisk zraniony bok
Nathana, a drugą, w której trzymał przedmiot, przytknął najpierw do brzucha, a
potem do klatki piersiowej. Trwało to zaledwie sekundę, ale prąd jaki przeszył
ciało Nate’a wywołał silny ból i niemal konwulsyjne drżenie ciała. I tym razem
młody, torturowany mężczyzna, nie zapanował nad krzykiem. Na dwóch razach się jednak
nie skończyło. Prąd przeszywał ciało Nico jeszcze pięciokrotnie. Kiedy ostatnie
drgawki minęły, Nico niespokojnie uniósł głowę by zobaczyć, gdzie jest jego
oprawca, bowiem niespodziewanie poczuł w pomieszczeniu duszący zapach dymu
tytoniowego. Jugodin usiadł na krześle na wprost niego i ze stoickim spokojem,
przyglądając mu się, palił papierosa. Do pomieszczenia ponownie wszedł Santhez.
- Mam nadzieję, że
przemyślałeś moją propozycję i tym razem będziesz rozsądniejszy - odezwał się
usatysfakcjonowany widokiem. Miał nadzieję, że Carter się złamie, lecz nie
spodziewał się tego, co młody mężczyzna mu odpowie.
- Dla większej
chwały Bożej! - powiedział po łacinie Nico i utkwił surowe spojrzenie w
obu mężczyznach.
- Wiedz, że ja bym to inaczej rozegrał,
chociaż ten bark wciąż mi doskwiera… - mężczyzna pomasował bark, który wtedy w
klasztorze przestrzelił mu Nathan. Za to obił by szczeniakowi mordę i pozwolił
na krótką rundkę z Jugodinem. Ale dalszą cześć planował już jego zwierzchnik –
Fanatyk ma wobec ciebie znacznie inne plany dlatego przemyśl to jeszcze raz…
- Skoro tak... -
syknął Jugodin, kiedy Nathan nie odpowiedział, podszedł do niego i chwytając
swą chudą, żylastą ręką go za szczękę - Niech teraz twój Bóg cie ocali! - dodał
i spoliczkował Nathana, a następnie obaj z Santhezem po prostu wyszli z
pomieszczenia pozostawiając Nathana samego.
Izrael - tajna siedziba Watykańska
Doktor Elizabeth Ohara była przydzieloną im lekarką, bo wiedzieli,
że jeśli odnajdą Nathana to będą potrzebować fachowej pomocy. Elizabeth znała prywatnie
od kilku już lat rodzinę Carterów, a przede wszystkim znała ich akta medyczne.
To ona była jednym z lekarzy, który próbowali usunąć tajemniczą bliznę z
przegubu Nathana i to ona zadecydowała by nie robić zabiegu. Kobieta również
miała za sobą dwuletnią współpracę z wojskiem, a od trzech lat współpracowała z
agencją FBI. Była nie tylko świetnie wyszkolonym lekarzem pierwszego kontaktu,
lecz również psychiatrą, z czego właśnie miała habilitację. Była piękną kobietą
po trzydziestce, o mahoniowym kolorze włosów, jasnej cerze i szaro-zielonych
oczach. Szybko została wprowadzona w sprawę i zajęła się pierwszym pacjentem.
Syriusza ręka po zderzeniu ze ścianą nie wyglądała za dobrze. Co prawda kości
były całe, ale zdarł sobie skórę z knykciów, nie licząc siniaków, które powoli
zaczynały się formować na feralnej ręce. Na szczęście doktor Ohara miała już
doświadczenie z osobnikami pokroju agenta Whiteninga i umiała doskonale sobie z
takimi jak on poradzić. Syriusz nie chciał słyszeć o opatrywaniu jego dłoni, bo
to tylko zajęło by jego cenny czas, a poza tym nie potrzebował tego. Lekki ból
ręki przynajmniej odciągał jego uwagę od obwiniania się za to, że nie zdołał na
czas dotrzeć do przyjaciela.
- Cierp sobie ile
chcesz - zaczęła stanowczo Ohara przemywając jego dłoń środkiem dezynfekującym
- Ale jeśli ręka za bardzo spuchnie i wda się infekcja nie będziesz w stanie
utrzymać w niej broni, a przecież nie tego chcesz - użyła doskonałego,
podchwytliwego argumentu. Syriusz przemilczał. Wiedział, że miała rację, co nie
zmieniało faktu iż nie cierpiał tego bezczynnego siedzenia. Nagle jego komórka
zadzwoniła, przerywając niezręczne milczenie obojga ludzi, który tylko
wymieniali się surowymi, nerwowymi spojrzeniami. Odebrał ją zdrową ręką.
- Tak? - rzucił oschle
do słuchawki.
- Modo przesłał nam informacje o Miguelu.
Młodszy braciszek pełni funkcję rekrutatora do Zgromadzenia - usłyszał w
słuchawce głos Mayky’ego - Tylko jest
mały problem. Najwyraźniej usłyszał, że go szukamy, bo zapadł sie pod ziemię.
- Kurwa mać! -
przeklął Whitening, nie zwracając na srogie i karcące spojrzenie doktor Ohary -
Szukajcie! Macie smarkacza wykurzyć z jego pieprzonej nory! - rozkazał
wściekły, rozłączając się. Wszystko miało iść gładko i bez problemów, ale nigdy
nie ma aż tak pięknie. Ich ludzie jeszcze szukali przecieku. Mieli kilku
kandydatów, ale przeczucie Syriusza stawiało na Lou Palmera, zastępcę Diggeta.
Whitening nie lubił obleśnego, tęgiego analityka i zawsze jawnie okazywał swą
niechęć. Jeśli by dotarli do młodego Santheza mogliby wykorzystać przeciek, by
dostarczył informację o wymianie. Taki był plan. Ale najpierw jego ludzie muszą
znaleźć smarkacza. Syriusz tylko modlił się by Nico wytrzymał. By był
wystarczająco silny, lub na tyle mądry by im powiedzieć, co chcą usłyszeć. I
jeśli Syriusz miał być ze sobą szczery, wolałby by Nico powiedział wszystko co
wie. Nie ważne jak cenne są te informacje. Jego nie obchodziło, to co chce
Kościół i Watykan ukryć przed całym światem. Chciał by jego mały braciszek
wrócił do nich cały i zdrowy. Ale najwyraźniej Niebiosa szykowały dla nich
zupełnie inny scenariusz. A na dodatek znając Nico, to pewnie nabierze wody w
usta i prędzej da się pokroić żywcem niż pisnąć choć słówko. Pieprzony uparciuch, warknął w myślach
Whitening. Syriusz starał sie nie wyklinać Boga, ale wiedząc do czego był
zdolny doktor Jugodin, przychodziło mu to z trudem. Tak jak i reszta nie
należał do grona gorliwie wierzących, jeśli w ogóle byli wierzącymi. Ojciec
Rafael nigdy nie namawiał ich by się nawrócili lub pogłębili wiarę. Po prostu
czynami i swym zachowaniem starał się im przekazać, o co tak naprawdę powinno
chodzić przy wyznawaniu jakiejś religii. Podziwiał jednak Nico za jego
bezgraniczną wiarę i miał nadzieję, że to pozwoli mu przetrwać najgorsze.
Spojrzał na swoją
oparzoną rękę i poruszał ostrożnie palcami. Bolały, ale na szczęście nie musiał
więcej przejmować się tym iż mogła dostać sie jakaś infekcja.
- Dzięki - rzucił
suchym, chłodnym tonem i wyszedł z niewielkiego pokoiku, który zajmowała pani
doktor. Musi zabrać się do pracy, zająć czymś swój umysł, a przede wszystkim
zebrać dowody na to, że nie myli się co do Palmera.
Damaszek - siedziba Santheza
Santhez stał w swojej bibliotece, gdzie zamiast okna była
interaktywna ściana. W pomieszczeniu panował półmrok, który rozświetlały
pojedyncze świece ustawione z dala od
cennej kolekcji ksiąg. Na ekranie widać było sześć osób, których sylwetki były
ukryte w cieniu, tak iż nie można było dostrzec rysów twarzy. Jedyne co było
charakterystyczne w ich wyglądzie to służbowy, elegancki ubiór oraz przed
każdym z nich wbity w blat stołu był sztylet.
- Jak idzie
przesłuchiwanie? Przystał na propozycję? – zapytał jeden z
przewodniczących Zgromadzenia zmodyfikowanym głosem.
- Niestety jest uparty. Można było się tego
spodziewać, ale zapewniam, że teraz po tej pierwszej turze zacznie śpiewać i
pójdzie na współpracę. Nie sądzę by był aż tak szalony – oznajmił Santhez,
pewny swych słów. Za jego plecami pojawił się Jugodin.
- A pan doktorze, co sądzi o naszym młodym,
cudownym chłopcu? – zapytał kobiecy głos.
- Uwielbiam takich łamać i słuchać jak błagają
o litość – odparł chłodno, po czym dodał – Interesuje mnie jego umysł. Jest
ciekawym obiektem doświadczalnym. Za waszą zgodą wytestuję jego wytrzymałość na
ból i hart ducha.
- Zmuście go do mówienia a jeśli będzie wciąż
upierał się przy swoim, ma doktor wolną rękę. Jeśli my nie poznamy sekretu jego
wizji, to zrób wszystko by i Watykan wraz z innymi agencjami nie poznali –
oznajmił surowo kolejny z mężczyzn.
- Tylko go nie zabijaj – rzucił lodowato druga
z kobiet – Fanatyk sobie tego życzy – Fanatyk. Człowiek widmo i enigma. Znali
go tylko pod takim imieniem ale jak nazywał się naprawdę tego już nie
wiedzieli. Nigdy nie pojawiał się osobiście. Zazwyczaj przy rozmowach była jego
kobieta, która była równie niebezpieczna jak jej szef - Zadaj niewyobrażalny
ból ale nie zabijaj. Może się jeszcze przydać. Dajcie jednak im do zrozumienia,
że to my rozdajemy karty i nie zawahamy się przed niczym. Będzie to również
zmyłka dla mediów. Namówimy ludzi z Hamasu by przyznali się iż stoją za
porwaniem, a jeśli nie Hamas to na pewno znajdzie się ktoś chętny. Uznają to za
napaść na tle religijnym, skoro nasz cudowny chłopiec chce zgrywać męczennika,
takim go świat zobaczy. Zostanie złożony na ofiarę. Będzie to też cios w
naukowców Amerykańskich i Brytyjskich, jako że obaj Carterowie mają podwójne
obywatelstwa. Dodatkowo będzie to cios poniżający dla agencji rządowych bo
porwaliśmy naukowca sprzed ich nosa – oznajmiła chłodno.
Po tych słowach
nastąpiło zakończenie transmisji. Santhez podszedł do stolika i chwycił za
szklaneczkę brandy.
- Czas wracać. Nie każmy naszemu cudownemu
chłopcu zbytnio na siebie czekać – zakpił Santhez, odstawiając szklaneczkę i spoglądając
na towarzysza.
- Mam nadzieję, że jednak nie zmądrzał bo
sprawia mi przyjemność obcowanie z nim – odparł Jugodin zaplatając ramiona na
plecach.
* * *
Wrócili dopiero po trzech godzinach, które dla Nico było
wiecznością. Ramiona już mu mdlały i boleśnie drżały z wysiłku, a kolce
uwierały w skórze. Plecy paliły, a w głowie szumiało. Każdy łyk powietrze był
powiązany z bólem. Dlatego spowolnił oddech, tak jak tego uczył go Darren w
klasztorze. Mężczyzna w zespole Syriusza był najlepszym snajperem. Starał się
wyciszyć umysł i skoncentrować na oddychaniu. Panika w niczym by mu nie
pomogła, tak samo jak koncentrowanie się na bólu. Wiedział, że musi wytrzymać
jak najdłużej by dać Syriuszowi możliwość odnalezienia go. W pomieszczeniu
dalej było duszno i parno. Do tego dochodził smród wcześniej palonych
papierosów, jego krwi i potu. Miał świadomość iż jego organizm odwodnił się
poprzez narkotyki, stres i warunki klimatyczne. Nie czuł potrzeby wypróżnienia
i miał nadzieję, że tak pozostanie. Nie potrzebował takiego typu upokorzenia.
Poruszył ponownie rękoma w nadziei, że jednak łańcuch obluźni się i będzie mógł
wyswobodzić ręce. Gdyby łańcuch nie zawierał kolców, łatwiej byłoby mu uwolnić
je. A tak, tylko jeszcze bardziej otarł sobie nadgarstki i mocniej wbił kolce,
raniąc jeszcze dotkliwiej przeguby i dłonie. I tak jego prawa ręka, a zwłaszcza
to przeklęte znamię, paliło go już od dłuższego czasu. Wiedział dokładnie, co
Jugodnin i Santhez robią. Łamali go fizycznie i psychicznie. Był wycieńczony, a to był dopiero
początek. Jego wargi były spierzchnięte, a w gardle miał sucho. Zastanawiał się
czy już nie ochrypł od wcześniejszego krzyczenia. Zastanawiał się również nad opcjami ucieczki. Miał na to sporo
czasu. Chociaż był obolały, to jednak udało mu się rozejrzeć po pomieszczeniu.
Niestety, nawet jakby jakimś sposobem udało by mu się oswobodzić z tego okropnego
łańcucha, to i tak nie byłby w stanie wydostać się z pomieszczenia. Nawet jeśli
się wydostanie, to jakim sposobem miałby uciec wyszkolonym najemnikom? Bo, co
jak co, ale tych ludzi od razu idzie rozpoznać. Co prawda nie zwykłemu
człowiekowi, ale Nathan miał już do czynienia z podobnymi typami. Owszem, dużo
sam trenował, chodził na siłownię i uprawiał wspinaczkę wysokogórską oraz
nurkowanie, ale nie da rady stawić czoła uzbrojonym, wyszkolonym by zabijać,
najemnikom. Minęło kilka ładnych lat kiedy ostatni raz ćwiczył jakiekolwiek
sztuki walki, a raczej samoobrony. Darren i Mayky swego czasu uczyli go krav
magi – izraelskiego systemu samoobrony i walki wręcz. Jednak nie był
wystarczająco dobry by zdołać uciec, zwłaszcza, że był ranny. Próbował
podciągnąć się na łańcuchu i sprawdzić czy nie zerwie się pod ciężarem.
Próbował go też lekko rozhuśtać, lecz nadaremnie. Jeśli tylko z tego wyjdzie
cało, zmusi chłopaków by bardziej go przeszkolili w tych sprawach. Wiszenie i
czekanie było męczące i o to chodziło jego oprawcom. Jednak Nathan odkrył, że
zamiast mięknąć, on zaczyna odczuwać jeszcze głębszą determinację.
Gdy tylko to
odkrył, jak na zawołanie, do pomieszczenia wrócili jego dwaj oprawcy.
- Mam nadzieje, że
dało ci to do myślenia i nie będziesz się więcej upierał - lodowaty głos
Santheza zadzwonił mu w uszach. Postanowił jednak milczeć.
- Mój drogi,
milczenie na nic się zda. Powiedz, co chcemy wiedzieć, a skończą się twe
cierpienia - na twarzy Santheza zagościł obłudny, kłamliwy uśmiech.
- Dobro nie rodzi
się ze zła - odpowiedział ochrypłym głosem Nathan, cytując po łacinie Senekę.
- Dlaczego się tak
upierasz? - nie dowierzał Santhez. Dzieciak albo był głupi albo chciał zostać
męczennikiem - Nie upieraj się i tak powiesz nam wszystko - rzucił pewny
swego Santhez, dając znać dwóm swym ludziom. Jeden podszedł dźwigając coś
drewnianego ze sobą i stawiając przedmiot niedaleko, gdzie wisiał Nico.
Następnie z drugim najemnikiem opuścili Nico na ziemię. Młody mężczyzna
zachwiał się, lecz nie upadł. Mężczyźni szarpnęli łańcuchem i pchnęli Nathana
na przedmiot, który stał obok. Jak się okazało był to stary, drewniany klęcznik
do modlitwy, pewnie zabrany z jakiegoś zdewastowanego kościoła. Najemnik jednym
sprawnym ciosem powalił Nathana na kolana. Carter boleśnie upadł na drewniany
klęcznik. Jego wciąż związane łańcuchem ramiona ustawili jak do modlitwy;
zgięte w łokciach leżały oparte na drewnianej belce. Długi łańcuch
przeciągnęli, okręcili dwukrotnie na brzuchu Nathana lekko ściskając, a
następnie resztą opletli jego kostki, tak iż podczas ruchu łańcuch naciągał się,
a jego kolce wpijały się mocniej w brzuch Cartera. Jugodin z Santhezem usiedli
wygodnie na krzesłach na wprost niego. Santhez wyciągnął butelkę z wodą
mineralną, odkręcił ją i zamachał przed jego oczyma.
- Na pewno jesteś spragniony, Nathanaelu –
zakpił – To wszystko może się skończyć. Dostaniesz tyle pić i jeść ile
zechcesz. Wystarczy, że powiesz nam co zobaczyłeś podczas wizji. Podziel się z
nami tym maleńkim sekretem; o czym mówi karta z manuskryptu? – kontynuował
kuszenie przesłodzonym głosem.
Nathan spojrzał na
niego mętnym wzrokiem. Opadał powoli z sił. Za powiekami miał piasek. Kiedy
zmęczony nachylił się nad blatem klęcznika, łańcuch wpił mu się w ciało, raniąc
brzuch i kostki. Nie dbał o to. Musiał chwilę dać odpocząć zmęczonym ramionom.
Miał nadzieję, że niebawem zemdleje. Było mu duszno i słabo. Bolało go całe
ciało, a umysł krzyczał by się poddał. Kropelki potu spływały po jego ciele
jeszcze bardziej podrażniając rany. Propozycja była bardzo obiecująca i
kusząca, ale jeszcze wytrzyma; da czas Syriuszowi i chłopakom bo wierzył, że
jego przybrani bracia przybędą mu na ratunek. Zatem ścisnął związane dłonie,
splatając palce ze sobą. Zagryzł dolną wargę, wziął oddech i bojowo spojrzał na
Santheza. Nie da satysfakcji tym draniom. Spowolni ich działania. Da Syriuszowi
czas, a odpowiedzialnym za artefakty możliwość ich ukrycia. Jeśli będzie
trzeba, umrę za wiarę! Stanowczo postanowił.
- Błogosławieni
czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą - wycedził przez zaciśnięte
zęby, posyłając wyzywające spojrzenie Santhezowi.
- Co on bredzi? -
mężczyzna wzdrygnął się na spojrzenie młodego mężczyzny, pełnie boskiego
szaleństwa. Słyszał do czego są zdolni męczennicy i fanatycy religijni, i
najwyraźniej ten dzieciak należał do grona tych szaleńców. Santhez wolałby mieć
Cartera po swojej stronie, niż z nim walczyć. Przeszło go dziwne przeczucie, że
Carter może przysporzyć im jeszcze wiele niepotrzebnych kłopotów.
- Cytuje Osiem
Błogosławieństw - wyjaśnił kpiąco Jugodin - Głupiec! – warknął i spoliczkował
Nathana kilkakrotnie. On mu pokaże nowy rodzaj cierpienia, tak iż będzie błagał
swego Boga by pozwolił mu jak najszybciej umrzeć.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że to tylko
przedsmak tego, co cię tutaj może czekać – Santhez ponowił kuszenie, niczym
diabeł – Wystarczy, że zgodzisz się na współpracę. Powiesz, to co chcę wiedzieć
a skończą się twoje katusze. Zabierzemy cię w miłe miejsce. Współpraca może ci
się opłacić, mój drogi. Możesz się wzbogacić niewyobrażalnie. Z nami możesz
odkryć sekret zapisany na tej karcie czy rozszyfrować zagadkę egipskiego księcia,
a wiem, że sam również bardzo byś chciał poznać ten sekret – kontynuował
Santhez. Miał nadzieję, że jednak uda mu się przekonać Cartera do współpracy.
Nie tylko dlatego, że był świetnym naukowcem, ale i dlatego, że miał kontakty w
agencji rządowej, umiał inteligentnie nakłonić ludzi do współpracy, a przede
wszystkim do Santheza dotarła bardzo istotna informacja; Nathan Carter był w
kontakcie z tajemniczym, legendarnym Hakerem Widmo. Odkąd się pojawił osiem lat
temu, Zgromadzenie pragnęło pozyskać go dla siebie, chociaż doskonale
wiedzieli, że jest to osoba zwalczająca działalność taką jaką zajmowało się
właśnie Zgromadzenie Czaszek. Jednak członkowie Zgromadzenia zawsze uważali, że
każdego można przekupić; każdy człowiek ma swoją cenę. Santhez’a natomiast nie
zdziwiło, gdy jego informatorzy poinformowali iż Carter może mieć jakieś
powiązania z Widmem i jego tajemniczym Bractwem Smoków Podziemi, które
skutecznie zajmowało się wspieraniem wymiarów sprawiedliwości. I chociaż Widmo
zniknął niespodziewanie i nagle trzy lata temu, to teraz Santhez mógłby
wykorzystać Cartera, by haker się ujawnił.
- Diego – Santhez warknął na najemnika
stojącego przy drzwiach. Mężczyzna nieznacznie się zbliżył – Czy informatycy
znaleźli już sposób by skontaktować się z Bractwem i Hakerem Widmo? – zapytał.
- Pracują nad tym – oznajmił mężczyzna
ciężkim, hiszpańskim akcentem – Ponaglę ich – z tymi słowami wyszedł.
- Nie pomyślałem… - westchnął teatralnie i
spojrzał na Nathana, który ledwie klęczał na klęczniku. Podszedł do niego i
chwycił za blond włosy, podnosząc gwałtownie jego głowę do góry – Przecież nie
wystosowaliśmy żadnych żądań do Izraelskiego oraz Amerykańskiego rządu. Cóż z
nas za nieodpowiedzialni ludzie – prychnął z pogardą.
- Co masz na myśli? – zapytał Jugodin,
zachodząc Nathana od tyłu i kładąc na jego barki swoje, obleczone w lateksowe
rękawiczki, żylaste ręce.
Nathan pod tym
dotykiem zadrżał. Przysłuchując się temu wszystkiemu zdał sobie sprawę w jak
kiepskiej i niefortunnej sytuacji się znajdował. Przerażał go fakt iż Santhez
tyle wiedział o Bractwie i o Hakerze Widmo, z którym Nathan miał powiązanie. A
przynajmniej tak myślał ten szaleniec i Carter nie zamierzał go wyprowadzać z
błędu. Miał nadzieję, że Santhez ma kiepskich informatyków i nie zdołają
przejść zabezpieczeń jakie stworzył dla sieci Bractwa. Miał też nadzieję, że
Modo został poinformowany i wszczął alarm w Bractwie by wszyscy zachowali
wysoką czujność. Teraz był jeszcze bardziej zdeterminowany by niczego nie
powiedzieć tym szaleńcom.
- Możemy przecież wystosować żądanie, że
wypuścimy Cartera w zamian za Hakera Widmo – oznajmił nagle Santhez, jakby wpadł
na najgenialniejszy plan.
Nathan zadrżał pod
palcami Jugodina, który tylko krzywo się uśmiechnął.
- Ale przecież nie mamy zamiaru oddawać im
złotego chłopca – odparł i ostatnie słowa niemalże wyszeptał do ucha Nathana,
sprawiając, że młody mężczyzna nerwowo się poruszył, jakby chcąc strącić ręce
napastnika z siebie; ręce, które w wyimaginowany sposób paliły go w skórę.
Jakby był dotykany przez czyste, przeogromne zło w ludzkiej skórze.
Nathan zobaczył
tylko jak rząd białych zębów niebezpiecznie ukazuje się i układa w podłym
uśmiechu. Santhez pogładził go delikatnie po skroni.
- Widzisz mój drogi Nathanealu, mamy wobec
ciebie liczne plany i wolałbym byś ich nie zaprzepaścił, bo nie chcę cię złamać
aż tak bardzo byś do niczego się nie nadawał. A zapewniam, że doktor Jugodin
jest w tym fachowcem – zwrócił się do Cartera. Santhez wydał się pełen
podekscytowania i nie zapowiadało się by cokolwiek mogło wytrącić go z tego
stanu.
- Zastanów się – tuż nad uchem, ciężkim
rosyjskim akcentem zaczął Jugodin – Wydaj nam Widmo i powiedz, co chcemy
wiedzieć, to oszczędzimy ciebie – zapewnił.
- Zatem, jaka jest twoja odpowiedź? – zapytał
ponownie Santhez. Nathan był już tym zmęczony. Wszystko go bolało i czuł się
wypompowany. Stawianie oporu robiło się trudniejsze, ale wiedział, że musi
wytrwać.
- Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem
zwyciężaj![1] – odpowiedział
krótko.
- Uparty… uwielbiam łamać takich upartych –
syknął Jugodin i ręką dał znać dwóm najemnikom, a do trzeciego krzyknął – Wody!
Nim Nathan zdołał
zareagować, Jugodin chwycił go i powalił na ziemię, niedaleko klęcznika, na
którym było mu klęczeć. Nathan boleśnie uraził kolcami o związane z tyłu ręce.
Jego stopy, ugięte uderzyły również o betonową podłogę. Nathan wiedział, co się
szykuje. Widział nie raz w telewizji i czytał o tej technice tortur, zatem
zaczął się szarpać. Wiedział, że jest to bezcelowe bo nie da rady się uwolnić,
ale to była normalna reakcja organizmu i jego umysłu. Jeden najemnik trzymał go
za nogi, a drugi za barki. Po chwili pojawił się trzeci najemnik ze starym
ręcznikiem oraz kanistrem wody.
- Nathanielu, nie upieraj się. Wydaj nam Widmo
i powiedz, co zobaczyłeś w wizji, a przestaniemy – nad jego głową zamajaczył
Santhez. Jugodin chwycił Nathana za szczękę i ścisnął a drugą ręką chwycił za
ręcznik i zakrył nim twarz Cartera. Nowa fala paniki wezbrała w Nathanie, gdy
zasłonięto mu twarz. Chciał uciec, chciał by to wreszcie się skończyło. Nie
jest aż tak silny by wytrzymać. Miał ochotę zawyć z bólu i przerażenia. Ale
jeśli im powie… przecież wyda im samego siebie. Na dodatek jeśli tylko zacznie
mówić, to pociągną go całkiem za język. Wyda Bractwo i ludzi, na których mu
zależy, a nie może do tego dopuścić. Odpychał jednocześnie myśl, że niebawem
Santhez zacznie grozić skrzywdzeniem bliskich mu osób. Jego ojciec i krewni,
Syriusz i jego dawny zespół, zespół badawczy, z którym współpracował… Susan!
Nabrał z przerażeniem
powietrza, by tylko zostało ono zablokowane strumieniem wody. Zakrztusił się
ale nie miał gdzie wypluć wody, która wlewała mu się do ust, nosa, oczu. Była
wszędzie. Czuł, że szarpie się i krzyczy coś. A dokładniej mówiąc, wydawał z
siebie histeryczne dźwięki. Tonął przytrzymywany przez oprawców, z zasłoniętą
twarzą. Nie miał jak chwycić się czegokolwiek. Jego ręce były niemiłosiernie
mocno wciśnięte w beton. Czuł jak jego tors się wygina, a łańcuch wpija w
brzuch. Czuł jak płuca zaczynają go boleć i wtedy wszystko ustało. Jugodin
odstawił karnister i odsłonił jego twarz. Nathan wypluł wodę, niemalże nią
wymiotując i zaniósł się kaszlem. Z jego oczu spłynęły łzy. Oddychał szybko,
niemiarowo i co chwila kaszląc.
- Teraz damy ci czas na przemyślenie tego
wszystkiego, mój drogi – zwrócił się z fałszywym zatroskaniem w głosie, Santhez – Nie chcesz wiedzieć, co on
jeszcze może ci zrobić – zapewnił go oschle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz