wtorek, 17 czerwca 2014

Rozdział 11



Czy wiedział na co się decyduje? Czy myślał, że jest w stanie nie złamać się   i nie błagać o litość, obiecując, że wszystko powie, o cokolwiek zapytają? Co on właściwie sobie myślał? Nie myślał, w tym sęk. Po prostu wiedział, że tak trzeba dla dobra ogółu. Tu chodziło o całą ludzkość, wiedzę wychodzącą poza pojmowanie zwykłego śmiertelnika i coś jeszcze, do czego jeszcze sam nie doszedł bo nie było czasu. Wiedział jedno - nie może pozwolić by dostało się to w ręce tych szaleńców, którzy bez problemu wyłowili by trzecią wojnę światową i podporządkowali sobie wszystkich i wszystko, pogrążając ludzkość w totalnym chaosie. Chociaż on sam do końca nie rozumiał ogromu i znaczenia tego co mogliby odkryć, ale wiedział, że są sprawy, które nie powinny nigdy ujrzeć światła dziennego. Istnieją nieodgadnione zagadki i sekrety, które mają pozostać w ukryciu zapomniane na wieki, bo ich poznanie mogłoby mieć katastrofalny skutek dla ludzkości. Wielu archeologów, naukowców i poszukiwaczy skarbów nie liczyło się w ogóle z tym, uważając, że wszystko należy odkryć, z czym on nie zawsze się zgadzał. I przez to często miał problemy z akceptacją w środowisku naukowym. Wychodził myśleniem poza otoczkę, szerzej interpretował pewne zagadnienia, bardzo trafnie przy tym, lecz pozwalał by jego sumienie religijne i etyka zawodowa odgrywały ważną rolę w tym, co robił, co mówił i decydowały o dalszych krokach postępowania, często niezgodnych z zamierzeniami innych.
A teraz był tu, pozostawiony na pożarcie tym potworom, tak nieludzko przerażony iż czuł nieprzyjemne ciążenie w klatce piersiowej. Miał nadzieję, że nie popełnia życiowego błędu. Że jego wysiłki zostaną wynagrodzone, a przede wszystkim modlił się by nie uległ pokusie by ratować własne życie i nie przyłączył się do tych szarlatanów.  
Santhez zrozumiał cytat Nowego Testamentu i chociaż nie był zadowolony z tego, ponieważ nie sądził, że Nathan będzie stawiał opór; miał nadzieję, że młody doktor będzie rozsądniejszy pod tym kątem. Jednakże Santhez nie był znany ze słabości czy sentymentów. Słowo sie rzekło.
- Jak sobie chcesz - Santhez syknął i dał znać dwóm swoim ludziom by podeszli - Zacznij powoli, może zmądrzeje i opamięta się - zwrócił się bezpośrednio do doktora Jugodina. Mężczyzna tylko prychnął pogardliwie i ruszył do innego pomieszczenia, które było przyległe do tego, w którym się znajdowali. Strażnicy dali znać Nathanowi by też udał się w tym kierunku.
Kiedy tylko Nathan przekroczył próg pomieszczenia, przez moment zawahał się. Pokój był niewielki, z odrapanymi ścianami, bez okna. Z sufitu zwisał hak, a na ścianie wisiała żarówka obleczona metalowym kloszem. Wydawało się iż powietrze w tym pomieszczeniu zastygło, było duszne i lepkie. Przez dosłownie sekundę miał ochotę powiedzieć, że powie im wszystko co chcą usłyszeć, ale odepchnął tę myśl. Stawka była o wiele wyższa i cenniejsza niż nawet jego życie. Nim zdołał się zorientować, jeden z najemników za pomocą noża rozerwał jego koszulę i po prostu zerwał mu ją z ciała. Drugi chwycił go za ręce i mu je skrępował długim, kolczastym, starym łańcuchem, tak iż kolce wbijały mi się w przeguby z zewnętrznej strony. Następnie szarpnięciem dali mu do zrozumienia by podszedł na środek pomieszczenia i brutalnie podwiesili go na haku, tak iż lekko dyndał rozciągnięty boleśnie pół metra nad ziemią, a kolce łańcucha boleśnie wbijały się w jego nadgarstki. Jugodin podszedł do niego ze złowróżbnym uśmiechem na twarzy, jaki wypełzł mu na niej. Jego przenikliwe, stalowe oczy badawczo oglądały ciało Nathana, jakby robił inspekcje miejsc odpowiednich do zadania bólu. Wykonał jeden błyskawiczny ruch i zerwał plaster opatrunkowy z rany jaką zadali Nathanowi ludzie Santheza. Rana była zaszyta na szybko i w każdej chwili mogło dojść do pęknięcia szwów. Jednak nie była zbyt głęboka by wyrządzić poważniejsze szkody. Nathan zaplótł dłonie wokół łańcucha, jakby szukając wsparcia, lecz tylko poranił sobie bardziej wewnętrzną część dłoni. Doktor Jugodin zszedł z jego pola widzenia i zaszedł go od tyłu. Młody Carter nie mógł zobaczyć, co jego oprawca szykuje, by chociaż mentalnie odrobinę przygotować się na to co nieuniknione. Ciszę przerwało niespodziewane smagniecie bicza. Z gardła Cartera wydobył sie rozdzierający i przeraźliwy krzyk. Oprawca zaskoczył go gwałtownością. Nathan nawet nie miał jak zagryźć lub zacisnąć zębów. Nawet nie zdołał tego zrobić, gdy spadł kolejny cios, a za nim dwa następne, a po nich kolejne. Starał się tłumic krzyk, nie chcąc im dać satysfakcji, ale z każdym kolejnym razem było coraz gorzej z zachowaniem milczenia. Wiedział, a bardziej czuł, że rzemień nie przerwał skóry. Miał zostawić ślad, ale nie zranić za mocno. To było dopiero preludium do tego, co doktor Jugodin zamierzał uczynić. Ostatni, najsilniejszy cios spadł gwałtownie i ciął skórę do krwi. Pot spływał po całym, drżącym z gorąca, bólu i wyczerpania ciele młodego mężczyzny, podrażniając przy tym świeżo powstałe rany. Nathan oparł głowę o ramię próbując unormować oddech. Gardło zaczynało go boleć od krzyczenia. Wiedział, że musi coś zrobić. Próbował przypomnieć sobie techniki medytacji i oczyszczania umysłu jakich kiedyś uczył się w klasztorze, by mógł odciąć się od tego co mu robiono. Przerwa jednak boleśnie za szybko sie skończyła. Tym razem Jugodin podszedł do niego z niewielkim, lecz podejrzanym przedmiotem wyglądającym niczym niewielka latarka. Na twarzy Jugodina malował się lekki uśmiech satysfakcji z wstępnego wyglądu jego dzieła. Mężczyzna jedną dłonią obleczoną w lateksowa rękawiczkę chwycił w stalowy uścisk zraniony bok Nathana, a drugą, w której trzymał przedmiot, przytknął najpierw do brzucha, a potem do klatki piersiowej. Trwało to zaledwie sekundę, ale prąd jaki przeszył ciało Nate’a wywołał silny ból i niemal konwulsyjne drżenie ciała. I tym razem młody, torturowany mężczyzna, nie zapanował nad krzykiem. Na dwóch razach się jednak nie skończyło. Prąd przeszywał ciało Nico jeszcze pięciokrotnie. Kiedy ostatnie drgawki minęły, Nico niespokojnie uniósł głowę by zobaczyć, gdzie jest jego oprawca, bowiem niespodziewanie poczuł w pomieszczeniu duszący zapach dymu tytoniowego. Jugodin usiadł na krześle na wprost niego i ze stoickim spokojem, przyglądając mu się, palił papierosa. Do pomieszczenia ponownie wszedł Santhez.
- Mam nadzieję, że przemyślałeś moją propozycję i tym razem będziesz rozsądniejszy - odezwał się usatysfakcjonowany widokiem. Miał nadzieję, że Carter się złamie, lecz nie spodziewał się tego, co młody mężczyzna mu odpowie.
- Dla większej chwały Bożej! - powiedział po łacinie Nico i  utkwił surowe spojrzenie w obu mężczyznach.
 - Wiedz, że ja bym to inaczej rozegrał, chociaż ten bark wciąż mi doskwiera… - mężczyzna pomasował bark, który wtedy w klasztorze przestrzelił mu Nathan. Za to obił by szczeniakowi mordę i pozwolił na krótką rundkę z Jugodinem. Ale dalszą cześć planował już jego zwierzchnik – Fanatyk ma wobec ciebie znacznie inne plany dlatego przemyśl to jeszcze raz…
- Skoro tak... - syknął Jugodin, kiedy Nathan nie odpowiedział, podszedł do niego i chwytając swą chudą, żylastą ręką go za szczękę - Niech teraz twój Bóg cie ocali! - dodał i spoliczkował Nathana, a następnie obaj z Santhezem po prostu wyszli z pomieszczenia pozostawiając Nathana samego.


Izrael - tajna siedziba Watykańska

Doktor Elizabeth Ohara była przydzieloną im lekarką, bo wiedzieli, że jeśli odnajdą Nathana to będą potrzebować fachowej pomocy. Elizabeth znała prywatnie od kilku już lat rodzinę Carterów, a przede wszystkim znała ich akta medyczne. To ona była jednym z lekarzy, który próbowali usunąć tajemniczą bliznę z przegubu Nathana i to ona zadecydowała by nie robić zabiegu. Kobieta również miała za sobą dwuletnią współpracę z wojskiem, a od trzech lat współpracowała z agencją FBI. Była nie tylko świetnie wyszkolonym lekarzem pierwszego kontaktu, lecz również psychiatrą, z czego właśnie miała habilitację. Była piękną kobietą po trzydziestce, o mahoniowym kolorze włosów, jasnej cerze i szaro-zielonych oczach. Szybko została wprowadzona w sprawę i zajęła się pierwszym pacjentem. Syriusza ręka po zderzeniu ze ścianą nie wyglądała za dobrze. Co prawda kości były całe, ale zdarł sobie skórę z knykciów, nie licząc siniaków, które powoli zaczynały się formować na feralnej ręce. Na szczęście doktor Ohara miała już doświadczenie z osobnikami pokroju agenta Whiteninga i umiała doskonale sobie z takimi jak on poradzić. Syriusz nie chciał słyszeć o opatrywaniu jego dłoni, bo to tylko zajęło by jego cenny czas, a poza tym nie potrzebował tego. Lekki ból ręki przynajmniej odciągał jego uwagę od obwiniania się za to, że nie zdołał na czas dotrzeć do przyjaciela.
- Cierp sobie ile chcesz - zaczęła stanowczo Ohara przemywając jego dłoń środkiem dezynfekującym - Ale jeśli ręka za bardzo spuchnie i wda się infekcja nie będziesz w stanie utrzymać w niej broni, a przecież nie tego chcesz - użyła doskonałego, podchwytliwego argumentu. Syriusz przemilczał. Wiedział, że miała rację, co nie zmieniało faktu iż nie cierpiał tego bezczynnego siedzenia. Nagle jego komórka zadzwoniła, przerywając niezręczne milczenie obojga ludzi, który tylko wymieniali się surowymi, nerwowymi spojrzeniami. Odebrał ją zdrową ręką.
- Tak? - rzucił oschle do słuchawki.
- Modo przesłał nam informacje o Miguelu. Młodszy braciszek pełni funkcję rekrutatora do Zgromadzenia - usłyszał w słuchawce głos Mayky’ego - Tylko jest mały problem. Najwyraźniej usłyszał, że go szukamy, bo zapadł sie pod ziemię.
- Kurwa mać! - przeklął Whitening, nie zwracając na srogie i karcące spojrzenie doktor Ohary - Szukajcie! Macie smarkacza wykurzyć z jego pieprzonej nory! - rozkazał wściekły, rozłączając się. Wszystko miało iść gładko i bez problemów, ale nigdy nie ma aż tak pięknie. Ich ludzie jeszcze szukali przecieku. Mieli kilku kandydatów, ale przeczucie Syriusza stawiało na Lou Palmera, zastępcę Diggeta. Whitening nie lubił obleśnego, tęgiego analityka i zawsze jawnie okazywał swą niechęć. Jeśli by dotarli do młodego Santheza mogliby wykorzystać przeciek, by dostarczył informację o wymianie. Taki był plan. Ale najpierw jego ludzie muszą znaleźć smarkacza. Syriusz tylko modlił się by Nico wytrzymał. By był wystarczająco silny, lub na tyle mądry by im powiedzieć, co chcą usłyszeć. I jeśli Syriusz miał być ze sobą szczery, wolałby by Nico powiedział wszystko co wie. Nie ważne jak cenne są te informacje. Jego nie obchodziło, to co chce Kościół i Watykan ukryć przed całym światem. Chciał by jego mały braciszek wrócił do nich cały i zdrowy. Ale najwyraźniej Niebiosa szykowały dla nich zupełnie inny scenariusz. A na dodatek znając Nico, to pewnie nabierze wody w usta i prędzej da się pokroić żywcem niż pisnąć choć słówko. Pieprzony uparciuch, warknął w myślach Whitening. Syriusz starał sie nie wyklinać Boga, ale wiedząc do czego był zdolny doktor Jugodin, przychodziło mu to z trudem. Tak jak i reszta nie należał do grona gorliwie wierzących, jeśli w ogóle byli wierzącymi. Ojciec Rafael nigdy nie namawiał ich by się nawrócili lub pogłębili wiarę. Po prostu czynami i swym zachowaniem starał się im przekazać, o co tak naprawdę powinno chodzić przy wyznawaniu jakiejś religii. Podziwiał jednak Nico za jego bezgraniczną wiarę i miał nadzieję, że to pozwoli mu przetrwać najgorsze.
Spojrzał na swoją oparzoną rękę i poruszał ostrożnie palcami. Bolały, ale na szczęście nie musiał więcej przejmować się tym iż mogła dostać sie jakaś infekcja.
- Dzięki - rzucił suchym, chłodnym tonem i wyszedł z niewielkiego pokoiku, który zajmowała pani doktor. Musi zabrać się do pracy, zająć czymś swój umysł, a przede wszystkim zebrać dowody na to, że nie myli się co do Palmera.  


Damaszek - siedziba Santheza

Santhez stał w swojej bibliotece, gdzie zamiast okna była interaktywna ściana. W pomieszczeniu panował półmrok, który rozświetlały pojedyncze świece ustawione  z dala od cennej kolekcji ksiąg. Na ekranie widać było sześć osób, których sylwetki były ukryte w cieniu, tak iż nie można było dostrzec rysów twarzy. Jedyne co było charakterystyczne w ich wyglądzie to służbowy, elegancki ubiór oraz przed każdym z nich wbity w blat stołu był sztylet.  
- Jak idzie przesłuchiwanie? Przystał na propozycję? – zapytał jeden z przewodniczących Zgromadzenia zmodyfikowanym głosem.
 - Niestety jest uparty. Można było się tego spodziewać, ale zapewniam, że teraz po tej pierwszej turze zacznie śpiewać i pójdzie na współpracę. Nie sądzę by był aż tak szalony – oznajmił Santhez, pewny swych słów. Za jego plecami pojawił się Jugodin.
 - A pan doktorze, co sądzi o naszym młodym, cudownym chłopcu? – zapytał kobiecy głos.
 - Uwielbiam takich łamać i słuchać jak błagają o litość – odparł chłodno, po czym dodał – Interesuje mnie jego umysł. Jest ciekawym obiektem doświadczalnym. Za waszą zgodą wytestuję jego wytrzymałość na ból i hart ducha.
 - Zmuście go do mówienia a jeśli będzie wciąż upierał się przy swoim, ma doktor wolną rękę. Jeśli my nie poznamy sekretu jego wizji, to zrób wszystko by i Watykan wraz z innymi agencjami nie poznali – oznajmił surowo kolejny z mężczyzn.
 - Tylko go nie zabijaj – rzucił lodowato druga z kobiet – Fanatyk sobie tego życzy – Fanatyk. Człowiek widmo i enigma. Znali go tylko pod takim imieniem ale jak nazywał się naprawdę tego już nie wiedzieli. Nigdy nie pojawiał się osobiście. Zazwyczaj przy rozmowach była jego kobieta, która była równie niebezpieczna jak jej szef - Zadaj niewyobrażalny ból ale nie zabijaj. Może się jeszcze przydać. Dajcie jednak im do zrozumienia, że to my rozdajemy karty i nie zawahamy się przed niczym. Będzie to również zmyłka dla mediów. Namówimy ludzi z Hamasu by przyznali się iż stoją za porwaniem, a jeśli nie Hamas to na pewno znajdzie się ktoś chętny. Uznają to za napaść na tle religijnym, skoro nasz cudowny chłopiec chce zgrywać męczennika, takim go świat zobaczy. Zostanie złożony na ofiarę. Będzie to też cios w naukowców Amerykańskich i Brytyjskich, jako że obaj Carterowie mają podwójne obywatelstwa. Dodatkowo będzie to cios poniżający dla agencji rządowych bo porwaliśmy naukowca sprzed ich nosa – oznajmiła chłodno.   
Po tych słowach nastąpiło zakończenie transmisji. Santhez podszedł do stolika i chwycił za szklaneczkę brandy.
 - Czas wracać. Nie każmy naszemu cudownemu chłopcu zbytnio na siebie czekać – zakpił Santhez, odstawiając szklaneczkę i spoglądając na towarzysza.
 - Mam nadzieję, że jednak nie zmądrzał bo sprawia mi przyjemność obcowanie z nim – odparł Jugodin zaplatając ramiona na plecach.

* * *

Wrócili dopiero po trzech godzinach, które dla Nico było wiecznością. Ramiona już mu mdlały i boleśnie drżały z wysiłku, a kolce uwierały w skórze. Plecy paliły, a w głowie szumiało. Każdy łyk powietrze był powiązany z bólem. Dlatego spowolnił oddech, tak jak tego uczył go Darren w klasztorze. Mężczyzna w zespole Syriusza był najlepszym snajperem. Starał się wyciszyć umysł i skoncentrować na oddychaniu. Panika w niczym by mu nie pomogła, tak samo jak koncentrowanie się na bólu. Wiedział, że musi wytrzymać jak najdłużej by dać Syriuszowi możliwość odnalezienia go. W pomieszczeniu dalej było duszno i parno. Do tego dochodził smród wcześniej palonych papierosów, jego krwi i potu. Miał świadomość iż jego organizm odwodnił się poprzez narkotyki, stres i warunki klimatyczne. Nie czuł potrzeby wypróżnienia i miał nadzieję, że tak pozostanie. Nie potrzebował takiego typu upokorzenia. Poruszył ponownie rękoma w nadziei, że jednak łańcuch obluźni się i będzie mógł wyswobodzić ręce. Gdyby łańcuch nie zawierał kolców, łatwiej byłoby mu uwolnić je. A tak, tylko jeszcze bardziej otarł sobie nadgarstki i mocniej wbił kolce, raniąc jeszcze dotkliwiej przeguby i dłonie. I tak jego prawa ręka, a zwłaszcza to przeklęte znamię, paliło go już od dłuższego czasu. Wiedział dokładnie, co Jugodnin i Santhez robią. Łamali go fizycznie  i psychicznie. Był wycieńczony, a to był dopiero początek. Jego wargi były spierzchnięte, a w gardle miał sucho. Zastanawiał się czy już nie ochrypł od wcześniejszego krzyczenia. Zastanawiał się  również nad opcjami ucieczki. Miał na to sporo czasu. Chociaż był obolały, to jednak udało mu się rozejrzeć po pomieszczeniu. Niestety, nawet jakby jakimś sposobem udało by mu się oswobodzić z tego okropnego łańcucha, to i tak nie byłby w stanie wydostać się z pomieszczenia. Nawet jeśli się wydostanie, to jakim sposobem miałby uciec wyszkolonym najemnikom? Bo, co jak co, ale tych ludzi od razu idzie rozpoznać. Co prawda nie zwykłemu człowiekowi, ale Nathan miał już do czynienia z podobnymi typami. Owszem, dużo sam trenował, chodził na siłownię i uprawiał wspinaczkę wysokogórską oraz nurkowanie, ale nie da rady stawić czoła uzbrojonym, wyszkolonym by zabijać, najemnikom. Minęło kilka ładnych lat kiedy ostatni raz ćwiczył jakiekolwiek sztuki walki, a raczej samoobrony. Darren i Mayky swego czasu uczyli go krav magi – izraelskiego systemu samoobrony i walki wręcz. Jednak nie był wystarczająco dobry by zdołać uciec, zwłaszcza, że był ranny. Próbował podciągnąć się na łańcuchu i sprawdzić czy nie zerwie się pod ciężarem. Próbował go też lekko rozhuśtać, lecz nadaremnie. Jeśli tylko z tego wyjdzie cało, zmusi chłopaków by bardziej go przeszkolili w tych sprawach. Wiszenie i czekanie było męczące i o to chodziło jego oprawcom. Jednak Nathan odkrył, że zamiast mięknąć, on zaczyna odczuwać jeszcze głębszą determinację.     
Gdy tylko to odkrył, jak na zawołanie, do pomieszczenia wrócili jego dwaj oprawcy.
- Mam nadzieje, że dało ci to do myślenia i nie będziesz się więcej upierał - lodowaty głos Santheza zadzwonił mu w uszach. Postanowił  jednak milczeć.
- Mój drogi, milczenie na nic się zda. Powiedz, co chcemy wiedzieć, a skończą się twe cierpienia - na twarzy Santheza zagościł obłudny, kłamliwy uśmiech.
- Dobro nie rodzi się ze zła - odpowiedział ochrypłym głosem Nathan, cytując po łacinie Senekę.  
- Dlaczego się tak upierasz? - nie dowierzał Santhez. Dzieciak albo był głupi albo chciał zostać męczennikiem -  Nie upieraj się i tak powiesz nam wszystko - rzucił pewny swego Santhez, dając znać dwóm swym ludziom. Jeden podszedł dźwigając coś drewnianego ze sobą i stawiając przedmiot niedaleko, gdzie wisiał Nico. Następnie z drugim najemnikiem opuścili Nico na ziemię. Młody mężczyzna zachwiał się, lecz nie upadł. Mężczyźni szarpnęli łańcuchem i pchnęli Nathana na przedmiot, który stał obok. Jak się okazało był to stary, drewniany klęcznik do modlitwy, pewnie zabrany z jakiegoś zdewastowanego kościoła. Najemnik jednym sprawnym ciosem powalił Nathana na kolana. Carter boleśnie upadł na drewniany klęcznik. Jego wciąż związane łańcuchem ramiona ustawili jak do modlitwy; zgięte w łokciach leżały oparte na drewnianej belce. Długi łańcuch przeciągnęli, okręcili dwukrotnie na brzuchu Nathana lekko ściskając, a następnie resztą opletli jego kostki, tak iż podczas ruchu łańcuch naciągał się, a jego kolce wpijały się mocniej w brzuch Cartera. Jugodin z Santhezem usiedli wygodnie na krzesłach na wprost niego. Santhez wyciągnął butelkę z wodą mineralną, odkręcił ją i zamachał przed jego oczyma.
 - Na pewno jesteś spragniony, Nathanaelu – zakpił – To wszystko może się skończyć. Dostaniesz tyle pić i jeść ile zechcesz. Wystarczy, że powiesz nam co zobaczyłeś podczas wizji. Podziel się z nami tym maleńkim sekretem; o czym mówi karta z manuskryptu? – kontynuował kuszenie przesłodzonym głosem.
Nathan spojrzał na niego mętnym wzrokiem. Opadał powoli z sił. Za powiekami miał piasek. Kiedy zmęczony nachylił się nad blatem klęcznika, łańcuch wpił mu się w ciało, raniąc brzuch i kostki. Nie dbał o to. Musiał chwilę dać odpocząć zmęczonym ramionom. Miał nadzieję, że niebawem zemdleje. Było mu duszno i słabo. Bolało go całe ciało, a umysł krzyczał by się poddał. Kropelki potu spływały po jego ciele jeszcze bardziej podrażniając rany. Propozycja była bardzo obiecująca i kusząca, ale jeszcze wytrzyma; da czas Syriuszowi i chłopakom bo wierzył, że jego przybrani bracia przybędą mu na ratunek. Zatem ścisnął związane dłonie, splatając palce ze sobą. Zagryzł dolną wargę, wziął oddech i bojowo spojrzał na Santheza. Nie da satysfakcji tym draniom. Spowolni ich działania. Da Syriuszowi czas, a odpowiedzialnym za artefakty możliwość ich ukrycia. Jeśli będzie trzeba, umrę za wiarę! Stanowczo postanowił.
- Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą - wycedził przez zaciśnięte zęby, posyłając wyzywające spojrzenie Santhezowi.
- Co on bredzi? - mężczyzna wzdrygnął się na spojrzenie młodego mężczyzny, pełnie boskiego szaleństwa. Słyszał do czego są zdolni męczennicy i fanatycy religijni, i najwyraźniej ten dzieciak należał do grona tych szaleńców. Santhez wolałby mieć Cartera po swojej stronie, niż z nim walczyć. Przeszło go dziwne przeczucie, że Carter może przysporzyć im jeszcze wiele niepotrzebnych kłopotów.
- Cytuje Osiem Błogosławieństw - wyjaśnił kpiąco Jugodin - Głupiec! – warknął i spoliczkował Nathana kilkakrotnie. On mu pokaże nowy rodzaj cierpienia, tak iż będzie błagał swego Boga by pozwolił mu jak najszybciej umrzeć.
 - Zdajesz sobie sprawę z tego, że to tylko przedsmak tego, co cię tutaj może czekać – Santhez ponowił kuszenie, niczym diabeł – Wystarczy, że zgodzisz się na współpracę. Powiesz, to co chcę wiedzieć a skończą się twoje katusze. Zabierzemy cię w miłe miejsce. Współpraca może ci się opłacić, mój drogi. Możesz się wzbogacić niewyobrażalnie. Z nami możesz odkryć sekret zapisany na tej karcie czy rozszyfrować zagadkę egipskiego księcia, a wiem, że sam również bardzo byś chciał poznać ten sekret – kontynuował Santhez. Miał nadzieję, że jednak uda mu się przekonać Cartera do współpracy. Nie tylko dlatego, że był świetnym naukowcem, ale i dlatego, że miał kontakty w agencji rządowej, umiał inteligentnie nakłonić ludzi do współpracy, a przede wszystkim do Santheza dotarła bardzo istotna informacja; Nathan Carter był w kontakcie z tajemniczym, legendarnym Hakerem Widmo. Odkąd się pojawił osiem lat temu, Zgromadzenie pragnęło pozyskać go dla siebie, chociaż doskonale wiedzieli, że jest to osoba zwalczająca działalność taką jaką zajmowało się właśnie Zgromadzenie Czaszek. Jednak członkowie Zgromadzenia zawsze uważali, że każdego można przekupić; każdy człowiek ma swoją cenę. Santhez’a natomiast nie zdziwiło, gdy jego informatorzy poinformowali iż Carter może mieć jakieś powiązania z Widmem i jego tajemniczym Bractwem Smoków Podziemi, które skutecznie zajmowało się wspieraniem wymiarów sprawiedliwości. I chociaż Widmo zniknął niespodziewanie i nagle trzy lata temu, to teraz Santhez mógłby wykorzystać Cartera, by haker się ujawnił.
 - Diego – Santhez warknął na najemnika stojącego przy drzwiach. Mężczyzna nieznacznie się zbliżył – Czy informatycy znaleźli już sposób by skontaktować się z Bractwem i Hakerem Widmo? – zapytał.
 - Pracują nad tym – oznajmił mężczyzna ciężkim, hiszpańskim akcentem – Ponaglę ich – z tymi słowami wyszedł.
 - Nie pomyślałem… - westchnął teatralnie i spojrzał na Nathana, który ledwie klęczał na klęczniku. Podszedł do niego i chwycił za blond włosy, podnosząc gwałtownie jego głowę do góry – Przecież nie wystosowaliśmy żadnych żądań do Izraelskiego oraz Amerykańskiego rządu. Cóż z nas za nieodpowiedzialni ludzie – prychnął z pogardą.
 - Co masz na myśli? – zapytał Jugodin, zachodząc Nathana od tyłu i kładąc na jego barki swoje, obleczone w lateksowe rękawiczki, żylaste ręce.
Nathan pod tym dotykiem zadrżał. Przysłuchując się temu wszystkiemu zdał sobie sprawę w jak kiepskiej i niefortunnej sytuacji się znajdował. Przerażał go fakt iż Santhez tyle wiedział o Bractwie i o Hakerze Widmo, z którym Nathan miał powiązanie. A przynajmniej tak myślał ten szaleniec i Carter nie zamierzał go wyprowadzać z błędu. Miał nadzieję, że Santhez ma kiepskich informatyków i nie zdołają przejść zabezpieczeń jakie stworzył dla sieci Bractwa. Miał też nadzieję, że Modo został poinformowany i wszczął alarm w Bractwie by wszyscy zachowali wysoką czujność. Teraz był jeszcze bardziej zdeterminowany by niczego nie powiedzieć tym szaleńcom.
 - Możemy przecież wystosować żądanie, że wypuścimy Cartera w zamian za Hakera Widmo – oznajmił nagle Santhez, jakby wpadł na najgenialniejszy plan.
Nathan zadrżał pod palcami Jugodina, który tylko krzywo się uśmiechnął.
 - Ale przecież nie mamy zamiaru oddawać im złotego chłopca – odparł i ostatnie słowa niemalże wyszeptał do ucha Nathana, sprawiając, że młody mężczyzna nerwowo się poruszył, jakby chcąc strącić ręce napastnika z siebie; ręce, które w wyimaginowany sposób paliły go w skórę. Jakby był dotykany przez czyste, przeogromne zło w ludzkiej skórze.
Nathan zobaczył tylko jak rząd białych zębów niebezpiecznie ukazuje się i układa w podłym uśmiechu. Santhez pogładził go delikatnie po skroni.
 - Widzisz mój drogi Nathanealu, mamy wobec ciebie liczne plany i wolałbym byś ich nie zaprzepaścił, bo nie chcę cię złamać aż tak bardzo byś do niczego się nie nadawał. A zapewniam, że doktor Jugodin jest w tym fachowcem – zwrócił się do Cartera. Santhez wydał się pełen podekscytowania i nie zapowiadało się by cokolwiek mogło wytrącić go z tego stanu.
 - Zastanów się – tuż nad uchem, ciężkim rosyjskim akcentem zaczął Jugodin – Wydaj nam Widmo i powiedz, co chcemy wiedzieć, to oszczędzimy ciebie – zapewnił.
 - Zatem, jaka jest twoja odpowiedź? – zapytał ponownie Santhez. Nathan był już tym zmęczony. Wszystko go bolało i czuł się wypompowany. Stawianie oporu robiło się trudniejsze, ale wiedział, że musi wytrwać.
 - Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj![1] – odpowiedział krótko.
 - Uparty… uwielbiam łamać takich upartych – syknął Jugodin i ręką dał znać dwóm najemnikom, a do trzeciego krzyknął – Wody!
Nim Nathan zdołał zareagować, Jugodin chwycił go i powalił na ziemię, niedaleko klęcznika, na którym było mu klęczeć. Nathan boleśnie uraził kolcami o związane z tyłu ręce. Jego stopy, ugięte uderzyły również o betonową podłogę. Nathan wiedział, co się szykuje. Widział nie raz w telewizji i czytał o tej technice tortur, zatem zaczął się szarpać. Wiedział, że jest to bezcelowe bo nie da rady się uwolnić, ale to była normalna reakcja organizmu i jego umysłu. Jeden najemnik trzymał go za nogi, a drugi za barki. Po chwili pojawił się trzeci najemnik ze starym ręcznikiem oraz kanistrem wody.
 - Nathanielu, nie upieraj się. Wydaj nam Widmo i powiedz, co zobaczyłeś w wizji, a przestaniemy – nad jego głową zamajaczył Santhez. Jugodin chwycił Nathana za szczękę i ścisnął a drugą ręką chwycił za ręcznik i zakrył nim twarz Cartera. Nowa fala paniki wezbrała w Nathanie, gdy zasłonięto mu twarz. Chciał uciec, chciał by to wreszcie się skończyło. Nie jest aż tak silny by wytrzymać. Miał ochotę zawyć z bólu i przerażenia. Ale jeśli im powie… przecież wyda im samego siebie. Na dodatek jeśli tylko zacznie mówić, to pociągną go całkiem za język. Wyda Bractwo i ludzi, na których mu zależy, a nie może do tego dopuścić. Odpychał jednocześnie myśl, że niebawem Santhez zacznie grozić skrzywdzeniem bliskich mu osób. Jego ojciec i krewni, Syriusz i jego dawny zespół, zespół badawczy, z którym współpracował… Susan!
Nabrał z przerażeniem powietrza, by tylko zostało ono zablokowane strumieniem wody. Zakrztusił się ale nie miał gdzie wypluć wody, która wlewała mu się do ust, nosa, oczu. Była wszędzie. Czuł, że szarpie się i krzyczy coś. A dokładniej mówiąc, wydawał z siebie histeryczne dźwięki. Tonął przytrzymywany przez oprawców, z zasłoniętą twarzą. Nie miał jak chwycić się czegokolwiek. Jego ręce były niemiłosiernie mocno wciśnięte w beton. Czuł jak jego tors się wygina, a łańcuch wpija w brzuch. Czuł jak płuca zaczynają go boleć i wtedy wszystko ustało. Jugodin odstawił karnister i odsłonił jego twarz. Nathan wypluł wodę, niemalże nią wymiotując i zaniósł się kaszlem. Z jego oczu spłynęły łzy. Oddychał szybko, niemiarowo i co chwila kaszląc.
 - Teraz damy ci czas na przemyślenie tego wszystkiego, mój drogi – zwrócił się  z fałszywym zatroskaniem w głosie, Santhez – Nie chcesz wiedzieć, co on jeszcze może ci zrobić – zapewnił go oschle.                          


[1] Rz 12, 21

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz