Stał na dziedzińcu w ciepłych promieniach słońca, na równo
skoszonej trawie, zastanawiając się, co właściwie tu robi? Tuż przed nim
malował się piękny, ogromny neogotycki budynek Muzeum Historii Naturalnej
Uniwersytetu Oxfordzkiego. Westchnął ciężko, przeczesał dłonią blond włosy i
poprawił opadający z ramienia plecak. Co
go u licha podkusiło, by kazać O’Donellowi udostępnić mu te zbiory? Ale od
tamtego wyjazdu do Bega nie potrafił znaleźć dla siebie miejsca. Ciągle
odczuwał dziwny stan podenerwowania, a nocami miewał dziwne, koszmarne sny.
Wiedział, że powinien to zrobić. Dla świętego spokoju. Coś stale podpowiadało
mu, ze te trzy sprawy są ze sobą związane; odkrycie sprzed osiemnastu lat i te
dwa ostatnio jakoś się łączyły ze sobą ale jeszcze nie wiedział w jaki sposób.
Miał nadzieję, że uda mu się tu znaleźć chociaż część odpowiedzi na nurtujące
pytania. Zatem wziął kilka głębokich oddechów i ruszył w stronę wejścia.
Kiedy przekroczył
próg, owiał go przyjemny chłód. Od razu skierował się do portierni, gdzie miała
na niego czekać doktor Melissa Yarrow, która zajmowała się niegdyś tymi artefaktami.
Był z nią umówiony na trzecią popołudniu, kiedy już kończyła wszystkie swoje
zajęcia. Od razu dostrzegł szczupłą kobietę po czterdziestce w skromnej, lecz
schludnej granatowej garsonce, rudych włosach luźno opuszczonych na ramiona i
okularach idealnie dopasowanych do jej twarzy.
- Doktorze Carter -
przywitała go lekkim skinieniem głowy i wyciągniętą dłonią.
- Doktor Yarrow -
wymienił z kobietą silny uścisk dłoni.
- Zapraszam -
uśmiechnęła się łagodnie, podając mu plakietkę z informacją, iż jest gościem, i
poprowadziła go chłodnym holem w kierunku korytarza prowadzącego do schodów.
Schodami zeszli kilka pięter w dół do archiwum, gdzie artefakty wciąż
przebywały w kartonach.
- Nie wiedzieliśmy
w jakiej ekspozycji je umieścić, zatem pozostały w archiwum. Do dnia
dzisiejszego nie mamy najmniejszego pojęcia, z czym mamy tu do czynienia -
opowiadała prowadząc.
- To tak jak z
naszym ostatnim znaleziskiem - westchnął Nathan.
- Dokładnie. Jest
to dość dziwne jak dla mnie. Nasi specjaliści właśnie zabrali się za badanie
tych przedmiotów ale jak dotąd do niczego nie doszli. Najprawdopodobniej ktoś
sfałszował całe znalezisko, bo kiedy tylko przetłumaczyli tekst łaciński to
wyszedł z twego straszny, nielogiczny bełkot. Ale oczywiście, jeszcze jest za
wcześnie na ostateczny werdykt i raport - odpowiedziała, gdy zatrzymali
się przed specjalnymi drzwiami, które były zamknięte na specjalny kod i
identyfikator.
- Sprawdzicie pod kątem szyfrów. Książę z
Suriname lubował się w nich – rzucił machinalnie przyglądając się z zainteresowaniem
jak doktor Yarrow wprowadza kod.
- Jakie proponujesz? – zapytała, gdy
zabezpieczenia piknęły a na specjalnym urządzeniu zapaliła się zielona lampka
sygnalizująca iż można wejść.
- Można zacząć od standardowych, klasycznych
typu Szyfr Cezara, Szachownica Polibiusza czy Szyfr AtBash. Trzeba wziąć pod
uwagę, że osoba szyfrująca tekst zapewne była średniowiecznym naukowcem
pochodzącym albo z Europy albo z Ziemi Świętej. Niekoniecznie mógł być to sam
książę. Mógł mieć doradcę, jak to w kręgach królewskich często bywało. To
pozwoli zawęzić nieco pole poszukiwań i sposób odszyfrowywania. Ale oczywiście,
jak już wspominałaś, może to być maskarada – odparł, przepuszczając ją w drzwiach
i uśmiechając się łagodnie, zdobywając wiedzą i kulturą osobistą punkty u pani
doktor, która była wymagająca i surowa wobec młodszych kolegów po fachu.
Zwłaszcza, że w niektórych kręgach mówiło się po kątach, że Nathan zdobył tyle
tytułów naukowych dzięki wpływom ojca, a nie własnej, ciężkiej pracy.
Kiedy weszli, ich oczom
ukazał się rząd regałów zapełnionych kartonami. Przeszli na środek sali, gdzie
znajdowały się biurka, stoły i krzesła. Na każdym stole leżały odpowiednie
narzędzia do pracy badaczy nad papierem, atramentem, monetami, rzeźbami czy
obrazami. Nathan zajął swe miejsce, a doktor Yarrow postawiła przed nim na
blacie stołu karton z artefaktami znalezionymi osiemnaście lat temu w Bega.
- Zostawię cię
teraz samego. Tam - wskazała na ścianę po skosie - jest telefon. Obok wiszą
numery. Jakbyś czegoś potrzebował to dzwoń. Oczywiście jakbyś chciał potem
rzucić okiem na poczynania mojej grupy naukowej, która bada wasze niedawne
wykopalisko, to również daj znać - dodała. Przejście na ‘ty’ również było
pozytywnym znakiem w świeżej znajomości, która mogłaby w późniejszym czasie
zaowocować współpracą na co oboje podświadomie liczyli.
- Dziękuję - odparł
uśmiechając się delikatnie. Odprowadził jeszcze kobietę wzrokiem do drzwi, po
czym niepewnie niewielkim nożem do papieru rozdarł folię zabezpieczającą
karton.
* * *
Przypatrywał się wszystkiemu z pokoju ochrony, gdzie był
monitoring. Widział jak Nathanael Carter wszedł do budynku, a następnie został
poprowadzony przez doktor Yarrow do archiwum. Obserwował tu wszystkich i
wszystko. Takie miał zadanie. Zwłaszcza, że młody Carter bardzo interesował
jego szefa, który najwyraźniej miał jakieś stare porachunki z tym dzieciakiem.
Był zdziwiony, kiedy został poinstruowany, by zachować wysoką czujność i ostrożność.
Nie widział zagrożenia w tym Carterze, ale najwyraźniej pozory mogły mylić.
Znał wszystkie zbiory z ekspozycji i te w archiwum i wiedział dokładnie, co
interesowała jego Szefostwo i właśnie to
zainteresowało Cartera. Nie rozumiał po co i dlaczego. Jeszcze nikomu nie udało
się rozszyfrować tekstu i zagadki tych artefaktów. Na przedartej karcie z
manuskryptu znajdował się jakiś niezrozumiały bełkot, zapewne z Wieków
Średnich. Nie zdziwiło go, że Carter chce spróbować swoich sił jako młody,
niepokorny student, ale nie wierzył w jego powodzenie. Zatem, według niego nie
działo się na razie nic szczególnego. Carter otworzył i rozpakował zawartość
kartonu, wyłożył wszystko na blat stołu, oświetlił sobie dodatkową lampką.
Właśnie stał i nachylał się nad tekstem, wodząc opuszkami palców po papierze.
Zmienił kąt odbioru obrazu i wtem zobaczył nagłą zmianę w Carterze.
- Tu Frankie -
mężczyzna chwycił za telefon prywatny i nawiązał połączenie. - Miał pan rację,
chyba odczytał tekst.
* * *
Nathan musiał chwycić się mocno stołu, by nie upaść na podłogę.
Świat wirował przed jego oczyma, a tekst z manuskryptu jakby wlewał się do jego
umysłu niczym potok słów, liczb i liter. Powietrze zgęstniało, lampy zamrugały,
a kropelki zimnego potu strużkami zaczęły spływać po roztrzęsionym ciele
młodego Cartera, który stał na nogach niczym z uginającej się pod ciężarem
pianki. Znamię na przegubie paliło, jakby dopiero co zostało zrobione. Osunął
się na podłogę, ostatkiem sił chwytając za krzesło i opierając o nie tułów, by
całkiem nie upaść na podłogę. Potrzebował się uspokoić, pozbierać, usystematyzować
chaos, jaki powstał w jego umyśle. Serce waliło mu jak oszalałe. Starał się
unormować oddech, by odepchnąć nagłe fale nudności, jakie go ogarnęły, i by nie
stracić przytomności.
To wszystko trwało zaledwie kilka minut, ale dla Nathana było
niczym wieczność. Zerknął ostrożnie, nerwowo i z przerażeniem w stronę stołu.
Co powinien zrobić? Jak postąpić? Sam nie da rady, a mętlik w głowie miał
przeokrutny. Czuł panikę mieszającą się z przerażeniem. Czego właściwie przed
chwilą doświadczył? Co się stało? Ostrożnie wstał i chwiejnie podszedł do
telefonu. Wybrał numer bezpośrednio do doktor Yarrow. Tłumacząc, iż źle się
poczuł, spytał czy mógłby przyjść w inny dzień i posiedzieć nad artefaktami.
Najwyraźniej brzmiał bardzo przekonywująco, bo doktor zgodziła się i zapytała
czy nie potrzebuj. by ktoś go odwiózł do domu. Odmówił, bo potrzebował się
przewietrzyć i pomyśleć.
* * *
Jak zwykle w takich sytuacjach udał się do jedynego miejsca, w
którym odnajdywał upragniony spokój i ukojenie. W kościele było chłodno. Neogotyckie
wnętrze robiło wrażenie i sprawiało, iż Nathan czuł się bardzo swojsko, a
przede wszystkim bezpiecznie. Na szczęście dla niego nikogo nie było w
kościele, zatem zajął miejsce w pierwszej nawie przy ołtarzu.
- Dei! - wyrwało
się z jego piersi niczym cichy krzyk rozpaczy. Upadł na kolana i schował twarz w dłoniach - Quid
petatis me? - zapytał drżącym głosem. Bo najwyraźniej Bóg wymagał od niego
czegoś; jakiegoś nagłego działania, które próbował zrozumieć. Uniósł lekko
głowę i dostrzegł ruch przy bocznym ołtarzu. Ktoś zapalił świecę. Brązowy habit
zakołysał między monumentalnymi kolumnami. Nate zerwał się przestraszony, lecz
wiedziony dziwnym przeczuciem, ruszył za postacią. Przybysz, zakonnik zatrzymał
się przy ołtarzu świętego Antoniego Padewskiego; świętego od rzeczy i osób
zagubionych.
Jego zdziwienie było przeogromne, kiedy w starszym człowieku we
franciszkańskim habicie rozpoznał starego znajomego.
- Ojciec Rafael?! –
wydobył wreszcie z siebie – Cóż za zaszczyt. Co, co ojca tu sprowadza?
- Bracie
Nathanielu, tyle lat, mój młody przyjacielu – odpowiedział uradowany ksiądz,
ściskając serdeczne przyjaciela. – Dawnośmy się nie widzieli. Jednak widzę, że
wielkie strapienie Cię tu sprowadza - zakonnik troskliwie spojrzał na młodego
Cartera.
- Co teraz
porabiasz, ojcze? - zapytał Nathan uradowany ze spotkania, na chwile
zapominając, po co właściwie tu przyszedł. Minęło wiele lat od ich ostatniego
spotkania, a teraz wydawało się, iż ojciec Rafael jest wysłannikiem Niebios dla
niego.
- Dużo, bracie
Nathanaelu – zaczął ojciec Rafael, łagodnie spoglądając na młodzieńca i
prowadząc go by usiedli w ławie. – Wiesz, że my misjonarze na tym ziemskim
padole zawsze mamy ręce pełne roboty. Po mojej posłudze w Ziemi Świętej
zostałem tu oddelegowany do pracy – uśmiechnął się wesoło przez chwilę patrząc
na zamyśloną twarz młodzieńca – Jam opowiedział w wielkim skrócie, jak to się
po waszemu mówi, teraz ty.
- Cóż mogę mówić –
rzekł Nathan, wybijając się z zadumy – Zdany Harvard, za półtora roku ukończę Oxford.
Przestałem pakować się w tarapaty i rozrabiać... – z jego tonu głosu czuć było
niepewność i lęk.
- Co cię dręczy,
Nico? – zapytał w końcu ojciec Rafael, po raz pierwszy zwracając się do Nathana
– Nico. Tak bowiem nazywali go będąc w klasztorze świętej Klary znajdującym się
na terenie kampusu Harvardu. Nathan bez namysłu opowiedział franciszkaninowi o świątyni
w Suriname, o artefaktach, o tym co działo się z nim w Bega, o tym jak przed
chwilą doznał dziwnych i niezrozumiałych wizji, których jednoznacznie nie
potrafił jeszcze odczytać ale wiedział, że dotyczą ogromnej mocy i władzy.
- Boję się, ojcze –
zaczął niepewnie. – Boję się, że nie będę umiał wybrać. Nie wiem, czy jestem
godzien, a poza tym... Wie ojciec, jakie to ryzykowne? Jeszcze nie rozumiem
mojej misji w tym wszystkim. Dlaczego akurat ja? Na dodatek, jest tyle zła...
Ludzi, którzy wykorzystaliby taką władze do... Wszyscy potężni ludzie żyjący na
tym globie pragną i zawsze pragnęli takiej władzy absolutnej. Aż na samą myśl,
co mogłoby się stać, gdyby ktokolwiek odkrył prawdę, sam się lękam, chociaż
dokładnie wciąż nie znam całego przesłania - tłumaczył chaotycznie i
nieskładnie. Wiedział bowiem, że franciszkanin zrozumie.
- Jesteś pewien, że
tego dotyczy? - zapytał ojciec Rafael.
- Ojcze, jeśli tak
zareagowałem na tekst, który dla większości to stek bzdur... Ta karta
zdecydowanie została napisana przez kogoś, kto odsyła wyraźnie do manuskryptu,
którego nikt nie potrafi rozszyfrować i jedynym takim jest ms 408 zwany
również Manuskryptem Voynicha - Nathan
ściszył głos i rozejrzał się czy nikt nie pojawił się w kościele gdy byli
zajęci rozmową. Nie chciał, by ktoś nieupoważniony usłyszał o czym rozmawiali –
Z resztą sam się dziwie dlaczego właśnie w nim jest to zapisane. Zwłaszcza iż
jest tyle teorii odnośnie ms 408 i już na forach czytałem opinie, że może
chodzić o tajemną wiedzę. I dobrze wszyscy zgadywali, że twórca tego
manuskryptu miał za zadanie sprawić by to nigdy nie zostało rozszyfrowane, albo
przynajmniej czekało na właściwą porę. Jeśli na to logicznie spojrzymy, któżby
szukał wskazówek do czegoś posiadającego moc w książce o roślinach z Wieków
Średnich? – lekko zakpił, bo sam również nie wpadłby na taki pomysł. A przecież
czytał o różnych nietypowych odkryciach w dziwnych miejscach.
- Pamiętam, że już w klasztorze wspominałeś,
że chciałbyś zmierzyć się z odszyfrowaniem
manuskryptu – zauważył cicho zakonnik. Jego oczy zabłysły na wspomnienie lecz
po chwili spochmurniały a twarz franciszkanina zasępiła się - Wiem, jednak co
chcesz powiedzieć i sam jestem zaskoczony faktem iż o ten manuskrypt chodzi. Lecz
niezbadane są ścieżki Pańskie, a dodatkowo nie znamy dokładnego przekazu -
rzekł spokojnie franciszkanin, starając się uspokoić młodego przyjaciela - Masz
jeszcze czas do namysłu. Rozumiem jednak doskonale twe obawy. Ale dopóki nie
wiesz nic konkretnego, nie możesz działać. Ach! Prawie bym zapomniał - dodał
wyciągając zawiniątko z jednej z kieszeń habitu i podając Nathanowi.
- Różaniec? –
szepnął trochę zdziwiony Nate.
- To nie byle jaki
różaniec, ale z drzewa różanego w Jerozolimie - zapewnił ojciec - Pojedź ze mną
na pielgrzymkę do Ziemi Świętej - zaproponował nagle.
- Dzięki, ojcze –
powiedział Nate, chowając prezent głęboko do kieszeni i rozważając propozycje.
- Jakbyś czegoś
potrzebował... - zaczął ojciec Rafael, wiedząc, że Nico nie lubi nacisków.
- Tak,
tak, wiem – powiedział Nate, uśmiechając się – Proszę ojca o jedno, o modlitwę.
Ojciec Rafael
położył ręce na głowie Nathana i pochylił się.
- Modlę się, abyś
dokonał właściwego wyboru i umiał sprostać zadaniom powierzonym tobie –
zapewnił - Chodź, oprowadzę cię.
Szli wolnym
krokiem. Dzień właśnie chylił się ku zachodowi. Żaden z nich nie napomknął o
przeszłości. Rozmawiali przez cały czas o teraźniejszości i przyszłości, której
obawiał się Nathan. Rozmowa ze starym znajomym, na dodatek księdzem, wiele mu
pomogła. Jakiś wewnętrzny spokój zapanował w sercu Nathana, dodając otuchy i
mobilizując do nowego działania.
- Kiedy ta
pielgrzymka? - zapytał Carter, gdy zatrzymali się przy kropielnicy. Właściwie
to mógł połączyć kilka rzeczy na raz. Oficjalnie pojechać na pielgrzymkę i
konferencję, w której obiecał wziąć udział, a nieoficjalnie zbadać trop
pozostawiony przez egipskiego księcia. Dzięki temu będzie miał więcej czasu na
powęszenie, bo oficjalnego pozwolenia na przeprowadzenie ekspedycji jeszcze nie
dostali od władz egipskich. A od pewnego czasu czuł, że musi działać i to
szybko.
- Za cztery dni.
- Zachowaj dla mnie
miejsce - powiedział Nate wychodząc z kościoła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz