wtorek, 10 czerwca 2014

Rozdział 5



Stał na dziedzińcu w ciepłych promieniach słońca, na równo skoszonej trawie, zastanawiając się, co właściwie tu robi? Tuż przed nim malował się piękny, ogromny neogotycki budynek Muzeum Historii Naturalnej Uniwersytetu Oxfordzkiego. Westchnął ciężko, przeczesał dłonią blond włosy i poprawił opadający  z ramienia plecak. Co go u licha podkusiło, by kazać O’Donellowi udostępnić mu te zbiory? Ale od tamtego wyjazdu do Bega nie potrafił znaleźć dla siebie miejsca. Ciągle odczuwał dziwny stan podenerwowania, a nocami miewał dziwne, koszmarne sny. Wiedział, że powinien to zrobić. Dla świętego spokoju. Coś stale podpowiadało mu, ze te trzy sprawy są ze sobą związane; odkrycie sprzed osiemnastu lat i te dwa ostatnio jakoś się łączyły ze sobą ale jeszcze nie wiedział w jaki sposób. Miał nadzieję, że uda mu się tu znaleźć chociaż część odpowiedzi na nurtujące pytania. Zatem wziął kilka głębokich oddechów i ruszył w stronę wejścia.
Kiedy przekroczył próg, owiał go przyjemny chłód. Od razu skierował się do portierni, gdzie miała na niego czekać doktor Melissa Yarrow, która zajmowała się niegdyś tymi artefaktami. Był z nią umówiony na trzecią popołudniu, kiedy już kończyła wszystkie swoje zajęcia. Od razu dostrzegł szczupłą kobietę po czterdziestce w skromnej, lecz schludnej granatowej garsonce, rudych włosach luźno opuszczonych na ramiona i okularach idealnie dopasowanych do jej twarzy.
- Doktorze Carter - przywitała go lekkim skinieniem głowy i wyciągniętą dłonią.
- Doktor Yarrow - wymienił z kobietą silny uścisk dłoni.
- Zapraszam - uśmiechnęła się łagodnie, podając mu plakietkę z informacją, iż jest gościem, i poprowadziła go chłodnym holem w kierunku korytarza prowadzącego do schodów. Schodami zeszli kilka pięter w dół do archiwum, gdzie artefakty wciąż przebywały w kartonach.
- Nie wiedzieliśmy w jakiej ekspozycji je umieścić, zatem pozostały w archiwum. Do dnia dzisiejszego nie mamy najmniejszego pojęcia, z czym mamy tu do czynienia - opowiadała prowadząc.
- To tak jak z naszym ostatnim znaleziskiem - westchnął Nathan.
- Dokładnie. Jest to dość dziwne jak dla mnie. Nasi specjaliści właśnie zabrali się za badanie tych przedmiotów ale jak dotąd do niczego nie doszli. Najprawdopodobniej ktoś sfałszował całe znalezisko, bo kiedy tylko przetłumaczyli tekst łaciński to wyszedł z twego straszny, nielogiczny bełkot. Ale oczywiście, jeszcze jest za wcześnie na ostateczny werdykt i raport - odpowiedziała, gdy zatrzymali się przed specjalnymi drzwiami, które były zamknięte na specjalny kod i identyfikator.
 - Sprawdzicie pod kątem szyfrów. Książę z Suriname lubował się w nich – rzucił machinalnie przyglądając się z zainteresowaniem jak doktor Yarrow wprowadza kod.
 - Jakie proponujesz? – zapytała, gdy zabezpieczenia piknęły a na specjalnym urządzeniu zapaliła się zielona lampka sygnalizująca iż można wejść.
 - Można zacząć od standardowych, klasycznych typu Szyfr Cezara, Szachownica Polibiusza czy Szyfr AtBash. Trzeba wziąć pod uwagę, że osoba szyfrująca tekst zapewne była średniowiecznym naukowcem pochodzącym albo z Europy albo z Ziemi Świętej. Niekoniecznie mógł być to sam książę. Mógł mieć doradcę, jak to w kręgach królewskich często bywało. To pozwoli zawęzić nieco pole poszukiwań i sposób odszyfrowywania. Ale oczywiście, jak już wspominałaś, może to być maskarada – odparł, przepuszczając ją w drzwiach i uśmiechając się łagodnie, zdobywając wiedzą i kulturą osobistą punkty u pani doktor, która była wymagająca i surowa wobec młodszych kolegów po fachu. Zwłaszcza, że w niektórych kręgach mówiło się po kątach, że Nathan zdobył tyle tytułów naukowych dzięki wpływom ojca, a nie własnej, ciężkiej pracy.
Kiedy weszli, ich oczom ukazał się rząd regałów zapełnionych kartonami. Przeszli na środek sali, gdzie znajdowały się biurka, stoły i krzesła. Na każdym stole leżały odpowiednie narzędzia do pracy badaczy nad papierem, atramentem, monetami, rzeźbami czy obrazami. Nathan zajął swe miejsce, a doktor Yarrow postawiła przed nim na blacie stołu karton z artefaktami znalezionymi osiemnaście lat temu w Bega.
- Zostawię cię teraz samego. Tam - wskazała na ścianę po skosie - jest telefon. Obok wiszą numery. Jakbyś czegoś potrzebował to dzwoń. Oczywiście jakbyś chciał potem rzucić okiem na poczynania mojej grupy naukowej, która bada wasze niedawne wykopalisko, to również daj znać - dodała. Przejście na ‘ty’ również było pozytywnym znakiem w świeżej znajomości, która mogłaby w późniejszym czasie zaowocować współpracą na co oboje podświadomie liczyli.
- Dziękuję - odparł uśmiechając się delikatnie. Odprowadził jeszcze kobietę wzrokiem do drzwi, po czym niepewnie niewielkim nożem do papieru rozdarł folię zabezpieczającą karton.

* * *

Przypatrywał się wszystkiemu z pokoju ochrony, gdzie był monitoring. Widział jak Nathanael Carter wszedł do budynku, a następnie został poprowadzony przez doktor Yarrow do archiwum. Obserwował tu wszystkich i wszystko. Takie miał zadanie. Zwłaszcza, że młody Carter bardzo interesował jego szefa, który najwyraźniej miał jakieś stare porachunki z tym dzieciakiem. Był zdziwiony, kiedy został poinstruowany, by zachować wysoką czujność i ostrożność. Nie widział zagrożenia w tym Carterze, ale najwyraźniej pozory mogły mylić. Znał wszystkie zbiory z ekspozycji i te w archiwum i wiedział dokładnie, co interesowała jego Szefostwo  i właśnie to zainteresowało Cartera. Nie rozumiał po co i dlaczego. Jeszcze nikomu nie udało się rozszyfrować tekstu i zagadki tych artefaktów. Na przedartej karcie z manuskryptu znajdował się jakiś niezrozumiały bełkot, zapewne z Wieków Średnich. Nie zdziwiło go, że Carter chce spróbować swoich sił jako młody, niepokorny student, ale nie wierzył w jego powodzenie. Zatem, według niego nie działo się na razie nic szczególnego. Carter otworzył i rozpakował zawartość kartonu, wyłożył wszystko na blat stołu, oświetlił sobie dodatkową lampką. Właśnie stał i nachylał się nad tekstem, wodząc opuszkami palców po papierze. Zmienił kąt odbioru obrazu i wtem zobaczył nagłą zmianę w Carterze.
- Tu Frankie - mężczyzna chwycił za telefon prywatny i nawiązał połączenie. - Miał pan rację, chyba odczytał tekst.

* * *

Nathan musiał chwycić się mocno stołu, by nie upaść na podłogę. Świat wirował przed jego oczyma, a tekst z manuskryptu jakby wlewał się do jego umysłu niczym potok słów, liczb i liter. Powietrze zgęstniało, lampy zamrugały, a kropelki zimnego potu strużkami zaczęły spływać po roztrzęsionym ciele młodego Cartera, który stał na nogach niczym z uginającej się pod ciężarem pianki. Znamię na przegubie paliło, jakby dopiero co zostało zrobione. Osunął się na podłogę, ostatkiem sił chwytając za krzesło i opierając o nie tułów, by całkiem nie upaść na podłogę. Potrzebował się uspokoić, pozbierać, usystematyzować chaos, jaki powstał w jego umyśle. Serce waliło mu jak oszalałe. Starał się unormować oddech, by odepchnąć nagłe fale nudności, jakie go ogarnęły, i by nie stracić przytomności.
To wszystko trwało zaledwie kilka minut, ale dla Nathana było niczym wieczność. Zerknął ostrożnie, nerwowo i z przerażeniem w stronę stołu. Co powinien zrobić? Jak postąpić? Sam nie da rady, a mętlik w głowie miał przeokrutny. Czuł panikę mieszającą się z przerażeniem. Czego właściwie przed chwilą doświadczył? Co się stało? Ostrożnie wstał i chwiejnie podszedł do telefonu. Wybrał numer bezpośrednio do doktor Yarrow. Tłumacząc, iż źle się poczuł, spytał czy mógłby przyjść w inny dzień i posiedzieć nad artefaktami. Najwyraźniej brzmiał bardzo przekonywująco, bo doktor zgodziła się i zapytała czy nie potrzebuj. by ktoś go odwiózł do domu. Odmówił, bo potrzebował się przewietrzyć i pomyśleć.

* * *

Jak zwykle w takich sytuacjach udał się do jedynego miejsca, w którym odnajdywał upragniony spokój i ukojenie. W kościele było chłodno. Neogotyckie wnętrze robiło wrażenie i sprawiało, iż Nathan czuł się bardzo swojsko, a przede wszystkim bezpiecznie. Na szczęście dla niego nikogo nie było w kościele, zatem zajął miejsce w pierwszej nawie przy ołtarzu.
- Dei! - wyrwało się z jego piersi niczym cichy krzyk rozpaczy. Upadł na kolana               i schował twarz w dłoniach - Quid petatis me? - zapytał drżącym głosem. Bo najwyraźniej Bóg wymagał od niego czegoś; jakiegoś nagłego działania, które próbował zrozumieć. Uniósł lekko głowę i dostrzegł ruch przy bocznym ołtarzu. Ktoś zapalił świecę. Brązowy habit zakołysał między monumentalnymi kolumnami. Nate zerwał się przestraszony, lecz wiedziony dziwnym przeczuciem, ruszył za postacią. Przybysz, zakonnik zatrzymał się przy ołtarzu świętego Antoniego Padewskiego; świętego od rzeczy i osób zagubionych.  
Jego zdziwienie było przeogromne, kiedy w starszym człowieku we franciszkańskim habicie rozpoznał starego znajomego.
- Ojciec Rafael?! – wydobył wreszcie z siebie – Cóż za zaszczyt. Co, co ojca tu sprowadza?
- Bracie Nathanielu, tyle lat, mój młody przyjacielu – odpowiedział uradowany ksiądz, ściskając serdeczne przyjaciela. – Dawnośmy się nie widzieli. Jednak widzę, że wielkie strapienie Cię tu sprowadza - zakonnik troskliwie spojrzał na młodego Cartera.
- Co teraz porabiasz, ojcze? - zapytał Nathan uradowany ze spotkania, na chwile zapominając, po co właściwie tu przyszedł. Minęło wiele lat od ich ostatniego spotkania, a teraz wydawało się, iż ojciec Rafael jest wysłannikiem Niebios dla niego.  
- Dużo, bracie Nathanaelu – zaczął ojciec Rafael, łagodnie spoglądając na młodzieńca i prowadząc go by usiedli w ławie. – Wiesz, że my misjonarze na tym ziemskim padole zawsze mamy ręce pełne roboty. Po mojej posłudze w Ziemi Świętej zostałem tu oddelegowany do pracy – uśmiechnął się wesoło przez chwilę patrząc na zamyśloną twarz młodzieńca – Jam opowiedział w wielkim skrócie, jak to się po waszemu mówi, teraz ty.
- Cóż mogę mówić – rzekł Nathan, wybijając się z zadumy – Zdany Harvard, za półtora roku ukończę Oxford. Przestałem pakować się w tarapaty i rozrabiać... – z jego tonu głosu czuć było niepewność i lęk.
- Co cię dręczy, Nico? – zapytał w końcu ojciec Rafael, po raz pierwszy zwracając się do Nathana – Nico. Tak bowiem nazywali go będąc w klasztorze świętej Klary znajdującym się na terenie kampusu Harvardu. Nathan bez namysłu opowiedział franciszkaninowi o świątyni w Suriname, o artefaktach, o tym co działo się z nim w Bega, o tym jak przed chwilą doznał dziwnych i niezrozumiałych wizji, których jednoznacznie nie potrafił jeszcze odczytać ale wiedział, że dotyczą ogromnej mocy i władzy.
- Boję się, ojcze – zaczął niepewnie. – Boję się, że nie będę umiał wybrać. Nie wiem, czy jestem godzien, a poza tym... Wie ojciec, jakie to ryzykowne? Jeszcze nie rozumiem mojej misji w tym wszystkim. Dlaczego akurat ja? Na dodatek, jest tyle zła... Ludzi, którzy wykorzystaliby taką władze do... Wszyscy potężni ludzie żyjący na tym globie pragną i zawsze pragnęli takiej władzy absolutnej. Aż na samą myśl, co mogłoby się stać, gdyby ktokolwiek odkrył prawdę, sam się lękam, chociaż dokładnie wciąż nie znam całego przesłania - tłumaczył chaotycznie i nieskładnie. Wiedział bowiem, że franciszkanin zrozumie.
- Jesteś pewien, że tego dotyczy? - zapytał ojciec Rafael.
- Ojcze, jeśli tak zareagowałem na tekst, który dla większości to stek bzdur... Ta karta zdecydowanie została napisana przez kogoś, kto odsyła wyraźnie do manuskryptu, którego nikt nie potrafi rozszyfrować i jedynym takim jest ms 408 zwany również  Manuskryptem Voynicha - Nathan ściszył głos i rozejrzał się czy nikt nie pojawił się w kościele gdy byli zajęci rozmową. Nie chciał, by ktoś nieupoważniony usłyszał o czym rozmawiali – Z resztą sam się dziwie dlaczego właśnie w nim jest to zapisane. Zwłaszcza iż jest tyle teorii odnośnie ms 408 i już na forach czytałem opinie, że może chodzić o tajemną wiedzę. I dobrze wszyscy zgadywali, że twórca tego manuskryptu miał za zadanie sprawić by to nigdy nie zostało rozszyfrowane, albo przynajmniej czekało na właściwą porę. Jeśli na to logicznie spojrzymy, któżby szukał wskazówek do czegoś posiadającego moc w książce o roślinach z Wieków Średnich? – lekko zakpił, bo sam również nie wpadłby na taki pomysł. A przecież czytał o różnych nietypowych odkryciach w dziwnych miejscach.
 - Pamiętam, że już w klasztorze wspominałeś, że chciałbyś zmierzyć się z odszyfrowaniem manuskryptu – zauważył cicho zakonnik. Jego oczy zabłysły na wspomnienie lecz po chwili spochmurniały a twarz franciszkanina zasępiła się - Wiem, jednak co chcesz powiedzieć i sam jestem zaskoczony faktem iż o ten manuskrypt chodzi. Lecz niezbadane są ścieżki Pańskie, a dodatkowo nie znamy dokładnego przekazu - rzekł spokojnie franciszkanin, starając się uspokoić młodego przyjaciela - Masz jeszcze czas do namysłu. Rozumiem jednak doskonale twe obawy. Ale dopóki nie wiesz nic konkretnego, nie możesz działać. Ach! Prawie bym zapomniał - dodał wyciągając zawiniątko z jednej z kieszeń habitu i podając Nathanowi.
- Różaniec? – szepnął trochę zdziwiony Nate.
- To nie byle jaki różaniec, ale z drzewa różanego w Jerozolimie - zapewnił ojciec - Pojedź ze mną na pielgrzymkę do Ziemi Świętej - zaproponował nagle.
- Dzięki, ojcze – powiedział Nate, chowając prezent głęboko do kieszeni i rozważając propozycje.
- Jakbyś czegoś potrzebował... - zaczął ojciec Rafael, wiedząc, że Nico nie lubi nacisków.
-   Tak, tak, wiem – powiedział Nate, uśmiechając się – Proszę ojca o jedno, o modlitwę.
Ojciec Rafael położył ręce na głowie Nathana i pochylił się.
- Modlę się, abyś dokonał właściwego wyboru i umiał sprostać zadaniom powierzonym tobie – zapewnił  - Chodź, oprowadzę cię.
Szli wolnym krokiem. Dzień właśnie chylił się ku zachodowi. Żaden z nich nie napomknął o przeszłości. Rozmawiali przez cały czas o teraźniejszości i przyszłości, której obawiał się Nathan. Rozmowa ze starym znajomym, na dodatek księdzem, wiele mu pomogła. Jakiś wewnętrzny spokój zapanował w sercu Nathana, dodając otuchy i mobilizując do nowego działania.  
- Kiedy ta pielgrzymka? - zapytał Carter, gdy zatrzymali się przy kropielnicy. Właściwie to mógł połączyć kilka rzeczy na raz. Oficjalnie pojechać na pielgrzymkę i konferencję, w której obiecał wziąć udział, a nieoficjalnie zbadać trop pozostawiony przez egipskiego księcia. Dzięki temu będzie miał więcej czasu na powęszenie, bo oficjalnego pozwolenia na przeprowadzenie ekspedycji jeszcze nie dostali od władz egipskich. A od pewnego czasu czuł, że musi działać i to szybko.
- Za cztery dni.
- Zachowaj dla mnie miejsce - powiedział Nate wychodząc z kościoła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz