wtorek, 10 czerwca 2014

Rozdział 4



Od wyjazdu Susan dla młodego Cartera dni wlokły się niemiłosiernie. Sam był zaskoczony tym jaki na niego ma wielki wpływ fakt iż nie ma u swego boku dziewczyny, którą darzył uczuciem, o czym tak naprawdę dopiero teraz sobie uświadomił. Natomiast poszukiwania zostały przerwane. Taki stan rzeczy nie podobał się nikomu. Naukowcom pozostało tylko jedno – odpoczynek i luźne zapoznanie się z okolicą, całkiem nie związane z celem wyjazdu, lecz przydatne dla większości w zawodzie jaki sobie obrali. Jak się okazało po rozmowach z doktorem Riggsem ich ekipa niczego nie znalazła. Jakby to była pop prostu zmyłka. Doszli do wniosku iż książę po prostu naniósł na mapę tę nazwę by zapamiętać trasę jaka przebył.
Teraz tylko z utęsknieniem czekali na dzień powrotu do swoich codziennych obowiązków, zastanawiając się w duchu jaka będzie decyzja zarządu, co do dalszych poszukiwań. Czy zostaną wznowione w październiku? Czy zostaną ponownie wybrani? Dopiero w połowie września mięli się o tym dowiedzieć, co wydawało im się zbyt długim okresem.
 - O wpół do dwunastej mamy samolot prosto do Oxfordu. Chciałbym wam wszystkim serdecznie podziękować za ten miesiąc ciężkiej pracy i jeśli w październiku zdecydują, że mamy zająć się tymi artefaktami, będę zaszczycony mogąc znów pracować z wami. Oczywiście jeśli się zgodzicie. Życzę miłego wypoczynku – wygłosił krótką mowę profesor Carter. Tak naprawdę i on, i cała ekipa była zawiedzeni poszukiwaniami. Carter spojrzał ukradkiem na swojego syna, który stał obok Chrisa z założonymi na piersi ramionami. Coś nie dawało mu spokoju, coś bardzo niepokojącego. Nie zapytał nigdy czy Nathan czuje się komfortowo w miejscu, w którym doszło do tego incydentu. A powinien, ponieważ Nathan był ostatnio roztargniony. Widział jak napięcie go nie opuszcza, a do tego doszły cienie zmęczenia pod oczami. Senior doskonale wiedział, że jego syn ostatnio dobrze nie sypiał i miało to związek z ich pobytem tutaj. Dlatego tym bardziej cieszył sie na ich powrót do Anglii.


* * *

Trzy ciężkie miesiące Nathan i Andrè pracowali w firmie UnitLine, wielkiej korporacji, której właścicielem był człowiek, który sponsorował od niedawna większość ekspedycji i badań - Francis O'Donnel. Wielki, wpływowy bogacz, mający swoje firmy na całym świecie, zajmował się bioinżynierią, finansował niektóre ekspedycje naukowe, prowadził muzea oraz kilka wielkich sklepów. Nathan i Andrè mieli u niego pracować aż do decyzji dyrekcji o dalszych poszukiwaniach. O’Donnel bardzo nalegał na współpracę z młodym Carterem i w końcu dopiął swego. Jednakże Nathan należał do ludzi, którzy potrafią wykorzystać każdą znajomość. Młody Carter wiedział, że współpraca z tak potężnym i wpływowym człowiekiem w Wielkiej Brytanii jakim był O’Donnel może mu sie przydać w przyszłości.
Nathan jednak miał dziwne przeczucie odnośnie Francisa O’Donnela. Mógłby sam bez problemu sprawdzić mężczyznę ale wolał by uczynił to jeden z jego  kolegów. W oczekiwaniu na informację, jak co dzień udał sie do UnitLine do pracy i usłyszał coś co go mocno zbulwersowało, coś czego się nie spodziewał a powinien nauczony doświadczeniem.  Nathan posłyszał niechcący rozmowę pana O'Donnela ze swoją sekretarką, a to, co usłyszał prawie zwaliło go z nóg. Więc to on jest tym zwyrodniałym ojcem Susan, który się nie przyznaje do rodziny, pomyślał i zanim uświadomił sobie co robi, wszedł do pokoju. Nate był zawsze osobą, która otwarcie mówiła o rzeczach, które mu się nie podobały, gdy chodziło o dobro innych, lecz nigdy nie upominał się o nic, kiedy sprawa tyczyła się jego samego.  A teraz chodziło o dziewczynę, która była mu bardzo bliska i nie mógł po prostu sprawy zostawić i udawać, że niczego nie słyszał.
- Panie Carter coś się stało? – zapytał O’Donell zdziwiony widokiem wściekłej twarzy Nathana. Mężczyzna był lekko przy tuszy, ale nie było to zbyt widocznie przy jego wysokim wzroście i markowych, odpowiednio skrojonych garniturach. Nosił hiszpański ciemny zarost, który pasował do jego karnacji.  W chwili obecnej wygodnie rozsiadł się w dużym, skórzanym fotelu.
- Odchodzę – rzekł szorstko Nate, zaciskając pięść i próbując się opanować  – Proszę o wypłacenie pieniędzy. - O’Donnel na te słowa zbladł wyraźnie.
- Nie teraz, błagam Nathan! – prosił zaszokowany i nieprzygotowany całkiem na coś takiego O'Donnel - Jesteś nam potrzebny -  jakby same te słowa miały przekonać młodego mężczyznę, ale O’Donell miał pełna świadomość tego, że cała praca stanie, kiedy Nathan odejdzie z projektu nad, którym pracowali. Od początku było jasne, że cały sztab jego naukowców,  pomimo młodego wieku Cartera, liczy się z jego zdaniem i z większym zaangażowaniem wykonywał swoją robotę, mając na czele za kierownika tak charyzmatyczną postać jaką niewątpliwie był  Nathan Carter.
Nathan przez trzy miesiące starał się darzyć szacunkiem może nie samego O’Donella, a pracę jaką wykonywali jego specjaliści. W chwili obecnej jednak stał powstrzymując się by nie przyłożyć temu ścierwu, jakim niewątpliwie był mężczyzna siedzący za biurkiem. Na nieszczęście prezesa do pokoju wszedł dyrektor UnitLine wraz z członkami zarządu i kilkoma ważnymi osobistościami.
- Co się dzieje, Francis? – zapytał Matt Dylan, dyrektor, z niepokojem patrząc na obu mężczyzn.
- Nathan chce odejść. Nie wiem dlaczego – oznajmił  O'Donnel podnosząc się z fotela   i opierając o biurko. Wzrok wszystkich utkwił w kamiennej twarzy Nathana.
- Mam powiedzieć dlaczego odchodzę?  - wysyczał przez zaciśnięte zęby Nathan - Mam wszystkim powiedzieć jakim pan jest ścierwem? – ciągnął, a złość wzbierała w nim ogromna, tak iż sam siebie nie poznawał.
- O czym ty mówisz, Nathanealu? Uspokój się, proszę i porozmawiajmy  – mówił łagodnie Dylan, który był zszokowany takim zachowaniem Cartera, którego większość uważała za oazę spokoju, za osobę, która nie traci łatwo panowania nad emocjami, szczerą do bólu ale sprawiedliwą i opanowaną. Jednak najwyraźniej dzisiejszy dzień był inny i coś bardzo wzburzyło młodego mężczyznę.
- Słyszałem jak  pan rozmawiał z sekretarką – syknął Nathan, wskazując oskarżycielsko palcem w stronę O’Donella – Wszyscy pana szanują. Uważają za wspaniałomyślnego człowieka, a tak naprawdę jest pan despotycznym, egoistycznym materialistą pozbawionym krzty empatii, a przede wszystkim pozbawionym honoru.
- Nie rozumiem? – uśmiech spełzł z twarzy Francis’a, który powoli zaczynał rozumieć, choć miał nadzieję, że jednak się myli, i że zdoła powstrzymać Cartera przed zdemaskowaniem jego najgłębszego, brudnego sekretu, jaki skrywał od lat. Mimowolnie usiadł w fotelu, jakby zasłaniając się biurkiem przed atakiem, jaki go niewątpliwie czekał.
- Dobrze wiesz! Zostawiłeś kobietę z dzieckiem i nie przejmujesz się ich losem. Czy wiesz, że twoja córka pracowała ze mną w Bega? Jest zdolną, inteligentną kobietą, która bez problemu dostała się na Oxford, bez wpływów bogatego ojca. Jej obecność w Bega jest nam niezbędna,  a przez machlojki innych nie dostała się na tak upragnione studia doktoranckie. Dodatkowo pracuje gdzie tylko się da by wspomóc chorą matkę – prawie krzyczał Nathan, ledwo zachowując trzeźwość umysłu i z trudem powstrzymując się od rzucenia na tego człowieka - Co z pana za człowiek? Jeśli w ogóle jest pan człowiekiem – dodał, po czym wyszedł z pokoju cały rozwścieczony i roztrzęsiony.
Nie czekając na windę zbiegł po schodach ponad dziesięć pięter w dół. Mimo to nadal nie mógł opanować swojej złości.
- Cześć Will – rzucił na pożegnanie portierowi i już miał wychodzić, gdy dwóch ochroniarzy go zatrzymało.
- Pan O'Donnel i pan Dylan chcą z tobą porozmawiać – powiedział jeden z nich.
- Coś ty narozrabiał, Nate? – zapytał drugi.
- Nie chcecie wiedzieć – westchnął ciężko. Dopiero teraz zdał sobie całkowicie sprawę z tego, co zrobił. I tak naprawdę niczego nie żałował, ale wiedział doskonale, ze może się to odbić czkawką na wszystkich ekspedycjach i badaniach sponsorowanych przez O’Donella.
- Chcemy – powiedzieli jednocześnie, więc im opowiedział całą sytuację, wprawiając obu ochroniarzy w osłupienie i totalne zaskoczenie.
- Osz ty! – wyksztusił w końcu jeden z nich. Byli w zbyt wielkim szoku, ponieważ jeszcze nikt  nie odważył się powiedzieć czegoś podobnego prezesowi O'Donnelowi - Trzymaj się, Nate – dodał, gdy dotarli do pokoju, do którego kazano im przyprowadzić Cartera. Nathan wszedł już nieco opanowany do pokoju i zastał prezesa stojącego przy oknie. Najwyraźniej był zamyślony i rozważał ostre słowa Cartera.
- Masz rację i niechętnie się do tego przyznaję – zaczął nie odwracając się od okna – Widać, że się nie boisz i masz ikrę. Takich geniuszy potrzebujemy, zatem... – mężczyzna powoli się odwrócił i spojrzał na niego – Co mam zrobić byś wrócił?

* * *

Susan bardzo zdziwiło to, iż ojciec poprosił, by się z nim spotkała.
Po długich namysłach w końcu zgodziła się na nie. Długo ze sobą rozmawiali, wyrzucili wszystkie żale, pretensje i postanowili spróbować poznać się bliżej.
- Wracaj do szkoły. Za trzy dni jedziesz wraz z kilkoma osobami do Uniwersytetu w Yale. Komuś bardzo na tobie zależy – oznajmił, uśmiechając się do niej O'Donnel – Zajmę się mamą – zapewnił zaskoczoną dziewczynę.

* * *

Susan wracała do domu zastanawiając się dzięki komu wraca na
uczelnię i do zespołu profesora Cartera. Komu mogłoby aż tak na niej zależeć? Profesor nie naraziłby dla niej swoje kariery chociaż ewidentnym było iż bardzo ją lubi. André był wspaniałym kolegą, nawet odbywał praktykę u jej ojca ale nie zaryzykowałby dla niej, bo przecież są tylko koleżeństwem. Tylko jedna osoba byłaby w stanie to uczynić, ale Susan nie chciała się łudzić, że być może mężczyzna z jej snów odwzajemnia jej uczucia na tyle by  walczyć o jej powrót na uczelnię i na ekspedycję. Zatem szczęśliwa, że wraca, postanowiła dłużej nie myśleć i zdać się na los.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz