piątek, 20 czerwca 2014

Rozdział 14




Damaszek - rezydencja Santheza

Jugodin wykonał dobrą robotę obmywając i zszywając wszystkie rany, łącznie z raną przechodzącą przez bliznę Cartera. Tym razem Nathan nie doznał żadnych wizji. Zdawał się być zawieszony w pustce. Przed jego oczyma ciągle przemykały rozmazane obrazy, a głosy były zmodyfikowane i wydawało mu się iż nie rozumie tego co jest mówione, że nie zna języka, lecz nie z powodu narkotyków, bo ich już nie było w jego organizmie, lecz z powodu trzech dni tortur jakie przeszedł. Jego umysł co chwila odpływał wypaczając otaczającą go rzeczywistość i wyłączał się nie reagując na bodźce zewnętrzne. Balansował miedzy światem realnym, a światem jaki pojawił się w jego umyśle, jaki po części stworzył jego umysł by się bronić przed bólem i przemocą.  Najmniejszy wysiłek sprawiał mu ogromny ból, który dochodził do jego umysłu stłumiony, jakby należał do innej osoby. Wolał pozostawać z dala, w pancerzu ochronnym, w ciemnym kącie w którym był bezpieczny. Nawet nie odczuł kiedy Jugodin zszywał jego obolałe ciało bez użycia znieczulenia. Gdy doktor skończył swą pracę, naciągnął na jego górną część ciała porwaną koszulę, którą miał kilka dni temu na sobie, zaszywając ją w miejscach, gdzie niegdyś były guziki, tyle, że w trzech miejscach tak prowizorycznie jak jego rany. Następnie dwaj silni mężczyźni chwycili Nathana mocno pod ramiona, usadzili na starym wózku inwalidzkim i zaczęli pchać  w kierunku wyjścia z budynku. Przed oczami Nico migały zapalone lampy, mężczyźni coś szeptali między sobą, całkiem nie zwracając uwagi na Cartera, który ledwie siedział na wózku. Zatrzymali się w podziemnym parkingu, przed czarnym Wanem. Przez chwilę przed oczyma skatowanego mężczyzny zamajaczyły dwie wysokie postacie, Santhez i Jugodin.
Santhez miał jeszcze jedną torturę dla młodego Cartera. Chciał zadać jeszcze jedną ranę. Poddać w wątpliwość pewne istotne sprawy i całkiem  zburzyć spokój, mącąc jeszcze bardziej w wymęczonym umyśle ofiary.
- Wiesz, co się dzieje? - Santhez nachylił się nad Carterem i chwycił go za policzek - Wymiana. Ale zdajesz sobie sprawę z tego, co FBI może zrobić z tobą? Poddadzą w wątpliwość twoją lojalność. Uznają, że zdradziłeś i powiedziałeś nam wszystko jak na spowiedzi, a my nie będziemy zaprzeczać. Myślisz, że za to, że uratowałeś agenta Whiteninga ileś lat temu... myślisz, że wstawi się za tobą? Będzie chciał utrzymać znajomość ze złamanym zdrajcą jego narodu, którego on ślubował chronić? Nie robi tego by cię ratować, ale po to by media nie oczerniały jego agencji - Santhez ostatni raz próbował wsączyć jad w zmęczony umysł Nathana. Wiedział, że chłopak zbyt odpłynął ale wiedział również doskonale, że jego podświadomość zarejestruje jego słowa. Uśmiechnął się obłudnie i puścił głowę Nathana, która opadła na pierś.   
Santhez dał znać swoim ludziom, którzy wsadzili Cartera wraz z wózkiem do samochodu. Specjalnie wybrał miejsce spotkania. Wiedział, że i tak niebawem jego jedna z wielu posiadłości zostanie odkryta, dlatego się przygotował. Pozostawił kilku najemników w rezydencji nieświadomych tego, co może się przytrafić. Po prostu mieli chronić jej podczas jego nieobecności. Jugodin miał udać się na zebranie rady Zgromadzenia Czaszek, także i jego nie będzie podczas ewentualnego szturmu. Zdawał sobie również sprawę z tego w jak ciężkim stanie jest jego ofiara i wiedział, że długa droga nie wchodziła w grę, jeśli chciał odzyskać swojego brata żywego. FBI może i utrzymało by Miguela przy życiu, ale zupełnie inaczej było z agentem Whiteningiem, który by się nie zawahał zabić jego brata. I jeśli miał być ze sobą szczery, to nie dziwiłby się agentowi. Obaj należeli do osób wyznających zasadę „oko za oko, ząb za ząb”. Jednak teraz nie zaprzątał sobie tym głowy.
Oprócz Santheza i Cartera w wozie było jeszcze ośmiu uzbrojonych najemników. Wybrał grupę Carlosa bo była najlepsza, a przynajmniej nigdy jeszcze nie zawiodła. Miał nadzieje, że tak będzie i tym razem.  


Obrzeża Damaszku - miejsce wymiany

Miał w planie rozliczyć się z Santhezami, zadać im ból, zemścić. Godziny nieubłaganie wlokły się, sprawiając mu ból. Analizowanie przebiegu akcji nasty raz nie dodawało otuchy i pewności, że wszystko się powiedzie i przebiegnie bezproblemowo. Pojawili się przed czasem na miejscu i zajęli wyznaczone pozycje. Jeszcze do momentu przyjazdu czarnego furgonu zachowywał zimną krew i w umyśle odtwarzał sposoby zemszczenia się na Santhezach. Jednak wszystko zmieniło się, gdy doszło do samego momentu wymiany. Miał pozwolić by Jake zajął się Nico, ale ich mały braciszek jak zwykle pokrzyżował im plany. Syriuszowi aż gardło ścisnęło kiedy zobaczył Nico ledwo siedzącego na wózku inwalidzkim. Siedział skulony, wsparty o podłokietniki. Miał na sobie porwaną koszule z wyraźnie widocznymi plamami krwi. Przydługie włosy właziły mu do podkrążonych, zapadniętych, zamkniętych oczu. Jego ciało drżało, co agenci bez problemu mogli zaobserwować z dużej odległości. Syriusz ruszył spokojnie prowadząc poturbowanego, skutego kajdankami Miguela. Wózek z Nico pchał sam Santhez. Mięli poczekać aż ich bliscy będą w bezpiecznej odległości, by mogli wyrównać rachunki. Obaj mięli swoich ludzi rozstawionych na wyznaczonych stanowiskach, oczekując na zielone światło by mogli wkroczyć do akcji. Santhez odsunął się, gdy jego brat pojawił się u jego boku. Położył dłonie na jego policzku, klepnął w nie i kazał iść do samochodu, który na niego czekał by zabrać go z dala od linii ognia, w bezpieczne miejsce.
Syriusz podszedł do Nico, chwycił za wózek i zaczął go pchać w stronę Jake’a, który stał nieopodal karetki. Kiedy się zatrzymał, wymienił spojrzenia z przyjacielem i ukucnął przy wózku. Syriusz walczył ze sobą. Pragnął położyć dłoń na policzku Nico i zapewnić go, że już wszystko w porządku ale miał świadomość tego jak Nico może zareagować - strachem, przerażeniem, a nawet agresją.
- Już dobrze, Nico - szepnął i zaczął się podnosić, gdy kula świsnęła obok Nico i trafiła Syriusza w ramię. Mężczyzna przeklął cicho i błyskawicznie chwycił Nathana na ramiona. Wiedział, że Jake będzie go ochraniał, a ich ludzie zajmą się resztą.
-  Coś jest nie tak! - usłyszał w słuchawce jaką miał włożoną do ucha - Strzelił snajper Santhez najwyraźniej bez rozkazu - przekazywał Sam - Został zdjęty ale to nie ja... ktoś tu jeszcze jest!
Jednak Syriusza to już nie interesowało. Jego uwagę przykuł ciężki, chrypliwy oddech Nico, który niemiłosiernie drżał w jego silnych ramionach. Whitening biegiem puścił się w stronę ambulansu, który już miał włączone światła i silnik. Dwóch lekarzy wraz z sanitariuszem czekali na nich wraz z noszami. Syriusz dopadł do nich, położył Nico i już miał odejść by dołączyć do swojego zespoły, gdy poczuł dłoń słabo zaciskającą się na jego przedramieniu.
- Nico? - zapytał spoglądając i mentalnie zamierając. Nie był przygotowany na to, co zobaczył. Jego serce po prostu pękło na milion drobnych kawałków. Nathan wpatrywał się mętnym, rozgorączkowanym wzrokiem. Był przerażony, złamany i uszkodzony. Cierpienie wprost wyzierało z jego oczu, które były przygaszone. Syriusz jeszcze nigdy nie widział Nico w takim stanie i to go przerażało i mroziło aż do szpiku kości.
- Sirius? - niepewny szept Nico przywołał go do rzeczywistości, do tego bolesnego teraz i tu. Niepewność w głosie Nico go zaskoczyła. Czy jego mały braciszek go nie poznawał? Czy miał wątpliwości, że tu jest, że przyszedł po niego? Na dodatek wypowiedział jego imię po łacinie.
Kiedy schylił się, położył dłoń na czole Nico i utkwił swoje oczy w jego.
-  Jestem tu - odparł po łacinie, starając się by jego głos zabrzmiał pewnie i naturalnie. Syriuszowi wydawało się, że to wszystko trwa wieki ale w gruncie rzeczy trwało zaledwie sekundy. Pomógł sanitariuszowi załadować nosze z Nico do karetki, czując wciąż słaby uścisk na swym przedramieniu. Kiedy już byli w środku i ruszyli, Nico uniósł dłoń z jego ręki i palcem dotknął jego blizny niczym niedowierzający Tomasz, kiedy ujrzał Zmartwychwstałego Zbawiciela. Syriusz nikomu nie pozwalał dotykać tej blizny, ale najwyraźniej Nico potrzebował upewnienia się w to, co widzi. Syriusz czuł się jakby Santhez go torturował w tej chwili. To był wyższy, bestialski poziom okrucieństwa.
- Wolny - szepnął po łacinie Nico, tak iż w zagłuszającym ryku syren, Syriusz  ledwo wyłapał to słowo. Pojedyncza łza spłynęła z kącika oka Nathana, który moment później stracił całkiem przytomność i przestał oddychać.

* * *

Santhez był wściekły. Zespół Carlosa nigdy nie nawalał aż do dziś. Odprowadził brata do samochodu i odwrócił się w momencie, gdy kula trafiła Whiteninga. Wiedział doskonale, że to jeden z jego najemników. Coś poszło nie tak; ludzie agenta FBI też nie byli w to zamieszani. Więc kto?, przemknęło mu przez myśl, gdy gwałtownie spojrzał się za siebie. Nagle zrobił się chaos. Jego ludzie i ludzie Whiteninga zaczęli do siebie strzelać, lecz sytuacja szybko się uspokoiła kiedy Santhez spostrzegł, że są otoczeni. Jego brat nie zdołał uciec. Został brutalnie wyszarpnięty z wozu i skuty ponownie kajdankami. Inna agencja?, Santhez aż kipiał ze złości. Wiedział jednak, że szybko uda im się wyjść z więzienia dzięki ważnym i wysoko postawionym znajomością w Zgromadzeniu. Jednak ku zaskoczeniu i jego, i ludzi Syriusza, przybyszami nie byli inni agenci rządowi. Santhez nie dowierzał własnym oczom, gdy przywódca podszedł do niego. Mężczyzna był smukły, wysoki, lekko łysiejący, po czterdziestce. Miał na sobie czarne spodnie i koszulę, a przy szyi białą koloratkę.
- Pugnus i Opus Dei jak się domyślam - rzucił z niesmakiem Enrique, nie mogąc uwierzyć, że jednak władze kościelne przyłączyły się do ich małej ‘wojenki’. Zapewne byli wściekli po tym jak człowiek Zgromadzenia, który był wewnątrz Watykańskiej hierarchii wykradł artefakty.
- Jesteśmy cierpliwi lecz sprawiedliwi - odparł oschle  ksiądz, po czym zwrócił się do nie mniej oszołomionego Standburga - Jest wasz. Nasi ludzie właśnie odwiedzają rezydencję Santheza tu w Damaszku.
- Dziękujemy - odparł Jake, zakuwając Santheza w kajdanki. Aż mierzwiło go by przywalić temu ścierwu za to, co zrobił ich bratu, ale powstrzymał się. Na to jeszcze przyjdzie pora - Współpraca? - zwrócił się do księdza.
- Jak najbardziej - zakonnik uśmiechnął się przebiegle i złowieszczo. Watykan miał wielkie, sprawiedliwe plany wobec Santhezów. I na pewno zrobią wszystko, co w ich mocy by ci dwaj nigdy już nie opuścili więziennych murów. Teraz jednak ich priorytetem był młody Nathaneal Carter.

* * *

Syriusz przyglądał sie z przerażeniem pracy lekarzy. Łzy napłynęły do jego oczu, kiedy doktor Ohara rozcięła koszulę Nico. Miał wrażenie, że sam nie może oddychać, a w żołądku wszystko mu się cofa i podchodzi do gardła. Bezczynnie siedział i patrzył jak podłączają jego małego braciszka do całej tej cholernej medycznej aparatury; kroplówki, elektrokardiogramu, przykładają specjalną maskę tlenową i pompują powietrze do jego nieruchomych płuc i wykonują elektrowstrząsy.  
- Proszę cię, wytrzymaj – szeptał rozpaczliwie Syriusz, delikatnie trzymając dłoń na czole Nico – Jeszcze trochę... zaraz będziemy w szpitalu. Wiem, że dasz radę... Jesteś silny... Błagam... Nico, wytrzymaj! – mówił urywanym szeptem, niczym mantrę. Jego oczy były wilgotne od łez.
Z ulgą przywitał pikanie maszyny, dające do zrozumienia, że serce znów zaczęło pracować. Nawet nie wiedział jaki i kiedy, z piskiem opon zatrzymali się na podjeździe dla karetek. Sanitariusz otworzył drzwi. Syriusz zobaczył cały sztab specjalistów już na nich czekających i Diggeta wieńczącego korowód.
Whitening pozwolił by lekarze zabrali i zajęli się Nico. Sam zaś drżał i wydawał się być w letargu, jak w koszmarze sennym.
Weszli do szpitala i długim korytarzem powieźli Nathana na SOR.
- Pana też trzeba opatrzyć, stracił pan sporo krwi – oznajmił stanowczo jeden z lekarzy. Syriusz dopiero teraz zorientował się, że został trafiony i krwawi. Był zbyt zaaferowany wydarzeniami i odzyskaniem Nico, że całkiem nie zwrócił uwagi. Wymienił spojrzenie z przełożonym i posłusznie udał się za doktorem na ostry dyżur, wiedząc, że Digget podąży za nimi w celu zebrania zeznań. Jednak jego myśli i tak tylko krążyły wokół Nico.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz