środa, 25 czerwca 2014

Rozdział 18



Watykan –hotel na obrzeżach miasta

Stał w oknie obserwując ustający ruch na jeszcze nie tak dawno, gwarnej ulicy. Ale, co się dziwić, w końcu dochodziła już prawie północ. W pokoju panował półmrok. Jedynym światłem była lampka nocna przy łóżku i światła latarni ulicznych dochodzące z zewnątrz. Mężczyzna trzymał papierosa w żylastej, chudej dłoni. Jego twarz była kamienna poza ustami, które były wygięte w czymś w rodzaju półuśmiechu. W pewnym sensie był z siebie i swojej pracy zadowolony i z toku wypadków. Jedno jednak wciąż mu wadziło – fakt iż jak dotąd nie potrafili wyciągnąć Santhezów z więzienia. Mężczyźni zostali skazani bez ciągnącego się latami procesu, a to wszystko za sprawą informacji jakie dotarły do rządu Amerykańskiego i Meksykańskiego, zapewne od tajemniczego hakera Widmo, którego niewątpliwie wkurzyli poprzez porwanie jego człowieka. Zgromadzenie pracowało na pełnych obrotach by uwolnić swoich najlepszych członów i wiedział, że nie spoczną dopóki nie zrealizują swojego celu. Fanatyk nie był zbytnio zadowolony ale miał inne ważniejsze priorytety jak rozszyfrowanie zagadki swojego życia. On zaś przebywał na obrzeżach miasta śledząc poczynania organizacji Watykańskich i Amerykańskich. Sam nie pokazywał się w mieście ze względu na bezpieczeństwo; wszyscy wjeżdżający do miasta byli gruntownie sprawdzani. Nie było tajemnicą iż po udanej akcji FBI, młody Carter znalazł się pod opieką Watykanu i samego papieża. Dlatego też Jugodin miał swoich ludzi wewnątrz i właśnie przed chwilą sprzątaczka z Pałacu Papieskiego poinformowała, że młody Carter ponownie trafił do specjalnego pokoju z miękkimi ścianami. Z jednej strony był zadowolony z tego, bowiem świadczyło to o tym, że wykonał doskonałą robotę. Z drugiej strony jednak miał nadzieję, że Carter dojdzie jednak do siebie i nieświadom niczego poprowadzi ich do tego, czego tak uporczywie szukali. Sprzątaczka, którą Zgromadzenie przekupiło, od samego początku informowała go o stanie Cartera oraz o jego zachowaniu, z czego mógł wywnioskować, że Carter cały czas miał wizje. Gdyby tylko chłopak nie przebywał w Pałacu Papieskim, a zwykłym szpitalu psychiatrycznym, zajął by się nim wtedy. Nikt by wówczas nie stanął mu na przeszkodzie przed otworzeniem czaszki Cartera i sprawdzenia jak reaguje jego mózg ze znamieniem. Te krótkie eksperymenty jakie zdołał wykonać na dzieciaku podczas tych trzech dni, utwierdziły go tylko w jego przypuszczeniach. Mózg Cartera skrywał wiele cudnych tajemnic, a on chciał je wszystkie poznać.  
Odszedł od okna i podszedł do barku. Nalał sobie kosztownej brandy i upił łyk bursztynowego napoju. W pokoju obok trzech mężczyzn próbowało rozgryźć zagadkę artefaktów z Bega, odnalezionych osiemnaście lat temu. Archeolog, kryptolog  i językoznawca od przeszło miesiąca ciężko pracowali nad artefaktami bez rezultatu. Jednakże czuł, że niebawem nastąpi przełom i będą mogli ruszyć na ekspedycje z pomocą Cartera lub bez niej. Czekali jeszcze na transport kart oraz samego tajemniczego manuskryptu, którego kodu nikt nie potrafił złamać. Zadaniem Jugodina miało być dopilnowanie by naukowcom w końcu udało się złamać ten kod, bo przecież jacyś średniowieczni skrybowie i alchemicy nie mogli być mądrzejsi od dzisiejszych specjalistów, chociaż musiał przyznać, że był pod wrażeniem osiągnięć doctor mirabilis, Rogera Bacona. Bo to właśnie jemu najczęściej przypisywano autorstwo tego niezwykłego manuskryptu. Jugodin jednak nie był zadowolony z tego, że nie udało im się dostać w posiadanie artefaktów, które ekipa profesora Cartera znalazła zaledwie kilka miesięcy temu. Coś musiało być specyficznego w Bega, które wydawało się dla Jugodina ziemią jałową. Prędzej spodziewał się takich odkryć w Egipcie czy Izraelu, ale nie tak małej miejscowości jak Bega, że nie na wszystkich mapach jest oznaczona. Ale wszystko sprowadzało się właśnie do tej miejscowości, jakby była centrum najważniejszych wydarzeń. 


Pałac Papieski

Trzy dni. Trzy cholernie długie dni.  
Jedno zdarzenie, jedna chwila i wszystko szlag trafił. A już zaczynała się cieszyć z odniesionego sukcesu i nie tylko ona się cieszyła. Stała właśnie w pokoju kamer i obserwowała na monitorze pokój z białymi, miękkimi ścianami, w którym trzy dni temu umieścili Nathana. To ona i profesor Carter znaleźli Nate’a w łazience. Kiedy tam weszła miała wrażenie, że przez pomieszczenie przeszło tornado; wszystko było porozwalane i zdemolowane. Nathan kołysał się z błędnym, nieobecnym wyrazem twarzy. Jego spojrzenie było zamglone. W ręce ściskał odłamek lusterka, które zbił. Jego przedramiona były czerwone we krwi, która znaczyła podłogę wokół niego i białe ściany. Pokaleczył sobie jednak tylko lewe przedramię, ale i tak niektóre z tych ran na pewno pozostawią kolejne blizny; jakby miał ich już na swoim ciele mało. Kiedy umieścili go w tym pokoju miała nadzieję, że nie na długo, że w ciągu doby uda im się jego stan ustabilizować. Zazwyczaj właśnie tak bywało, że Nathan wracał do siebie w przeciągu doby, góra trzydziestu sześciu godzin. Lecz tym razem było inaczej. Nathan popadł w stan zbliżony do katatonii, a oni nie mieli pojęcia jak go z niego wydobyć. Zastanawiali się nawet nad terapią szokową, ale to miało zostać zastosowane, gdy już wszystkie metody zawiodą. Czy wiedzieli, co spowodowało ponowne pogorszenie się stanu zdrowia Cartera? A i owszem. Spodziewali się tego. Spodziewali się, że Nathan sobie przypomni, ale nie przewidzieli takich skutków tego momentu. Czuła, że zawiodła. Zawiodła Nathana, zawiodła jego rodzinę i przyjaciół, zawiodła ludzi, którzy powierzyli jej opiekę nad Carterem, a przede wszystkim zawiodła samą siebie. Okropnie bolało ją patrzenie codziennie na profesora Cartera, który przez niespełna dwa miesiące strasznie posiwiał i schudł. Na Susan, która chodziła smętna i z czerwonymi i opuchniętymi od łez oczyma. Na André, który nie potrafił poradzić sobie z frustracją i bezradnością. Na Syriusza, który obarczał siebie winą i który już nie potrafił dłużej na to patrzeć. Agent od kilku dni nie pojawiał się na piętrze, które zostało im oddane do użytku przez Papieża i władze papieskie. Nie wiedziała czy upija się, czy demoluje cokolwiek. Martwiła się o niego, jak i o pozostałych.
Z rozmyślań wytrącił ją dźwięk skrzypiących drzwi. Do pokoju wszedł doktor Boccaccio.
- Bez zmian. Leki nie działają – westchnął gorzko, przecierając zmęczone oczy.
- Daliśmy mu czas, ale najwyraźniej my i nasza wiedza lekarska już nic nie możemy dla niego zrobić – odparła z goryczą. Nienawidziła tego uczucia porażki. Ale z ciężkim sercem musiała się do tego przyznać i pogodzić z tym bolesnym faktem. Najwyraźniej Opatrzność miała inne plany co do Nathana.  
- Pozwoliła pani agentowi Whintningowi na odwiedziny? – pytanie doktora wyrwało ją ponownie z zamyślenia. Spojrzała zaskoczona na ekran monitora.
- Nie – rzuciła krótko, bacznie obserwując poczynania agenta – Poczekajmy chwilę, ale radzę być w pogotowiu – wymieniła znaczące spojrzenie z Boccaccio.

* * *

Nie potrafił zapanować nad swoją reakcją. Był wściekły, przerażony, złamany, rozgoryczony. Czuł jak depresja spycha go w dół. Jak nie potrafi myśleć ani oddychać. Pojawiające się wspomnienia tortur atakowały jego umysł gwałtownie, bez ostrzeżenia zadając silny, powalający ból. Paraliżował go strach iż Santhez i Jugodin znajdą go i znów zaczną torturować. Nie przeżyje tego ponownie. Nagle pojawiło się uczucie winy, że sam jest winien zaistniałej sytuacji i po części była to racja. Gdyby im wtedy wszystko powiedział… zgodził się na współpracę…
Gdyby siedem lat temu nie poznał Syriusza i reszty… gdyby nie dowiedział się, że to przez sprawę Perezów i Santheza ukrywają się w klasztorze przebrani za zakonników…
Gdyby…
Gdyby osiemnaście lat temu nie dotknął tego pieprzonego artefaktu…
Płakał, wrzeszczał, demolował.
Chciał zadać komuś ból.
Dlaczego to wszystko spotykało właśnie jego?!
Co takiego zrobił, że na to zasłużył? Czym zgrzeszył?
Jak Susan może go wciąż kochać? Tak złamanego i oszpeconego?
A Syriusz? Syriusz nawet nie chciał go widzieć na oczy.
Twarz Jugodina znów zamajaczyła przed jego załzawionymi oczyma. Żylasta ręka wyciągała się ku niemu. Z krzykiem rzucił się na rozbity kawałek lusterka i zaczął ciąć ramię. Ból był prawdziwy, a on zasługiwał na niego. Musi zniszczyć siebie, by oszczędzić bliskim tego koszmaru.
Wystarczyło kilka nacięć. Z upływem krwi i on sam odpływał. Oddalał się. Nie potrafił już dalej walczyć. Jego ciało było słabe i ciężkie. Było jego więzieniem, z którego musi się uwolnić.
Po chwili zaczęły do niego docierać strzępy krzyków i rozmów, ale jego to już nie obchodziło. Zatem nie zdziwił się, gdy ponownie trafił do miękkiego pokoju. I właśnie tu chciał spędzić resztę życia. Skulony i zamknięty w sobie, za zasłoną grubych murów jakie stworzył.
I trwałby tak w nieskończoność, gdyby nie jakaś siła, która znów się w nim obudziła i nie dawała mu spokoju. Znów poczuł niepokój, ponaglenie do działania. Od dłuższego czasu nie robił jednej, lecz najważniejszej rzeczy i kiedy w jego pokoju pojawił się Syriusz wiedział, że musi odbyć najważniejszą rozmowę. Wiedział, że Syriusz mu w tym pomoże. Bo to on był przy nim cały czas, chociaż on był tego nieświadom. Musi wypłynąć na powierzchnie, na głębię bo ma zadanie do wykonania. Nadszedł właściwy czas. Widział to w oczach Syriusza, w jego gniewie i frustracji.        

* * *

Syriusz już miał dość tego. Dusił się i dławił. Nie spał odkąd Nico trafił do szpitala, a teraz jeszcze ledwo jadł. Cały czas szukał odpowiedzi, odpowiedzi na pytanie dlaczego to się dzieje? Dlaczego jego mały brat musi tyle cierpieć i przechodzić przez to wszystko? Uciekł do podziemi Pałacu, gdzie znalazł tajne pomieszczenia i sale treningowe zapewne należące do Opus i Pugnus Dei, z których skorzystał. Musiał zająć czymś swój umysł i ciało by nie zwariować, by nie popaść w alkoholizm lub po prostu by nie chwycić z pistolet i odstrzelić sobie łeb. To wszystko trwało zbyt długo. Kiedy znaleźli Nico trzy dni temu nie potrafił uwierzyć, nie potrafił pozbierać się ponownie z tego. Jeszcze kilka godzin wcześniej Nico spacerował po dworze i całował się z Susan, a teraz znów był w miękkim pokoju i na dodatek w stanie katatonii. Ohara tłumaczyła, że to nie typowa katatonia, ale on nie znał się na terminologii medycznej. Nie od tego był. Zatem teraz zebrał się w sobie i postanowił zrobić coś głupiego, szalonego ale zarazem tak typowego dla niego. Miał dość już dzwonienia do chłopaków i Arthura i przekazywania im samych złych wieści. Zatem przybrał najbardziej twardy wygląd na jaki go było stać i po prostu wtargnął do pokoju Nico. Podszedł do skulonego mężczyzny i chwycił za policzek. Klęczał plecami do kamery, zasłaniając w większej części swoim ciałem Nico. O to właśnie mu chodziło, taki miał plan.
- Nico, wiem, że mnie słyszysz. Potrzebuję cię – szepnął, szorstkim, stanowczym i rozkazującym głosem. Przez chwilę wątpił by jego plan się powiódł. Nico wydawał się być daleko stąd. Ale coś się zmieniło. Jego przyjaciel podniósł rękę i palcem dotknął jego blizny.
- Santhez – szept był ledwie słyszalny, ale jego serce aż szybciej zabiło na dźwięk tego głosu.
- Tak – wykrztusił ze ściśniętego gardła.
Kiedy się spotkali te siedem lat temu, nie od razu przypadli sobie do gustu. Syriusz był długo nieufny wobec młodego chłopaka, którego jego zespół szybko zaakceptował. On jednak wciąż cierpiał po stracie brata. Jednak któregoś dnia przyszło im na zwierzania.


Klasztor świętej Klary – 7 lat temu

Układali książki na półkach w bibliotece. Brat Marcus, który ją prowadził rozchorował się, a nie było nikogo innego chętnego na zastępstwo. Nawet nie pamięta jak Nico wrobił ich dwóch do tej pracy. Ale oto są tu i teraz, przedkładając książki i ścierając z nich kurz.
- Jeśli pomyślisz, że to cała robota bibliotekarza, to się grubo pomylisz – przerwał milczenie Nathan – To jakbyś pomyślał, że strzelanie jest jedyną czynnością należącą do obowiązków agenta federalnego.
- Zapamiętam, młody – rzucił od niechcenia.
- Przestaniesz mnie nazywać ‘młody’? – Nathan spojrzał na niego, lekko podirytowany.
- A jak mam cię nazywać, młody? Dzieciak? – zapytał Syriusz, starając się wyprowadzić Cartera z równowagi. Sprawiało mu to w pewien sposób satysfakcje i był ciekaw jak daleko może się posunąć.  
- Nie dam ci tej satysfakcji – Nathan spojrzał się na niego zadziornie i rzucił w niego ścierką do kurzu – Skąd ta blizna? – zapytał nagle, całkiem wytrącając Whiteninga z jego myśli.
Nie odezwał się. Nikomu nie mówił jak powstała, nikomu nie powiedział o tym jak Owen zginął. Sam nie chciał pamiętać, i na pewno nie powie tego temu przeklętemu szczylowi, który uważa, że pozjadał wszystkie rozumy.
- Moja mama mawiała, że czasami lepiej pogadać z kimś o tym, co nas boli. Nie przyniesie to ulgi, ale pomoże innym zrozumieć nasz ból – Nathan powiedział, znów przerywając milczenie. W jego głosie było coś dziwnego, pewien smutek.
- Mawiała? – Syriusz wyłapał czas przeszły w wypowiedzi Cartera.
- Zmarła na raka, gdy miałem cztery lata, ale te słowa zapamiętałem dokładnie – odparł, starając się nie patrzeć na Syriusza. Koncentrował się na swojej pracy. Syriusz znał to bardzo dobrze. Sam wielokrotnie dużo pracował by nie musiał myśleć o bolesnych sprawach.
- Zostałem postrzelony w twarz – odparł i nim się zorientował, opowiadał Nathanowi o swoim bracie i tym jak zginął. Nie wiedząc czemu, czuł się dobrze mogąc o tym rozmawiać właśnie z Carterem. Dzieciak miał coś w sobie; coś wkurzającego, a zarazem przyciągającego do siebie niczym magnez.
- Zabił twojego brata. Ciebie jego człowiek zrzucił z balkonu… Ale nie zginąłeś od upadku, wiec chciał dokończyć zadanie… – Nathan powtarzał ważne fakty, jakby chciał go dobrze zrozumieć. To się właśnie Syriuszowi podobało, dzieciak umiał słuchać i wyciągać najważniejsze wnioski oraz czytać między wierszami.
- Dokładnie – westchnął ciężko.
- To nie była twoja wina – powiedział stanowczo Nathan – Owen nie chciał byś się obwiniał za jego śmierć. Musisz żyć za was dwóch – z tymi słowami ruszył ku wyjściu.
- Hej, Nico! – Syriusz poczuł się dziwnie ale zarazem miał wrażenie, że właśnie ‘Nico’ brzmi najbardziej naturalnie i pasuje do chłopaka – Nie trać wiary, bo musisz wierzyć i za nas.


Pałac Papieski – chwila obecna

Syriusz dostrzegł jak mgliste spojrzenie przyjaciela zmienia się w pełne zdecydowania i błagania o coś. Tylko pytanie o co? Jednak agent szybko zaskoczył. Syriusz wiedział jak Nico bardzo związany jest z religią, a praktycznie od dwóch miesięcy nie miał możliwości na modlitwę w ciszy. Zatem postanowił wcielić w życie swój przebiegły plan, licząc, że się powiedzie i jednocześnie dać mu to czego potrzebował. Zerwał się zatem z klęczek i zaczął wrzeszczeć.
- Jesteś żałosny, wiesz! Wszyscy wyrywają sobie włosy by ci pomóc a ty co? Uciekasz! Chowasz się jak tchórz w norze. Jesteś słaby i aż się dziwię, że Jugodin cie nie złamał! Myślałem, że jesteś silniejszy. Dajesz tym skurwielom tylko satysfakcję, że złamali cię i pokonali. Co z tego, że Santhezowie gniją w pierdlu skoro wygrali – krzycząc, nachylił się nad Nathanem z zaciśniętymi w pięść dłońmi. Jego spojrzenie jednak mówiło wszystko.  Nie musiał czekać długo na reakcję doktorów. Już po chwili Ohara i Boccaccio wbiegli do pomieszczenia.
- Jesteś sam sobie winny! – krzyknął ostatni raz, gniewnie wskazując palcem w stronę skulonego Nathana.
- Agencie Whitening, dość tego! – zagrzmiała gniewnie Elizabeth. Oboje wyprowadzili na korytarz wściekłego agenta.
- Czy pan zdaje sobie sprawę z tego, co pan wyprawia?! – rzucił uniesionym tonem Boccaccio.
- Doskonale wiem, co ten tchórz wyprawia – warknął Syriusz. Ustawił się tak by miał widok na niedomknięte drzwi pokoju, a lekarze stali odwróceni plecami do wejścia.
- Czyś ty się upił, lub naćpał? – wrzasnęła z wyrzutami Ohara, bo takiego zachowania ze strony agenta się nie spodziewała. Była na niego wściekła, chociaż rozumiała jego gniew i determinację. W głębi duszy miała nadzieję, że taki wybuch emocji ze strony przyjaciela wyrwie Nathana z letargu, ale bała się jednocześnie, że stan jej pacjenta może się jeszcze bardziej pogorszyć. Podczas gdy ona wraz z drugim lekarzem ofukiwali karygodne zachowanie Whiteninga, Nathan wykorzystał ten moment ich nieuwagi by wymknąć się z pomieszczenia.
- I tak to nie ma już znaczenia – warknął Syriusz, ukradkiem obserwując oddalającego się przyjaciela.
- Masz zakaz zbliżania się do Nathana. Później sobie z tobą porozmawiam – zagroziła Ohara, celując w niego swoim długim, szczupłym palcem. Kobieta odwróciła się na pięcie i wmaszerowała do pokoju Nathana by tylko po chwili wybiec stamtąd – Niech cie wszystkie diabli, Syriuszu! Coś ty narobił?!

* * *

Nathan wykorzystał nieuwagę lekarzy i wymknął się z pomieszczenia. Jego ciało było osłabione z powodu braku jedzenia i ruchu, lecz wiedział, że postępuje słusznie. Wiedziony dziwną siłą udał się na piętro wyżej, do kaplicy, w której zazwyczaj modlił się Papież. Kaplica była pusta, znaczy, nie było w niej innych ludzi. Ale była osoba, z którą Nathan potrzebował porozmawiać. Kapliczka byłą skromna i o to mu chodziło. Wystarczyło, że był obraz lub figura święta.
Zaczął nerwowo chodzić tuż przed dużym krzyżem stojącym na stole. Odgarnął przydługie włosy i uśmiechnął się niepewnie.
- Dawno nie rozmawialiśmy – zaczął nieśmiało, rzucając rozżalone spojrzenie na krzyż.
- Chciałbym zrozumieć dlaczego? Wiem… zadaje za dużo pytań – mówił krążąc po pomieszczeniu. Miał na sobie białe szpitalne ubranie i był boso. Bluzka wisiała okropnie na nim, a lewą rękę miał zabandażowaną – Pomieszałeś mi rozum, odebrałeś wolę życia i walki. Zsyłasz cierpienie i ból. Te wizje… czymkolwiek są… teraz są zatarte. Wiem, że posiadasz tajemnice przekraczające ludzkie rozumowanie… Boże – jęknął, ukrywając twarz w dłoniach i ciężko wzdychając – Jestem tylko śmiertelnikiem. Słabym na dodatek. Jestem niczym robak na pustyni, którego możesz zdeptać. Czego ty ode mnie chcesz Panie? – zapytał spoglądając na ukrzyżowanego Mesjasza – Jakie masz wobec mnie plany? Potrzebuję zrozumieć bym mógł wykonać Twą wolę. Błagam… – westchnął rozpaczliwie, padając na kolana i rozkładając bezradnie ramiona – Czy Ty nie wymagasz ode mnie zbyt wiele? Dodaj mi siły i odwagi bo sam nie dam rady. Jestem Twym sługą, uczniem, który wypełni Twą wolę. Objaw mi ją o Panie! – zawołał z głębi serca. Był rozdarty, załamany, przerażony. To wszystko było ponad jego siły. Spojrzał na krzyż. Jego Zbawiciel do samego końca wytrwał, przeszedł przez śmierć pokonując ją i dając im nadzieję na życie wieczne w domu ich Niebieskiego Ojca. Nathan poczuł, że nie jest sam w tym wszystkim, że ktoś również cierpiał tyle co i on. Chociaż powinien się zbuntować, nie potrafił, bo tu już nie tylko o niego samego chodziło. A dla bliskich Nathan był w stanie zrobić wszystko.
 - Wiem, że masz moc – ponownie przemówił. Jego głos był ochrypły i słaby -  Odnów mnie Panie i wzmocnij w mej słabości – błagał - Dodaj mi Swego Ducha bym mógł zwyciężyć zło. Bym wypełnił świętą wolę Twą. Pan jest pasterzem moim… - recytował nawet nie zauważając jak w drzwiach kapliczki pojawili się lekarze wraz Syriuszem i kilkoma zakonnikami, w tym z osobistym sekretarzem Papieża. Doktorzy już chcieli podejść do Nathana, gdy zatrzymał ich surowy a jednocześnie ciepły głos.
- Nie przerywa się takiej rozmowy z Najwyższym Kapłanem.
- Wasza Eminencjo – zwrócił się do Papieża Boccaccio – Nathanael powinien wrócić do swojego pokoju. Jeszcze nie tak dawno… - zaczął tłumaczyć, lecz dłoń, która zawisła w stanowczym geście uciszyła go.
- Nasz Pan wybrał sobie tego młodzieńca do ważnego zadania i najwyraźniej nadszedł dzień by je zaczął wypełniać – oznajmił Papież, łagodnie i dobrotliwie się uśmiechając i zerkając do środka.
- Jeśli ktoś może uleczyć Nico, to tylko Bóg – powiedział Syriusz, stanowczo patrząc na lekarzy.   
- Nie przestawaj w to wierzyć, mój synu – zwrócił się do agenta Papież.
Wszyscy odwrócili się by w milczeniu i w zadumie przypatrywać się dalszej rozmowie Nathana z Bogiem.
Ciało Nathana drżało lekko, ale wiedział, że uzdrowienie przyjdzie z czasem. Potrzebował odbudować siebie od nowa i stworzyć siebie silniejszego o bolesne doświadczenia. Jak gad przybrać pancerz silniejszy i odporniejszy. Musi dowieść wszystkim, że nie tak łatwo go jest zniszczyć, że wszystko może w tym, który go umacnia. Wierzył jednak, że Bóg ma jakiś wyższy plan, którego nikt z ludzi nigdy nie pojmie. A on musi powstać jak Feniks z popiołów jeszcze potężniejszy i wykorzystać swe dary do osiągnięcia misji.  Musi odzyskać artefakty i powstrzymać Zgromadzenie. Musi dotrzeć do Manuskryptu Voynicha, bo w nim jest sekret wiecznego życia i niebiańskiej mocy. Nie może dopuścić by to dostało się w niepowołane ręce.
Jego wrogowie będą przeklinać ten dzień. Stworzyli go na swoją zagładę i zgubę.
Będzie kąsał boleśnie. Do tego potrzebuje odnowić i udoskonalić swe Bractwo.
Ale najpierw musi odbudować swój rozum i ciało.
- Dzięki Ci o Panie za Twe dary – szepnął po łacinie. Jego twarz była jaśniejsza  i spokojniejsza, chociaż po skroniach spływały kropelki potu z wyczerpania  i żarliwości jego modlitwy. Dziwnie mu było mówić po łacinie, kiedy znów mógł mówić w ojczystym języku, ale wiedział, że nie ważne w jakim języku będzie mówił – Pan i tak go wysłucha.     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz