Pałac
Papieski – dwa dni później
Odbudować siebie! Cóż
za ironia!
Łatwiej powiedzieć, gorzej już
z wykonaniem tego. Jakby nie było spędził trzy cholerne dni w zamknięciu,
torturowany, bez jedzenia i z niewielką nadzieją na ratunek. Na dodatek wizje
jakie miał oraz stan medytacji delta w jaki się wtedy wprowadził, źle wpłynęły
na jego umysł. Chociaż był w Pałacu Papieskim, z tarasem chronionym przed
atakiem snajperskim, z wyszkolonym personelem medycznym oraz wyszkolonymi
agentami zarówno międzynarodowej agencji Icarus, jak i członkami tajnych
organizacji Opus i Pugnus Dei oraz watykańskiego wywiadu zwanego Świętym
Przymierzem, to jednak Nathan nie czuł się bezpiecznie. Przede wszystkim
dlatego, że doskonale wiedział o kretach, których obie strony miały w swoich organizacjach
i nie ważne, że pozbyli się ich ze swoich szeregów; Nathan zdawał sobie sprawę
iż zawsze znajdzie się zdrajca. Dochodziła do tego również kwestia jego
poczytalności. Liz wpychała w niego nie tylko zdrowe jedzenie ale i leki, przez
które czuł się blokowany, a przede wszystkim jego umysł. Nie potrafił przez nie
myśleć. Wciąż zdarzało się, że miał luki w pamięci i w słownictwie. Nieraz bezwiednie
zamiast angielskiego słówka używał łacińskiego, aryjskiego, hebrajskiego
czy greckiego. Stale potrzebował kogoś
bliskiego, jakby upewnienia, że jest bezpieczny. Nie ufał sobie i zdawał sobie
sprawę ze swego stanu, a wiedział, że musi coś z tym zrobić i to szybko. Na
tyle na ile to będzie możliwe musi wzmocnić zarówno psychicznie jak i fizycznie
bo długa walka była jeszcze przed nim.
Stał teraz przy
balustradzie schodów prowadzących w dół. Całkiem pogrążony w myślach, czekał aż
André wróci. Jego przyjaciel zapomniał wziąć telefon, by mogli w każdej chwil,
w razie potrzeby, wezwać Liz. Wybierali się na spacer do ogrodów. Był ładny
jesienny dzień. Nathan nie mógł uwierzyć, że już jesień nastała. Czas, który po
wydarzeniach w Ziemi Świętej zwolnił, niespodziewanie przyśpieszył. Nagle
poczuł, że ktoś łapie go od tyłu za łokieć i odwraca go.
- Liz kazała… Nate? – zaczął André, ale widząc
przerażenie jakie odmalowało się na twarzy przyjaciela przerwał w pół słowa.
Nathan stał zamroczony. Nie
widział przyjaciela, tylko napastnika, który zadał mu ranę przed budynkiem
konferencyjnym w Jerozolimie. Napastnika, który go porwał. Czuł jak cały drży i
nie może nabrać powietrza do płuc. Wiedział, że ma atak paniki, ale musi
uciekać.
- Nathan, Nate! – dochodził do niego
zniekształcony głos. Ktoś klepnął go w policzek, pomógł usiąść na schodach i
schować głowę między kolanami.
- Oddychaj, powoli. Wdech, wydech i wdech… Już
dobrze Nico – zapewnił go Darren, który pojawił się nagle. Phillips okrężnymi
ruchami masował jego plecy i ramiona. Na szczęście udało im się opanować szybko
atak, bo już po chwili Nathan ponownie oddychał miarowo i rozpoznawał ich.
André w duchu dziękował za pojawienie się zakonnika. Było mu strasznie dziwnie
myśleć o Darrenie jak o byłym agencie federalnym, ale cieszył się, że przybrani
bracia Nathana tak się o jego przyjaciela troszczyli. Zwłaszcza, że André nie
przypominał sobie by Nate miał wielu kolegów a nie wspominając już o
przyjaciołach. Nate bardziej należał do samotników, dlatego było Phillipsowi
dziwnie widząc Nathana z tymi mężczyznami. A może po prostu znał starego
Nathana? A z tym nowym jeszcze się nie zaznajomił.
- Chcesz wrócić do pokoju? – zapytał po chwili
niepewnie André, bacznie i z niepokojem go
obserwując. Nathan chwycił się poręczy i wstał. Spojrzał na Darrena i w jego
głowie pojawił się pomysł by wzmocnić siebie. Darren był właściwym człowiekiem
do wykonania tego zadania. Nate wiedział, gdzie się mężczyzna znajdował i czym
zajmował przez tyle czasu. A z zachowania Syriusza wnioskował, że nie mylił się
przypuszczając iż w piwnicach Pałacu
znajdują się specjalne sale do ćwiczeń. A tego właśnie potrzebował, o czym
tylko ten atak utwierdził.
- Możemy iść na dół – powiedział, a w jego
głosie było słychać determinację.
- Na dół? – obaj, Darren i André, zdziwili
się.
- Potrzebuję twojej pomocy – Nico chwycił
Darrena za ramię i utkwił spojrzenie w oczach przyjaciela. Zakonnik aż jęknął
kiedy dotarło do niego znaczenie tych słów.
- Nico… zabiją mnie jeśli… - zaczął
protestować, ale i tak wiedział, że jest na straconej pozycji bo właśnie taki
był Nico. Jak się uparł to nie było na niego mocnych.
- Proszę – ani Darren, ani żaden z pozostałych
członków ich sekretnej rodzinki nie był w stanie powiedzieć ‘nie’, kiedy Nico
używał tonu błagalnego i patrzył w ten specyficzny, niewinny a jednocześnie
zdeterminowany, sposób – Potrzebuję znów poczuć się bezpiecznie.
Darren tylko westchnął ciężko i
spojrzał na Phillips’a, który najwyraźniej nie rozumiał o czym była mowa.
Mężczyzna jednak
szybko zrozumiał, gdy zeszli do samych piwnic i za kuchnią przeszli przez tajne
drzwi prowadzące jeszcze w dół do prywatnej sali treningowej. Było to
pomieszczenie surowe, z cegłami nieobleczonymi tynkiem, bez okien. Światło
dawały jedynie pozapalane pochodnie. Nie spodziewali się jednak zastać Syriusza
i kilku zakonników z trzech organizacji kościelnych.
- Darren, Nico, co wy tu... -
zaczął Whitening, spoglądając na obu mężczyzn. Przerwał jednak, gdy dostrzegł
niepewne, lekko przerażone i zmartwione spojrzenie André. Od razu odgadł, co
chcieli zrobić i to go w pewnym stopniu przestraszyło.
- Chyba oszaleliście! - gniew i
niedowierzanie mieszało się w jego głosie. Nie chciał by wiedzieli, że się po
prostu boi - Nico, co ty sobie wyob... - nie dokończył, widząc strach i
niepewność u Nico. Jego przyjaciel szybko odwrócił sie i niemalże wybiegł z
pomieszczenia. Syriusz zrozumiał, że jednak popełnił błąd. Coś było nie tak i
Syriusz zamierzał dowiedzieć się co.
Nathan wybiegł do kuchni. Czuł niemiły skurcz
żołądka, a w jego umyśle zadźwięczał przeklęty, obłudny glos Santheza, który
wsączał w jego serce i umysł ostatnie krople swego jadu; wsączał niepewność i
wątpliwości wobec Syriusza.
...myślisz, że wstawi się za tobą? Będzie chciał utrzymać
znajomość ze złamanym zdrajcą jego narodu, którego on ślubował chronić? Nie
robi tego by cię ratować…
Nie wiedział dlaczego właśnie
teraz te słowa pojawiły się w jego głowie, w jego pamięci. Może przez ostatnie,
który Syriusz wykrzyczał? Ale tamte były grą, by dać Nathanowi możliwość
ucieczki z pokoju. Czy aby na pewno? Czy rzeczywiście Syriuszowi zależało na
nim?
- Nie… tak… - szepnął bezradnie na głos i aż
podskoczył na odgłos skrzypiących drzwi za sobą.
- Nico? – Syriusz pojawił się w drzwiach z
łagodnym, lecz zarazem zmartwionym wyrazem twarzy.
- Wszędzie was szukaliśmy. Gdzie wy się
podziewaliście? – zawołała Liz wchodząc do kuchni wraz z Carterem Seniorem.
- Przeszkodziliśmy w czymś? – zapytał
profesor, widząc jak Syriusz wymienia spojrzenia z jego synem. Z jednej strony
chciał naskoczyć na agenta, który zapewne coś powiedział Nathanowi, a z
drugiej… nie był zbyt pewny czy to aby na pewno on był winien. Widział jak
bardzo blisko są obaj, niczym bracia i wiedział, że agent był gotów zrobić
wszystko dla jego syna.
Nathan stał niepewnie, jakby
bojąc się, że kiedy tylko powie w czym jest problem, Syriusz potwierdzi słowa
Santheza. Przez chwilę wahał się. Nie cierpiał tego stanu niepewności,
niezdecydowania. Zawsze sam podejmował decyzje i bezproblemowo tłumaczył w czym
problem. Wolał zawsze wyjaśnić sprawę, niż pozwolić by nieporozumienia wkradły
się w relacje z bliskimi. Owszem, wyjątkiem był jego ojciec. Ale ich relacje
zawsze były pogmatwane.
- Przypomniały… - zaczął niepewnie
przygryzając nerwowo wargę, a następne słowa wypowiedział tak szybko, że omal
go nie zrozumieli – mi się słowa… S-santheza… - spojrzał niepewnie na Syriusza
i szybko spuścił głowę wbijając wzrok w podłogę. Whitening aż zakipiał ze
złości. Nie dość, że ścierwo znęcało się fizycznie nad Nico, to jeszcze i
psychicznie. Santhez miał czelność poddać w wątpliwość ich przyjaźń. Syriusz
nie miał złudzeń, że właśnie o to chodziło. Odczytał to wyraźnie z zachowania
Nico.
- Co ci powiedział? – wycedził Syriusz,
domagając się aby Nico na głos powiedział te słowa.
- Że… - Nathan nie wiedział jak to powiedzieć.
Przecież ufał Syriuszowi, a Santhez nie mógłby zniweczyć ich przyjaźni jakimiś
nieprawdziwymi słowami - … że nie ratujesz mnie z powodu naszej przyjaźni,
tylko by uciszyć media – powiedział na głos, z bijącym sercem.
- Tak powiedział? – syknął wściekły Whitening.
Chciał chwycić Nico, przytulić i powiedzieć, że to nie prawda. Ale
nie tego jego mały brat potrzebował. Chociaż obawiał się w pierwszej chwili
kiedy zobaczył Nico tu na dole z Darrenem, to jednak wiedział, że jest to
nieuniknione by pomóc Nico wrócić do formy zarówno fizycznej jak i psychicznej.
Syriusz wiedział, że to pozwoli mu znów poczuć się bezpiecznie. Agent nie
namyślając się dłużej, chwycił Cartera za rękę i poprowadził z powrotem do
tajnego pomieszczenia. Zaraz za nimi szli Carter Senior i Ohara. Syriusz
zatrzymał się dopiero, gdy obaj byli na środku pomieszczenia.
- Opowiadałem ci o swoim bracie, prawda? –
zaczął Syriusz, stając na wprost Nathana. Zanim zaczną ćwiczenia muszą obaj z
Nico przypomnieć sobie na czym opierała się ich przyjaźń i jak sobie są bliscy.
Wtedy, w klasztorze świętej Klary, nie mieli przed sobą sekretów. Dzielili się
smutkami i radościami; po prostu byli braćmi, którzy nagle siebie odnaleźli.
- Tak – szepnął Nathan w odpowiedzi. Pomimo
tego, że w jego pamięci nadal były luki, to jednak pamiętał dobrze ich rozmowę
w bibliotece, gdy pierwszy raz Syriusz opowiedział mu o Owenie. Nathan
obserwował jak Syriusz obchodzi go powoli dookoła. Doskonale wiedział, co jego
przyjaciel robił.
- Powiedziałem jak powstała blizna, prawda? –
padło kolejne pytanie. Nathanowi stanął przed oczyma obraz historii, którą
opowiedział mu Syriusz, o tym jak Santhez po zabiciu Owena, strzelił do
Whiteninga. Czy wtedy chybił? Obaj z Syriuszem zastanawiali się nad tym; i
wiedzieli, że w rozmyślaniu nad tym pytaniem nie byli sami.
- Tak – Nathan odpowiedział, gdy agent stał z
boku.
- Zaufałem ci, gdy pierwszy raz się
spotkaliśmy i poznałeś nasz sekret, prawda? – dopytywał Syriusz, a Nathan lekko
się uśmiechnął. Syriusz od razu mu nie zaufał; na to potrzebowali trochę czasu
i ścierki do kurzu w bibliotece klasztornej.
- Tak – odparł, gdy Whitening stał tuż za nim.
- Powierzyłem ci wiele swoich sekretów,
marzeń, prawda? – kontynuował.
- Tak – padło, gdy agent znów stał na wprost
Nathana.
- Pokochałem jak własnego brata, prawda? –
Syriusz zadał najważniejsze z pytań; te, które właśnie zostało poddane w
wątpliwość.
- Tak – Nathan bez namysłu odpowiedział to, co
podpowiadało mu serce. Nikt nie może zniszczyć tego, co tak długo budowali i
chociaż przez te pięć lat nie mieli kontaktu, nie oznaczało, że zapomnieli o
sobie. Te pięć lat nie wymazało dwóch, a wręcz jakby jeszcze bardziej je
wzmocniło; wzmocniło przede wszystkim ich samych. - Zatem zamknij oczy – rozkazał Syriusz, który
teraz znalazł się tuż za plecami Nathana – Znam cię i wiem, że zszedłeś byśmy
pomogli ci znów poczuć się bezpiecznie. Pamiętam okres w klasztorze, kiedy to sprowokowałeś
każdego z nas byśmy pokazali ci czym się zajmujemy i nauczyli kilku rzeczy, w
których byliśmy najlepsi. Nie pozwól teraz by Santhez wygrał. Jeśli mi ufasz,
unieś ramiona do góry – mówił stanowczym, pewnym, a zarazem przyjaznym głosem.
Wiedział, że obaj tego potrzebują, że Nico tego potrzebuje przed rozpoczęciem
treningu.
Nathan stał słuchając głosu
Syriusza i koncentrując się na nim. Agent miał racje. Usta Nico aż drgnęły w
uśmiechu, na wspomnienie tych wymienionych momentów. Był naprawdę upierdliwy, niczym
małe dziecko, kiedy się uparł na coś. I chodził za agentami dopóki nie
przystali na jego prośbę. Potrafił wyprowadzić z równowagi opanowanych
snajperów jakimi byli Sam i Darren, rozśmieszyć powściągliwego Syriusza,
sprawić by groźny i nieprzyjazny z wyglądu Dave był kochany niczym niedźwiadek
oraz pociągnąć małomównego Jake’a za język i sprawić by wraz z nim wdawał się w
długie dysputy. Wiedział dokładnie też, że to co powiedział Syriusz o
braterstwie było prawdą. Nathan po części zajął miejsce Owena; zapełnił
boleśnie pustą lukę w sercu zranionego, zdradzonego agenta.
Wziął głęboki oddech i rozłożył
ramiona po bokach swojego tułowia, do góry.
- Na trzy – powiedział drżącym głosem i zaczął
odliczać – Jeden… - wdech i wydech.
- Pamiętaj, jestem tu – zapewnił Syriusz.
- Dwa… – wdech i wydech.
- Nie pozwolę ci upaść.
- Trzy – z tymi słowami Nathan przechylił
swoje ciało i pozwolił by opadło w dół, do tyłu. Silne ramiona od razu chwyciły
go. Poczuł się bezpieczniej i silniej. Zaufał i nie zawiódł się, ale to był
dopiero początek w długim procesie odbudowywania siebie, a zdawał sobie sprawę
z tego, że nie mają zbyt dużo czasu.
- To znaczy, że będę mógł potrenować? –
zapytał, otwierając oczy i uśmiechając się lekko i niewinnie.
- Jeśli Liz pozwoli na to – odparł Syriusz i
spojrzał na lekarkę, która z odpowiedniej odległości obserwowała całą sytuację.
- Liz – szepnął Nathan, cicho chichocząc. Nie
słyszał wcześniej by jego przyjaciel tak wyrażał się o jego lekarce. Może i był
po przejściach, z problemami emocjonalnymi i nie tylko, lecz bez problemu
odczytał specyficzny ton głosu Syriusza, który był zarezerwowany tylko dla
nielicznych osób z bliskiego otoczenia agenta. Syriusz posłał mu spojrzenie
dające do zrozumienia, że nie wie o czym mowa; jak zwykle w takich sprawach,
ale Nathan i tak wiedział swoje.
- Stopniowo, powoli, bez przemęczania się – poleciła
Elizabeth, uśmiechając się do nich.
- Jesteś pewna? – zapytał zaskoczony jej
decyzją, Carter. Nie był przekonany by przebywanie w podziemiach Pałacu
Watykańskiego w jakikolwiek sposób miało pomóc jego synowi, nie wspominając o
tym, że zdjął go strach na myśl o tym by Nathan miał zacząć wykonywać jakieś
ćwiczenia fizyczne. Na to było jeszcze za wcześnie po prostu.
- Jak najbardziej wysiłek fizyczny jest
wskazany. Pozwoli mu rozładować negatywne emocje, wzmocni ciało i dotleni umysł
– odpowiedziała lekarka, uśmiechając się i zapewniając, że to dobry pomysł i
wszystko będzie dobrze. Wiedziała, że przybrani bracia zajmą się doskonale
Nathanem, a poza tym ona sama miała zamiar przychodzić i podpatrywać ich
postępy i poczynania. Wierzyła, że dzięki temu Nathan w pewien sposób powróci
do siebie; do stanu sprzed.
*
* *
To było dwa
tygodnie temu. Za kilka dni kończył się listopad, a w nocy prószył śnieg. Co
prawda już po nim nie było śladu, ale oznaczało to jedno – czas uciekał i pogoda w Europie zaczynała się coraz
bardziej psuć. Arthur Digget poinformował Syriusza, że Santhezowie nie mają
lekko w więzieniu. Miguel już dwukrotnie odwiedził oddział medyczny jaki
znajdował się na terenie szpitala, a Enrique trzy krotnie był w izolatce. W
pewnym sensie ucieszyło to agenta; oznaczało to, ze jego człowiek wykonywał
doskonale swoje zadanie. Przełożony Syriusza oddelegował również pozostałych
agentów do Watykanu. Nathan w końcu był blisko braci i czuł się zdecydowanie
pewniej i bezpieczniej przez ten fakt. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że
musi ruszać. Nie rozumiał w pełni zadania jakie miał do wykonania ale wiedział,
że jest bardzo ważne. Wiedział, że czeka go przekonanie Syriusza, ojca i
Elizabeth by pozwolili mu na tę wyprawę. Zanim jednak to nastąpiło Nathan
poprosił Ojca Świętego o spowiedź i rozmowę. Potrzebował tego sakramentu,
potrzebował z kimś podzielić się niektórymi problemami, przemyśleniami i informacjami.
Potrzebował też porady odnośnie tego, co ma czynić.
- Niezbadane są wyroki boskie – powiedział
Papież, gdy byli sami – Wybrał cię na swoje narzędzie w, niewątpliwie, wielkim
planie. Chce by jakaś tajemnica została odkryta, ujrzała światło dzienne, ale
nie daje nam jasno poznać tego. Jednocześnie chce by część została zatajona,
niepoznana dla nikogo i broniona przed nami. Obarczył cię ciężkim brzemieniem
ale nigdy nie trać wiary w Niego, bo poprzez cierpienie i ból Bóg kształtuje
nas byśmy byli w stanie wykonać powierzane nam, tu na ziemskim padole, zadania–
kontynuował.
- To, co mi objawił jest niejasne. Wiem, że za
tym kryje się wielka moc, ale tak samo wiem, że jest to ukryte w wielu
zagadkach – westchnął Nathan. Siedział przed Papieżem ze spuszczoną głową i
splecionymi dłońmi.
- Pamiętaj, że Bóg zawsze mówił przez swych
Proroków, a kiedy po ziemi stąpał Jezus, zwracał się do swych wiernych i
uczniów w przypowieściach – zauważył Papież.
- Pamiętam Ojcze, ale nie mogę zrozumieć
dlaczego właśnie ja? – Nathan ukrył twarz w dłoniach. Dlaczego on? Czym się takim wyróżniał?
- Bóg sam sobie wybiera i powołuje wiernego
sługę. Zna nas najlepiej i wie doskonale do czego jesteśmy zdolni. Jesteś
młodym, bystrym mężczyzną. Mimo iż los boleśnie cię dotyka, masz w sobie
radość, miłość i czyste serce. Jesteś prostym i skromnym chłopakiem – wymieniał
jego cechy Papież, łagodnie się uśmiechając i trzymając dłoń na ramieniu
młodzieńca.
- Myśli Ojciec Święty, że podołam zadaniu? –
zapytał, podnosząc głowę i spotykając łagodne oczy Papieża.
- A masz jakieś wątpliwości, co do tego? Bo ja
ich nie mam – odparł pewnie Papież – Przygotuję wszystko na jutrzejszą noc –
zapewnił Papież, a następnie rozgrzeszył i pobłogosławił Nathana. Po czym
usiadł i wpatrywał się dłuższą chwilę w Cartera jakby zastanawiając się nad
czymś.
- Cały czas czuję naglącą siłę by ruszyć w
drogę, ale nie wiem dokąd – przerwał ciszę Nathan, nerwowo bawiąc się
przydługimi rękawami swetra jaki miał na sobie.
- Mówiłeś… - zaczął Papież wstając i
podchodząc do komody – … że może chodzić o manuskrypt zwanym Voynicha. Wysłałem
już swoich podwładnych aby sprowadzili nam ten manuskrypt. Jest jeszcze jednak
kwestia. Nie tylko z powodu cech jakie posiadasz zostałeś wybrany – z tymi
słowami Papież podał Nathanowi kremową kopertę, na której widniała przerwana
pieczęć z wyraźnie odbitym znakiem papieskim jaki nosił na sygnecie papież Jan
XXII. Nathan spojrzał się na obecnego Papieża, marszcząc przy tym brwi.
Niepewnie wyciągnął, wciąż drżącymi dłońmi, pergamin jaki się znajdował w
środku. Tekst w środku został napisany krwią.
- To krew Jana XXII – oznajmił Papież – Nasi
archeolodzy wykonali datowanie
i przebadali DNA. Co do tego nie ma wątpliwości.
Nathan skinął głową i zaczął
czytać. Tekst był pisany łaciną, bardzo starannie, z rozmysłem, jakby Jan XXII
uważnie cedził słowa bacząc by nie wyjawić sekretu niepowołanym.
- To jest jego ostatni, napisany przed
śmiercią, list skierowany do wszystkich jego następców, mówiący o tym, że kiedy
przyjdzie odpowiedni czas, byśmy ochraniali i wsparli swą siłą i mądrością
‘Danego od Boga’ – wyjaśnił w skrócie o czym był ów list.
- ‘Dany od Boga’? – zdziwił się Nathan.
- Właśnie. Jest kilka imion różnego
pochodzenia, które mają właśnie to znaczenie – Papież wymownie na niego
spojrzał. Chciał by młody mężczyzna sam doszedł do tego, co chce mu przekazać.
- O… och… - wymsknęło się Nathanowi, gdy
dotarło do niego, a spojrzenie Papieża utwierdzało go w przekonaniu, że dobrze
zrozumiał. Powoli nabierało to sensu, ale wciąż było zbyt wiele niewiadomych –
Wiedział o znamieniu… kamień z Bożego grobu – Nathan nie potrafił ogarnąć jak
wielki był boski zamysł i faktu iż został naznaczony przez tak cenny artefakt. Zwłaszcza,
że nikt nie potrafił przez tyle lat odkryć czym był ów przedmiot i skąd
pochodził.
- Wystawił cię na próbę niczym Hioba by
sprawdzić czy podołasz zadaniu jakie dla ciebie przygotował – tłumaczył dalej
Papież.
- Czy moje serce jest czyste i czy nie
wykorzystam dla siebie tej wiedzy i artefaktów by się wzbogacić – zrozumiał
nagle i uśmiechnął się lekko. Jego cierpienie miało sens. Dowiódł, że jest
godzien zaufania i powierzenia największej tajemnicy. Chciał Wierzyć, że z bożą
pomocą, wypełni powierzoną mu misję.
- Pozwól, że ja z nimi porozmawiam –
zaproponował łagodnie Ojciec Święty i poprowadził go w stronę
drzwi.
- Czy mógłby Ojciec Święty jeszcze poprosić o
przywiezienie również tych artefaktów, które znaleźliśmy kilka miesięcy temu? Zarówno
z Bega jak i z Suriname. Mam przeczucie, że też są częścią tej dziwnej
układanki – poprosił wychodząc z pomieszczenia Nathan. Papież tylko skinął
głową.
Watykan – obrzeża miasta
Patrzył na wydartą
kartę z manuskryptu. Jakim sposobem
wcześniej nikt nie wpadł na to?, przemknęło mu przez myśli. Dwaj najlepsi
archeologowie z Włoch nie poradzili sobie. Dopiero pomógł im młody inżynier
budownictwa, ze specjalnością w budownictwie Starożytnym i Średniowiecznym.
Mężczyzna omal nie doprowadził do spalenia karty, lecz w ten sposób odkrył
ukryty znak na niej. Między stekiem bzdur w dziwnym, nic nie znaczącym języki,
w pustym polu pojawił się znak krzyża.
- Jest to niewątpliwie znak krzyżowców,
rycerzy, którzy w wiekach Średnich wyruszali z krucjatą do Ziemi Świętej –
wytłumaczył Ian McKoy.
- Czyli musimy bliżej się przyjrzeć wyprawom
krzyżowym - uradował się doktor Paolo
Abaco, jeden z archeologów – To by się zgadzało, jeśli szukamy czegoś o boskiej
mocy to tylko może dotyczyć wypraw krzyżowych. Przecież wiele cennych relikwii
przywieziono właśnie z takich wypraw – zauważył radośnie.
Jugodin uśmiechnął się krzywo.
W końcu mogli ruszyć do przodu. Byli o kilka kroków przed Watykanem i agentami
federalnymi, zwłaszcza, że przed chwilą sprzątaczka poinformowała ich o
ponownym pogorszeniu się stanu zdrowia Cartera.
Pałac Papieski
- Wszystko gotowe?
– zapytał Syriusz swoich ludzi i watykanistów – Jugodin połknął przynętę?
Sprzątaczka Maria Anabell tylko uśmiechnęła
się triumfalnie. Tak naprawdę nie była sprzątaczką, tylko tajną członkinią Opus
Dei. Nathan stał przed lustrem i wpatrywał się w swe odbicie. Miał włosy ścięte
na jeżyka, a na sobie brązowy habit. Uniósł dłonie i nałożył kaptur,
przysłaniając nim twarz, jednocześnie zastanawiając się co takiego powiedział
Papież jego bliskim, że zgodzili się na wyprawę i cały ten fortel.
- Podążą tropem wypraw krzyżowych – przekazała
Anabell.
- I niech tym tropem idą – odparł szorstko
Nathan, wiedząc, że to dobry trop, lecz nie do końca, a przynajmniej tak czuł
podświadomie.
- Oczekują was w Lourdes. Tam omówicie dalsze
szczegóły trasy i waszych poczynań – oznajmił Papież i pobłogosławił ich na
drogę.
- Reszta wyruszy pojutrze by nie wzbudzić
podejrzeń – z tymi słowami Syriusz skinął na Jake’a i wsiadł do samochodu
Papieskiego. Trzy auta o rejestracjach Watykańskich ruszyło przed siebie w
ciemną noc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz