sobota, 5 lipca 2014

Rozdział 21



Lourdes

Syriusz wziął na ramiona bezwładne ciało przyjaciela, podniósł się z podłogi i razem z Oharą zanieśli młodego Cartera do jego pokoju. Podczas, gdy lekarka badała Nathana, Syriusz stał z boku, z ramionami ciasno zaplecionymi na piersi i spode łba obserwował sytuacje. Był wściekły na Nico i samego siebie. Na Nico, że zrobił coś tak lekkomyślnego, głupiego, szalonego a przede wszystkim niebezpiecznego. Jak Nico mógł tak narazić siebie i swoje zdrowie? I tu był wściekły na siebie, bo w Watykanie już raz mu zaufali i zostawili samego, co skończyło się dla Nico samookaleczeniem i kolejną wizytą w miękkim pokoju. Mógł przecież przewidzieć, że Nico zrobi coś głupiego, bo jego zachowanie podczas kolacji zdradzało, że lepiej mieć go na oku; już wtedy wysyłał ostrzegawcze sygnały iż może posunąć się do szaleńczego kroku. Syriusz zdołał już zauważyć, że ta sprawa stała się obsesją dla jego małego braciszka i zaczynał się obawiać, że Nico posunie się naprawdę daleko by uzyskać obrany przez siebie cel, by otrzymać odpowiedzi na nurtujące go pytania i nie zawaha się przed stanięciem na drodze Zgromadzeniu. Właściwie to jak dla niego, to na razie poruszali się jedynie po omacku w kwestii tajemniczych artefaktów.
- Podałam mu środek obniżający gorączkę – głos Elizabeth wyrwał go z myśli.
 - Zwróciłem uwagę – odezwał się ponurym, niemalże grobowym głosem.
 - Nie mam pojęcia dlaczego nie mogę go obudzić. Wydaje się być w jakimś letargu – oznajmiła, podchodząc do Syriusza i kładąc dłoń na jego ramieniu – Przyniosę misę z wodą i zrobimy kompres. Przy okazji porozmawiam z Profesorem i resztą – powiedziawszy to wyszła z pokoju.
Syriusz nie ruszył się przez te kilka minut gdy jej nie było. Nie potrafił się zmusić by podejść do Nico. Dopiero, gdy Elizabeth wróciła, wziął od niej misę, przysiadł na krześle i powoli położył na czoło młodego Cartera kompres. Drugi, wykręcił i ostrożnie zaczął wycierać pot z jego twarzy, karku i ramion. Do pokoju wszedł roztrzęsiony Profesor wraz z Susan. Syriusz aż zastygł z ręką uniesioną nad czołem przyjaciela. W jego dłoni zaciśnięty był kompres. Szykował się na kolejną awanturę ze strony Profesora, lecz ona nie nastąpiła.
 - Nie zdradzał się przez większość dnia – zaczęła roztrzęsionym głosem Susan, siadając na skraju łóżka.
 - Ale podczas kolacji już tak – zauważył Carter Senior – To był zły pomysł – dodał, mając na myśli cały wyjazd i zaistniałą sytuacje.
 - My tylko jesteśmy narzędziami w dłoniach Najwyższego, który ma jakiś ważny cel   w tym wszystkim – odezwał się z progu głos ojca Rafaela.
 - Temperatura nie spada, Liz – oznajmił Syriusz, odkładając kompres i dotykając rozpalonego czoła przyjaciela. Wtem Nathan uchylił powieki i lekko się uniósł na poduszkach.
 - Nico? – Syriusz zerwał się na równe nogi. Spojrzenie jego przyjaciela było szkliste i rozgorączkowane. Wargi Nathana były spierzchnięte, twarz blada, oczy podkrążone. Jęknął cicho jakby z bólu, a jego prawa dłoń zadrgała.
 - Nathanie, słyszysz mnie? – Liz pochylała się nad nim i poświeciła mu w oczy swoją lekarską latarką. W odpowiedzi Nathan tylko jęknął i ponownie stracił przytomność – Gorączka tylko się wzmaga – powiedziała zmartwiona Ohara. Coś było nie tak, ale nie wiedziała co.
Susan przeniosła wzrok w stronę okna. Była zmęczona i przygnębiona widokiem cierpiącego Nathana. Chciała zabrać od niego ten ból, ale wiedziała, że nie może. Rozumiała dlaczego to zrobił, ale jednocześnie nie popierała. Zastanawiała się czy Syriusz i pozostali agenci byli w podobnej sytuacji? Oni potrafili działać. Profesor miał doświadczenie w archeologii i zapewne trochę widział w życiu. Natomiast ona  i André to zupełnie inna para kaloszy. Byli w tej sytuacji zagubieni i próbowali się jakoś odnaleźć. A Nathan? Czy faktycznie coś, jakaś niewidzialna moc, kierowała nim każąc przeć do przodu w działaniu? Czy po prostu był to wybryk jego chorego umysłu? Na te słowa zadrżała. Dotarło do niej, że jej ukochany ma problemy psychiczne i był całkiem innym człowiekiem. Ale czy tak naprawdę znała Nathana? Kim tak naprawdę był ten mężczyzna? Ale czy w chwili obecnej jest sens się nad tym zastanawiać?, pomyślała z goryczą. Stracili i tak sporo czasu bawiąc się w podchody. Była jednak pewna, że chociaż on sam się zmienił to jego uczucie względem niej było niezmienne. Uśmiechnęła się blado, kiedy to do niej dotarło. Jej uwagę nagle przykuła ziemia lekko rozsypana na parapecie, przy doniczce z kwiatkiem. Wstała z łóżka, na którym siedziała i podeszła do okna. Opuszkami palców dotknęła ziemi i odwróciła się w stronę nieprzytomnego Nathana. Syriusz siedział i zmieniał kompresy, a Ohara rozmawiała półszeptem z profesorem Carterem. Susan spojrzała ponownie na doniczkę. Ziemia była zbyt dobrze ugnieciona, jakby ktoś chciał coś tam schować. Niepewnie zaczęła rozgrzebywać powierzchnię ziemi i po chwili dojrzała pierwsze pigułki.
 - Elizabeth – zawołała na lekarkę. Wzięła kilka tabletek na dłoń i pokazała – Odstawił leki.
 - Szlag by cię! – warknął wkurzony Syriusz. Teraz to po prosu przesadziłeś, przemknęło mu w myślach. Oj, jak tylko się obudzi to Whitening się z nim rozprawi, ale najpierw musieli opanować tę przeklętą gorączkę.
 - Nie dobrze – westchnęła rozgoryczona Ohara. Nathan nie należał do pacjentów, którzy stosowali się do zaleceń lekarzy i był trudnym pacjentem w leczeniu. Musiała jednak podjąć radykalne decyzje. Jego stan mógł się pogorszyć nie tylko poprzez wbicie igły w bliznę, ale i poprzez odstawienie leków. Może podać teraz leki, ale które? Najwyraźniej w pewnym stopniu Nathan chciał utrzymać trzeźwość umysłu, a raczej nie pozwolić by leki mu go blokowały. Jeśli teraz poda leki przeciwpsychotyczne czy na bazie antydepresantów lub propranololu może tylko pogorszyć sytuację i uwięzić Nathana w świece, w którym obecnie się znajdywał. Zatem pozostawało jedynie podawanie leków przeciwbólowych, które jednocześnie zmniejszały gorączkę. Problem w tym, że temperatura zamiast spadać to rosła. Szok? Wywołany hipotermią? , przyszła jej do głowy drastyczna metoda, ale chyba nie mieli innego wyjścia. Sytuacja już wymknęła im się spod kontroli.
 - Profesorze, pomożesz mi poszukać i przynieść najwięcej lodu jak się da. Syriuszu, rozbierz go i kiedy tylko przyjdziemy, zaniesiesz do łazienki - po wydaniu poleceń, wraz z Carterem Seniorem opuściła pokuj.
 - Myślisz, że kąpiel z lodu pomoże? – zapytała niepewnie Susan, ponownie zasiadając na brzegu łóżka.
 - Ja tu nie jestem lekarzem – rzucił szorstko Syriusz, lecz szybko zreflektował się, że nie powinien wyładowywać swojej frustracji na Susan i dodał – Jest silny i uparty jak osioł. Będzie dobrze – zapewnił, podnosząc się i powoli ściągając dres z Nathana. Pozostawił go tylko w majtkach. Susan wyciągnęła świeże ubranie na zmianę tego mokrego i przepoconego. Kiedy tylko usłyszeli kroki, Syriusz wziął ostrożnie na ramiona Nathana, który teraz niemal wylewał mu się przez ramiona i cichutko pojękiwał. Ułożył Nathana w wannie, a pod kark położył wilgotny, zwinięty kompres. Ohara wraz z Carterem Seniorem i Susan obłożyli ciało Nate’a woreczkami z lodu.
 - Przygotujcie ręczniki – poleciła Elizabeth do Susan i Profesora. Syriusz klęczał przy głowie przyjaciela, który niespokojnie oddychał. Jego gałki oczne szybko poruszały się pod powiekami, jakby miał właśnie niespokojny sen. Po kilku minutach jednym sprawnym, lecz ostrożnym ruchem Syriusz wyciągnął Nico z wanny i pozwolił by reszta owinęła go w ręczniki. Kiedy Susan z Profesorem wycierali i rozcierali ciało Nathana, Elizabeth ponownie zrobiła mu zastrzyk, podając lek na zmniejszenie gorączki.
 - Liz? – Syriusz wpadł na pewien pomysł i postanowił zaproponować go lekarce – Owińmy lodem jego nadgarstek.
 - Możemy spróbować – poparła go lekarka, wiedząc, że i tak nie mają nic do stracenia. Po chwili Nathan był już z powrotem ubrany i lekko się trząsł w ramionach Syriusza, który ponownie układał go na łóżku. Kiedy Ohara robiła kompres na jego bliznę, Syriusz położył chłodną dłoń na jego czoło. Czuł się dziwnie. Pierwszy raz Nico miał aż tak krótkie włosy. Wyglądał jeszcze gorzej; wychudzony, blady i z podkrążonymi oczyma, niczym uciekinier z obozu.
 - Oby było warto – szepnął do nieprzytomnego przyjaciela, którego umysł był zupełnie gdzie indziej.

Hastings, Dawne Królestwo Anglii - Wieki Średnie rok 1308

Wysoka, smukła postać kroczyła szybko w strugach deszczu. Ubrudzony, brunatny płaszcz z kapturem okrywał jego ciało. Szedł lekko przygarbiony ciągnąc za sobą niską, drobną postać, która szybko przebierała nogami by nadążyć. Druga postać również miała na sobie brunatny ubrudzony płaszcz.
Wspięli się po stromej drodze prowadzącej do opactwa. Mężczyzna zatrzymał się dopiero gdy dotarli do drzwi. W przenikliwej ciszy było słychać jedynie dudnienie deszczu o mury oraz przyśpieszony oddech drugiej osoby. Odźwierny rozpoznawszy przybyszy, wpuścił ich do środka.
 - Opat oczekuje waszego przybycia – przekazał starszy mężczyzna prowadząc przybyłych gości do środka klasztoru. W całym opactwie było ciemno i cicho. Tylko w lewej górnej wierzy wciąż paliło się światło świec i pochodni. Mężczyzna zdjął kaptur ze swojej głowy i przetarł silną, szorstką dłonią swoją ogorzałą twarz. Miał brązowy zarost i falowane, włosy do ramion. Jego oczy były oziębłe, lico srogie, wręcz kamienne. Beznamiętnie podążał za przewodnikiem, ciągnąc za sobą owoc swego grzechu.
Kiedy wszedł do komnaty opata, padł na kolana i ucałował pierścień.
 - Gladiuszu – przywitał go opat – Cóż takiego się stało, żeś przybywasz o tak zatrważającej porze. W liście nic nie rzekłeś – ponaglał go starszy mężczyzna, by wyjawił mu swój sekret.
 - Wybacz mi ojcze, bo zgrzeszyłem – przemówił donośnym, gorzkim głosem mężczyzna, z pod którego płaszcza wystawał miecz i ubiór należący do bożogrobowca – Pozwoliłem by nieczysty duch ogarnął mą duszę i w Ziemi Świętej, strzegąc przybytku Pana, dopuściłem się grzechu nieczystości, a o to jego owoc – tłumaczył pośpiesznie i z wyraźną skruchą mężczyzna – Chciałem odpokutować grzech ojca wstępując do zakonu – kontynuował z goryczą – A nieczysty sprawił żem zapragnął książęcej dziewicy! – krew w nim nagle zawrzała na wspomnienie – Wysłałeś mnie opacie bym towarzyszył orszakowi królewskiemu podążającemu do ziemi Pana i wtedy poznałem Caroline; dziewczę o anielskiej urodzie, które skusiło mnie jak Ewa skusiła Adama w raju. Lecz to dziecię jest przeklęte! Naznaczone przez nieczystego ducha! – z tymi słowami zerwał się z klęczek i chwycił dziecko.
 - Cóż takiego uczyniło, że twierdzisz iż jest naznaczone przez złego? – dopytywał zakonnik.
Gladiusz chwycił i zerwał okrywający dziecko płaszcz. Oczom opata ukazał się nędzny widok; wychudzony mały chłopiec, w nędznym, za skąpym jak na tą porę roku ubraniu, mający nie więcej jak sześć lat. Jego główkę okalały złote włosy. Stał ze spuszczoną głową i trząsł się z zimna.
 - Caroline poślubiłem zgodnie z prawem bożym, lecz nie dane było jej przeżyć zbyt długo. Zali rok temu zmarła na zarazę – opowiadał z odrazą Gladiusz – Na łożu śmierci błagała bym zabrał go do Anglii, na com się zgodził – jego głos drżał z gniewu i dziwnego strachu – Pozwoliłem mu przed podróżą ostatni raz pobawić się z dziećmi, a kiedy wrócił przyniósł ze sobą, znaleziony w nieczystych ruinach starej świątyni niewiernych, przeklęty przedmiot – mówiąc to, wyciągnął z sakwy, którą miał przywiązaną do pasa, zawiniątko i ostrożnie położył i rozwinął je na stole, jaki znajdował się w pomieszczeniu. Ich oczom, na brązowej skórze ukazał się okrągły przedmiot z dziwnymi symbolami.
Gladiusz podszedł do dziecka i chwycił je za rękę.
 - To musi być dzieło diabła! –krzyknął pokazując bliznę na przegubie malca, która była odbiciem przedmiotu na skórze chłopca – Tłumaczył, że przez przypadek, ale ja nie wierzę! To musi być dzieło złego! Na dodatek w drodze zaczął przejawiać nieczyste moce; mówić w nieznanych językach i rozumować rzeczy pojęte tylko wysoko uczonym w piśmie – dokończył opowieść – Przyjmij go, błagam.
Opat, starszy już zakonnik przyglądał się, z zaciekawieniem ale i niepokojem, chłopcu.
 - Jak mu na imię? – odezwał się opat po dłuższej chwili milczenia.
 - Nathan – odparł, jakby z pogardą Gladiusz.
 - Dany od Boga – szepnął opat, tym razem nerwowo spoglądając na chłopca i próbując zrozumieć przesłania jakie niewątpliwie wysyłał do nich sam Najwyższy – Już późno byś ruszył w drogę. Odpocznij a my zajmiemy się dzieckiem – zawyrokował zakonnik. Miał nadzieję, że właściwie odczytywał znaki im dane i nie pomylił się uznając to za dar Boży. Strach go zląkł na samą myśl, co by było gdyby okazało się inaczej; gdyby dziecię było wysłańcem samego diabła. Z przerażenia aż się przeżegnał i spojrzał na chłopca, który teraz sam stał w komnacie opata. Gladiusz udał się już na spoczynek, zatem zakonnik miał okazję porozmawiać swobodnie z dzieckiem, lecz nim zdołał cokolwiek powiedzieć chłopiec go ubiegł.
 - Różne są wreszcie działania, lecz ten sam Bóg, sprawca wszystkiego we wszystkim – przemówił po aramejsku.
 - To z „Listu do Koryntian” – zdziwił się opat – Wiesz jakie to działania zsyła Bóg? – zapytał nagle chłopca.
 - Zsyła mi wizje – szepnął lękliwie chłopiec drżącym głosem. 
 - Wizje, czego?
 - Świata – odparł chłopiec. Cały czas miał oczy utkwione w posadzkę – Wiedzy absolutnej, która ukryta jest w ziemi – tłumaczył malec.
 - Czy wiesz dokładnie gdzie? – zaciekawił się opat, biorąc jedno ze swych okryć  i otulając ramiona chłopca.
 - Świat nie jest gotów na poznanie tego. Naznaczył mnie bym przemówił i poprosił Kościół ten na ziemi o strzeżenie także i tej tajemnicy. Jak i tej przyszłej o ludziach, którzy odnaleźli święte przedmioty. One mają moc, ale żyją źli ludzie, którzy chcą wykorzystać je dla swoich celów – tłumaczył chłopiec.
 - Pojedziemy do Watykanu, papież coś zaradzi – stwierdził opat, rozważając uważnie słowa chłopca – Chłopcze, czy wiesz, cóż to za przedmiot? Skąd się wziął i czy ma jakąś moc?
 - To klucz – odparł krótko chłopiec.
 - Klucz? – opat coraz mniej pojmował tego wszystkiego.
 - Klucz – powtórzył pewnie chłopiec, spoglądając na opata swymi jasnymi jak niebo oczyma.

Pałac Papieski w Awinionie – rok 1319

Papież Jan XXII skończył wieczorną modlitwę, wziął świecę i wyszedł z kaplicy. Szybkim i zdecydowanym krokiem ruszył w obranym sobie kierunkowi, co chwila rozglądając się czy ktoś niepożądany nie kręci się w pobliżu. Pośpiesznie zszedł po schodach, przeszedł przez kuchnię i tajnymi drzwiami zszedł do podziemi, gdzie pozapalane były pochodnie.
W tajnym pomieszczeniu czekało na niego piętnastu rycerzy i młodzieniec.
 - Nikt nie ma prawa wiedzieć o tym, pamiętacie – z tymi słowami chwycił młodzieńca i okrył go szczelnie płaszczem – Macie go chronić jak matka ochrania własne dziecko. Przyślijcie posłańca, gdy już dotrzecie na miejsce.
 - Templariusze? – odezwał się jeden z rycerzy.
 - Niech Bóg mi wybaczy, ale robimy to w dobrej wierze by chronić chłopca – odparł gorzko Papież.
 - Mamy użyć symbolu stosowanego przez Templariuszy, jak sobie tego niebiosa życzą – przypominał najważniejsze informacje, które uzgodnili wcześniej.
 - I Orderu Chrystusa, założonego zali zeszłej zimy – dodał drugi z piętnastu rycerzy.
 - Przez wieki mają uznawać Templariuszy z heretyków i nigdy nie mogą powiązać ich z tym tajnym zgromadzeniem – przestrzegł ich Jan XXII.
 - Wasza Eminencjo, lud nigdy nie pozna, żeśmy zbitek z wielu zakonów – zapewnił go rycerz, który jako pierwszy przemówił – Przez wieki będą wierzyć żeśmy templariuszami byli – zapewnił go, wskazując na ich stroje, gdzie na białych szatach widniał czerwony krzyż.
 - Non nobis Domine, non nobis, sed nomini Tuo da gloriam! – zawołał donośnym głosem Papież, a rycerze i młodzieniec zawtórowali mu:
 - Non nobis Domine, non nobis, sed nomini Tuo da gloriam!
Po tych słowach Papież pobłogosławił ich na drogę ich misji.

Lourdes – czasy obecne

Pierwszym co zarejestrował jego mózg, kiedy powróciła do niego świadomość były promienie słoneczne na jego twarzy oraz zapach mocnej, aromatycznej kawy, jaki unosił się w pokoju.
 - Bardzo zły jesteś? – zapytał, lekko ochrypniętym głosem, powoli otwierając powieki i spoglądając na agenta siedzącego, z ponurym wyrazem twarzy, na krześle przy jego łóżku. Odpowiedziało mu karcące spojrzenie i cisza. Nie cierpiał tego; wolał jak Syriusz krzyczał i wydzierał się na niego.
 - Było warto? – odezwał się w końcu Syriusz, grobowym i lodowatym tonem głosu, tak iż Nathan aż syknął i skulił się w sobie. Ten ton zazwyczaj był zarezerwowany dla podejrzanego lub  przestępcy, a nigdy dla niego.
 - Prawdopodobnie – odparł podnosząc się z ostrożnie z łóżka. Miał mały chaos   w głowie i próbował sobie wszystko poukładać. Na dodatek czuł się zmęczony, chociaż dopiero co się obudził. Wnioskując jednak z miny Syriusza, nie był to spokojny sen. 
 - Ustalmy to póki jesteśmy sami – przeszedł do rzeczy Syriusz, ostatkiem sił się powstrzymując przed krzyczeniem – Nie ruszasz się nigdzie bez pozwolenia i gdziekolwiek idziesz, cokolwiek robisz masz przy sobie jedną osobę, nawet w nocy.
 - Nawet w nocy? – oburzył się Nathan, ale zaraz zrozumiał, że prawdopodobnie znaleźli kryjówkę pigułek i westchnął ciężko.
 - Chyba dawno nikt nie przełożył cię przez kolano i nie sprał tyłka – rzucił oschle Whitening. Nathan spojrzał na niego z niedowierzaniem.
 - Nie zrobiłbyś tego, prawda? – zapytał, lecz aż syknął, gdy dotarło do niego, że Syriusz byłby gotów to uczynić.
 - Dla twojego własnego dobra, a i owszem. Nawet teraz mam ochotę to zrobić, wiec nie prowokuj, bo świerzbi mnie dłoń – ostrzegł mężczyzna. Gdyby tylko to poskutkowało, westchnął z goryczą, bo doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nawet kary cielesne tu nie pomogą.
 - Wiesz, że musiałem – zbuntował się w końcu Nathan. Przyjął spokojnie gniew Syriusza, ale teraz nadeszła pora by zaczęli działać.
 - Jak daleko się posuniesz? – zapytał Syriusz patrząc mu swymi mrocznymi oczyma prosto w jego jasne. Nico głośno przełknął ślinę. Nie lubił tego spojrzenia, zawsze wywoływało u niego ciarki na ciele. Ale nie mógł pozwolić sobie teraz na odrobinę słabości.
 - Tak daleko jak trzeba, bo nie jestem wyjątkiem – oznajmił wstając chwiejnie  z łóżka.
 - Co przez… - zaczął Syriusz, ale go uciszył dłonią.
 - Nie będę się powtarzał – oznajmił krótko.

* * *

Nathan spojrzał na niewielką biblioteczkę jaka znajdowała się w pomieszczeniu, w którym wszyscy się zebrali. Z uniesioną dłonią, poszukiwał danej książki.
 - Ach, jest – ucieszył się wyciągając grubą książkę na temat historii i symboliki krzyża. Odnalazł wybrany rozdział odnośnie heraldyki i odnalazł właściwą stronę, a następnie roztwartą książkę położył na stole przed zebranymi.



 - Co to ma wspólnego z… - zaczął André, lecz ojciec Rafael mu przerwał.
 - Chcesz przez to powiedzieć, że nie tylko templariusze są w to zamieszani? – zapytał franciszkanin, przyglądając się uważnie rysunkowi w książce.
Nathan skinął głową i opowiedział im to, co ujrzał w wizji, nie pomijając tej o chłopcu.
 - Nathaneal z hebrajskiego oznacza Dany od Boga – ojciec Rafael uśmiechnął się zaczynając rozumieć. Powoli to wszystko zaczynało nabierać sensu.
 - Ale Zgromadzenie tego nie wie i podąża za Krzyżowcami, co teraz wychodzi, że i słusznie. A teraz jeszcze mają mapę, która najwyraźniej prowadzi do czegoś cennego, co owo tajne zgromadzenie pragnęło ukryć – zauważyła Susan. Brała czynny udział w dyskusji, czekając na stosowny moment by skarcić Nathana za to co uczynił.
 - I są w posiadaniu tajemniczego klucza – oznajmił profesor Carter, siedząc wygodnie w fotelu z kubkiem gorącej herbaty.
 - Tym bardziej musimy im przeszkodzić – powiedział stanowczo Nathan – Nie możemy pozwolić by dotarli do Bega z tym kluczem.
 - Ale, co dalej? Jak mamy podążać?– westchnął André, który siedział obok profesora ze sceptycznym wyrazem twarzy. Powstrzymywał się przed powiedzeniem czegoś przyjacielowi na temat jego postępowania. Wiedział, że profesor, Syriusz, Susan i Liz na pewno zrobią, jeśli już tego nie uczynili, mu porządny wykład na ten temat.
- Papież wspominał o użyciu krzyży Templariuszy i Orderu Chrystusa – zauważył Syriusz i tym razem to on sięgnął do biblioteczki i wyciągnął atlas. Otworzył go na mapie świata.



(po lewo) krzyż Templariuszy; (po prawo) krzyż Orderu Chrystusa


 - Myślisz to, o czym ja myślę? – zapytał Nathan zaglądając mu przez ramię.
 - Zapisałem na dysku – oznajmił Darren, który siedział w kącie przy kominku z laptopem na kolanach.
 - Nałóż na to symbol templariuszy i Orderu – rozkazał Syriusz. Po chwili zakonnik Pugnus Dei odwrócił do nich gotową grafikę.
 - Czegoś tu brakuje – zauważyła Susan, przypatrując się ilustracji i intensywnie myśląc i przyglądając się obrazowi, który wyszedł. Oba krzyże miały po osiem wierzchołków, które mogły wskazywać miejsce przebywania tajemniczych przedmiotów. Jednak to wszystko wiąże się z Bega, a tam nie ma wierzchołka. Chyba, że punkt styczny obu krzyży? Gdyby jednak… - Izrael - powiedziała nagle - Mówimy o Bogu, w którego większość z nas wierzy. A jaki naród, w Starym Testamencie, został wybrany? Darrenie - Susan poderwała się z miejsca, gdzie spokojnie siedziała i podeszła do zakonnika – Nałóż na to jeszcze Gwiazdę Dawida, w końcu to symbol narodu wybranego. Zrób to tak by wpisać ją w ramiona krzyża i jego główne punkty – poprosiła. Zakonnik skinął głowa i przystąpił do dzieła.
 - Nie rozumiem tylko, po co? – zapytał profesor.
 - Mamy osiem miejsc docelowych, ale jakieś znaczenie musi być w Bega. Tam znaleźliście przecież ten artefakt – przypomniała wszystkim zebranym, Susan.
 - Ależ oczywiście -  klasnął w dłonie ojciec Rafael.
 - Nałożyłem najlepiej jak się dało. Gwiazda jest nieco inna ale można to też zinterpretować jako Gwiazdę Betlejemską, która prowadziła mędrców. Co dalej? - Darren poprosił o dalsze instrukcje. Wszyscy gorączkowo wpatrywali się w grafikę. Burzę mózgów jaka panowała w tej chwili można było niemalże namacalnie wyczuć w pokoju.
 - Puść dwa promienie z wierzchołków gwiazdy – poprosił Nathan, masując nerwowo swoją bliznę na przegubie. Po chwili wszyscy mogli zobaczyć upragniony rezultat, który mógłby wyjaśnić wiele.
 - Gdybym dodał jeszcze z dwóch pozostałych, przecięły by się i tak w tym miejscu – uśmiechnął się Darren i oznaczył na mapie nazwy miejscowości.
 - To już miej więcej wiemy, gdzie ruszać – powiedział zadowolony Profesor, łagodnie spoglądając na syna. 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz