Lourdes
Syriusz wziął na ramiona bezwładne ciało przyjaciela,
podniósł się z podłogi i razem z Oharą zanieśli młodego Cartera do jego pokoju.
Podczas, gdy lekarka badała Nathana, Syriusz stał z boku, z ramionami ciasno
zaplecionymi na piersi i spode łba obserwował sytuacje. Był wściekły na Nico i
samego siebie. Na Nico, że zrobił coś tak lekkomyślnego, głupiego, szalonego a
przede wszystkim niebezpiecznego. Jak Nico mógł tak narazić siebie i swoje
zdrowie? I tu był wściekły na siebie, bo w Watykanie już raz mu zaufali i
zostawili samego, co skończyło się dla Nico samookaleczeniem i kolejną wizytą w
miękkim pokoju. Mógł przecież przewidzieć, że Nico zrobi coś głupiego, bo jego
zachowanie podczas kolacji zdradzało, że lepiej mieć go na oku; już wtedy
wysyłał ostrzegawcze sygnały iż może posunąć się do szaleńczego kroku. Syriusz
zdołał już zauważyć, że ta sprawa stała się obsesją dla jego małego braciszka i
zaczynał się obawiać, że Nico posunie się naprawdę daleko by uzyskać obrany
przez siebie cel, by otrzymać odpowiedzi na nurtujące go pytania i nie zawaha
się przed stanięciem na drodze Zgromadzeniu. Właściwie to jak dla niego, to na
razie poruszali się jedynie po omacku w kwestii tajemniczych artefaktów.
- Podałam
mu środek obniżający gorączkę – głos Elizabeth wyrwał go z myśli.
- Zwróciłem uwagę – odezwał się ponurym,
niemalże grobowym głosem.
- Nie mam pojęcia dlaczego nie mogę go
obudzić. Wydaje się być w jakimś letargu – oznajmiła, podchodząc do Syriusza i
kładąc dłoń na jego ramieniu – Przyniosę misę z wodą i zrobimy kompres. Przy
okazji porozmawiam z Profesorem i resztą – powiedziawszy to wyszła z pokoju.
Syriusz nie ruszył się przez te kilka minut gdy jej nie było. Nie
potrafił się zmusić by podejść do Nico. Dopiero, gdy Elizabeth wróciła, wziął
od niej misę, przysiadł na krześle i powoli położył na czoło młodego Cartera
kompres. Drugi, wykręcił i ostrożnie zaczął wycierać pot z jego twarzy, karku i
ramion. Do pokoju wszedł roztrzęsiony Profesor wraz z Susan. Syriusz aż zastygł
z ręką uniesioną nad czołem przyjaciela. W jego dłoni zaciśnięty był kompres.
Szykował się na kolejną awanturę ze strony Profesora, lecz ona nie nastąpiła.
- Nie zdradzał się przez większość dnia –
zaczęła roztrzęsionym głosem Susan, siadając na skraju łóżka.
- Ale podczas kolacji już tak – zauważył
Carter Senior – To był zły pomysł – dodał, mając na myśli cały wyjazd i
zaistniałą sytuacje.
- My tylko jesteśmy narzędziami w dłoniach
Najwyższego, który ma jakiś ważny cel w
tym wszystkim – odezwał się z progu głos ojca Rafaela.
- Temperatura nie spada, Liz – oznajmił
Syriusz, odkładając kompres i dotykając rozpalonego czoła przyjaciela. Wtem
Nathan uchylił powieki i lekko się uniósł na poduszkach.
- Nico? – Syriusz zerwał się na równe nogi.
Spojrzenie jego przyjaciela było szkliste i rozgorączkowane. Wargi Nathana były
spierzchnięte, twarz blada, oczy podkrążone. Jęknął cicho jakby z bólu, a jego
prawa dłoń zadrgała.
- Nathanie, słyszysz mnie? – Liz pochylała się
nad nim i poświeciła mu w oczy swoją lekarską latarką. W odpowiedzi Nathan
tylko jęknął i ponownie stracił przytomność – Gorączka tylko się wzmaga –
powiedziała zmartwiona Ohara. Coś było nie tak, ale nie wiedziała co.
Susan
przeniosła wzrok w stronę okna. Była zmęczona i przygnębiona widokiem
cierpiącego Nathana. Chciała zabrać od niego ten ból, ale wiedziała, że nie
może. Rozumiała dlaczego to zrobił, ale jednocześnie nie popierała. Zastanawiała
się czy Syriusz i pozostali agenci byli w podobnej sytuacji? Oni potrafili
działać. Profesor miał doświadczenie w archeologii i zapewne trochę widział w
życiu. Natomiast ona i André to zupełnie
inna para kaloszy. Byli w tej sytuacji zagubieni i próbowali się jakoś
odnaleźć. A Nathan? Czy faktycznie coś, jakaś niewidzialna moc, kierowała nim
każąc przeć do przodu w działaniu? Czy po prostu był to wybryk jego chorego
umysłu? Na te słowa zadrżała. Dotarło do niej, że jej ukochany ma problemy
psychiczne i był całkiem innym człowiekiem. Ale czy tak naprawdę znała Nathana?
Kim tak naprawdę był ten mężczyzna? Ale
czy w chwili obecnej jest sens się nad tym zastanawiać?, pomyślała z
goryczą. Stracili i tak sporo czasu bawiąc się w podchody. Była jednak pewna,
że chociaż on sam się zmienił to jego uczucie względem niej było niezmienne.
Uśmiechnęła się blado, kiedy to do niej dotarło. Jej uwagę nagle przykuła
ziemia lekko rozsypana na parapecie, przy doniczce z kwiatkiem. Wstała z łóżka,
na którym siedziała i podeszła do okna. Opuszkami palców dotknęła ziemi i
odwróciła się w stronę nieprzytomnego Nathana. Syriusz siedział i zmieniał
kompresy, a Ohara rozmawiała półszeptem z profesorem Carterem. Susan spojrzała
ponownie na doniczkę. Ziemia była zbyt dobrze ugnieciona, jakby ktoś chciał coś
tam schować. Niepewnie zaczęła rozgrzebywać powierzchnię ziemi i po chwili
dojrzała pierwsze pigułki.
- Elizabeth – zawołała na lekarkę. Wzięła
kilka tabletek na dłoń i pokazała – Odstawił leki.
- Szlag by cię! – warknął wkurzony Syriusz. Teraz to po prosu przesadziłeś,
przemknęło mu w myślach. Oj, jak tylko się obudzi to Whitening się z nim
rozprawi, ale najpierw musieli opanować tę przeklętą gorączkę.
- Nie dobrze – westchnęła rozgoryczona Ohara.
Nathan nie należał do pacjentów, którzy stosowali się do zaleceń lekarzy i był
trudnym pacjentem w leczeniu. Musiała jednak podjąć radykalne decyzje. Jego
stan mógł się pogorszyć nie tylko poprzez wbicie igły w bliznę, ale i poprzez
odstawienie leków. Może podać teraz leki, ale które? Najwyraźniej w pewnym
stopniu Nathan chciał utrzymać trzeźwość umysłu, a raczej nie pozwolić by leki
mu go blokowały. Jeśli teraz poda leki przeciwpsychotyczne czy na bazie
antydepresantów lub propranololu może tylko pogorszyć sytuację i uwięzić
Nathana w świece, w którym obecnie się znajdywał. Zatem pozostawało jedynie
podawanie leków przeciwbólowych, które jednocześnie zmniejszały gorączkę.
Problem w tym, że temperatura zamiast spadać to rosła. Szok? Wywołany hipotermią? , przyszła jej do głowy drastyczna
metoda, ale chyba nie mieli innego wyjścia. Sytuacja już wymknęła im się spod
kontroli.
- Profesorze, pomożesz mi poszukać i przynieść
najwięcej lodu jak się da. Syriuszu, rozbierz go i kiedy tylko przyjdziemy,
zaniesiesz do łazienki - po wydaniu poleceń, wraz z Carterem Seniorem opuściła
pokuj.
- Myślisz, że kąpiel z lodu pomoże? – zapytała
niepewnie Susan, ponownie zasiadając na brzegu łóżka.
- Ja tu nie jestem lekarzem – rzucił szorstko
Syriusz, lecz szybko zreflektował się, że nie powinien wyładowywać swojej
frustracji na Susan i dodał – Jest silny i uparty jak osioł. Będzie dobrze –
zapewnił, podnosząc się i powoli ściągając dres z Nathana. Pozostawił go tylko
w majtkach. Susan wyciągnęła świeże ubranie na zmianę tego mokrego i
przepoconego. Kiedy tylko usłyszeli kroki, Syriusz wziął ostrożnie na ramiona
Nathana, który teraz niemal wylewał mu się przez ramiona i cichutko pojękiwał.
Ułożył Nathana w wannie, a pod kark położył wilgotny, zwinięty kompres. Ohara
wraz z Carterem Seniorem i Susan obłożyli ciało Nate’a woreczkami z lodu.
- Przygotujcie ręczniki – poleciła Elizabeth
do Susan i Profesora. Syriusz klęczał przy głowie przyjaciela, który
niespokojnie oddychał. Jego gałki oczne szybko poruszały się pod powiekami,
jakby miał właśnie niespokojny sen. Po kilku minutach jednym sprawnym, lecz
ostrożnym ruchem Syriusz wyciągnął Nico z wanny i pozwolił by reszta owinęła go
w ręczniki. Kiedy Susan z Profesorem wycierali i rozcierali ciało Nathana,
Elizabeth ponownie zrobiła mu zastrzyk, podając lek na zmniejszenie gorączki.
- Liz? – Syriusz wpadł na pewien pomysł i
postanowił zaproponować go lekarce – Owińmy lodem jego nadgarstek.
- Możemy spróbować – poparła go lekarka,
wiedząc, że i tak nie mają nic do stracenia. Po chwili Nathan był już z
powrotem ubrany i lekko się trząsł w ramionach Syriusza, który ponownie układał
go na łóżku. Kiedy Ohara robiła kompres na jego bliznę, Syriusz położył chłodną
dłoń na jego czoło. Czuł się dziwnie. Pierwszy raz Nico miał aż tak krótkie
włosy. Wyglądał jeszcze gorzej; wychudzony, blady i z podkrążonymi oczyma,
niczym uciekinier z obozu.
- Oby było warto – szepnął do nieprzytomnego
przyjaciela, którego umysł był zupełnie gdzie indziej.
Hastings,
Dawne Królestwo Anglii - Wieki Średnie rok 1308
Wysoka, smukła postać kroczyła szybko w strugach deszczu. Ubrudzony,
brunatny płaszcz z kapturem okrywał jego ciało. Szedł lekko przygarbiony
ciągnąc za sobą niską, drobną postać, która szybko przebierała nogami by
nadążyć. Druga postać również miała na sobie brunatny ubrudzony płaszcz.
Wspięli
się po stromej drodze prowadzącej do opactwa. Mężczyzna zatrzymał się dopiero
gdy dotarli do drzwi. W przenikliwej ciszy było słychać jedynie dudnienie
deszczu o mury oraz przyśpieszony oddech drugiej osoby. Odźwierny rozpoznawszy
przybyszy, wpuścił ich do środka.
- Opat oczekuje waszego przybycia – przekazał
starszy mężczyzna prowadząc przybyłych gości do środka klasztoru. W całym
opactwie było ciemno i cicho. Tylko w lewej górnej wierzy wciąż paliło się
światło świec i pochodni. Mężczyzna zdjął kaptur ze swojej głowy i przetarł
silną, szorstką dłonią swoją ogorzałą twarz. Miał brązowy zarost i falowane,
włosy do ramion. Jego oczy były oziębłe, lico srogie, wręcz kamienne.
Beznamiętnie podążał za przewodnikiem, ciągnąc za sobą owoc swego grzechu.
Kiedy
wszedł do komnaty opata, padł na kolana i ucałował pierścień.
- Gladiuszu – przywitał go opat – Cóż takiego
się stało, żeś przybywasz o tak zatrważającej porze. W liście nic nie rzekłeś –
ponaglał go starszy mężczyzna, by wyjawił mu swój sekret.
- Wybacz mi ojcze, bo zgrzeszyłem – przemówił
donośnym, gorzkim głosem mężczyzna, z pod którego płaszcza wystawał miecz i
ubiór należący do bożogrobowca – Pozwoliłem by nieczysty duch ogarnął mą duszę
i w Ziemi Świętej, strzegąc przybytku Pana, dopuściłem się grzechu nieczystości,
a o to jego owoc – tłumaczył pośpiesznie i z wyraźną skruchą mężczyzna – Chciałem
odpokutować grzech ojca wstępując do zakonu – kontynuował z goryczą – A
nieczysty sprawił żem zapragnął książęcej dziewicy! – krew w nim nagle zawrzała
na wspomnienie – Wysłałeś mnie opacie bym towarzyszył orszakowi królewskiemu
podążającemu do ziemi Pana i wtedy poznałem Caroline; dziewczę o anielskiej
urodzie, które skusiło mnie jak Ewa skusiła Adama w raju. Lecz to dziecię jest
przeklęte! Naznaczone przez nieczystego ducha! – z tymi słowami zerwał się z
klęczek i chwycił dziecko.
- Cóż takiego uczyniło, że twierdzisz iż jest
naznaczone przez złego? – dopytywał zakonnik.
Gladiusz
chwycił i zerwał okrywający dziecko płaszcz. Oczom opata ukazał się nędzny
widok; wychudzony mały chłopiec, w nędznym, za skąpym jak na tą porę roku
ubraniu, mający nie więcej jak sześć lat. Jego główkę okalały złote włosy. Stał
ze spuszczoną głową i trząsł się z zimna.
- Caroline poślubiłem zgodnie z prawem bożym,
lecz nie dane było jej przeżyć zbyt długo. Zali rok temu zmarła na zarazę –
opowiadał z odrazą Gladiusz – Na łożu śmierci błagała bym zabrał go do Anglii,
na com się zgodził – jego głos drżał z gniewu i dziwnego strachu – Pozwoliłem
mu przed podróżą ostatni raz pobawić się z dziećmi, a kiedy wrócił przyniósł ze
sobą, znaleziony w nieczystych ruinach starej świątyni niewiernych, przeklęty
przedmiot – mówiąc to, wyciągnął z sakwy, którą miał przywiązaną do pasa,
zawiniątko i ostrożnie położył i rozwinął je na stole, jaki znajdował się w
pomieszczeniu. Ich oczom, na brązowej skórze ukazał się okrągły przedmiot z
dziwnymi symbolami.
Gladiusz
podszedł do dziecka i chwycił je za rękę.
- To musi być dzieło diabła! –krzyknął
pokazując bliznę na przegubie malca, która była odbiciem przedmiotu na skórze
chłopca – Tłumaczył, że przez przypadek, ale ja nie wierzę! To musi być dzieło
złego! Na dodatek w drodze zaczął przejawiać nieczyste moce; mówić w nieznanych
językach i rozumować rzeczy pojęte tylko wysoko uczonym w piśmie – dokończył
opowieść – Przyjmij go, błagam.
Opat,
starszy już zakonnik przyglądał się, z zaciekawieniem ale i niepokojem,
chłopcu.
- Jak mu na imię? – odezwał się opat po
dłuższej chwili milczenia.
- Nathan – odparł, jakby z pogardą Gladiusz.
- Dany od Boga – szepnął opat, tym razem
nerwowo spoglądając na chłopca i próbując zrozumieć
przesłania jakie niewątpliwie wysyłał do nich sam Najwyższy – Już późno byś
ruszył w drogę. Odpocznij a my zajmiemy się dzieckiem – zawyrokował zakonnik.
Miał nadzieję, że właściwie odczytywał znaki im dane i nie pomylił się uznając
to za dar Boży. Strach go zląkł na samą myśl, co by było gdyby okazało się
inaczej; gdyby dziecię było wysłańcem samego diabła. Z przerażenia aż się
przeżegnał i spojrzał na chłopca, który teraz sam stał w komnacie opata.
Gladiusz udał się już na spoczynek, zatem zakonnik miał okazję porozmawiać
swobodnie z dzieckiem, lecz nim zdołał cokolwiek powiedzieć chłopiec go ubiegł.
- Różne są wreszcie działania, lecz ten sam
Bóg, sprawca wszystkiego we wszystkim – przemówił po aramejsku.
- To z „Listu do Koryntian” – zdziwił się opat
– Wiesz jakie to działania zsyła Bóg? – zapytał nagle chłopca.
- Zsyła mi wizje – szepnął lękliwie chłopiec
drżącym głosem.
- Wizje, czego?
- Świata – odparł chłopiec. Cały czas miał
oczy utkwione w posadzkę – Wiedzy absolutnej, która ukryta jest w ziemi –
tłumaczył malec.
- Czy wiesz dokładnie gdzie? – zaciekawił się
opat, biorąc jedno ze swych okryć i
otulając ramiona chłopca.
- Świat nie jest gotów na poznanie tego.
Naznaczył mnie bym przemówił i poprosił Kościół ten na ziemi o strzeżenie także
i tej tajemnicy. Jak i tej przyszłej o ludziach, którzy odnaleźli święte
przedmioty. One mają moc, ale żyją źli ludzie, którzy chcą wykorzystać je dla
swoich celów – tłumaczył chłopiec.
- Pojedziemy do Watykanu, papież coś zaradzi –
stwierdził opat, rozważając uważnie słowa chłopca – Chłopcze, czy wiesz, cóż to
za przedmiot? Skąd się wziął i czy ma jakąś moc?
- To klucz – odparł krótko chłopiec.
- Klucz? – opat coraz mniej pojmował tego
wszystkiego.
- Klucz – powtórzył pewnie chłopiec,
spoglądając na opata swymi jasnymi jak niebo oczyma.
Pałac Papieski w Awinionie – rok 1319
Papież Jan XXII skończył wieczorną modlitwę, wziął świecę i wyszedł z
kaplicy. Szybkim i zdecydowanym krokiem ruszył w obranym sobie kierunkowi, co
chwila rozglądając się czy ktoś niepożądany nie kręci się w pobliżu.
Pośpiesznie zszedł po schodach, przeszedł przez kuchnię i tajnymi drzwiami
zszedł do podziemi, gdzie pozapalane były pochodnie.
W
tajnym pomieszczeniu czekało na niego piętnastu rycerzy i młodzieniec.
- Nikt nie ma prawa wiedzieć o tym, pamiętacie
– z tymi słowami chwycił młodzieńca i okrył go szczelnie płaszczem – Macie go
chronić jak matka ochrania własne dziecko. Przyślijcie posłańca, gdy już
dotrzecie na miejsce.
- Templariusze? – odezwał się jeden z rycerzy.
- Niech Bóg mi wybaczy, ale robimy to w dobrej
wierze by chronić chłopca – odparł gorzko Papież.
- Mamy użyć symbolu stosowanego przez
Templariuszy, jak sobie tego niebiosa życzą – przypominał najważniejsze
informacje, które uzgodnili wcześniej.
- I Orderu Chrystusa, założonego zali zeszłej
zimy – dodał drugi z piętnastu rycerzy.
- Przez wieki mają uznawać Templariuszy z
heretyków i nigdy nie mogą powiązać ich z tym tajnym zgromadzeniem –
przestrzegł ich Jan XXII.
- Wasza Eminencjo, lud nigdy nie pozna, żeśmy
zbitek z wielu zakonów – zapewnił go rycerz, który jako pierwszy przemówił –
Przez wieki będą wierzyć żeśmy templariuszami byli – zapewnił go, wskazując na
ich stroje, gdzie na białych szatach widniał czerwony krzyż.
- Non nobis Domine, non nobis, sed nomini Tuo
da gloriam! – zawołał donośnym głosem Papież, a rycerze i młodzieniec
zawtórowali mu:
-
Non nobis Domine, non nobis, sed nomini Tuo da gloriam!
Po
tych słowach Papież pobłogosławił ich na drogę ich misji.
Lourdes
– czasy obecne
Pierwszym co zarejestrował jego mózg, kiedy powróciła do niego świadomość
były promienie słoneczne na jego twarzy oraz zapach mocnej, aromatycznej kawy,
jaki unosił się w pokoju.
- Bardzo zły jesteś? – zapytał, lekko ochrypniętym
głosem, powoli otwierając powieki i spoglądając na agenta siedzącego, z ponurym
wyrazem twarzy, na krześle przy jego łóżku. Odpowiedziało mu karcące spojrzenie
i cisza. Nie cierpiał tego; wolał jak Syriusz krzyczał i wydzierał się na
niego.
- Było warto? – odezwał się w końcu Syriusz,
grobowym i lodowatym tonem głosu, tak iż Nathan aż syknął i skulił się w sobie.
Ten ton zazwyczaj był zarezerwowany dla podejrzanego lub przestępcy, a nigdy dla niego.
- Prawdopodobnie – odparł podnosząc się z ostrożnie
z łóżka. Miał mały chaos w
głowie i próbował sobie wszystko poukładać. Na dodatek czuł się zmęczony,
chociaż dopiero co się obudził. Wnioskując jednak z miny Syriusza, nie był to
spokojny sen.
- Ustalmy to póki jesteśmy sami – przeszedł do
rzeczy Syriusz, ostatkiem sił się powstrzymując przed krzyczeniem – Nie ruszasz
się nigdzie bez pozwolenia i gdziekolwiek idziesz,
cokolwiek robisz masz przy sobie jedną osobę, nawet w nocy.
- Nawet w nocy? – oburzył się Nathan, ale
zaraz zrozumiał, że prawdopodobnie znaleźli kryjówkę pigułek i westchnął
ciężko.
- Chyba dawno nikt nie przełożył cię przez
kolano i nie sprał tyłka – rzucił oschle Whitening. Nathan spojrzał na niego z
niedowierzaniem.
- Nie zrobiłbyś tego, prawda? – zapytał, lecz
aż syknął, gdy dotarło do niego, że Syriusz byłby gotów to uczynić.
- Dla twojego własnego dobra, a i owszem. Nawet
teraz mam ochotę to zrobić, wiec nie prowokuj, bo świerzbi mnie dłoń – ostrzegł
mężczyzna. Gdyby tylko to poskutkowało,
westchnął z goryczą, bo doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nawet kary
cielesne tu nie pomogą.
- Wiesz, że musiałem – zbuntował się w końcu
Nathan. Przyjął spokojnie gniew Syriusza, ale teraz nadeszła pora by zaczęli
działać.
- Jak daleko się posuniesz? – zapytał Syriusz
patrząc mu swymi mrocznymi oczyma prosto w jego jasne. Nico głośno przełknął
ślinę. Nie lubił tego spojrzenia, zawsze wywoływało u niego ciarki na ciele.
Ale nie mógł pozwolić sobie teraz na odrobinę słabości.
- Tak daleko jak trzeba, bo nie jestem
wyjątkiem – oznajmił wstając chwiejnie z łóżka.
- Co przez… - zaczął Syriusz, ale go uciszył
dłonią.
- Nie będę się powtarzał – oznajmił krótko.
* * *
Nathan spojrzał na niewielką biblioteczkę jaka znajdowała się w pomieszczeniu,
w którym wszyscy się zebrali. Z uniesioną dłonią, poszukiwał danej książki.
- Ach, jest – ucieszył się wyciągając grubą
książkę na temat historii i symboliki krzyża. Odnalazł wybrany rozdział
odnośnie heraldyki i odnalazł właściwą stronę, a następnie roztwartą książkę
położył na stole przed zebranymi.
- Co to ma wspólnego z… - zaczął André, lecz
ojciec Rafael mu przerwał.
- Chcesz przez to powiedzieć, że nie tylko
templariusze są w to zamieszani? – zapytał franciszkanin, przyglądając się
uważnie rysunkowi w książce.
Nathan
skinął głową i opowiedział im to, co ujrzał w wizji, nie pomijając tej o
chłopcu.
- Nathaneal z hebrajskiego oznacza Dany od
Boga – ojciec Rafael uśmiechnął się zaczynając rozumieć. Powoli to wszystko
zaczynało nabierać sensu.
- Ale Zgromadzenie tego nie wie i podąża za
Krzyżowcami, co teraz wychodzi, że i słusznie. A teraz jeszcze mają mapę, która
najwyraźniej prowadzi do czegoś cennego, co owo tajne zgromadzenie pragnęło
ukryć – zauważyła Susan. Brała czynny udział w dyskusji, czekając na stosowny
moment by skarcić Nathana za to co uczynił.
- I są w posiadaniu tajemniczego klucza –
oznajmił profesor Carter, siedząc wygodnie w fotelu z kubkiem gorącej herbaty.
- Tym bardziej musimy im przeszkodzić –
powiedział stanowczo Nathan – Nie możemy pozwolić by dotarli do Bega z tym
kluczem.
- Ale, co dalej? Jak mamy podążać?– westchnął
André, który siedział obok profesora ze sceptycznym wyrazem twarzy.
Powstrzymywał się przed powiedzeniem czegoś przyjacielowi na temat jego
postępowania. Wiedział, że profesor, Syriusz, Susan i Liz na pewno zrobią,
jeśli już tego nie uczynili, mu porządny wykład na ten temat.
-
Papież wspominał o użyciu krzyży Templariuszy i Orderu Chrystusa – zauważył
Syriusz i tym razem to on sięgnął do biblioteczki i wyciągnął atlas. Otworzył
go na mapie świata.
(po lewo) krzyż Templariuszy; (po prawo) krzyż
Orderu Chrystusa
- Myślisz to, o czym ja myślę? – zapytał
Nathan zaglądając mu przez ramię.
- Zapisałem na dysku – oznajmił Darren, który
siedział w kącie przy kominku z laptopem na kolanach.
- Nałóż na to symbol templariuszy i Orderu –
rozkazał Syriusz. Po chwili zakonnik Pugnus Dei odwrócił do nich gotową
grafikę.
- Czegoś tu brakuje – zauważyła Susan,
przypatrując się ilustracji i intensywnie myśląc i przyglądając się obrazowi,
który wyszedł. Oba krzyże miały po osiem wierzchołków, które mogły wskazywać
miejsce przebywania tajemniczych przedmiotów. Jednak to wszystko wiąże się z
Bega, a tam nie ma wierzchołka. Chyba, że punkt styczny obu krzyży? Gdyby
jednak… - Izrael - powiedziała nagle - Mówimy o Bogu, w którego większość z nas
wierzy. A jaki naród, w Starym Testamencie, został wybrany? Darrenie - Susan
poderwała się z miejsca, gdzie spokojnie siedziała i podeszła do zakonnika –
Nałóż na to jeszcze Gwiazdę Dawida, w końcu to symbol narodu wybranego. Zrób to
tak by wpisać ją w ramiona krzyża i jego główne punkty – poprosiła. Zakonnik
skinął głowa i przystąpił do dzieła.
- Nie rozumiem tylko, po co? – zapytał
profesor.
- Mamy osiem miejsc docelowych, ale jakieś
znaczenie musi być w Bega. Tam znaleźliście przecież ten artefakt –
przypomniała wszystkim zebranym, Susan.
- Ależ oczywiście - klasnął w dłonie ojciec Rafael.
- Nałożyłem najlepiej jak się dało. Gwiazda
jest nieco inna ale można to też zinterpretować jako Gwiazdę Betlejemską, która
prowadziła mędrców. Co dalej? - Darren poprosił o dalsze instrukcje. Wszyscy
gorączkowo wpatrywali się w grafikę. Burzę mózgów jaka panowała w tej chwili
można było niemalże namacalnie wyczuć w pokoju.
- Puść dwa promienie z wierzchołków gwiazdy –
poprosił Nathan, masując nerwowo swoją bliznę na przegubie. Po chwili wszyscy
mogli zobaczyć upragniony rezultat, który mógłby wyjaśnić wiele.
- Gdybym dodał jeszcze z dwóch pozostałych,
przecięły by się i tak w tym miejscu – uśmiechnął się Darren i oznaczył na
mapie nazwy miejscowości.
- To już miej więcej wiemy, gdzie ruszać –
powiedział zadowolony Profesor, łagodnie spoglądając na syna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz