Lourdes
(Francja) – kilka dni później
By nie wzbudzać podejrzeń podzielili się na kilka grup, które różnymi
drogami miały dotrzeć do Lourdes we Francji. Postanowili wykonać jeszcze jeden
trik bardzo ryzykowny, ale niezbędny by zmylić przeciwnika. W oficjalnych
kanałach informacyjnych została podana wiadomość iż stan Nathana Cartera
pogorszył się na tyle, że musiał zostać on przewieziony do szpitala w środku
nocy. Niestety, tego dnia cały czas było mroźno i padał deszcz ze śniegiem.
Karetka jadąca na sygnale z pacjentem na pokładzie, wpadła w poślizg,
zjechała z drogi i uderzyła w drzewo. Taką informację przekazano mediom i taką
samą Maria Anabell przekazała Jugodinowi i jego ludziom. Mężczyzna nie był
zadowolony z tego faktu, lecz teraz miał nadzieję, że uda się Zgromadzeniu
wyciągnąć z więzienia braci Santhez. Adwokaci złożą apelację, a bez dodatkowych
zeznań Cartera i przekupieniu odpowiednich osób, na właściwych stanowiskach
mogli odnieść upragniony sukces. Pozostawała tylko kwestia odszyfrowania
tajemnicy ukrytej w artefaktach.
* * *
Siedzieli wszyscy w przytulnym salonie. W kominku wesoło podrygiwał
ogień. Za oknem prószył, pierwszy tego roku, śnieg. Pomieszczenie oświecało
światło z kinkietu; nie potrzebowali dużego światła do tej rozmowy. Nathan
wiedział, że to ich nie ominie. Ciężka atmosfera była niemalże namacalna. Nie
wiedział jakim sposobem udało się papieżowi przekonać ich do tego wyjazdu ale
wiedział, że sam musi z nimi porozmawiać.
- Nie mieliśmy okazji porozmawiać – zaczął
zatem niepewnie, obserwując zebranych. Nie zatrzymywał na nikim dłużej wzroku,
a najchętniej to wbiłby spojrzenie w podłogę – To wszystko dzieje się za szybko
– przyznał szczerze. Wiedział, że musi grać w otwarte karty, jeśli w ogóle w
tej sytuacji mógł mówić o czymś takim. Bo tak naprawdę to sam niczego nie
wiedział, oprócz tego, ze musi działać - Wierzcie, że jest mi trudno. Wciąż
próbuję się pozbierać po tym wszystkim. Nikogo nie zapytałem o zdanie, nie
przedyskutowaliśmy sprawy. Wiem, że macie wiele pytań – uśmiechnął się blado i
przeczesał dłonią po króciutkich włosach. To było dziwne uczucie. Zawsze miał
dłuższe włosy i nigdy aż tak krótko ich nie ścinał. Ale musiał zmienić w pewnym
stopniu swój wygląd, bo i też nie był już tym samym Nathanem co niegdyś. Kiedy
mówił starał się obserwować ich reakcje, które tylko potwierdzały to co już
wiedział; nie byli zadowoleni z jego poczynań.
- Sytuacja w jakiej wszyscy się znaleźliśmy
nie jest dla nikogo łatwa ale wymaga natychmiastowego działania – kontynuował –
Możecie uznać, że wciąż jestem niepoczytalny i mi odbiło, ale coś mnie nagli…
jakaś wewnętrzna siła… trudno mi to wam opisać. Po prostu czuje przymus
dotarcia do źródła, do prawdy. Zapytacie: co on bredzi? Jaka prawda? Jakie
źródło? I tu macie rację. Ale musimy działać szybko, skoro Ian pomaga… - tu się
zaciął. Nie potrafił wymówić nazwiska tego szarlatana, oprawcy, który zadawał
mu ból. Na sam dźwięk tego nazwiska zbierało mu się na wymioty i miał niemiłe
dreszcze. Postanowił zatem odetchnąć głęboko i użyć bezpieczniejszej nazwy –
Pomaga Zgromadzeniu. A zapewniam, że nikt z nas nie chce by Zgromadzenie
dostało to, czego pragnie. Pytanie podstawowe brzmi: czego dotyczą artefakty? Sam
jeszcze dokładnie nie wiem. Nie pamiętam dokładnie tych… - zawiesił głos by
zastanowić się nad tym jak określić to czego doświadczył - … tych wizji –
kontynuował – Zaraz po dotarciu tutaj Ojciec Święty przekazał mi informację od
Anabell, że Zgromadzenie jest w posiadaniu pewnej tajemniczej mapy. Do czego
ona prowadzi, tego także na razie nie wiem i zanim naskoczycie na mnie z
zapytaniem, co tak właściwie jest wiadome to… - znów zamilkł na chwilę,
bezwiednie zamachał dłonią nad czołem jakby odgarniając włosy, których nie
było, po czym zdeterminowanym głosem kontynuował – Wiem, że przeżyłem z
jakiegoś ważnego powodu. Proszę abyście dali mi czas i zaufali – zwrócił się do
zebranych, którzy w milczeniu rozważali jego słowa; to była ich taka pierwsza
rozmowa od ‘wypadku’, jak to delikatnie określali. - Poprosiłem Ojca Świętego o
sprowadzenie tutaj manuskryptu Voynicha, którego jak dotąd nikomu się nie udało
rozszyfrować jego zawartości – tłumaczył.
- Wierzysz, że to ma coś wspólnego z
manuskryptem? – zapytał jego ojciec, uważnie przysłuchując się temu, co mówił
jego syn i jako pierwszy przerywając milczenie. Richard walczył ze sobą. Z
jednej strony chciał by osobowość i ciekawość naukowca-archeologa przejęła nad
nim kontrolę, a z drugiej strony krzyczał przerażony głos ojca, który niedawno omal
nie stracił swego jedynego syna.
- Wszystkiego się przekonamy, gdy tylko wezmę
do rąk manuskrypt – odparł spokojnie Nathan, obserwując reakcję pozostałych.
- Chcesz wiedzieć, czy jeśli będzie trzeba to
ruszymy w poszukiwania czegoś, by nie dopuścić aby Zgromadzenie położyło na tym
swoje niecne łapska. Tylko po, co szukać czegoś, co jest ukryte? – starał się
zrozumieć przyjaciela André.
- Ponieważ Zgromadzenie ma ogromne możliwości
a to, czego dotyczą artefakty znalezione osiemnaście lat temu w Bega,
manuskrypt, mapa, artefakty niedawno przez nas znalezione oraz świątynia z
Suriname… to wszystko łączy się jakoś w jedną całość i wiąże się z
niewyobrażalna wiedzą i władzą. Tego jestem pewien na sto procent – odparł
Nathan. Było mu strasznie trudno tłumaczyć coś, co dla niego było z jednej
strony oczywiste, a z drugiej zakryte w zablokowanym przez leki umyśle. – Jako
archeologa nie ciekawi cię to? Nie chciałbyś odkryć sekretu jeszcze sprzed ery
Gutenberga, lub jeszcze starszego? Coś za co ludzie oddawali życie? Przez co ja
przechodzę piekło? A przy okazji powstrzymać tych szarlatanów? Wymierzyć im
sprawiedliwość… – zapytał, rzucając wyzwanie nie tylko Phillipsowi, ale i
reszcie osób zebranych w tym pomieszczeniu.
- A dokładniej? Potrzebujemy konkretów –
zażądał Phillips. Oczywiście, że chciał poznać przyczynę, dlaczego jego
przyjaciel tyle cierpiał, ale wolał wierzyć, że to przez chore urojenia
nawiedzonych ludzi ze Zgromadzenia. Nie za bardzo przyjmował do wiadomości tego
iż może mieć to związek z Bogiem, chociaż jeśli miał być ze sobą szczery, to
jego nastawienie zaczynało się zmieniać. Jeszcze nie dawno jego przyjaciel był
w krytycznym stanie, a teraz… I chyba na to był tak naprawdę wściekły; na
Nathana za jego lekkomyślność i pchanie się znów w sytuacje, gdzie wszyscy –
nie tylko Nathan – mogą ucierpieć lub co gorsza – zginąć.
- Templariusze - odparł Nico. Sam nie wiedział
jednak tak naprawdę zbyt wiele. Wizje jakich doświadczał wcześniej, teraz przez
leki były tylko niewyraźnym wspomnieniem. I on miał wiele pytań, na które nie
znał odpowiedzi, ale wierzył, że je pozna, tylko musi zrobić coś, co nie
spodoba się nikomu. Ale przecież nie
muszą wiedzieć, pomyślał.
- Ci heretycy? – zdziwił się Jake. Co jak co,
ale o templariuszach, czy krzyżowcach słyszał i uczył się na historii.
Nate wziął głęboki oddech i przetarł dłonią po
brodzie, którą znaczył kilkudniowy zarost.
- Teoretycznie przyjmijmy, że mamy do
czynienia z wielkim odkryciem na miarę Arki Przymierza czy Włóczni
Przeznaczenia – kontynuował Nathan, chociaż miał dziwne przeczucie, że właśnie
może chodzić po części o odkrycie drogocennych, biblijnych artefaktów – Wiem,
że proszę o zbyt wiele. Wszyscy prześlijmy ciężki okres i… Zrozumiem jeśli ktoś
się nie zgodzi. Ja muszę to zrobić. Takie jest moje przeznaczenie…
- Jeśli myślisz, że teraz cię zostawimy to
naprawdę wciąż musisz mieć mocne problemy psychiczne – powiedziała stanowczo
Susan, która była gotowa pójść w ogień za Nathanem. Syriusz omal
nie zakrztusił się kawą, którą właśnie pił. Susan była najbardziej odpowiednią
kobietą dla jego małego braciszka. Agent posłał porozumiewawcze spojrzenie
doktor Elizabeth, która tylko się uśmiechnęła. Oboje wiedzieli doskonale, że
ten związek miał przyszłość i zrobią wszystko, co tylko w ich mocy by ci dwoje
stanęli przed ołtarzem.
- Ze strony agencji rządowych, głównie Icarus,
mamy wolną rękę do działania – zaczął Syriusz.
- Opus i Pugnus Dei będzie was wspierać, tak
samo jak Święte Przymierze – zapewnił Darren.
- Jak milutko – ucieszył się Dave, który
stwierdził, że oni nie muszą deklarować swojego udziału, który był oczywisty.
Przecież nie pozostawią teraz swoich przyjaciół w potrzebie. Dave wewnętrznie
aż się cieszył na myśl, że będzie mógł w pewien sposób odegrać się na tych
potworach za to, co uczynili jego bratu. Chociaż każdy z nich wiedział, że to
nie po Bożemu, jak to zwykle wpajali im przez dwa lata księża w klasztorze
świętej Klary, ale Dave i reszta wierzyła w sprawiedliwość boską i liczyła na
to, że dosięgnie oprawców ich młodszego brata poprzez swych wysłanników,
którymi niewątpliwie się czuli. – Wcale nie przypomina mi to sceny z Władcy
Pierścieni – zakpił, chociaż akurat bardzo lubił tę trylogię - A, co ze
Zgromadzeniem? – dopytywał, bo to nie dawało nie tylko jemu spokoju.
- Nawiążę kontakt z Modo i powiem by
współpracował z agencjami i poszukał wszystkich informacji; przecieki, słabe
ogniwa, wyciągną listy kontaktów i członków. Wyciągną wszystkie ich grzechy i słabości na
światło dzienne by nie mogli wywinąć się wymiarowi sprawiedliwości – oznajmił
stanowczo i ostro Nathan.
- Zatem bierz się za przeglądanie manuskryptu
i powiedz nam dokładnie o co chodzi – poprosił Sam. Chciał pomóc bratu i jeśli
ta ekspedycja w tym pomoże, to on ma zamiar w tym uczestniczyć.
- Za dwie godziny ma być dostawca – oznajmił
Syriusz – Zatem każdy ma chwilę dla siebie.
* * *
Kończył właśnie czytanie brewiarza i wieczorną modlitwę, gdy usłyszał
pukanie. Odłożył modlitewnik i poszedł otworzyć drzwi by je otworzyć. Przed
drzwiami jego pokoju stała Susan. Jej czarne włosy swobodnie opadały na jej
zgrabne ramiona otulone miedzianym sweterkiem.
- Hej – powiedział półszeptem, wpuszczając ją
do środka.
- Hej – odparła równie cicho.
W
milczeniu podeszli do łóżka i usiedli na nim.
- Chcę… zobaczyć – powiedziała miękkim, lekko
drżącym głosem. Jej zielone oczy były utkwione w jego niebieskich.
- Jesteś pewna? – zapytał ze ściśniętym
gardłem. Dotarło do niego, że Susan pierwszy raz zobaczy jego blizny, że ktoś
inni aniżeli agenci federalni, lekarze i jego ojciec je zobaczy. Susan była
atrakcyjną, młodą, utalentowaną kobietą. Nie potrzebowała takiego wraka
człowieka jakim był teraz. Powinien pozwolić jej odejść.
- Susan… - zaczął, lecz przycisnęła palec do
jego warg.
- Pozwól mi zobaczyć i podjąć decyzję. Nie
podejmuj jej za mnie – poprosiła stanowczo.
Westchnął
ciężko, ale wiedział, że miała racje. Nie powinien podejmować decyzji za nią.
- Wiem, że się boisz – szepnęła mu do ucha.
Zamknął oczy i pozwolił by delikatny, zmysłowy zapach kobiety którą kochał,
pobudził jego zmysły. Z bijącym sercem pozwolił by to Susan ściągnęła z niego
sweter i podkoszulek. Przygryzł dolną wargę i uchylił oczy. Susan przypatrywała się
jego bliznom. Z jej pięknych oczu popłynęły łzy. Drżącą ręką, niepewnie,
opuszkami palców dotykała wrażliwych i świeżych blizn. Nie potrafiła uwierzyć,
że ktoś był w stanie zadać tyle bólu jej ukochanej osobie. Dopiero teraz dotarł
do niej ogrom przeżyć i katuszy Nate’a. Przerażało ją to niesamowicie, ale nie
budziło obrzydzenia, wstrętu czy litości w stosunku do niego samego, tylko w
stosunku do oprawców. Nathan nie potrzebował litości nikogo z nich. Tylko
wsparcia, zrozumienia, miłości.
Dotarło
do niej jak bardzo go kocha i pozwoliła by fala emocji znów ją zalała. Nie
potrafiła już żyć bez Nathana, był całym jej światem. Pragnęła by ten koszmar
się skończył, by mogli zacząć na nowo żyć. Nathan zasługiwał na to. Zawsze ją
pociągał nie tylko urodą, ale przede wszystkim bystrością umysłu, poczuciem
humoru i ogromem wiary. Świadomość, że mogła go stracić na zawsze nigdy nie
powiedziawszy jak bardzo go kocha, była paraliżująca. Ale musiała być silna,
dla niego, bo tego potrzebował.
Zatem
chwyciła w swoje delikatne dłonie jego policzki i spojrzała mu prosto w oczy.
Nathan
zamarł. Susan jeszcze nigdy tak na niego nie patrzyła. W jej spojrzeniu widział
wszystkie uczucia jakie nią targały w tym momencie, a przede wszystkim widział
wyraźnie to jedno najważniejsze uczucie i aż zapierało mu od tego dech w
piersi.
- Kocham cię, Nathanealu Carter – powiedziała
Susan, składając delikatny pocałunek na jego wargach. To było niczym muśniecie
skrzydeł motyla. Następnie Susan wtuliła się w niego – Kocham cię i nigdy cię
nie zostawię – zapewniła drżącym głosem, który łamał jej się przez szloch.
Ciepłe, słone łzy spływały na bark oszpecony blizną. Jej miękkie włosy opadły
na jego nagie ramiona. Objął ją ramionami, przytulając do siebie mocniej i
jedną dłonią gładząc po włosach.
- Nie potrafię słowami opisać tego jak bardzo
cię kocham – szepnął jej do ucha. Chciał by ta chwila trwała wiecznie. I z jego
oczu zaczęły spływać łzy; łzy przerażenia i jednocześnie szczęścia. Nigdy
nikogo jeszcze tak mocno i szaleńczo nie kochał i nie był przez nikogo tak
kochany. Susan była ucieleśnieniem ideału kobiety, z którą pragnął wziąć ślub,
założyć rodzinę, i przy której boku pragnął się zestarzeć. Chciał się nacieszyć
tą chwilą i wyryć sobie ją w pamięci.
Trzymając
wciąż Susan w ramionach, ostrożnie położył się na łóżku. Jego ukochana położyła
głowę na jego piersi i wsłuchała się w spokojne bicie serca.
- Dlaczego tak z tym wszystkim zwlekaliśmy? –
zapytała nagle, nie podnosząc głowy z jego piersi.
- Z nami? Nie mam pojęcia – odparł szczerze.
Naprawdę nie wiedział czemu zwlekał z
powiedzeniem jej co czuje. Może dlatego, że myślał iż ma jeszcze czas? Spieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą – przypomniały mu
się słowa z wiersza księdza Twardowskiego. Powinien wiedzieć lepiej.
- Przestaniesz? – wyrwał go
z zamyśleń jej cichy głos.
- Co? – zapytał marszcząc
brwi i robiąc niewinną minkę.
- Za dużo myślisz –
stwierdziła z westchnieniem. W odpowiedzi tylko cmoknął ją w czoło i jeszcze
mocniej przytulił. W jej ramionach Nathan był bezpieczny, odnajdywał spokój. W ramionach
Susan wszystko - cały ból, gorycz, bezradność i zwątpienie - przemijały.
Wiedział, że będzie dobrze bo ona jest przy nim, tak jak była przez te
wszystkie tygodnie spędzone w Pałacu Papieskim. Była jego Aniołem Stróżem,
deską ratunku, światełkiem na końcu
ciemnego tunelu.
* * *
Siedział od godziny i tępo wpatrywał się w karty manuskryptu. Coś było
nie tak i to bardzo. Przejechał palcem ponownie po brzegach kart; nic. Jego
ciało i umysł w ogóle nie zareagowały na kontakt z manuskryptem, jakby epizod w
muzeum był jednorazowym wybrykiem. Chyba, że ten manuskrypt, który przeglądał
nie był prawdziwym manuskryptem Voynicha? Taka możliwość przecież również mogła
istnieć. Mógł się również pomylić. Informacje mogły być ukryte w zupełnie innym
manuskrypcie.
-
Pomóc? – usłyszał znajomy głos. Był tak pochłonięty pracą, że nawet nie
usłyszał jak André wszedł do pokoju.
-
Przydała by się – uśmiechnął się w podzięce, a kiedy tylko jego przyjaciel
usiadł obok niego, położył mu dłoń na ramieniu – Dziękuję – powiedział.
- Za co? – zdziwił się André, próbując sobie
przypomnieć czy zrobił coś szczególnego, co zasługiwałoby na podziękowania ze
strony Nathana.
- Za to, że jesteś przy mnie – odparł
niepewnie Nathan, klucząc wzrokiem obok przyjaciela, ale jakby bojąc się
spojrzeć mu prosto w oczy.
- Daj spokój, nie wygłupiaj się – Phillips
roześmiał się nerwowo, bo przecież to co robił nie było niczym nadzwyczajnym;
był przy przyjacielu, który go potrzebował.
- Chcę byś wiedział… - tym razem Nathan
odważył się spojrzeń André prosto w oczy - …że dalej uważam cię za bliskiego
przyjaciela i przepraszam, że nie powiedziałem o tym wszystkim ale…
- Ale tak było bezpieczniej – dokończył za
niego Phillips. Mężczyzna położył dłoń na ramieniu Nathana i uśmiechnął się –
Zawsze ci zazdrościłem, wiesz?
- Czego? – zdziwił się Nathan.
- Łatwości w przyswajaniu wiedzy, poszanowania
wśród naukowców z naszej branży… - wyliczał André.
- Z naszą branżą to nie jest tak różowo jak
myślisz – skwasił się Nathan.
- Ale i tak – westchnął Phillips.
- Za to ty miałeś takie stosunki z moim ojcem
o jakich ja mogłem tylko marzyć – przyznał Nathan, spuszczając wzrok – Wybrałem
już dawno moją ścieżkę, która jest bardzo kręta i wyboista jak widzisz.
- Tego też ci zazdroszczę. Tej nieograniczonej
wiary i siły. Jesteś przeklętym uparciuchem – zaśmiał się Phillips, lecz po
chwili spoważniał i posłał lekko gniewne spojrzenie Nathanowi – Ale cholera,
musisz pchać się dalej w kłopoty? To naprawdę jest konieczne? – zaczął nieco
ostrzejszym tonem – Czy wiesz przez co wszyscy przechodziliśmy?! Tak,
przechodziłeś swoje własne piekło, ale wiedz, że nam nie było sielankowo. Twój
ojciec, Susan, Elizabeth, ojciec Rafael, ja i cholera, nawet ci twoi
przerażający bracia, jak ich zwiesz – wyliczał, kładąc drugą dłoń na bark
Cartera i lekko potrząsając nim.
- Gdyby się dało inaczej – powiedział z
goryczą w głosie Nathan. Westchnął ciężko i spojrzał błagalnie na przyjaciela –
Potrzebuję byś pozostał u mojego boku. Krzyczał i mówił, że robię źle; że sprawiam wam ból,
ale potrzebuję byś był, bo sam nie dam rady – poprosił i szczerze przyznał jak
bardzo ich potrzebuje.
André
popatrzył surowo na niego, lecz wiedział, że ulegnie. Taki właśnie był
Nathan, a poza tym miał ochotę wziąć
udział w tej szalonej ekspedycji i przy okazji skopać parę tyłków.
- Zatem, co właściwie wiadomo na temat tego
manuskryptu? – zapytał zaciekawiony.
Nathan w podzięce uśmiechnął się, spojrzał na
manuskrypt a potem na Phillipsa i zaczął wdrażać go w temat:
-
Pierwszym udokumentowanym właścicielem był Georg Baresch, mało znany
alchemik, który mieszkał w Pradze na początku XVII wieku. Swoją nazwę zaś zawdzięcza
Wilfriedowi M. Voynichowi; Amerykaninowi polskiego pochodzenia, antykwaryście i
kolekcjonerowi, który w roku 1912 nabył rękopis od ojców jezuitów z Willi
Mondragone we Frascati koło Rzymu. Wiadomo, że jej karty wykonane są z pergaminu, i że księga początkowo liczyła blisko
trzysta dwustronnie zapisanych kart, z czego do dzisiejszych czasów zachowało
się zaledwie sto dwadzieścia stron.
- Wiadomo jakie są dokładne losy tego
manuskryptu? – dopytywał André.
- No właśnie tu nasuwa się kilka zasadniczych
pytań. Po pierwsze: jakie były dokładne losy manuskryptu? Dlaczego w Pradze
został odnaleziony, a następnie jakim sposobem zawędrował aż do Włoch? Jeśli
wierzyć dokumentom i informacjom Baresch nic nie wiedział o znaczeniu
manuskryptu i chciał dociec z czym ma do czynienia po tym, jak dowiedział się o
dokonaniach jezuity Athanasius’a Kircher’a, który rozszyfrował egipskie
hieroglify. Niestety, manuskrypt trafił do jezuity dopiero po śmierci
alchemika, a dalej? – prowadził swój wywód Nathan, wstając i zaczynając krążyć
po pomieszczeniu.
- Czy została bezpiecznie umieszczona w
zbiorach bibliotecznych i zapomniana? – odgadywał Phillips, podejmując tok
myślenia Nathana.
- Czy jej kolejni właściciele, Beckx i Voynich
wiedzieli, co posiadają? I właściwie dlaczego manuskrypt nie był utajniony i
bezpiecznie przechowywany przez jego twórców i potomków?
- Bardzo dużo pytań – zauważył Phillips, lekko
się krzywiąc. Nie lubił jak było za dużo niewiadomych, a za mało odpowiedzi.
Zwłaszcza, że dysponowali ograniczonym czasem.
- Dokładnie – przytaknął Nathan - Dodatkowo w
rękopisie brakuje wielu stron i z tego, co wiadomo w takim stanie właśnie dotarła
do Voynicha. Tu nasuwa się zasadnicze pytanie: czy Baresch wysłał kilka stron Kircher’owi
do obejrzenia i jeśli tak to ile? A jeśli to było tylko kilka; dwie lub trzy?
Co z pozostałymi zaginionymi kartami?
- Czy ta znaleziona przez Roba i Chrisa należy
do MS 408? – zapytał nagle Phillips, uświadamiając sobie, że to wszystko jednak
może mieć większy sens jeśli spojrzy się na to z większej perspektywy. Tylko o
ile większej?
- Jest powiązana, ale nie pochodzi
bezpośrednio z manuskryptu – oznajmił Nathan. Jego twarz przybrała lekko
posępny wyraz. Wydawał się o wiele starszy niż w rzeczywistości był. Nathan
westchnął ciężko. Przez leki strasznie ciężko szło mu konstruktywne myślenie
poza otoczkę. Do tego nie miał żadnych pomocniczych wizji. Zaczynało to go
denerwować, ale wprowadził niedawno w życie swój potajemny plan i wiedział
doskonale, że jeśli tylko reszta się dowie – a się dowie – to będzie miał,
kolokwialnie mówiąc, przechlapane.
- A autorstwo? Są jakieś tezy? – dopytywał
André. Już dawno wiedział, że Nathan pokusi się o spróbowanie swoich sił by
rozszyfrować manuskrypt, ale wtedy nie zdawał sobie sprawy z tego ile to będzie
kosztowało ich wszystkich.
- Różni naukowcy, jak również laicy z for
internetowych przypisują autorstwo raz franciszkaninowi Rogerowi Baconowi, a
raz Jakubowi Horčickiego z Tepenec. Według datowań, przybliżona data powstania
rękopisu przypada na lata pomiędzy 1450 a 1520. Bacon żył w latach 1214-1292 –
odpowiedział Nathan siadając na krześle, na którym wcześniej siedział.
- Czyli odpada, chyba, że uczeń jego – André
podrapał się nerwowo po głowie. Ktoś zadał sobie nieźle trudu by to wszystko
utajnić, zaszyfrować tak by przez następne stulecia nikt tej zagadki nie mógł
rozszyfrować. Dlatego nie była zbyt mocno
ukrywana, pomyślał smętnie.
- Ale zasadnicze pytanie brzmi: jaki związek z
tym wszystkim mieli templariusze oraz nasz zagadkowy i tajemniczy książę z
Suriname?– Nathan zadał pytanie, które chodziło cały czas mu po głowie. Jak dla Nathana cała ta sprawa była naciągana
i szyta grubymi nićmi. Albo przez całe wieki ktoś usilnie majstrował przy
wszystkich informacjach odnośnie manuskryptu i ludzi z jego otoczenia by nigdy
nie wyszło na jaw jego faktyczne znaczenie, albo…
Nie
dokończył, jego rozważania przerwało pukanie do drzwi. Razem z André
podnieśli głowy znad księgi i spojrzeli na
Syriusza stojącego w progu.
- Kolacja sama się nie zje – rzucił krótko
Syriusz, odwracając się i nawet nie czekając na ich reakcję. Nathan wiedział,
że nie ma sensu protestować; widział to po spojrzeniu Phillipsa. Posłusznie
zatem wstał i poczłapał za nimi do jadalni.
* * *
- Jesteś jakiś małomówny –
zauważył Carter Senior, podczas wieczerzy. Nathan siedział ze spuszczoną głową,
nieobecnym spojrzeniem i bawił się widelcem.
- Wszystko w porządku? – dopytywał André,
uważnie przyglądając się przyjacielowi. Niedawno oczyścili między sobą
atmosferę, a przynajmniej zrobili to oficjalnie i słownie, bo niesłownie i
nieoficjalnie zrobili to już jakiś czas temu. Od tamtego momentu na schodach,
kiedy Nathan poprosił Darrena o pomoc, ich znajomość ponownie się zmieniła i
umocniła. André chodził z Nathanem na treningi i pilnował by się nie
przemęczał, a przy okazji miał czas na nowo poznać przyjaciela. Sam również
zauważył, że coś nie daje przyjacielowi spokoju, dlatego posłał znaczące
spojrzenie Syriuszowi.
- Co? – Nathan poderwał gwałtownie głowę znad
jedzenia i spojrzał na nich.
- Jedzenie jest po to by je jeść – odezwał się
Syriusz, nawet na niego nie spoglądając. Wiedział, że coś dręczy Nico, ale
postanowił poczekać, chociaż już widział ponaglające spojrzenia profesora
Cartera i André. Ale Syriusz wiedział, że lepiej poczekać z tym na odpowiedni
moment.
- Coś idzie nie tak z manuskryptem, prawda? –
odgadnął profesor – Może po prostu jesteś zmęczony i musisz odpocząć –
pocieszał – Prześpisz się, a rankiem może pomysły same wpadną ci do głowy –
zapewniał. Znając swojego syna zdawał sobie sprawę z tego jak bardzo mu na tej
sprawie zależy, by ją rozwiązać.
Nathan
tylko przytaknął i by nie dawać im większego powodu do martwienia się o niego,
zaczął jeść. Susan położyła dłoń na jego wolnej ręce i pogładziła. Ten gest
wystarczył by dodać mu otuchy.
Po kolacji udał się do pokoju Elizabeth po kolejną dawkę leków. Jeszcze
kiedy wchodzi do jej pokoju nie miał do końca ułożonego planu; tylko jego zalążek.
Ale kiedy zobaczył, że doktor Ohara pochłonięta jest nerwową dyskusją, którą
odbywała przez telefon, w jego głowie pojawił się niebezpieczny plan. Elizabeth
wskazała mu porcję leków, które miał zażyć, uśmiechnęła się przepraszająco i
ściszywszy głos odwróciła się do niego plecami. Nathan chwycił pojemnik z
lekami, gdy jego uwagę przykuło to, czego potrzebował. Upewniwszy się, że Liz
nie patrzy szybkim ruchem chwycił za przedmiot, schował go do kieszeni spodni i
wyszedł.
Wrócił
do swojego pokoju. Wiedział, że jak tylko odkryją to, co zamierza zrobić, będą
wściekli, ale nie widział innej możliwości. Jego organizm, a przede wszystkim
mózg, był przytępiony lekami. Zatem po pierwsze potrzebował odstawić leki, co
już uczynił jakiś czas temu. Krzywiąc się lekko, podszedł do kwietnika i wsypał
leki do doniczki, po czym przykrył ziemią. Liz
się wkurzy, pomyślał, i nie tylko ona.
Ale już podjął decyzję i zamierzał wykonać swój szaleńczy zamiar. Przebrał się
w spodnie dresowe i koszulkę, w której sypiał, po czym położył się na łóżku i
czekał. Wolał nie dawać im powodów do podejrzeń, zatem zachował wszystkie
pozory normalności. Tylko z jednym wyjątkiem; w kieszeni szarych dresów
spoczywał przedmiot, który zabrał Elizabeth z pokoju. Jeśli chodziło o
manuskrypt, to znajdował się w pokoju na
końcu korytarza, co oznaczało, że musi poczekać aż wszyscy usną.
- Gdyby to było takie proste… - westchnął
ciężko. Musiał przejść obok pokoju, który zajmowali agenci federalni, a oni
zawsze śpią czujnie. Wiedział też, że jeden będzie kręcił się po korytarzu.
Spojrzał na zegarek, po czym chwycił za byle jaką książkę znajdującą się w
pokoju i zaczął czytać by nie marnować czasu.
* * *
Dokładnie o północy wyłonił się ze swojego pokoju. Uprzednio ściągnąwszy
buty, stąpał na boso. Agent mający wartę w dzisiejszą noc, przed chwilą właśnie
wszedł do pokoju Elizabeth, uskarżając się na ból głowy. Nathan wykorzystał ten
moment by wyśliznąć się ze swojego pokoju i udać do pokoju na końcu korytarza.
Zamykał właśnie drzwi za sobą w wybranym pomieszczeniu, gdy wartownik wyszedł
na korytarz.
Uf… ledwo…, pomyślał opierając się o drzwi. Wiedział, że nie ma
czasu by go marnować. Syriusz lubił trzykrotnie w ciągu nocy wchodzić do jego
pokoju i sprawdzać
jak się ma. To samo tyczyło się doktor Ohary. Zatem podszedł do manuskryptu,
usiadł na krześle i otworzył go. Drżącą ręką wyciągnął ze spodni cienki, długi
przedmiot. W blasku księżyca, którego promienie wpadały do pomieszczenia w jego ręku zabłyszczała igła; nie taka zwykła
cienka i mała do szycia. Ta była grubsza i większa. Dokładnie o takie coś mu
chodziło. Chyba oszalałem naprawdę!,
skarcił siebie w duchu, lecz nie zamierza rezygnować z podjętego działania. Niepewnie
wziął igłę do lewej ręki, natomiast prawą położył obok manuskryptu na blacie
stołu, wewnętrzną stroną do góry. Przez ułamek sekundy przyglądał się swojej
dziwnej bliźnie, przez którą działo się to wszystko. Wziął głęboki wdech,
napiął i rozluźnił prawy przegub, a następnie wbił igłę w znamię.
Ból uderzył gwałtownie. Jego ciało wygięło się w łuk, lewa dłoń opadła
pozostawiając igłę w ciele. Oczy Nathana potoczyły się w głąb jego czaszki, a
jego ciałem wstrząsały drgawki. Z jego ust wydobywał sie gardłowy bulgot i
jęki. Najpierw uderzyły w niego wspomnienia tortur; Jugodin i jego żylasta ręka
wyciągająca się ku niemu, Santhez śmiejący się i wsączający kłamliwe słowa w
jego umysł.
Już
myślał, że nie wytrzyma, że nie da rady przejść ponownie przez to, gdy jego
dłoń lekko w konwulsji podskoczyła i jego palce opadły na brzegi kart
rękopiśmiennej księgi.
Wtedy zmieniły się całkiem obrazy w jego głowie, którą miał wrażenie, że
ból lada chwila a rozsadzi. Miał wrażenie, że przestał istnieć. Nastąpiła
ogromna erupcja informacji połączona z bólem. Całe jego jestestwo krzyczało w
agonii, a jego krzyk było słychać nawet na korytarzu.
Nagle
wszystko ustało, w jego umyśle wirował jedynie wszechświat wraz z gwiazdami, a
potem nic; ciemność.
- Chryste, Nico! – Syriusz dopadł do swojego
przyjaciela chwytając go w ramiona i zsuwając z krzesła. Klęknąwszy na
podłodze, wciąż trzymając Nico w swoich objęciach, ostrożnie wyciągnął igłę
tkwiącą w ciele przyjaciela – Coś ty sobie, do cholery, myślał?! – krzyknął
przerażony, w momencie gdy do pokoju wbiegła zaalarmowana doktor Ohara.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz