sobota, 5 lipca 2014

Rozdział 22



Watykan – obrzeża miasta
Ian siedział znużony przeglądając gazety, gdy nagle jego uwagę przyciągnęło zdjęcie jakie ukazało sie na ekranie plazmy, która znajdowała się w pokoju, a która była włączona na kanale informacyjnym. Znów w centrum uwagi, prychnął pogardliwie, lecz podszedł pospiesznie, chwycił za pilot i zgłośnił. Nie spodziewał się usłyszeć tych słów:
…Nathaneal Carter zmarł sześć godzin temu. Karetka, którą był przewożony do szpitala odległego o osiem kilometrów od Watykanu uległa poważnemu wypadkowi. Zginął również kierowca a dwóch sanitariuszy zostało ciężko rannych…
- Wolne żarty - nie potrafił uwierzyć w to, co słyszał. Lecz na potwierdzenie słów reportera, na pasku u dołu ekranu pojawiła się informacja: Doktor Harvardu i doktorat Oxfordu, syn słynnego profesora Richarda Cartera, Nathaneal Carter zginął w drodze do szpitala. Karetka, którą był przewożony z Pałacu Papieskiego, wpadła w poślizg jadąc przez strome zbocze i wylądowała na drzewie.
Owszem, Ian słyszał kilka tygodni temu o tym, że Nate został porwany z przed budynku konferencyjnego wypełnionego po brzegi agentami federalnymi, w którym on sam również się znajdował. Nie mógł w to wszystko po prostu uwierzyć, bo przecież widział Nathana jeszcze przed jego porwaniem. Co prawda nie pałał przyjaźnie w stosunku do młodego Cartera, ale nie życzył mu nigdy aż tak źle. Współczuł jedynie profesorowi, który na pewno to wszystko mocno przeżywał, ale wszyscy mogli się przecież tego spodziewać. Nathan zawsze odstawał od reszty, a w mediach huczało od informacji, że Nate został porwany na tle religijnym. Na dodatek ponoć znał osoby podejrzane o zdradę kraju. To akurat nie zaskoczyło McKoy’a; doskonale pamięta spotkanie na ulicy w Jerozolimie, gdzie przesłuchiwał go ten gestapowiec ze szrama na policzku. Spojrzenie jakie wymienił wtedy ten szaleniec z Nathanem mogło świadczyć tylko o jednym – że się znają.
Ian jednak nie zdawał sobie sprawy z tego, że właśnie współpracował  z oprawcami młodego Cartera. Jego ojciec poprosił go by wyświadczył przysługę jego staremu przyjacielowi. Nie mógł podejrzewać, że jego ojciec należy do tajnego Zgromadzenia Czaszek i pomaga szaleńcowi, który lubuje się w zadawaniu bólu innym. Po prostu miał pomóc doktorowi Jugodinowi, naukowcowi i biznesmenowi z Rosji, który próbuje rozszyfrować zagadkę tajemniczych kart z manuskryptu, które zostały przekazane w darze jego firmie od wpływowego kupca. Ian przystał na prośbę, bo przecież rodzicom się nie odmawia, a poza tym ciekawiły go te karty. Była w nim zawsze dusza poszukiwacza przygód i jeśli miał być ze sobą szczery, to zrobiłby wszystko i posunął daleko by dotrzeć do wyznaczonego celu, nawet nie licząc się z konsekwencjami. I tym właśnie różnił się od profesora Cartera i większości osób z ich ekipy. Znalezienie znaku Krzyżowców połechtało tylko jego ego. Przeszukał wszelkie dostępne książki i informacje w Internecie na ten temat, a w chwili obecnej czekał na dostawcę, który miał dostarczyć owe karty, mapę oraz artefakty znalezione przez ekipę badawczą profesora Cartera sprzed osiemnastu laty. Był ciekaw jaki sekret się na nich kryje.
 - Panie McKoy, dostawca przybył – poinformował go ochroniarz doktora Jugodina. Uśmiechnął się, skinął głową i ruszył za mężczyzną zsuwając rozmyślenia o Carterach na boczny tor. Gdyby Nate żył, pewnie pękłby z zazdrości, że nie bierze udziału w tak niesamowitej ekspedycji i nie doświadcza możliwości takich odkryć, które mogą być przełomowe. Cóż, tym razem to on zbierze laury.

* * *

Nie mógł uwierzyć, że są to zagubione karty w tajemniczego manuskryptu Voynicha, którego nikt jak dotąd nie potrafił odszyfrować. Trzymał je w dłoniach, na które nałożone miał lateksowe rękawiczki. Wolał nie pozostawiać swoich odcisków; mógłby przez nieuwagę zamazać odciski kogoś innego, bo każdy z współczesnych badaczy zabierając się do pracy nad tym dziełem ręce miał odpowiednio okryte. Ale zapewne jego poprzednicy przeprowadzili wszystkie możliwe analizy, które jemu nie zostały przekazane. Tym lepiej; zacznie wszystko od nowa i nie będzie się niczym sugerował – on i pozostali naukowcy.
Usiadł wygodnie na krześle, przypatrując się manuskryptowi z zaciekawieniem. Nikomu nie przyznał się nigdy do swojej pierwszej specjalizacji. Wolał by wszyscy uważali, że jest inżynierem budownictwa przemysłowego i nie wiedzieli o specjalizacji bardziej związanej z archeologią. Lubił mieć przewagę nad nieświadomymi ludźmi, a poza tym ta specjalizacja z budownictwa starożytnego była niczym innym jak błędem młodzieńczym, chwilą ekscytacji. Uśmiechnął się gorzko, podrapał w czoło i spojrzał na notatki jakie sobie przygotował. Tajemniczy, nigdy nie odszyfrowany manuskrypt MS 408; pod takim numerem został skatalogowany w Bibliotece Rzadkich Ksiąg Beinecke’a Uniwersytetu Yale. Wiele osób przypisuje autorstwo m.in.: Rogerowi Baconowi, John’owi Dee, Jakubowi Horčickiemu z Tepenec i wielu innym. Kolejny ważny fakt - naukowcy aż do dziś nie potrafią dojść co zawiera i czyjego autorstwa jest ten manuskrypt. Na forach zetknął się nawet z opiniami, że jest to po prostu jakiś stek bzdur lub średniowieczny, wymyślny psikus.  Po sześciu godzinach siedzenia nad tymi kartami i on do tego samego wniosku dochodził. Na kartach nie było nic sensownego. Ale coś nie dawało spokoju Ian’owi. Mianowicie mapa; a właściwie coś na wzór mapy. W górnym rogu znajdował się rysunek jakby kompasu wskazującego cztery główne kierunki świata. Na pożółkłej karcie pergaminowej czarnym atramentem były zrobione kropki, niczym kleksy, a było ich dokładnie dziewięć. Chwycił kartkę, którą omal nie spalił, a na której był widoczny znak Krzyżowców.
 - To musi być to – szepnął, szukając nerwowo zapalniczki. Zapalił grubą świecę spoczywającą w stylowym, rzeźbionym świeczniku i ostrożnie, uważając by nie podpalić, ogrzewał pierwszą z kilku kart. Po kilku chwilach jego oczom ukazał się upragniony rezultat. Wśród steku bzdur, na pergaminie pojawiły się kontury. Kiedy wykonał takie same czynności na wszystkich kartach, zgasił świecę i zaczął się przyglądać temu, co było na kartach.
 - Doszedłeś do czegoś? – zapytał chłodnym, opanowanym głosem, z wyraźnie słyszalnym akcentem, doktor Jugodin. Stał w drzwiach ubrany w stylowy, stalowy garnitur, pod którego marynarką spoczywała o ton ciemniejsza koszula rozpięta przy szyi.
 - Możliwe – odparł nawet nie spoglądając w stronę starszego mężczyzny, bo dalej nie wiedział do czego te kontury prowadzą.
 - Przyślę doktora Abaco i jego zespół – oznajmił tonem nie przyjmującym sprzeciwu   i pozostawił Iana samego na kilka minut. Same kontury niewiele mu mówiły, a poza tym był już zmęczony długim siedzeniem nad tym, że potrzebował osób trzecich i świeżego spojrzenia kogoś innego. Kiedy Abaco w końcu pojawił się ze swoimi ludźmi, od razu przystąpił do oględzin, by już po chwili zauważyć to, co umykało McKoy’owi. Mężczyzna w skupieniu zaczął ostrożnie przekładać poszczególne karty na pustym stole i układać je na blacie.
 - To wygląda jak mapa – zauważył jeden z badaczy.
 -Dwie mapy? – zdziwił się Abaco, lecz po chwili uśmiechnął się – Te kleksy to punkty na mapie; mapie, którą właśnie odkryliśmy – rzekł triumfalnie.
 - Mapa świata i krzyż? – zdziwił się Ian – Przecież w Średniowieczu uważali, że ziemia jest płaska.
 - Roger Bacon był oświeconym doctor mirabilis[1] – zauważył asystent, Terry Goldberson. Nie namyślając się długo wyszukał współczesną mapę świata i naniósł szkic, który znaleźli oraz najprecyzyjniej jak umiał, naniósł punkty w wyznaczonych miejscach. Do zdumionych naukowców dołączył niespodziewanie Jugodin.
 - Saloman twierdzi, że te karty były przechowywane i przekazywane w jego rodzinie z pokolenia na pokolenie od bardzo dawna. Zanim jego pradziadkowie przyjechali do Europy ich rodziny mieszkały w Jordanii. Ich przodek imieniem Saladyn i tu proszę nie mylić z sułtanem Egiptu, z Saladynem z dynastii Ajjubidzi – zaczął swój wywód doktor Abaco, który był najbardziej wtajemniczonym z badaczy w całą sprawę i jako jedyny tak naprawdę wiedział dla kogo pracuje – Towarzyszył pewnej grupie templariuszy, którzy przybyli do Ziemi Świętej. Podsłuchując ich rozmowy, Saladyn wykonał kopie mapy, którą oni posiadali – tu wskazał na mapę z kleksami – Natomiast kilka kart z manuskryptu powierzyli mu na przechowanie w tajemnicy po tym jak skierowali się do Egiptu. Spędzili tam kilka dni, a potem rozstali się. Z jego zeznań wynikało jakoby templariusze schowali w wodach Nilu jakiś drogocenny skarb. Zauważył również, że bardzo troskliwie opiekowali się pewnym młodzieńcem. Nie zwracali się ponoć do niego po imieniu tylko mówili o nim ‘Dany od Boga’. 
- Zatem o jakie imię chodzi? – zapytał nagle Jugodin, uważnie przysłuchując się rozmowie. Jego surowe oblicze nie zdradzało żadnych emocji, lecz wydawał się nieco zaniepokojony w tej chwili.
 - Jest kilka imion o tym znaczeniu. Templariusze pochodzili przecież stąd, z Europy, więc może chodzić o starosłowiańskie Bogdan czy Teodor – odezwał się Abaco, a Ian odniósł wrażenie jakby mężczyzna wahał się przed podaniem jeszcze jakiegoś imienia, jakby się wstrzymywał bo to mogłoby rozłościć z jakiegoś powodu Jugodina – Jest jeszcze jedno imię – zawahał się doktor i poprawił okulary na nosie.
 - Przestań z tymi dziecinnymi podchodami. Nathaniel, prawda? – rzucił szorstko Jugodin i po raz pierwszy Ian zobaczył złość na twarzy dotąd opanowanego mężczyzny.  
Jugodin wkurzył się i miał ochotę komuś przywalić. Mieli w rękach cenny element układanki, a w chwili obecnej ten element przebywa w kostnicy martwy. Na dodatek nie miał dawno wiadomości od swojego człowieka. Miał nadzieję, że pośpieszy się i da im znać jak sprawy się mają.
- Czekaj, czekaj… - wtrącił się do rozmowy Ian – Czy przypadkiem Saladyn… czy nie on jest tym tajemniczym księciem z Suriname?
 - Zasugerowaliśmy to naukowcom z Muzeum Historii Naturalnej z Oxfordu. Przeprowadzili odpowiednie badania i doszli do wniosku, że jest to bardzo prawdopodobne. Zwłaszcza, że w zakodowanym dzienniku jest imię Saladyn – wyjaśniał Abaco podekscytowany jak małe dziecko.
 - Czyli książę ruszył za templariuszami? – zapytał Ian.
- Tu możemy tylko snuć domysły. Jego dziennik cały nafaszerowany jest zagadkami – westchnął z ubolewaniem naukowiec i niepewnie spojrzał na Jugodina.
- Zrobiliśmy jeszcze dwa testy – odchrząknął niepewnie Abaco, jakby wiedząc, że tylko jeszcze bardziej go rozwścieczy. Jugodin jednak powstrzymał się; te informacje są ważne i nie może pozwolić sobie by emocje nad nim zawładnęły. Skinął zatem na naukowca by kontynuował.
 - Jak zauważyliście, na jednej z kart była plamka zaschłej krwi. Postanowiliśmy ją przebadać i kiedy doszliśmy do imienia, wzięliśmy próbkę, którą udało się panu zachować i porównaliśmy DNA - tłumaczył zdenerwowany Abaco.
 - I co wykazało badanie? – zapytał zaciekawiony McKoy. Jego również ciekawiło czyja jest ta krew. Zastanawiał się czy to kogoś, kto wcześniej pracował nad MS 408 i niechcący ubrudził, czy może twórcy manuskryptu lub kogoś kto był w jego posiadaniu.  
 - Wyniki są takie same… znaczy… - Abaco zaczął zmieszany – Może chodzić o ojca i syna, rodzeństwo lub… - doktor wziął głęboki oddech – Biorąc pod uwagę różnicę wiekową to niedorzeczne ale… może chodzić nawet o tę samą osobę.
Kiedy tylko doktor powiedział te słowa, krew praktycznie odpłynęła z twarzy Jugodina. Stał niczym zahipnotyzowany, przetwarzając usłyszana informację.
 - A ten drugi wynik? – zapytał Ian nie rozumiejąc co się dzieje, ale najwyraźniej nikt nie zamierzał go wprowadzać w szczegóły. Czuł się przez to lekko pominięty i urażony tym.  
Jugodin szybko opanował emocje kolejny raz i ponownie dał znać by doktor kontynuował.
 - Przebadaliśmy ten artefakt w kształcie koła z plątaniną dziwnych symboli w środku – tym razem to Goldberson się odezwał – Sprawdziliśmy promieniowanie i zrobiliśmy datowanie węglem C14. Datowanie wykazało, że przedmiot pochodzi z trzydziestego lub trzydziestego trzeciego roku naszej ery. Na tą datę przypisuje się ukrzyżowanie i śmierć Jezusa. Znaki na nim są charakterystyczne dla krajów Bliskiego i Dalekiego Wschodu; coś pomiędzy kulturą Indii i Turcji a kulturą Arabską. Zaciekawieni tym, przeprowadziliśmy test na różne odczyty promieniowania ponieważ ogólny wskaźnik pokazuje niewielką dawkę, lecz nie możemy dokładnie sprecyzować i ustalić rodzaju promieniowania – wyjaśnił.
 - Ustalcie dokładnie współrzędne geograficzne i przygotujcie się do podróży – rozporządził surowo Jugodin, który przyswajał i porządkował zebrane informacje. Być może rzeczywiście mieli do czynienia z Boskim planem i działaniem, a Nathaneal Carter był jego częścią. Dlatego dzieciak miał tyle siły by stawić mi opór, zrozumiał nagle i krzywo się uśmiechnął. Uwielbiał takich przeciwników, a jeśli chodzi o Boga – to i z nim wygra. Nagle jego komórka, spoczywająca w kieszeni marynarki, zawibrowała dając znać, że przyszła wiadomość. Odczytał jej treść i uśmiechnął się.
„Carter żyje. Odezwę się później”.  
W końcu jego człowiek dał znać i jak widać była to dobra dla nich wiadomość.

Lourdes (Francja)

Usiadł na chwilę w fotelu. Łokcie wsparł o oparcia i zaplótł przed sobą.  W kominku płomień wesoło podrygiwał, lecz on był myślami zupełnie gdzie indziej. Potrzebował chwili by móc pozbierać myśli. By zastanowić się nad wszystkim, nad lawiną wydarzeń, która toczyła się bez jego zgody. Wydawało mu się, że stracił kontrolę nad wszystkim, a przede wszystkim nad swoimi emocjami. Zawsze potrafił sobie z nimi poradzić i przejść nad pewnymi rzeczami do porządku dziennego, jak gdyby nigdy nic się nie przytrafiło. Ale wszystko szlag trafił, gdy wtedy w klasztorze poznał Nico. W krótkim czasie stracił i zyskał brata. Jako najstarszy syn surowego i bezwzględnego półkownika nigdy nie miał lekko, zawsze musiał coś komuś udowadniać – ojcu, innym a nawet samemu sobie. Nigdy łatwo nie nawiązywał znajomości i łatwo nie ufał. Zawsze był outsiderem trzymającym wszystkich na odpowiedni dystans. W pewnym stopniu zmieniło się to w Biurze, kiedy został agentem. Przydzielono mu zespół, którym miał kierować i przewodzić. Miał być za nich odpowiedzialny i w ciągu pięciu lat pojawiła się więź. Jak łatwo można było się domyślić ojciec nigdy nie pochwalał jego wyboru. To nie armia, lubił powtarzać, jakby się wywyższając. Ale ojciec zmarł. Można nazwać to karmą, bo nie zginął tak jak zawsze chciał – na polu bitwy walcząc za kraj. Zmarł na raka płuc zaledwie w pół roku od zdiagnozowania. Po śmierci ojca obaj z Owenem jakby odetchnęli. Nikt nie kierował ich życiem, nie wyśmiewał, nie upokarzał, nie pogardzał. Chociaż próbowali przez lata tłumaczyć zachowanie ojca, którego żona a ich matka została zamordowana przez pijanego kierowcę, pozostawiając go samego z dwójką małych chłopców.
Zatem gdy Owen wstąpił w szeregi DEA, owszem bał się o niego, ale i wspierał. Nie chciał by brat odwrócił się od niego, tylko dlatego, że mógłby przypominać mu apodyktycznego ojca. Chociaż bywały miedzy nimi ostre kłótnie odnośnie ich pracy i tego, że któregoś dnia jeden z nich może otrzymać tę złą nowinę. Ale wtedy, siedem lat temu, nic nie zapowiadało tragedii. Jego brat nie myślał o złych rzeczach, o tym, że coś może mu się stać. Cieszył się życiem i układał plany z kobietą, którą zamierzał poślubić. Syriusz miał być świadkiem na tym ślubie a nie grzebać młodszego brata, na którego pogrzebie niestety nie dane mu było być, ponieważ musiał się ukrywać.
Nie usłyszał gdy wszedł do pokoju. Dopiero jego głos wyrwał go z zamyśleń.
 - O czym myślisz? – zapytał Nathan, siadając na brzegu łóżka.
 - O klasztorze – odparł chłodnym tonem, nawet na niego nie spoglądając.
 - Żałujesz? – zapytał drżącym głosem. Tak naprawdę bał się usłyszeć prawdę. Niby wszystko wyjaśnili sobie w Pałacu Papieskim, ale najwyraźniej jednak coś było nie tak. Zauważył, że Syriusz trzyma się z dala od niego, unika jego spojrzeń i odnosi się chłodno i z dystansem. A teraz Nate pytał czy żałuje tego, że się poznali.
Syriusz podniósł głowę i spojrzał mu prosto w oczy.
 - Tak – odparł. Nathan aż zamarł. Jego oczy próbowały wyczytać cokolwiek  z zimnego, surowego spojrzenia Whiteninga.
 - Żałuję, bo gdybyśmy się wtedy nie poznali nie doszłoby do tego – wycedził lodowato, starając się by jego głos nie zdradzał emocji.
 - Co do tego nie masz… - zaczął Nathan – Czy chcesz czy nie, to jest moje przeznaczenie – z tymi słowami Nathan podniósł się z łóżka – Nie prosiłem się  o porwanie i torturowanie! – uniósł się gniewem.
 - Nie prosiłeś, chociaż moim zdaniem mogłeś im dać to czego chcieli i na dodatek nie zmienia to faktu iż postępujesz radykalnie i lekkomyślnie – skrytykował go ostro Syriusz.
 - Myślisz, że ja się nie boję? – wyrzucił z siebie Nathan, starym nawykiem próbując odgarnąć z czoła włosy, których nie było. A może to nie był nawyk odgarniania włosów? – Myślisz, że i ja nie zastanawiam się czy nie wysyłam was wszystkich na śmierć? Zgromadzenie prędzej czy później wpadnie na nasz trop i odkryją fortel z moją śmiercią – tłumaczył, nie chcąc wracać do tematu tortur.
 - Nie chodzi mi tylko o teraz – przypomniał mu. Nathan spojrzał na niego – Haker Widmo – ciągnął Syriusz, nie ruszając się z fotela – Bractwo Smoków Podziemi? Współpraca z organizacjami rządowymi? Icarus jest twoim dziełem… Coś ty sobie do cholery myślał? – wyliczał i tym razem uniósł się w fotelu.    
 - Wykorzystywałem swój dar! – podniósł głos Nathan –Nie mogłem pozwolić byście całe życie ukrywali się i zerkali przez ramię – wyjaśniał swój punkt widzenia sprawy. Chciał by Syriusz zrozumiał, że sam podejmuje decyzje od małego i agent musi to zaakceptować. W klasztorze Syriusz to wiedział, ale Nathan miał wrażenie, że obaj są jak bracia ‘sprzed’ i ‘po’; jakby dzieliły ich pewne etapy, które ich zmieniły.
Na te słowa Syriusz gorzko się zaśmiał.
 - No właśnie! Co by było gdyby Santhez wiedział, że Widmo to ty? – zapytał ostro. Sam nawet nie chciał o tym myśleć.
 - Nie wiedział, chciał wymiany! – krzyknął wściekły Nathan.
 - Że, kurwa, co?! – Syriusz poderwał się gwałtownie z siedzenia.
 - Nie przeklinaj – zwrócił mu ostro uwagę Nathan. Nienawidził jak ktoś w jego otoczeniu przeklinał – Santhez był przekonany, że jestem kimś z otoczenia Widma. Mieli wystąpić z żądaniem okupu i wymiany mnie na Widmo – wyjaśnił, starając się zapanować nad sobą, co było teraz trudne; odstawił przecież leki i skutki były widoczne od razu. Jego stabilność psychiczna była w opłakanym stanie – Nie możesz mnie zamknąć w bezpiecznej bańce i chronić wiecznie przed złem całego świata.
 - Czy my właśnie się kłócimy? – zapytał Syriusz, z którego całe napięcie i złość nagle zeszło. Czuł się strasznie dziwnie ponieważ była to ich pierwsza w życiu kłótnia. Owszem, sprzeczali się, ale nigdy nie kłócili. I zdawał sobie sprawę z tego, że nie uchroni Nico przed całym światem, co nie oznaczało, że przestanie wyrażać swoje zdanie i niezadowolenie. Taka przecież była rola starszego brata.
 - Ja bym to nazwał oczyszczaniem atmosfery – wzruszył ramionami Nathan, lekko się uśmiechając. Był wdzięczny Syriuszowi za to, że zakończył tę kłótnię, bo teraz tego nie potrzebowali. Wiedział, że czasem podejmuje radykalne decyzje ale to samo tyczyło się Syriusza i reszty.
 - Rozmowa wersalikami z wykrzyknikami?
 - Coś koło tego – zaśmiał się Nathan.
 - Kiepsko nam to wychodzi – skwitował ich kłótnie Syriusz – Nie umiemy pozwolić by inni się o nas troszczyli. Zawsze to my troszczymy się o innych – zauważył – Straciłem Owena… - Syriusz podszedł do Cartera i chwycił jego twarz w swoje silne dłonie – Jestem cholernym egoistą, nazwij to jak chcesz ale nie pozwolę by cokolwiek ci się stało i jeśli ma to oznaczać ochrona ciebie przed samym sobą to, to uczynię – zapewnił go stanowczo.
 - Potrzebuję twej siły.  Potrzebuję byś był przy mnie i wspierał i nawet jeśli… – z tymi słowami chwycił Syriusza mocno za nadgarstki – … jeśli coś mi się stanie, obiecaj, że nie zrezygnujesz i będziesz dalej w agencji. Dopadniesz… Jugodina – to nazwisko ledwie wykrztusił, jakby samo jego wymówienie było trujące – i sprowadzisz wszystkich bezpiecznie do domu. Obiecaj – ostatnie słowo mocno wycedził. Jego błękitne oczy były utkwione  w czarnych.
 - Obiecuję – przysiągł Syriusz.
 - Wiesz, że jesteśmy parą świrusów? – zauważył Nico lekko się uśmiechając – Jeśli przeżyjemy, to udamy się na specjalną terapię.
 - Koniecznie – usłyszeli w drzwiach i gdy odwrócili się zobaczyli Elizabeth, Susan i Jake’a.


[1] Doctor mirabilis (łac. wspaniały nauczyciel)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz