Moguncja - Wieki
Średnie około 1323 roku
Pomieszczenie
było niewielkie, oświetlone świecami. Na środku stał drewniany stół, a na nim
znajdował się stos papierów, kałamarz z atramentem, trzy pióra gęsie, rylec.
Klepsydra z piaskiem odmierzała czas. W kominie ogień mocno buchał, a przy nim
stał miech i pogrzebacz. Dwie osoby kręciły się niecierpliwie po izbie. Jednym z nich był tęgi i łysiejący mężczyzna, który
pośpiesznie zebrał pergamin ze stołu i zaczął go wrzucać do ognia. Jego grube
palce nosiły ślady poparzeń i zaschłego kleju.
- Pamiętaj,
Morganie, mnie i brata Albertyna nigdy tu nie widziałeś. Inkwizycja nie może
poznać cośmy tu robili - upominał młodego chłopaka, który czyścił blaty.
- Mój ojciec nie
byłby rad gdyby poznał cośmy robili. Ale bądźże rad mi powiedzieć jeno pocośmy
oprawiali ten zielnik? - dopytywał. Jego młode lico błyszczało od potu.
Zajmowali stary warsztat, który od lat nie był używany, a który podlegał pod
własność bogatych kupców z Moguncji.
- Zali nie czas na
to, mój drogi - ponaglił chłopca, który mógł mieć najwyżej trzynaście lat.
Mężczyzna podrapał się po łysinie, po czym sięgnął po przedmiot szczelnie
okryty w sakwie - Dostarcz to do kościoła świętego Kwintyna, do rąk Opata -
przekazał chłopcu, zarzucił mu na ramiona pelerynę i odprowadził do dziury w
ścianie jaką zrobili, a która znajdowała się za regałem na zioła. Miał
nadzieje, że chłopcu uda się bezpiecznie dotrzeć do kościoła, który znajdował
sie na obrzeżach miasta. Wiedział, że skończył im się czas. Księga znajdująca
się w sakwie miała powędrować dalej do Oxfordu wraz z franciszkańskim
zakonnikiem, bratem Albertynem. Tylko tyle wiedział bo więcej nie potrzebne mu
było. Zagrażałoby to tylko ich tajnej i czcigodnej misji. Jego krewny nie
wyjawił mu jakim sposobem trafiła do niego, ani dlaczego w tak ciężkim stanie
wrócił nagle z krucjaty do Ziemi Świętej. Kazał mu tylko oprawić księgę w nową
oprawę, przysłaniając starszą. Sam natomiast posłał po brata Albertyna, z
którym później jeszcze rozmawiał za zamkniętymi drzwiami, nie dopuszczając do
siebie nikogo. Jego krewny zaledwie kilka dni temu zakończył swój żywot. Teraz
do niego należało wykonać zadanie powierzone mu przez krewnego – młodego
rycerza Bożogrobców.[1]
Nagle usłyszał walenie do drzwi. Dla niego nie było czasu już na ucieczkę. Musi odwrócić ich uwagę od chłopca. Wiedział, co go czekało ze strony Inkwizycji. Ostatni raz spojrzał w stronę regału, który z powrotem zasunął by nie widać było dziury i przelotnie spojrzał w ognisko. Niczego tu nie znajdą, przemknęło mu, gdy władze wraz z Inkwizytorem wkroczyły do pomieszczenia. W ostatniej chwili jednak rzucił się w stronę kominka, chwycił za pochodnię i rzucił ja na drewniana podłogę. Ogień błyskawicznie zaczął się rozprzestrzeniać, ponieważ uprzednio polał całą izbę łatwopalną substancją, której wcześniej używał podczas eksperymentu.
Nagle usłyszał walenie do drzwi. Dla niego nie było czasu już na ucieczkę. Musi odwrócić ich uwagę od chłopca. Wiedział, co go czekało ze strony Inkwizycji. Ostatni raz spojrzał w stronę regału, który z powrotem zasunął by nie widać było dziury i przelotnie spojrzał w ognisko. Niczego tu nie znajdą, przemknęło mu, gdy władze wraz z Inkwizytorem wkroczyły do pomieszczenia. W ostatniej chwili jednak rzucił się w stronę kominka, chwycił za pochodnię i rzucił ja na drewniana podłogę. Ogień błyskawicznie zaczął się rozprzestrzeniać, ponieważ uprzednio polał całą izbę łatwopalną substancją, której wcześniej używał podczas eksperymentu.
- W imię Naszego
Pana, stój! - krzyknął Inkwizytor, lecz już było za późno.
* * *
Morgan
wybiegł na pagórek i zatrzymał się na chwilę by złapać oddech. Kiedy odwrócił
się, ujrzał unoszącą się w dali łunę ognia. Wiedział, co to znaczyło, zatem
ruszył pędem dalej w stronę kościoła. Nie rozumiał zbyt wiele, ale musiało mieć
to związek z czymś religijnym, skoro był wzywany franciszkanin, a teraz on
biegł do kościoła. Wiedział jednak, że może mu nie być dane poznać prawdę. A
może stanie się strażnikiem tej tajemnej wiedzy. Tylko czy był godzien?
Watykan - Pałac Papieski, czasy obecne
Obudzenie
się z bólem głowy nie należy do przyjemności. Na dodatek ostre światło lamp
kuło go boleśnie w oczy. Pamięta sen jak najbardziej, jakby to było jego własne
wspomnienie. Przez chwilę leżał nie otwierając oczu, lecz zastanawiając się czy
chłopiec bezpiecznie dotarł do kościoła. Leżenie na miękkiej podłodze nie było złe
samo w sobie. Zatem, gdy lekko uchylił powieki doskonale wiedział, gdzie się
znajduje – w ulubionym, miękkim pokoju. Był zaskoczony, że w Pałacu Papieskim
znajduje się takie pomieszczenie. Ale najwyraźniej mury papieskich rezydencji kryją
liczne sekrety, które nie są dostępne zwykłym śmiertelnikom. Znów był Nathanem
bez wspomnień. Zamazaną kartka papieru – tak wolał o sobie myśleć, niż jak o
pustej kartce. Chociaż jeśli miał być szczery sam przed sobą to czuł się pusty,
nagi, bezbronny, a przede wszystkim przerażony. Usłyszał skrzypnięcie i
zobaczył jak w pomieszczeniu ukazuje się
doktor Ohara.
- Nathanie, widzę,
że się obudziłeś - zaczęła miłym i ciepłym głosem, używając języka, którego
niby rozumiał ale wydawał mu się całkiem obcy - Jak się dziś czujesz? – zadała
standardowe pytanie, które zawsze padało, gdy budził się w
tym pokoju zaraz po ataku.
- Jak osoba psychicznie chora z wypranym umysłem i bez wspomnień - odparł ironicznie, lekko się uśmiechając. Odpowiedź była automatyczna lecz szczera. Nie widział potrzeby udawania i tak niczemu to się nie przysłuży, a może prawda pomoże mu odnaleźć siebie. Tylko czym była prawda? Zadrżał lekko na to pytanie, jakby już gdzieś wcześniej je komuś zadawał.
- Jak osoba psychicznie chora z wypranym umysłem i bez wspomnień - odparł ironicznie, lekko się uśmiechając. Odpowiedź była automatyczna lecz szczera. Nie widział potrzeby udawania i tak niczemu to się nie przysłuży, a może prawda pomoże mu odnaleźć siebie. Tylko czym była prawda? Zadrżał lekko na to pytanie, jakby już gdzieś wcześniej je komuś zadawał.
- Jakbym słyszała
starego Nathana - stwierdziła Ohara siadając obok niego na miękkiej podłodze -
Chcesz tu porozmawiać czy możemy przejść do twojego pokoju? - zapytała, bacznie
obserwując reakcje swojego pacjenta.
- Jak mi dasz coś
na ból głowy - westchnął ciężko, pocierając dłonią skroń. Ten ból robił się
coraz bardziej natarczywy i zaczynało go lekko nudzić. Tylko czy od bólu głowy
czy od nadmiaru lekarstw?
- Boli cię głowa?
Od jak dawna?
- Wiesz, że dla
mnie czas stracił znaczenie. Nie wiem jaka jest data i czy jest świt czy noc -
odparł gorzko, po czym lekko jęknął. Światło coraz bardziej doskwierało mu,
zatem przymrużył oczy. Na dodatek światło jarzeniówek odbijało się od
wszechobecnej bieli, która tylko wzmacniała nieprzyjemne doznania - To mogą być
minuty, ale przybiera na intensywności - dodał szczerze. Nie ruszanie się z pozycji
leżącej było najrozsądniejszą opcją, nawet jeśli powinien usiąść. Jego ciało
nie zapomniało odruchów warunkowych i obyczajowych. Z tego, co wiedział był kulturalnym,
młodym człowiekiem i wiedział, że jednak nie wypada rozmawiać z lekarzem, i to
kobietą, na leżąco. Dla niego było to lekceważącym gestem w stronę doktor
Ohary. Zebrał się zatem w sobie i ostrożnie podniósł. Świat zawirował
gwałtownie, a ból uderzył ze zdwojoną siłą.
- Powiem pielęgniarce by przyniosła... - zaczęła doktor, lecz przerwała. Nathana chwycił się za głowę, a krzyk bólu wyrwał się z jego ust - Nathanie, co się dzieje? - zapytała zatroskana - Wołajcie doktora Boccaccio! - zawołała w stronę drzwi, z przerażeniem obserwując jak krew pojawia się na białym ubraniu Nathana. Ostrożnie chwyciła Cartera i przytrzymała jego głowę, tak by krew swobodnie spłynęła. Po chwili do pokoju wbiegł starszy włoski lekarz wraz z pielęgniarkami. Nathan miał wrażenie, że jego głowa zaraz eksploduje z powodu bólu i wracających wspomnień, które wlewały się do jego głowy. Wspomnień należących do niego, Nathaneala Cartera. Wspomnień dotyczących jego dzieciństwa i szkoły, jego rodziców i rodziny. Czuł rosnący chaos i mętlik. Głowa robiła mu się coraz cięższa. Miał wrażenie, że ktoś przytkał mu uszy, niczym przy zmianie wysokości. Wiedział, że ściska kogoś za rękę. Ten kontakt fizyczny był niczym pomost utrzymujący go miedzy szaleństwem a resztką poczytalności jaka jeszcze w nim tkwiła. Poczuł ukłucie w rękę i wiedział, że został podany mu lek. Miał ich dość, ale ten akurat przywitał z radością, bo wiedział, że przyniesie mu on ulgę w cierpieniu i uwolni od przytłaczającej fali wspomnień.
- Powiem pielęgniarce by przyniosła... - zaczęła doktor, lecz przerwała. Nathana chwycił się za głowę, a krzyk bólu wyrwał się z jego ust - Nathanie, co się dzieje? - zapytała zatroskana - Wołajcie doktora Boccaccio! - zawołała w stronę drzwi, z przerażeniem obserwując jak krew pojawia się na białym ubraniu Nathana. Ostrożnie chwyciła Cartera i przytrzymała jego głowę, tak by krew swobodnie spłynęła. Po chwili do pokoju wbiegł starszy włoski lekarz wraz z pielęgniarkami. Nathan miał wrażenie, że jego głowa zaraz eksploduje z powodu bólu i wracających wspomnień, które wlewały się do jego głowy. Wspomnień należących do niego, Nathaneala Cartera. Wspomnień dotyczących jego dzieciństwa i szkoły, jego rodziców i rodziny. Czuł rosnący chaos i mętlik. Głowa robiła mu się coraz cięższa. Miał wrażenie, że ktoś przytkał mu uszy, niczym przy zmianie wysokości. Wiedział, że ściska kogoś za rękę. Ten kontakt fizyczny był niczym pomost utrzymujący go miedzy szaleństwem a resztką poczytalności jaka jeszcze w nim tkwiła. Poczuł ukłucie w rękę i wiedział, że został podany mu lek. Miał ich dość, ale ten akurat przywitał z radością, bo wiedział, że przyniesie mu on ulgę w cierpieniu i uwolni od przytłaczającej fali wspomnień.
Watykan – kilka dni później
Stał
przy oknie beznamiętnie patrząc jak duże krople deszczu spływają po szybie i
uderzają o parapet. Stał ze skrzyżowanymi ramionami na piersi w białej,
bawełnianej koszulce z długimi rękawami i granatowych spodniach dresowych. Jego
ciałem sporadycznie potrząsały drgawki. Miał dość leków oczyszczających jego
organizm, leków przeciwdepresyjnych, przeciw lękowych, na uspokojenie, czy
jeszcze innych, których działania nie pamiętał. Minęło zaledwie kilka dni odkąd
w końcu powracała mu pamięć. Większość już zdołał sobie przypomnieć. Lekarze
coraz bardziej byli optymistyczni w stosunku do jego postępów i tego, że
niebawem mógłby rozpocząć nowy etap. Cieszył się jak małe dziecko ze wspomnień.
W końcu nie czuł się pusty i zagubiony. W końcu przypomniał sobie kim jest.
Dodatkowym plusem było to iż ataki praktycznie zanikły. Od tamtego wydarzenia
nie był ani razu w miękkim pokoju. Skierował teraz swe wspomnienia w okres
nauki na Harvardzie. Pamięta, że chodził do biblioteki niedaleko uczelni,
biblioteki klasztornej. Ten specyficzny zapach kadzideł, róż i drzewa sandałowego
od razu uderza w człowieka i zostaje głęboko w pamięci. I ten przyjemny chłód
pomieszczeń, cisza. Księża modlący się i kontemplujący wersety Pisma Świętego.
A za klasztorem duży ogród należący do księży. Uwielbiał po nim spacerować z
książkami, które wypożyczał w bibliotece. Zawsze odnajdywał tam spokój,
wyciszał się, znajdował nowe pomysły lub rozwiązania pilnych spraw czy
problemów. Świetnie czuł się również w samej bibliotece. Drewniane miejsca dla
czytelników, książki idealnie poukładane. Pamięta, że świetnie odnajdywał się
wśród dużej ilości regałów z książkami. Uwielbiał również wdawać się w dyskusje
z braćmi i księżmi na różne tematy niekoniecznie teologiczne. Zwrócił wtedy
uwagę księdza przybyłego z Asyżu, ojca Rafaela, który szybko stał się jego
przewodnikiem duchowym. Był wtedy bardzo pochłonięty nauką, doskonale widział
swoją przyszłość.
Ojciec
Rafael teraz również towarzyszył mu wiernie w każdym kolejnym kroku wspierając
go dobrym słowem, modlitwą lub po prostu obecnością. Ze wspomnień wyrwało go
pukanie do drzwi, a po chwili w progu pojawiła się Susan. W głowę zachodził
dlaczego tak długo zwlekał z powiedzeniem jej co czuje. Nie mieli czasu być
parą i czuł się winny z tego powodu. Zastanawiał się również, dlaczego Susan
wciąż tu jest. Dlaczego nie wyjedzie? Przecież jest młodą i atrakcyjną kobietą
i na pewno nie potrzebuje takiego wraka jakim niewątpliwie był.
- Chodź –
powiedziała, kolejny raz wytrącając go z myśli i zachęcająco wyciągając ku
niemu dłoń. Miał zamiar zaprotestować, ale nie potrafił. Wraz ze wspomnieniami
wróciły i uczucia, z którymi czasami sobie nie radził. Zwłaszcza z tym miał pewne
problemy i opory. Jednak nie potrafił odmówić Susan, nie wtedy jak patrzyła tak
słodko na niego tymi swymi zielonymi oczami, które tak uwielbiał.
Szli w
milczeniu, trzymając się za ręce. Susan nie zdradziła do końca ich drogi dokąd
idą. Ale fakt iż schodzą na dół zaniepokoiło Nathana. Zaraz wyjdą na zewnątrz,
a tego Nathan w pewien sposób się bał. Zresztą padało. Ale kiedy w końcu
znaleźli się przy otwartych drzwiach, w progu, wszystko zniknęło. Jego opory,
strach i niepewność gdzieś odeszły. Widok przepięknych ogrodów, zieleni, życia.
Widok czystego nieba, które odsłoniły ciemne deszczowe chmury był niesamowity,
napawający życiem i radością. Wyszli na podwórze otoczone murami Pałacu Papieskiego.
Dzień był przyjemny i ciepły. W powietrzu unosił się jeszcze zapach deszczu. To
był pierwszy raz od wypadku, kiedy wyszedł na dwór i chociaż się bał, cieszył
się, że to zrobił.
Susan trzymała go
za rękę i obserwowała jak na jego twarzy pojawia się pierwszy naturalny, jasny
uśmiech, którego od tygodni nie widziała.
- Dlaczego to
robisz? – zapytał ją nagle. To pytanie cały czas cisnęło mu się na usta.
- Dlaczego jestem
tu przy tobie? – zapytała, chcąc upewnić się, że dobrze go rozumie. W jego
oczach zobaczyła niepewność i wyczekiwanie – Bo to właśnie jest miłość – odparła,
wzruszając ramionami jakby to była najprostsza i jedyna odpowiedź.
Nic nie odpowiedział,
po prostu przypatrywał się jej jakby chciał nauczyć się od nowa na pamięć jej
rysów. Chciał zatrzymać ten czas i aby
ta chwila trwała wiecznie; by jego umysł znów nie spłatał mu figla, by nie
musiał wracać do miękkiego pokoju, by nie musiał brać tych wszystkich leków, by
nie czuł podświadomie niepokoju, którego nie potrafił opisać.
Przyciągnął Susan ku sobie. Pachniała jak zawsze delikatnie, niewinnie. Nie zasługiwał na tak wspaniałą dziewczynę, ale nie mógł nic poradzić, że ją kochał i potrzebował. Była tą jego lepszą połową; tą, która pozostawała przy zdrowych zmysłach. Powoli nachylił się ku niej, tak iż stykali się niemal nosami. Nieśmiale, jakby wstydząc się swoich uczuć, pocałował ją. Popatrzył raz jeszcze Susan głęboko w oczy i ponownie, tym razem już śmielej pocałowali się.
Przyciągnął Susan ku sobie. Pachniała jak zawsze delikatnie, niewinnie. Nie zasługiwał na tak wspaniałą dziewczynę, ale nie mógł nic poradzić, że ją kochał i potrzebował. Była tą jego lepszą połową; tą, która pozostawała przy zdrowych zmysłach. Powoli nachylił się ku niej, tak iż stykali się niemal nosami. Nieśmiale, jakby wstydząc się swoich uczuć, pocałował ją. Popatrzył raz jeszcze Susan głęboko w oczy i ponownie, tym razem już śmielej pocałowali się.
* * *
Całej
tej scenie, z okna na drugim piętrze, przyglądali się profesor Carter, André,
ojciec Rafael oraz doktor Ohara. Syriusz natomiast stał w cieniu drzwi
wyjściowych. Nico nie pytał o niego, a profesor wymusił na nim obietnicę, że
nie powróci do życia Nathana, dopóki on sam o agenta nie zapyta. Profesor bał
się, że spotkanie z Whiteningiem może spowodować gwałtowne powracanie wspomnień
tych bolesnych, związanych z torturami. Syriusz doskonale rozumiał, dlatego
podszywał się pod zakonnika w czarnej sutannie. Ukrywał głęboko przed
wszystkimi jak bardzo brakowało mu jego małego brata, którego w końcu udało mu
się odzyskać. Jednak przed jedną osobą nie potrafił już tak dobrze skrywać
swych prawdziwych uczuć. Whitening, jak każdy, potrzebował z kimś porozmawiać.
Dlatego w jakiś dziwny sposób stała mu się bliska doktor Ohara. Przychodził do
niej wypytać się o Nico, a ona zawsze potrafiła podstępem wciągnąć go do
rozmowy i nieświadom zaczynał mówić o sobie i swoich uczuciach. Co nie było łatwe
i nie należało do Syriusza mocnych zalet, ale Elizabeth Ohara umiała sobie z
nim doskonale poradzić, tak, że ich rozmowy z profesjonalnych przeistoczyły się
w koleżeńskie.
Wszyscy
jednak nerwowo wyczekiwali chwili, gdy Nathan przypomni sobie te trzy dni
spędzone w piekle. Wiedzieli, że kolejny raz będzie to przeprawa przez ból,
cierpienie, rozpacz – jednym słowem, kolejne piekło. Ale mieli nadzieję, że to
jeszcze nie ten dzień, bo dopiero od niedawna widzieli Nathana takiego jak
dawniej. Chociaż był raczej cieniem człowieka, to jednak w porównaniu z tym, co
było jeszcze tydzień temu robiło ogromną różnicę.
* * *
Wieczór
zapowiadał się naprawdę dobrze i tak całkiem zwyczajnie. Mięli zjeść wszyscy
razem kolację. Nathan poszedł do swojego pokoju, który zajmował od niespełna
dwóch miesięcy by się przebrać. Czuł jakiś nieopisany niepokój. Podświadomie
wyczuwał, że ma coś ważnego do załatwienia, ale nie potrafił tego opisać ani
zlokalizować. Wspomnienia wizji jakich doświadczał od przeszło pięciu tygodni,
teraz gdy przypomniał sobie kim jest, były zatarte, mgliste i niejasne. Jednak nie to tak
całkiem zajmowało umysł Nathana, jak osoba, którą przypadkowo dojrzał idąc do
swojego pokoju, a która rozmawiała z ojcem Rafaelem. Był to wysoki, dobrze
zbudowany mężczyzna o kruczoczarnych włosach i czarnej brodzie. Był odziany w
czarny habit. Zapewne ksiądz lub brat zakonny, w końcu znajdował się w Pałacu
Papieskim. Tyle, że ten wydał mu się nadzwyczaj znajomy. Chociaż widział go
przez dosłownie chwilę nie potrafił przestać zastanawiać się skąd może go znać.
Mężczyzna nie pasował mu tutaj swoją posturą, a i w spojrzeniu miał coś
dziwnego i drapieżnego. Usiadł na łóżku
i zamyślił się. Na szczęście teraz wspomnienia wracały mniej boleśnie niż za
pierwszym razem. Powoli, pod przymkniętymi powiekami, zaczynały do niego
powracać obrazy i wspomnienia. Była wiosna, siedział wygodnie na trawie w
ulubionym miejscu w ogrodzie klasztornym podczas kontemplowania listów
Apostolskich. Jego uwagę przykuli dwaj zakonni bracia, którzy remontowali
starego pickupa. Było coś dziwnego i specyficznego w ich zachowaniu. Po chwili
pojawił się następny z braci zakonnych, skinął na tamtych dwóch i ruszył w stronę
zejścia do spiżarni. Po pięciu minutach dostrzegł dwóch innych rozmawiających
przy grządce z warzywami. Uprawianie warzyw wychodziło im komicznie. Byli zbyt
dobrze zbudowanymi facetami by zajmować się czymś takim. Ktoś inny mógłby
poczuć się dziwnie. Sam jeden świecki wśród zakonników. Nathan czuł się jednak
całkiem swojo, lecz teraz czuł, że jest bacznie obserwowany. Zakonnik, który go
obserwował, skręcał właśnie nową ławkę do ogrodu. Łącznie Nathan naliczył sześciu
podejrzanie wyglądających braci zakonnych. Nathanowi od razu włączyło się
światełko ostrzegawcze. Ich zdecydowany, bezszelestny chód oraz wysportowane
sylwetki zdradzały iż nie są tymi za kogo się podają. Tajne znaki dłoni,
skinienia głową, wojskowy żargon, który zdołał posłyszeć. Nie był głupim
chłopakiem, któremu można wcisnąć wymyśloną bajeczkę. Wówczas rozpracował tych
zakonników. W podobny sposób zachowywał się zakonnik, którego dojrzał na
korytarzu. Skupił się bardziej i
wysilił by przypomnieć cokolwiek. Wspomnienie musi być na wyciągnięcie ręki.
Harvard - 7 lat wstecz
Nathan
wbiegł do biblioteki i czym prędzej zajął miejsce przed komputerem. Tu powinien
być bezpieczny. Lepiej z publicznego miejsca skorzystać niż z prywatnego. Taka
była jedna z zasad hakerów dotycząca bezpieczeństwa. Zdawał sobie doskonale
sprawę z tego, że to co robi jest grzechem, a przecież był mocno wierzącym
młodym człowiekiem, a przynajmniej tak go postrzegali inni ludzie. Lecz z drugiej strony wierzył, że to co robi
czyni w słusznej sprawie. Grzechem byłoby nie wykorzystanie swoich talentów
celem pomagania bliźnim. Tak tłumaczył mu franciszkanin, ojciec Rafael. Mam
nadzieje, że mnie nie złapią, pomyślał i szybko wystukał na klawiaturze
kilka kodów i haseł. Wystawił głowę znad monitora i rozejrzał się czy nikt nie idzie w jego
stronę bądź nie podgląda, co on robi. Kiedy się upewnił, że wszystko jest w
porządku, pochylił się bliżej monitora i zasłaniając ramieniem
klawiaturę, szybko wystukał kolejne potrzebne hasła. Kiedy w końcu udało mu się
wejść na odpowiednią stronę, wyprostował się na krześle i chwilę zastanawiał
jak ująć sformowanie problemu. Zerknął na zegarek. Ma jeszcze pięć minut
bezpiecznego sprawdzania, po czym zauważą jego obecność i wtedy zacznie się
robić naprawdę gorąco.
- Jest! – uradował się i od razu wczytał w treść informacji. Zegarek na jego ręce zaczął nagle cicho pikać - Cholerka – mruknął, chwycił za pendrive i skopiował plik, po czym się rozłączył. Uff... mało brakowało, przemknęło mu przez myśl. Wrzucił pendrive’a do plecaka i wyszedł z biblioteki. Od razu poszedł do domu by dokładniej sprawdzić zawartość pobranego pliku. Wiedział, że to co robi jest nielegalne, ale miał przeczucie co do tych ludzi z klasztoru świętej Klary i miał nadzieję, że się nie myli. A poza tym przeszło mu kilkakrotnie już przez głowę by dać się złapać i zwerbować w szeregi FBI.
- Jest! – uradował się i od razu wczytał w treść informacji. Zegarek na jego ręce zaczął nagle cicho pikać - Cholerka – mruknął, chwycił za pendrive i skopiował plik, po czym się rozłączył. Uff... mało brakowało, przemknęło mu przez myśl. Wrzucił pendrive’a do plecaka i wyszedł z biblioteki. Od razu poszedł do domu by dokładniej sprawdzić zawartość pobranego pliku. Wiedział, że to co robi jest nielegalne, ale miał przeczucie co do tych ludzi z klasztoru świętej Klary i miał nadzieję, że się nie myli. A poza tym przeszło mu kilkakrotnie już przez głowę by dać się złapać i zwerbować w szeregi FBI.
Pałac Papieski – chwila obecna
Nathan
uśmiechnął się sam do siebie i otworzył na chwilę okno. Właśnie znów przestało
padać i teraz było bardzo przyjemne, chodne powietrze. Pozwolił aby przez kilka
krótkich chwil delikatny wietrzyk owiewał jego ciało, przy okazji wpuścił
trochę świeżego powietrza do pokoju. Zamknął okno i usiadł na parapecie, by
znów zagłębić się we wspomnienia, które udało mu się odzyskać.
Klasztor św. Klary – 7 lat wstecz
Dojrzał zakonnika idącego w kierunku biblioteki i pobiegł za nim.
- Bracie – zawołał za mężczyzną w habicie, który ostrożnie się obrócił w jego kierunku. Mężczyzna spojrzał podejrzliwie na Nathana, zastanawiając się czego może chcieć.
- Bracie Syriuszu – zaczął zdecydowanie i pewnie Nathan, patrząc odważnie mężczyźnie prosto w oczy – Prawda przede mną się nie ukryje. Nie chciałby brat wrócić do dawnego życia? – dodał pokazując jedną ze stron dokumentów jakie udało mu się zebrać na ich temat. Mężczyzna ze szramą na policzku znieruchomiał, a na jego twarzy odmalowało się głębokie zaskoczenie i gniew.
- Bracie – zawołał za mężczyzną w habicie, który ostrożnie się obrócił w jego kierunku. Mężczyzna spojrzał podejrzliwie na Nathana, zastanawiając się czego może chcieć.
- Bracie Syriuszu – zaczął zdecydowanie i pewnie Nathan, patrząc odważnie mężczyźnie prosto w oczy – Prawda przede mną się nie ukryje. Nie chciałby brat wrócić do dawnego życia? – dodał pokazując jedną ze stron dokumentów jakie udało mu się zebrać na ich temat. Mężczyzna ze szramą na policzku znieruchomiał, a na jego twarzy odmalowało się głębokie zaskoczenie i gniew.
- Nie wiesz, w co
się pakujesz – warknął przez zaciśnięte zęby zakonnik – Lepiej to zostaw –
odparł. Jego uwagę przykuły dokładne informacje zawarte w dokumencie – Jak to
dostałeś?
Nathan uśmiechnął się zadziornie, lecz nic więcej nie odparł, jakby bawił się z drugim mężczyzną w grę, której zasady jedynie oni obaj znali.
Nathan uśmiechnął się zadziornie, lecz nic więcej nie odparł, jakby bawił się z drugim mężczyzną w grę, której zasady jedynie oni obaj znali.
- Nie tutaj –
szepnął wymownie Nathan. Zrezygnowany zakonnik poparł go skinieniem głowy
i poprowadził do swojej celi, niczym chłopca przyłapanego na kradzieży łakoci. Nie
musieli czekać długo by pojawiła się reszta tajemniczych mężczyzn. Zakonnik
zwany Syriuszem pokazał im nie tylko jeden dokument ale i pozostałe, które
zdobył i wydrukował dzieciak. Z nie cierpliwością wyczekiwał na reakcję swoich
towarzyszy.
- Ty to zdobyłeś? –
zdziwił się jeden z mężczyzn.
- Jakim sposobem? –
dopytywał drugi.
Wszyscy wydawali
się być zaalarmowani faktem, że ktoś grzebał w ich przeszłości i tak łatwo tyle
informacji poufnych i tajnych zdobył.
- Spokojnie panowie
– uspokajał ich Nathan, lekko rozbawiony ich reakcją. Cóż, nie powinno go to
dziwić, bo kiedy ludzie go widzą nie doceniają go, uważając, że jest słodkim,
niewinnym, nic nie wiedzącym nastolatkiem – Zacznę od tego, że nie
wierzę w waszą winę i chcę pomóc.
wierzę w waszą winę i chcę pomóc.
- Lepiej się w to
nie mieszaj dzieciaku – rzekł kolejny z mężczyzn.
- Za późno. Teraz
albo mi zaufacie albo będziecie musieli mnie zabić – skwitował ostatecznie
Nathan. Zawsze potrafił postawić na swoim i nie obawiał się takich ludzi jakim
byli ci siedzący przed nim. Nie zastanawiał się wówczas nad konsekwencjami
swojego czynu. Po prostu serce i rozum podpowiadały mu by pomógł tym ludziom.
Bo zawsze właśnie tego chciał – pomagać innym i wykorzystywać swój dar w dobrym
celu.
- Jak się nazywasz? – zapytał Syriusz, opierając się o ścianę i ponuro spoglądając na chłopaka. Z jednej strony podobała mu się jego zadziorność ale z drugiej przerażała go jego lekkomyślność i głupota.
- Jak się nazywasz? – zapytał Syriusz, opierając się o ścianę i ponuro spoglądając na chłopaka. Z jednej strony podobała mu się jego zadziorność ale z drugiej przerażała go jego lekkomyślność i głupota.
- Nathan, Nathan
Carter a wy? – odparł bezpośrednio.
- Nie wiesz tego? –
zapytał mężczyzna z opadającymi na oczy włosami.
- Wolałbym abyście
sami mi się przedstawili – odparł Nathan, uśmiechając się lekko.
- Syriusz Whitening
– mężczyzna ze szramą przedstawił się jako pierwszy, nie chcąc przeciągać
wzajemnych grzeczności.
- Jake Standburg –
rzekł mężczyzna odgarniając kruczoczarne włosy z twarzy.
- Sam Brandley -
rzekł stojący obok Jake’a mężczyzna o platynowym kolorze włosów.
- Mayky Morthon –
przedstawił się kolejny z „zakonników”. Jego ciemno blond włosy były przydługie
nadając mu wyglądu jak postaci z telenoweli.
- Darren Kristssen
– odezwał się kolejny z nich, również blondyn lecz ze średniej długości włosami
i z łagodniejszym wyrazem twarz niż jego wcześniejsi towarzysze.
- Dave Anderson –
zakończył prezentację rosły, łysy mężczyzna, uśmiechając się do Nathana – A
teraz bądź tak dobry i powiedz nam jak się dostałeś do bazy agencji?
- Zamkną mnie za to
– westchnął Nathan wzruszając ramionami, ale wiedział, że musi być wobec nich
szczery – Włamałem się tam.
- Jesteś hakerem? –
zapytał Sam, nie mogąc za bardzo uwierzyć w to. Chłopak ile mógł mieć? Góra osiemnaście
lat?!
- Wiem, nie
wyglądam, a poza tym oficjalnie to jestem informatykiem i archeologiem – odparł
z rozbrajającą szczerością, wyciągając z plecaka laptop i go włączając. Po
chwili już prezentował agentom swoje możliwości i wprawiał ich w wielkie zaskoczenie.
Uważając jednak by nie wejść przy tym za głęboko i nie zostać złapanym. Chociaż
to mu się jeszcze nigdy nie przytrafiło.
Pałac Papieski – czas obecny
Nathan nie potrafił zrozumieć, dlaczego Syriusz ukrywał się tutaj
i to na dodatek w przebraniu zakonnika. Przecież powinien chcieć się z nim
spotkać. Przypomniał sobie jak się poznali, ale nie pamiętał ich ostatniego
spotkania. Zapewne udało mu się pomóc ich oczyścić z zarzutów i pewnie wszyscy
wrócili do swoich poprzednich zajęć. I zapewne utrzymywali ze sobą kontakt
zatem… Zapyta ojca o to podczas kolacji. Miał jednak przeczucie, że ojciec może
niewiele wiedzieć o Syriuszu i reszcie. Jeśli dobrze sobie przypominał
wszystko, to takie sprawy zawsze trzymał tylko i wyłącznie dla siebie. Nie dzielił
się tym z nikim ze swojego otoczenia, a zwłaszcza z ojcem, z którym wówczas nie
najlepiej mu się układało.
Co działo się przez
te wszystkie lata? A może zerwaliśmy kontakt?, zastanawiał się i wtem wspomnienia gwałtownie i niespodziewanie
uderzyły w niego.
Syriusz… klasztor…
pożar… Santhez… artefakty… Jake… Syriusz… Santhez i Jugodin!
To było jak
uderzenie gromu. Nathan zerwał gwałtownie koszulkę z ciała i wybiegł do
łazienki, która była obok. Stanął i zaczął się rozglądać – brak lustra!
Roztrzęsiony zaczął szperać po szufladach, aż w końcu natrafił na niewielkie
lusterko. Ciężko oddychając, skierował je na swój tors, a kiedy zobaczył to, co
chciał, rzucił lusterkiem o ścianę, chwycił się za głowę i rzucił całym sobą o
ścianę.
Wrócił tam…
Ściany się
zaczynały zacieniać wokół niego, nie mógł oddychać, a wyimaginowana krew
spływała po jego ciele i ten zimny, diabelski śmiech Jugodina dzwoniący mu w
uszach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz