niedziela, 22 czerwca 2014

Rozdział 17




Moguncja - Wieki Średnie około 1323 roku

Pomieszczenie było niewielkie, oświetlone świecami. Na środku stał drewniany stół, a na nim znajdował się stos papierów, kałamarz z atramentem, trzy pióra gęsie, rylec. Klepsydra z piaskiem odmierzała czas. W kominie ogień mocno buchał, a przy nim stał miech i pogrzebacz. Dwie osoby kręciły się niecierpliwie po izbie. Jednym  z nich był tęgi i łysiejący mężczyzna, który pośpiesznie zebrał pergamin ze stołu i zaczął go wrzucać do ognia. Jego grube palce nosiły ślady poparzeń i zaschłego kleju.
- Pamiętaj, Morganie, mnie i brata Albertyna nigdy tu nie widziałeś. Inkwizycja nie może poznać cośmy tu robili - upominał młodego chłopaka, który czyścił blaty.
- Mój ojciec nie byłby rad gdyby poznał cośmy robili. Ale bądźże rad mi powiedzieć jeno pocośmy oprawiali ten zielnik? - dopytywał. Jego młode lico błyszczało od potu. Zajmowali stary warsztat, który od lat nie był używany, a który podlegał pod własność bogatych kupców z Moguncji.
- Zali nie czas na to, mój drogi - ponaglił chłopca, który mógł mieć najwyżej trzynaście lat. Mężczyzna podrapał się po łysinie, po czym sięgnął po przedmiot szczelnie okryty w sakwie - Dostarcz to do kościoła świętego Kwintyna, do rąk Opata - przekazał chłopcu, zarzucił mu na ramiona pelerynę i odprowadził do dziury w ścianie jaką zrobili, a która znajdowała się za regałem na zioła. Miał nadzieje, że chłopcu uda się bezpiecznie dotrzeć do kościoła, który znajdował sie na obrzeżach miasta. Wiedział, że skończył im się czas. Księga znajdująca się w sakwie miała powędrować dalej do Oxfordu wraz z franciszkańskim zakonnikiem, bratem Albertynem. Tylko tyle wiedział bo więcej nie potrzebne mu było. Zagrażałoby to tylko ich tajnej i czcigodnej misji. Jego krewny nie wyjawił mu jakim sposobem trafiła do niego, ani dlaczego w tak ciężkim stanie wrócił nagle z krucjaty do Ziemi Świętej. Kazał mu tylko oprawić księgę w nową oprawę, przysłaniając starszą. Sam natomiast posłał po brata Albertyna, z którym później jeszcze rozmawiał za zamkniętymi drzwiami, nie dopuszczając do siebie nikogo. Jego krewny zaledwie kilka dni temu zakończył swój żywot. Teraz do niego należało wykonać zadanie powierzone mu przez krewnego – młodego rycerza Bożogrobców.[1]
Nagle usłyszał walenie do drzwi. Dla niego nie było czasu już na ucieczkę. Musi odwrócić ich uwagę od chłopca. Wiedział, co go czekało ze strony Inkwizycji. Ostatni raz spojrzał w stronę regału, który z powrotem zasunął by nie widać było dziury i przelotnie spojrzał w ognisko. Niczego tu nie znajdą, przemknęło mu, gdy władze wraz z Inkwizytorem wkroczyły do pomieszczenia.  W ostatniej chwili jednak rzucił się w stronę kominka, chwycił za pochodnię i rzucił ja na drewniana podłogę. Ogień błyskawicznie zaczął się rozprzestrzeniać, ponieważ uprzednio polał całą izbę łatwopalną substancją, której wcześniej używał podczas eksperymentu.
- W imię Naszego Pana, stój! - krzyknął Inkwizytor, lecz już było za późno.

* * *
Morgan wybiegł na pagórek i zatrzymał się na chwilę by złapać oddech. Kiedy odwrócił się, ujrzał unoszącą się w dali łunę ognia. Wiedział, co to znaczyło, zatem ruszył pędem dalej w stronę kościoła. Nie rozumiał zbyt wiele, ale musiało mieć to związek z czymś religijnym, skoro był wzywany franciszkanin, a teraz on biegł do kościoła. Wiedział jednak, że może mu nie być dane poznać prawdę. A może stanie się strażnikiem tej tajemnej wiedzy. Tylko czy był godzien?  


Watykan - Pałac Papieski, czasy obecne

Obudzenie się z bólem głowy nie należy do przyjemności. Na dodatek ostre światło lamp kuło go boleśnie w oczy. Pamięta sen jak najbardziej, jakby to było jego własne wspomnienie. Przez chwilę leżał nie otwierając oczu, lecz zastanawiając się czy chłopiec bezpiecznie dotarł do kościoła. Leżenie na miękkiej podłodze nie było złe samo w sobie. Zatem, gdy lekko uchylił powieki doskonale wiedział, gdzie się znajduje – w ulubionym, miękkim pokoju. Był zaskoczony, że w Pałacu Papieskim znajduje się takie pomieszczenie. Ale najwyraźniej mury papieskich rezydencji kryją liczne sekrety, które nie są dostępne zwykłym śmiertelnikom. Znów był Nathanem bez wspomnień. Zamazaną kartka papieru – tak wolał o sobie myśleć, niż jak o pustej kartce. Chociaż jeśli miał być szczery sam przed sobą to czuł się pusty, nagi, bezbronny, a przede wszystkim przerażony. Usłyszał skrzypnięcie i zobaczył jak  w pomieszczeniu ukazuje się doktor Ohara.
- Nathanie, widzę, że się obudziłeś - zaczęła miłym i ciepłym głosem, używając języka, którego niby rozumiał ale wydawał mu się całkiem obcy - Jak się dziś czujesz? – zadała standardowe pytanie, które zawsze padało, gdy budził się w
 tym pokoju zaraz po ataku.
- Jak osoba psychicznie chora z wypranym umysłem i bez wspomnień - odparł ironicznie, lekko się uśmiechając. Odpowiedź była automatyczna lecz szczera. Nie widział potrzeby udawania i tak niczemu to się nie przysłuży, a może prawda pomoże mu odnaleźć siebie. Tylko czym była prawda? Zadrżał lekko na to pytanie, jakby już gdzieś wcześniej je komuś zadawał.
- Jakbym słyszała starego Nathana - stwierdziła Ohara siadając obok niego na miękkiej podłodze - Chcesz tu porozmawiać czy możemy przejść do twojego pokoju? - zapytała, bacznie obserwując reakcje swojego pacjenta.
- Jak mi dasz coś na ból głowy - westchnął ciężko, pocierając dłonią skroń. Ten ból robił się coraz bardziej natarczywy i zaczynało go lekko nudzić. Tylko czy od bólu głowy czy od nadmiaru lekarstw?
- Boli cię głowa? Od jak dawna?
- Wiesz, że dla mnie czas stracił znaczenie. Nie wiem jaka jest data i czy jest świt czy noc - odparł gorzko, po czym lekko jęknął. Światło coraz bardziej doskwierało mu, zatem przymrużył oczy. Na dodatek światło jarzeniówek odbijało się od wszechobecnej bieli, która tylko wzmacniała nieprzyjemne doznania - To mogą być minuty, ale przybiera na intensywności - dodał szczerze. Nie ruszanie się z pozycji leżącej było najrozsądniejszą opcją, nawet jeśli powinien usiąść. Jego ciało nie zapomniało odruchów warunkowych i obyczajowych. Z tego, co wiedział był kulturalnym, młodym człowiekiem i wiedział, że jednak nie wypada rozmawiać z lekarzem, i to kobietą, na leżąco.  Dla niego było to lekceważącym gestem w stronę doktor Ohary. Zebrał się zatem w sobie i ostrożnie podniósł. Świat zawirował gwałtownie, a ból uderzył ze zdwojoną siłą.
- Powiem pielęgniarce by przyniosła... - zaczęła doktor, lecz przerwała. Nathana chwycił się za głowę, a krzyk bólu wyrwał się z jego ust - Nathanie, co się dzieje? - zapytała zatroskana - Wołajcie doktora Boccaccio! - zawołała w stronę drzwi, z przerażeniem obserwując jak krew pojawia się na białym ubraniu Nathana. Ostrożnie chwyciła Cartera i przytrzymała jego głowę, tak by krew swobodnie spłynęła. Po chwili do pokoju wbiegł starszy włoski lekarz wraz z pielęgniarkami. Nathan miał wrażenie, że jego głowa zaraz eksploduje z powodu bólu i wracających wspomnień, które wlewały się do jego głowy. Wspomnień należących do niego, Nathaneala Cartera. Wspomnień dotyczących jego dzieciństwa i szkoły, jego rodziców i rodziny. Czuł rosnący chaos i mętlik. Głowa robiła mu się coraz cięższa. Miał wrażenie, że ktoś przytkał mu uszy, niczym przy zmianie wysokości. Wiedział, że ściska kogoś za rękę. Ten kontakt fizyczny był niczym pomost utrzymujący go miedzy szaleństwem a resztką poczytalności jaka jeszcze w nim tkwiła. Poczuł ukłucie w rękę  i wiedział, że został podany mu lek. Miał ich dość, ale ten akurat przywitał z radością, bo wiedział, że przyniesie mu on ulgę w cierpieniu i uwolni od przytłaczającej fali wspomnień.



Watykan – kilka dni później

Stał przy oknie beznamiętnie patrząc jak duże krople deszczu spływają po szybie i uderzają o parapet. Stał ze skrzyżowanymi ramionami na piersi w białej, bawełnianej koszulce z długimi rękawami i granatowych spodniach dresowych. Jego ciałem sporadycznie potrząsały drgawki. Miał dość leków oczyszczających jego organizm, leków przeciwdepresyjnych, przeciw lękowych, na uspokojenie, czy jeszcze innych, których działania nie pamiętał. Minęło zaledwie kilka dni odkąd w końcu powracała mu pamięć. Większość już zdołał sobie przypomnieć. Lekarze coraz bardziej byli optymistyczni w stosunku do jego postępów i tego, że niebawem mógłby rozpocząć nowy etap. Cieszył się jak małe dziecko ze wspomnień. W końcu nie czuł się pusty i zagubiony. W końcu przypomniał sobie kim jest. Dodatkowym plusem było to iż ataki praktycznie zanikły. Od tamtego wydarzenia nie był ani razu w miękkim pokoju. Skierował teraz swe wspomnienia w okres nauki na Harvardzie. Pamięta, że chodził do biblioteki niedaleko uczelni, biblioteki klasztornej. Ten specyficzny zapach kadzideł, róż i drzewa sandałowego od razu uderza w człowieka i zostaje głęboko w pamięci. I ten przyjemny chłód pomieszczeń, cisza. Księża modlący się i kontemplujący wersety Pisma Świętego. A za klasztorem duży ogród należący do księży. Uwielbiał po nim spacerować z książkami, które wypożyczał w bibliotece. Zawsze odnajdywał tam spokój, wyciszał się, znajdował nowe pomysły lub rozwiązania pilnych spraw czy problemów. Świetnie czuł się również w samej bibliotece. Drewniane miejsca dla czytelników, książki idealnie poukładane. Pamięta, że świetnie odnajdywał się wśród dużej ilości regałów z książkami. Uwielbiał również wdawać się w dyskusje z braćmi i księżmi na różne tematy niekoniecznie teologiczne. Zwrócił wtedy uwagę księdza przybyłego z Asyżu, ojca Rafaela, który szybko stał się jego przewodnikiem duchowym. Był wtedy bardzo pochłonięty nauką, doskonale widział swoją przyszłość.
Ojciec Rafael teraz również towarzyszył mu wiernie w każdym kolejnym kroku wspierając go dobrym słowem, modlitwą lub po prostu obecnością. Ze wspomnień wyrwało go pukanie do drzwi, a po chwili w progu pojawiła się Susan. W głowę zachodził dlaczego tak długo zwlekał z powiedzeniem jej co czuje. Nie mieli czasu być parą i czuł się winny z tego powodu. Zastanawiał się również, dlaczego Susan wciąż tu jest. Dlaczego nie wyjedzie? Przecież jest młodą i atrakcyjną kobietą i na pewno nie potrzebuje takiego wraka jakim niewątpliwie był.
- Chodź – powiedziała, kolejny raz wytrącając go z myśli i zachęcająco wyciągając ku niemu dłoń. Miał zamiar zaprotestować, ale nie potrafił. Wraz ze wspomnieniami wróciły i uczucia, z którymi czasami sobie nie radził. Zwłaszcza z tym miał pewne problemy i opory. Jednak nie potrafił odmówić Susan, nie wtedy jak patrzyła tak słodko na niego tymi swymi zielonymi oczami, które tak uwielbiał.
Szli w milczeniu, trzymając się za ręce. Susan nie zdradziła do końca ich drogi dokąd idą. Ale fakt iż schodzą na dół zaniepokoiło Nathana. Zaraz wyjdą na zewnątrz, a tego Nathan w pewien sposób się bał. Zresztą padało. Ale kiedy w końcu znaleźli się przy otwartych drzwiach, w progu, wszystko zniknęło. Jego opory, strach i niepewność gdzieś odeszły. Widok przepięknych ogrodów, zieleni, życia. Widok czystego nieba, które odsłoniły ciemne deszczowe chmury był niesamowity, napawający życiem i radością. Wyszli na podwórze otoczone murami Pałacu Papieskiego. Dzień był przyjemny i ciepły. W powietrzu unosił się jeszcze zapach deszczu. To był pierwszy raz od wypadku, kiedy wyszedł na dwór i chociaż się bał, cieszył się, że to zrobił.
Susan trzymała go za rękę i obserwowała jak na jego twarzy pojawia się pierwszy naturalny, jasny uśmiech, którego od tygodni nie widziała.
- Dlaczego to robisz? – zapytał ją nagle. To pytanie cały czas cisnęło mu się na usta.
- Dlaczego jestem tu przy tobie? – zapytała, chcąc upewnić się, że dobrze go rozumie. W jego oczach zobaczyła niepewność i wyczekiwanie – Bo to właśnie jest miłość – odparła, wzruszając ramionami jakby to była najprostsza i jedyna odpowiedź.
Nic nie odpowiedział, po prostu przypatrywał się jej jakby chciał nauczyć się od nowa na pamięć jej rysów. Chciał zatrzymać ten czas  i aby ta chwila trwała wiecznie; by jego umysł znów nie spłatał mu figla, by nie musiał wracać do miękkiego pokoju, by nie musiał brać tych wszystkich leków, by nie czuł podświadomie niepokoju, którego nie potrafił opisać.
Przyciągnął Susan ku sobie. Pachniała jak zawsze delikatnie, niewinnie. Nie zasługiwał na tak wspaniałą dziewczynę, ale nie mógł nic poradzić, że ją kochał i potrzebował. Była tą jego lepszą połową; tą, która pozostawała przy zdrowych zmysłach. Powoli nachylił się ku niej, tak iż stykali się niemal nosami. Nieśmiale, jakby wstydząc się swoich uczuć, pocałował ją. Popatrzył raz jeszcze Susan głęboko w oczy i ponownie, tym razem już śmielej pocałowali się.

* * *

Całej tej scenie, z okna na drugim piętrze, przyglądali się profesor Carter, André, ojciec Rafael oraz doktor Ohara. Syriusz natomiast stał w cieniu drzwi wyjściowych. Nico nie pytał o niego, a profesor wymusił na nim obietnicę, że nie powróci do życia Nathana, dopóki on sam o agenta nie zapyta. Profesor bał się, że spotkanie z Whiteningiem może spowodować gwałtowne powracanie wspomnień tych bolesnych, związanych z torturami. Syriusz doskonale rozumiał, dlatego podszywał się pod zakonnika w czarnej sutannie. Ukrywał głęboko przed wszystkimi jak bardzo brakowało mu jego małego brata, którego w końcu udało mu się odzyskać. Jednak przed jedną osobą nie potrafił już tak dobrze skrywać swych prawdziwych uczuć. Whitening, jak każdy, potrzebował z kimś porozmawiać. Dlatego w jakiś dziwny sposób stała mu się bliska doktor Ohara. Przychodził do niej wypytać się o Nico, a ona zawsze potrafiła podstępem wciągnąć go do rozmowy i nieświadom zaczynał mówić    o sobie i swoich uczuciach. Co nie było łatwe i nie należało do Syriusza mocnych zalet, ale Elizabeth Ohara umiała sobie z nim doskonale poradzić, tak, że ich rozmowy z profesjonalnych przeistoczyły się w koleżeńskie.
Wszyscy jednak nerwowo wyczekiwali chwili, gdy Nathan przypomni sobie te trzy dni spędzone w piekle. Wiedzieli, że kolejny raz będzie to przeprawa przez ból, cierpienie, rozpacz – jednym słowem, kolejne piekło. Ale mieli nadzieję, że to jeszcze nie ten dzień, bo dopiero od niedawna widzieli Nathana takiego jak dawniej. Chociaż był raczej cieniem człowieka, to jednak w porównaniu z tym, co było jeszcze tydzień temu robiło ogromną różnicę.

* * *

Wieczór zapowiadał się naprawdę dobrze i tak całkiem zwyczajnie. Mięli zjeść wszyscy razem kolację. Nathan poszedł do swojego pokoju, który zajmował od niespełna dwóch miesięcy by się przebrać. Czuł jakiś nieopisany niepokój. Podświadomie wyczuwał, że ma coś ważnego do załatwienia, ale nie potrafił tego opisać ani zlokalizować. Wspomnienia wizji jakich doświadczał od przeszło pięciu tygodni, teraz gdy przypomniał sobie kim jest, były  zatarte, mgliste i niejasne. Jednak nie to tak całkiem zajmowało umysł Nathana, jak osoba, którą przypadkowo dojrzał idąc do swojego pokoju, a która rozmawiała z ojcem Rafaelem. Był to wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o kruczoczarnych włosach i czarnej brodzie. Był odziany w czarny habit. Zapewne ksiądz lub brat zakonny, w końcu znajdował się w Pałacu Papieskim. Tyle, że ten wydał mu się nadzwyczaj znajomy. Chociaż widział go przez dosłownie chwilę nie potrafił przestać zastanawiać się skąd może go znać. Mężczyzna nie pasował mu tutaj swoją posturą, a i w spojrzeniu miał coś dziwnego  i drapieżnego. Usiadł na łóżku i zamyślił się. Na szczęście teraz wspomnienia wracały mniej boleśnie niż za pierwszym razem. Powoli, pod przymkniętymi powiekami, zaczynały do niego powracać obrazy i wspomnienia. Była wiosna, siedział wygodnie na trawie w ulubionym miejscu w ogrodzie klasztornym podczas kontemplowania listów Apostolskich. Jego uwagę przykuli dwaj zakonni bracia, którzy remontowali starego pickupa. Było coś dziwnego i specyficznego w ich zachowaniu. Po chwili pojawił się następny z braci zakonnych, skinął na tamtych dwóch i ruszył w stronę zejścia do spiżarni. Po pięciu minutach dostrzegł dwóch innych rozmawiających przy grządce z warzywami. Uprawianie warzyw wychodziło im komicznie. Byli zbyt dobrze zbudowanymi facetami by zajmować się czymś takim. Ktoś inny mógłby poczuć się dziwnie. Sam jeden świecki wśród zakonników. Nathan czuł się jednak całkiem swojo, lecz teraz czuł, że jest bacznie obserwowany. Zakonnik, który go obserwował, skręcał właśnie nową ławkę do ogrodu. Łącznie Nathan naliczył sześciu podejrzanie wyglądających braci zakonnych. Nathanowi od razu włączyło się światełko ostrzegawcze. Ich zdecydowany, bezszelestny chód oraz wysportowane sylwetki zdradzały iż nie są tymi za kogo się podają. Tajne znaki dłoni, skinienia głową, wojskowy żargon, który zdołał posłyszeć. Nie był głupim chłopakiem, któremu można wcisnąć wymyśloną bajeczkę. Wówczas rozpracował tych zakonników. W podobny sposób zachowywał się zakonnik, którego dojrzał na korytarzu. Skupił się bardziej i wysilił by przypomnieć cokolwiek. Wspomnienie musi być na wyciągnięcie ręki.


Harvard - 7 lat wstecz

Nathan wbiegł do biblioteki i czym prędzej zajął miejsce przed komputerem. Tu powinien być bezpieczny. Lepiej z publicznego miejsca skorzystać niż z prywatnego. Taka była jedna z zasad hakerów dotycząca bezpieczeństwa. Zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że to co robi jest grzechem, a przecież był mocno wierzącym młodym człowiekiem, a przynajmniej tak go postrzegali inni ludzie. Lecz     z drugiej strony wierzył, że to co robi czyni w słusznej sprawie. Grzechem byłoby nie wykorzystanie swoich talentów celem pomagania bliźnim. Tak tłumaczył mu franciszkanin, ojciec Rafael. Mam nadzieje, że mnie nie złapią, pomyślał i szybko wystukał na klawiaturze kilka kodów i haseł. Wystawił głowę znad monitora  i rozejrzał się czy nikt nie idzie w jego stronę bądź nie podgląda, co on robi. Kiedy się upewnił, że wszystko jest w porządku, pochylił się bliżej monitora  i zasłaniając ramieniem klawiaturę, szybko wystukał kolejne potrzebne hasła. Kiedy w końcu udało mu się wejść na odpowiednią stronę, wyprostował się na krześle i chwilę zastanawiał jak ująć sformowanie problemu. Zerknął na zegarek. Ma jeszcze pięć minut bezpiecznego sprawdzania, po czym zauważą jego obecność i wtedy zacznie się robić naprawdę gorąco.
- Jest! – uradował się i od razu wczytał w treść informacji. Zegarek na jego ręce zaczął nagle cicho pikać  - Cholerka – mruknął, chwycił za pendrive i skopiował plik, po czym się rozłączył.  Uff... mało brakowało, przemknęło mu przez myśl. Wrzucił pendrive’a do plecaka i wyszedł z biblioteki.  Od razu poszedł do domu by dokładniej sprawdzić zawartość pobranego pliku. Wiedział, że to co robi jest nielegalne, ale miał przeczucie co do tych ludzi z klasztoru świętej Klary i miał nadzieję, że się nie myli. A poza tym przeszło mu kilkakrotnie już przez głowę by dać się złapać i zwerbować w szeregi FBI.

Pałac Papieski – chwila obecna

Nathan uśmiechnął się sam do siebie i otworzył na chwilę okno. Właśnie znów przestało padać i teraz było bardzo przyjemne, chodne powietrze. Pozwolił aby przez kilka krótkich chwil delikatny wietrzyk owiewał jego ciało, przy okazji wpuścił trochę świeżego powietrza do pokoju. Zamknął okno i usiadł na parapecie, by znów zagłębić się we wspomnienia, które udało mu się odzyskać.


Klasztor św. Klary – 7 lat wstecz

Dojrzał zakonnika idącego w kierunku biblioteki i pobiegł za nim.
- Bracie – zawołał za mężczyzną w habicie, który ostrożnie się obrócił w jego kierunku. Mężczyzna spojrzał podejrzliwie na Nathana, zastanawiając się czego może chcieć.
- Bracie Syriuszu – zaczął zdecydowanie i pewnie Nathan, patrząc odważnie mężczyźnie prosto w oczy – Prawda przede mną się nie ukryje. Nie chciałby brat wrócić do dawnego życia? – dodał pokazując jedną ze stron dokumentów jakie udało mu się zebrać na ich temat. Mężczyzna ze szramą na policzku znieruchomiał, a na jego twarzy odmalowało się głębokie zaskoczenie i gniew.
- Nie wiesz, w co się pakujesz – warknął przez zaciśnięte zęby zakonnik – Lepiej to zostaw – odparł. Jego uwagę przykuły dokładne informacje zawarte w dokumencie – Jak to dostałeś?
Nathan uśmiechnął się zadziornie, lecz nic więcej nie odparł, jakby bawił się z drugim mężczyzną w grę, której zasady jedynie oni obaj znali.
- Nie tutaj – szepnął wymownie Nathan. Zrezygnowany zakonnik poparł go skinieniem głowy i poprowadził do swojej celi, niczym chłopca przyłapanego na kradzieży łakoci. Nie musieli czekać długo by pojawiła się reszta tajemniczych mężczyzn. Zakonnik zwany Syriuszem pokazał im nie tylko jeden dokument ale i pozostałe, które zdobył i wydrukował dzieciak. Z nie cierpliwością wyczekiwał na reakcję swoich towarzyszy.
- Ty to zdobyłeś? – zdziwił się jeden z mężczyzn.
- Jakim sposobem? – dopytywał drugi.
Wszyscy wydawali się być zaalarmowani faktem, że ktoś grzebał w ich przeszłości i tak łatwo tyle informacji poufnych i tajnych zdobył. 
- Spokojnie panowie – uspokajał ich Nathan, lekko rozbawiony ich reakcją. Cóż, nie powinno go to dziwić, bo kiedy ludzie go widzą nie doceniają go, uważając, że jest słodkim, niewinnym, nic nie wiedzącym nastolatkiem – Zacznę od tego, że nie
wierzę w waszą winę i chcę pomóc.
- Lepiej się w to nie mieszaj dzieciaku – rzekł kolejny z mężczyzn.
- Za późno. Teraz albo mi zaufacie albo będziecie musieli mnie zabić – skwitował ostatecznie Nathan. Zawsze potrafił postawić na swoim i nie obawiał się takich ludzi jakim byli ci siedzący przed nim. Nie zastanawiał się wówczas nad konsekwencjami swojego czynu. Po prostu serce i rozum podpowiadały mu by pomógł tym ludziom. Bo zawsze właśnie tego chciał – pomagać innym i wykorzystywać swój dar w dobrym celu.
- Jak się nazywasz? – zapytał Syriusz, opierając się o ścianę i ponuro spoglądając na chłopaka. Z jednej strony podobała mu się jego zadziorność ale z drugiej przerażała go jego lekkomyślność i głupota.
- Nathan, Nathan Carter a wy? – odparł bezpośrednio.
- Nie wiesz tego? – zapytał mężczyzna z opadającymi na oczy włosami.
- Wolałbym abyście sami mi się przedstawili – odparł Nathan, uśmiechając się lekko.
- Syriusz Whitening – mężczyzna ze szramą przedstawił się jako pierwszy, nie chcąc przeciągać wzajemnych grzeczności.
- Jake Standburg – rzekł mężczyzna odgarniając kruczoczarne włosy z twarzy.
- Sam Brandley  - rzekł stojący obok Jake’a mężczyzna o platynowym kolorze włosów.
- Mayky Morthon – przedstawił się kolejny z „zakonników”. Jego ciemno blond włosy były przydługie nadając mu wyglądu jak postaci z telenoweli.
- Darren Kristssen – odezwał się kolejny z nich, również blondyn lecz ze średniej długości włosami i z łagodniejszym wyrazem twarz niż jego wcześniejsi towarzysze.
- Dave Anderson – zakończył prezentację rosły, łysy mężczyzna, uśmiechając się do Nathana – A teraz bądź tak dobry i powiedz nam jak się dostałeś do bazy agencji?
- Zamkną mnie za to – westchnął Nathan wzruszając ramionami, ale wiedział, że musi być wobec nich szczery  – Włamałem się tam.
- Jesteś hakerem? – zapytał Sam, nie mogąc za bardzo uwierzyć w to. Chłopak ile mógł mieć? Góra osiemnaście lat?!
- Wiem, nie wyglądam, a poza tym oficjalnie to jestem informatykiem i archeologiem – odparł z rozbrajającą szczerością, wyciągając z plecaka laptop i go włączając. Po chwili już prezentował agentom swoje możliwości i wprawiał ich w wielkie zaskoczenie. Uważając jednak by nie wejść przy tym za głęboko i nie zostać złapanym. Chociaż to mu się jeszcze nigdy nie przytrafiło. 


Pałac Papieski – czas obecny

Nathan nie potrafił zrozumieć, dlaczego Syriusz ukrywał się tutaj i to na dodatek w przebraniu zakonnika. Przecież powinien chcieć się z nim spotkać. Przypomniał sobie jak się poznali, ale nie pamiętał ich ostatniego spotkania. Zapewne udało mu się pomóc ich oczyścić z zarzutów i pewnie wszyscy wrócili do swoich poprzednich zajęć. I zapewne utrzymywali ze sobą kontakt zatem… Zapyta ojca o to podczas kolacji. Miał jednak przeczucie, że ojciec może niewiele wiedzieć o Syriuszu i reszcie. Jeśli dobrze sobie przypominał wszystko, to takie sprawy zawsze trzymał tylko i wyłącznie dla siebie. Nie dzielił się tym z nikim ze swojego otoczenia, a zwłaszcza z ojcem, z którym wówczas nie najlepiej mu się układało.
Co działo się przez te wszystkie lata? A może zerwaliśmy kontakt?, zastanawiał się  i wtem wspomnienia gwałtownie i niespodziewanie uderzyły w niego.
Syriusz… klasztor… pożar… Santhez… artefakty… Jake… Syriusz… Santhez i Jugodin!
To było jak uderzenie gromu. Nathan zerwał gwałtownie koszulkę z ciała i wybiegł do łazienki, która była obok. Stanął i zaczął się rozglądać – brak lustra! Roztrzęsiony zaczął szperać po szufladach, aż w końcu natrafił na niewielkie lusterko. Ciężko oddychając, skierował je na swój tors, a kiedy zobaczył to, co chciał, rzucił lusterkiem o ścianę, chwycił się za głowę i rzucił całym sobą o ścianę.
Wrócił tam…
Ściany się zaczynały zacieniać wokół niego, nie mógł oddychać, a wyimaginowana krew spływała po jego ciele i ten zimny, diabelski śmiech Jugodina dzwoniący mu w uszach.


[1] Zakon Rycerski Grobu Bożego w Jerozolimie istniejący od 1099 roku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz