Watykan –hotel na obrzeżach
miasta
Stał w oknie obserwując ustający ruch na jeszcze nie tak dawno,
gwarnej ulicy. Ale, co się dziwić, w końcu dochodziła już prawie północ. W
pokoju panował półmrok. Jedynym światłem była lampka nocna przy łóżku i światła
latarni ulicznych dochodzące z zewnątrz. Mężczyzna trzymał papierosa w
żylastej, chudej dłoni. Jego twarz była kamienna poza ustami, które były
wygięte w czymś w rodzaju półuśmiechu. W pewnym sensie był z siebie i swojej
pracy zadowolony i z toku wypadków. Jedno jednak wciąż mu wadziło – fakt iż jak
dotąd nie potrafili wyciągnąć Santhezów z więzienia. Mężczyźni zostali skazani
bez ciągnącego się latami procesu, a to wszystko za sprawą informacji jakie
dotarły do rządu Amerykańskiego i Meksykańskiego, zapewne od tajemniczego
hakera Widmo, którego niewątpliwie wkurzyli poprzez porwanie jego człowieka.
Zgromadzenie pracowało na pełnych obrotach by uwolnić swoich najlepszych
członów i wiedział, że nie spoczną dopóki nie zrealizują swojego celu. Fanatyk
nie był zbytnio zadowolony ale miał inne ważniejsze priorytety jak
rozszyfrowanie zagadki swojego życia. On zaś przebywał na obrzeżach miasta śledząc
poczynania organizacji Watykańskich i Amerykańskich. Sam nie pokazywał się w mieście
ze względu na bezpieczeństwo; wszyscy wjeżdżający do miasta byli gruntownie
sprawdzani. Nie było tajemnicą iż po udanej akcji FBI, młody Carter znalazł się
pod opieką Watykanu i samego papieża. Dlatego też Jugodin miał swoich ludzi
wewnątrz i właśnie przed chwilą sprzątaczka z Pałacu Papieskiego poinformowała,
że młody Carter ponownie trafił do specjalnego pokoju z miękkimi ścianami. Z
jednej strony był zadowolony z tego, bowiem świadczyło to o tym, że wykonał
doskonałą robotę. Z drugiej strony jednak miał nadzieję, że Carter dojdzie
jednak do siebie i nieświadom niczego poprowadzi ich do tego, czego tak
uporczywie szukali. Sprzątaczka, którą Zgromadzenie przekupiło, od samego
początku informowała go o stanie Cartera oraz o jego zachowaniu, z czego mógł
wywnioskować, że Carter cały czas miał wizje. Gdyby tylko chłopak nie przebywał w Pałacu Papieskim, a zwykłym
szpitalu psychiatrycznym, zajął by się nim wtedy. Nikt by wówczas nie stanął mu
na przeszkodzie przed otworzeniem czaszki Cartera i sprawdzenia jak reaguje
jego mózg ze znamieniem. Te krótkie eksperymenty jakie zdołał wykonać na
dzieciaku podczas tych trzech dni, utwierdziły go tylko w jego
przypuszczeniach. Mózg Cartera skrywał wiele cudnych tajemnic, a on chciał je wszystkie
poznać.
Odszedł od okna i podszedł do barku. Nalał sobie kosztownej brandy
i upił łyk bursztynowego napoju. W pokoju obok trzech mężczyzn próbowało
rozgryźć zagadkę artefaktów z Bega, odnalezionych osiemnaście lat temu.
Archeolog, kryptolog i językoznawca od
przeszło miesiąca ciężko pracowali nad artefaktami bez rezultatu. Jednakże
czuł, że niebawem nastąpi przełom i będą mogli ruszyć na ekspedycje z pomocą
Cartera lub bez niej. Czekali jeszcze na transport kart oraz samego
tajemniczego manuskryptu, którego kodu nikt nie potrafił złamać. Zadaniem
Jugodina miało być dopilnowanie by naukowcom w końcu udało się złamać ten kod,
bo przecież jacyś średniowieczni skrybowie i alchemicy nie mogli być mądrzejsi
od dzisiejszych specjalistów, chociaż musiał przyznać, że był pod wrażeniem osiągnięć
doctor mirabilis, Rogera Bacona. Bo to właśnie jemu najczęściej przypisywano autorstwo
tego niezwykłego manuskryptu. Jugodin jednak nie był zadowolony z tego, że nie
udało im się dostać w posiadanie artefaktów, które ekipa profesora Cartera
znalazła zaledwie kilka miesięcy temu. Coś musiało być specyficznego w Bega,
które wydawało się dla Jugodina ziemią jałową. Prędzej spodziewał się takich
odkryć w Egipcie czy Izraelu, ale nie tak małej miejscowości jak Bega, że nie
na wszystkich mapach jest oznaczona. Ale wszystko sprowadzało się właśnie do
tej miejscowości, jakby była centrum najważniejszych wydarzeń.
Pałac Papieski
Trzy dni. Trzy cholernie długie dni.
Jedno zdarzenie,
jedna chwila i wszystko szlag trafił. A już zaczynała się cieszyć z
odniesionego sukcesu i nie tylko ona się cieszyła. Stała właśnie w pokoju kamer
i obserwowała na monitorze pokój z białymi, miękkimi ścianami, w którym trzy
dni temu umieścili Nathana. To ona i profesor Carter znaleźli Nate’a w
łazience. Kiedy tam weszła miała wrażenie, że przez pomieszczenie przeszło
tornado; wszystko było porozwalane i zdemolowane. Nathan kołysał się z błędnym,
nieobecnym wyrazem twarzy. Jego spojrzenie było zamglone. W ręce ściskał
odłamek lusterka, które zbił. Jego przedramiona były czerwone we krwi, która
znaczyła podłogę wokół niego i białe ściany. Pokaleczył sobie jednak tylko lewe
przedramię, ale i tak niektóre z tych ran na pewno pozostawią kolejne blizny;
jakby miał ich już na swoim ciele mało. Kiedy umieścili go w tym pokoju miała
nadzieję, że nie na długo, że w ciągu doby uda im się jego stan ustabilizować.
Zazwyczaj właśnie tak bywało, że Nathan wracał do siebie w przeciągu doby, góra
trzydziestu sześciu godzin. Lecz tym razem było inaczej. Nathan popadł w stan
zbliżony do katatonii, a oni nie mieli pojęcia jak go z niego wydobyć.
Zastanawiali się nawet nad terapią szokową, ale to miało zostać zastosowane,
gdy już wszystkie metody zawiodą. Czy wiedzieli, co spowodowało ponowne
pogorszenie się stanu zdrowia Cartera? A i owszem. Spodziewali się tego.
Spodziewali się, że Nathan sobie przypomni, ale nie przewidzieli takich skutków
tego momentu. Czuła, że zawiodła. Zawiodła Nathana, zawiodła jego rodzinę i
przyjaciół, zawiodła ludzi, którzy powierzyli jej opiekę nad Carterem, a przede
wszystkim zawiodła samą siebie. Okropnie bolało ją patrzenie codziennie na
profesora Cartera, który przez niespełna dwa miesiące strasznie posiwiał i
schudł. Na Susan, która chodziła smętna i z czerwonymi i opuchniętymi od łez
oczyma. Na André, który nie potrafił poradzić sobie z frustracją i
bezradnością. Na Syriusza, który obarczał siebie winą i który już nie potrafił
dłużej na to patrzeć. Agent od kilku dni nie pojawiał się na piętrze, które
zostało im oddane do użytku przez Papieża i władze papieskie. Nie wiedziała czy
upija się, czy demoluje cokolwiek. Martwiła się o niego, jak i o pozostałych.
Z rozmyślań wytrącił ją dźwięk skrzypiących drzwi. Do pokoju wszedł doktor Boccaccio.
- Bez zmian. Leki nie działają – westchnął gorzko, przecierając zmęczone oczy.
- Daliśmy mu czas, ale najwyraźniej my i nasza wiedza lekarska już nic nie możemy dla niego zrobić – odparła z goryczą. Nienawidziła tego uczucia porażki. Ale z ciężkim sercem musiała się do tego przyznać i pogodzić z tym bolesnym faktem. Najwyraźniej Opatrzność miała inne plany co do Nathana.
Z rozmyślań wytrącił ją dźwięk skrzypiących drzwi. Do pokoju wszedł doktor Boccaccio.
- Bez zmian. Leki nie działają – westchnął gorzko, przecierając zmęczone oczy.
- Daliśmy mu czas, ale najwyraźniej my i nasza wiedza lekarska już nic nie możemy dla niego zrobić – odparła z goryczą. Nienawidziła tego uczucia porażki. Ale z ciężkim sercem musiała się do tego przyznać i pogodzić z tym bolesnym faktem. Najwyraźniej Opatrzność miała inne plany co do Nathana.
- Pozwoliła pani
agentowi Whintningowi na odwiedziny? – pytanie doktora wyrwało ją ponownie z
zamyślenia. Spojrzała zaskoczona na ekran monitora.
- Nie – rzuciła
krótko, bacznie obserwując poczynania agenta – Poczekajmy chwilę, ale radzę być
w pogotowiu – wymieniła znaczące spojrzenie z Boccaccio.
* * *
Nie
potrafił zapanować nad swoją reakcją. Był wściekły, przerażony, złamany,
rozgoryczony. Czuł jak depresja spycha go w dół. Jak nie potrafi myśleć ani
oddychać. Pojawiające się wspomnienia tortur atakowały jego umysł gwałtownie,
bez ostrzeżenia zadając silny, powalający ból. Paraliżował go strach iż Santhez
i Jugodin znajdą go i znów zaczną torturować. Nie przeżyje tego ponownie. Nagle
pojawiło się uczucie winy, że sam jest winien zaistniałej sytuacji i po części
była to racja. Gdyby im wtedy wszystko powiedział… zgodził się na współpracę…
Gdyby siedem lat
temu nie poznał Syriusza i reszty… gdyby nie dowiedział się, że to przez sprawę
Perezów i Santheza ukrywają się w klasztorze przebrani za zakonników…
Gdyby…
Gdyby osiemnaście
lat temu nie dotknął tego pieprzonego artefaktu…
Płakał, wrzeszczał,
demolował.
Chciał zadać komuś
ból.
Dlaczego to wszystko
spotykało właśnie jego?!
Co takiego zrobił,
że na to zasłużył? Czym zgrzeszył?
Jak Susan może go
wciąż kochać? Tak złamanego i oszpeconego?
A Syriusz? Syriusz
nawet nie chciał go widzieć na oczy.
Twarz Jugodina znów
zamajaczyła przed jego załzawionymi oczyma. Żylasta ręka wyciągała się ku
niemu. Z krzykiem rzucił się na rozbity kawałek lusterka i zaczął ciąć ramię. Ból
był prawdziwy, a on zasługiwał na niego. Musi zniszczyć siebie, by oszczędzić
bliskim tego koszmaru.
Wystarczyło
kilka nacięć. Z upływem krwi i on sam odpływał. Oddalał się. Nie potrafił już
dalej walczyć. Jego ciało było słabe i ciężkie. Było jego więzieniem, z którego
musi się uwolnić.
Po chwili zaczęły do
niego docierać strzępy krzyków i rozmów, ale jego to już nie obchodziło. Zatem
nie zdziwił się, gdy ponownie trafił do miękkiego pokoju. I właśnie tu chciał
spędzić resztę życia. Skulony i zamknięty w sobie, za zasłoną grubych murów
jakie stworzył.
I trwałby
tak w nieskończoność, gdyby nie jakaś siła, która znów się w nim obudziła i nie
dawała mu spokoju. Znów poczuł niepokój, ponaglenie do działania. Od dłuższego
czasu nie robił jednej, lecz najważniejszej rzeczy i kiedy w jego pokoju
pojawił się Syriusz wiedział, że musi odbyć najważniejszą rozmowę. Wiedział, że
Syriusz mu w tym pomoże. Bo to on był przy nim cały czas, chociaż on był tego
nieświadom. Musi wypłynąć na powierzchnie, na głębię bo ma zadanie do
wykonania. Nadszedł właściwy czas. Widział to w oczach Syriusza, w jego gniewie
i frustracji.
* * *
Syriusz
już miał dość tego. Dusił się i dławił. Nie spał odkąd Nico trafił do szpitala,
a teraz jeszcze ledwo jadł. Cały czas szukał odpowiedzi, odpowiedzi na pytanie
dlaczego to się dzieje? Dlaczego jego mały brat musi tyle cierpieć i
przechodzić przez to wszystko? Uciekł do podziemi Pałacu, gdzie znalazł tajne
pomieszczenia i sale treningowe zapewne należące do Opus i Pugnus Dei, z
których skorzystał. Musiał zająć czymś swój umysł i ciało by nie zwariować, by
nie popaść w alkoholizm lub po prostu by nie chwycić z pistolet i odstrzelić
sobie łeb. To wszystko trwało zbyt długo. Kiedy znaleźli Nico trzy dni temu nie
potrafił uwierzyć, nie potrafił pozbierać się ponownie z tego. Jeszcze kilka
godzin wcześniej Nico spacerował po dworze i całował się z Susan, a teraz znów
był w miękkim pokoju i na dodatek w stanie katatonii. Ohara tłumaczyła, że to
nie typowa katatonia, ale on nie znał się na terminologii medycznej. Nie od
tego był. Zatem teraz zebrał się w sobie i postanowił zrobić coś głupiego,
szalonego ale zarazem tak typowego dla niego. Miał dość już dzwonienia do
chłopaków i Arthura i przekazywania im samych złych wieści. Zatem przybrał
najbardziej twardy wygląd na jaki go było stać i po prostu wtargnął do pokoju
Nico. Podszedł do skulonego mężczyzny i chwycił za policzek. Klęczał plecami do
kamery, zasłaniając w większej części swoim ciałem Nico. O to właśnie mu
chodziło, taki miał plan.
- Nico, wiem, że
mnie słyszysz. Potrzebuję cię – szepnął, szorstkim, stanowczym i rozkazującym
głosem. Przez chwilę wątpił by jego plan się powiódł. Nico wydawał się być
daleko stąd. Ale coś się zmieniło. Jego przyjaciel podniósł rękę i palcem
dotknął jego blizny.
- Santhez – szept był ledwie słyszalny, ale jego serce aż szybciej zabiło na dźwięk tego głosu.
- Santhez – szept był ledwie słyszalny, ale jego serce aż szybciej zabiło na dźwięk tego głosu.
- Tak – wykrztusił
ze ściśniętego gardła.
Kiedy się spotkali te
siedem lat temu, nie od razu przypadli sobie do gustu. Syriusz był długo
nieufny wobec młodego chłopaka, którego jego zespół szybko zaakceptował. On
jednak wciąż cierpiał po stracie brata. Jednak któregoś dnia przyszło im na
zwierzania.
Klasztor świętej Klary – 7 lat temu
Układali
książki na półkach w bibliotece. Brat Marcus, który ją prowadził rozchorował
się, a nie było nikogo innego chętnego na zastępstwo. Nawet nie pamięta jak
Nico wrobił ich dwóch do tej pracy. Ale oto są tu i teraz, przedkładając
książki i ścierając z nich kurz.
- Jeśli pomyślisz, że to cała robota bibliotekarza, to się grubo pomylisz – przerwał milczenie Nathan – To jakbyś pomyślał, że strzelanie jest jedyną czynnością należącą do obowiązków agenta federalnego.
- Jeśli pomyślisz, że to cała robota bibliotekarza, to się grubo pomylisz – przerwał milczenie Nathan – To jakbyś pomyślał, że strzelanie jest jedyną czynnością należącą do obowiązków agenta federalnego.
- Zapamiętam, młody
– rzucił od niechcenia.
- Przestaniesz mnie
nazywać ‘młody’? – Nathan spojrzał na niego, lekko podirytowany.
- A jak mam cię nazywać,
młody? Dzieciak? – zapytał Syriusz, starając się wyprowadzić Cartera z
równowagi. Sprawiało mu to w pewien sposób satysfakcje i był ciekaw jak daleko
może się posunąć.
- Nie dam ci tej
satysfakcji – Nathan spojrzał się na niego zadziornie i rzucił w niego ścierką
do kurzu – Skąd ta blizna? – zapytał nagle, całkiem wytrącając Whiteninga z
jego myśli.
Nie odezwał się.
Nikomu nie mówił jak powstała, nikomu nie powiedział o tym jak Owen zginął. Sam
nie chciał pamiętać, i na pewno nie powie tego temu przeklętemu szczylowi,
który uważa, że pozjadał wszystkie rozumy.
- Moja mama
mawiała, że czasami lepiej pogadać z kimś o tym, co nas boli. Nie przyniesie to
ulgi, ale pomoże innym zrozumieć nasz ból – Nathan powiedział, znów przerywając
milczenie. W jego głosie było coś dziwnego, pewien smutek.
- Mawiała? –
Syriusz wyłapał czas przeszły w wypowiedzi Cartera.
- Zmarła na raka,
gdy miałem cztery lata, ale te słowa zapamiętałem dokładnie – odparł, starając
się nie patrzeć na Syriusza. Koncentrował się na swojej pracy. Syriusz znał to
bardzo dobrze. Sam wielokrotnie dużo pracował by nie musiał myśleć o bolesnych
sprawach.
- Zostałem
postrzelony w twarz – odparł i nim się zorientował, opowiadał Nathanowi o swoim
bracie i tym jak zginął. Nie wiedząc czemu, czuł się dobrze mogąc o tym
rozmawiać właśnie z Carterem. Dzieciak miał coś w sobie; coś wkurzającego, a
zarazem przyciągającego do siebie niczym magnez.
- Zabił twojego
brata. Ciebie jego człowiek zrzucił z balkonu… Ale nie zginąłeś od upadku, wiec
chciał dokończyć zadanie… – Nathan powtarzał ważne fakty, jakby chciał go
dobrze zrozumieć. To się właśnie Syriuszowi podobało, dzieciak umiał słuchać i
wyciągać najważniejsze wnioski oraz czytać między wierszami.
- Dokładnie – westchnął
ciężko.
- To nie była twoja
wina – powiedział stanowczo Nathan – Owen nie chciał byś się obwiniał za jego
śmierć. Musisz żyć za was dwóch – z tymi słowami ruszył ku wyjściu.
- Hej, Nico! – Syriusz poczuł się dziwnie ale zarazem miał wrażenie, że właśnie ‘Nico’ brzmi najbardziej naturalnie i pasuje do chłopaka – Nie trać wiary, bo musisz wierzyć i za nas.
- Hej, Nico! – Syriusz poczuł się dziwnie ale zarazem miał wrażenie, że właśnie ‘Nico’ brzmi najbardziej naturalnie i pasuje do chłopaka – Nie trać wiary, bo musisz wierzyć i za nas.
Pałac Papieski – chwila obecna
Syriusz
dostrzegł jak mgliste spojrzenie przyjaciela zmienia się w pełne zdecydowania i
błagania o coś. Tylko pytanie o co? Jednak agent szybko zaskoczył. Syriusz
wiedział jak Nico bardzo związany jest z religią, a praktycznie od dwóch
miesięcy nie miał możliwości na modlitwę w ciszy. Zatem postanowił wcielić w
życie swój przebiegły plan, licząc, że się powiedzie i jednocześnie dać mu to
czego potrzebował. Zerwał się zatem z klęczek i zaczął wrzeszczeć.
- Jesteś żałosny,
wiesz! Wszyscy wyrywają sobie włosy by ci pomóc a ty co? Uciekasz! Chowasz się
jak tchórz w norze. Jesteś słaby i aż się dziwię, że Jugodin cie nie złamał!
Myślałem, że jesteś silniejszy. Dajesz tym skurwielom tylko satysfakcję, że
złamali cię i pokonali. Co z tego, że Santhezowie gniją w pierdlu skoro wygrali
– krzycząc, nachylił się nad Nathanem z zaciśniętymi w pięść dłońmi. Jego
spojrzenie jednak mówiło wszystko. Nie
musiał czekać długo na reakcję doktorów. Już po chwili Ohara i Boccaccio
wbiegli do pomieszczenia.
- Jesteś sam sobie
winny! – krzyknął ostatni raz, gniewnie wskazując palcem w stronę skulonego
Nathana.
- Agencie
Whitening, dość tego! – zagrzmiała gniewnie Elizabeth. Oboje wyprowadzili na
korytarz wściekłego agenta.
- Czy pan zdaje
sobie sprawę z tego, co pan wyprawia?! – rzucił uniesionym tonem Boccaccio.
- Doskonale wiem, co ten tchórz wyprawia – warknął Syriusz. Ustawił się tak by miał widok na niedomknięte drzwi pokoju, a lekarze stali odwróceni plecami do wejścia.
- Czyś ty się upił, lub naćpał? – wrzasnęła z wyrzutami Ohara, bo takiego zachowania ze strony agenta się nie spodziewała. Była na niego wściekła, chociaż rozumiała jego gniew i determinację. W głębi duszy miała nadzieję, że taki wybuch emocji ze strony przyjaciela wyrwie Nathana z letargu, ale bała się jednocześnie, że stan jej pacjenta może się jeszcze bardziej pogorszyć. Podczas gdy ona wraz z drugim lekarzem ofukiwali karygodne zachowanie Whiteninga, Nathan wykorzystał ten moment ich nieuwagi by wymknąć się z pomieszczenia.
- Doskonale wiem, co ten tchórz wyprawia – warknął Syriusz. Ustawił się tak by miał widok na niedomknięte drzwi pokoju, a lekarze stali odwróceni plecami do wejścia.
- Czyś ty się upił, lub naćpał? – wrzasnęła z wyrzutami Ohara, bo takiego zachowania ze strony agenta się nie spodziewała. Była na niego wściekła, chociaż rozumiała jego gniew i determinację. W głębi duszy miała nadzieję, że taki wybuch emocji ze strony przyjaciela wyrwie Nathana z letargu, ale bała się jednocześnie, że stan jej pacjenta może się jeszcze bardziej pogorszyć. Podczas gdy ona wraz z drugim lekarzem ofukiwali karygodne zachowanie Whiteninga, Nathan wykorzystał ten moment ich nieuwagi by wymknąć się z pomieszczenia.
- I tak to nie ma
już znaczenia – warknął Syriusz, ukradkiem obserwując oddalającego się
przyjaciela.
- Masz zakaz
zbliżania się do Nathana. Później sobie z tobą porozmawiam – zagroziła Ohara,
celując w niego swoim długim, szczupłym palcem. Kobieta odwróciła się na pięcie
i wmaszerowała do pokoju Nathana by tylko po chwili wybiec stamtąd – Niech cie
wszystkie diabli, Syriuszu! Coś ty narobił?!
* * *
Nathan
wykorzystał nieuwagę lekarzy i wymknął się z pomieszczenia. Jego ciało było
osłabione z powodu braku jedzenia i ruchu, lecz wiedział, że postępuje
słusznie. Wiedziony dziwną siłą udał się na piętro wyżej, do kaplicy, w której
zazwyczaj modlił się Papież. Kaplica była pusta, znaczy, nie było w niej innych
ludzi. Ale była osoba, z którą Nathan potrzebował porozmawiać. Kapliczka byłą
skromna i o to mu chodziło. Wystarczyło, że był obraz lub figura święta.
Zaczął nerwowo chodzić tuż przed dużym krzyżem stojącym na stole. Odgarnął przydługie włosy i uśmiechnął się niepewnie.
Zaczął nerwowo chodzić tuż przed dużym krzyżem stojącym na stole. Odgarnął przydługie włosy i uśmiechnął się niepewnie.
- Dawno nie
rozmawialiśmy – zaczął nieśmiało, rzucając rozżalone spojrzenie na krzyż.
- Chciałbym zrozumieć dlaczego? Wiem… zadaje za dużo pytań – mówił krążąc po pomieszczeniu. Miał na sobie białe szpitalne ubranie i był boso. Bluzka wisiała okropnie na nim, a lewą rękę miał zabandażowaną – Pomieszałeś mi rozum, odebrałeś wolę życia i walki. Zsyłasz cierpienie i ból. Te wizje… czymkolwiek są… teraz są zatarte. Wiem, że posiadasz tajemnice przekraczające ludzkie rozumowanie… Boże – jęknął, ukrywając twarz w dłoniach i ciężko wzdychając – Jestem tylko śmiertelnikiem. Słabym na dodatek. Jestem niczym robak na pustyni, którego możesz zdeptać. Czego ty ode mnie chcesz Panie? – zapytał spoglądając na ukrzyżowanego Mesjasza – Jakie masz wobec mnie plany? Potrzebuję zrozumieć bym mógł wykonać Twą wolę. Błagam… – westchnął rozpaczliwie, padając na kolana i rozkładając bezradnie ramiona – Czy Ty nie wymagasz ode mnie zbyt wiele? Dodaj mi siły i odwagi bo sam nie dam rady. Jestem Twym sługą, uczniem, który wypełni Twą wolę. Objaw mi ją o Panie! – zawołał z głębi serca. Był rozdarty, załamany, przerażony. To wszystko było ponad jego siły. Spojrzał na krzyż. Jego Zbawiciel do samego końca wytrwał, przeszedł przez śmierć pokonując ją i dając im nadzieję na życie wieczne w domu ich Niebieskiego Ojca. Nathan poczuł, że nie jest sam w tym wszystkim, że ktoś również cierpiał tyle co i on. Chociaż powinien się zbuntować, nie potrafił, bo tu już nie tylko o niego samego chodziło. A dla bliskich Nathan był w stanie zrobić wszystko.
- Chciałbym zrozumieć dlaczego? Wiem… zadaje za dużo pytań – mówił krążąc po pomieszczeniu. Miał na sobie białe szpitalne ubranie i był boso. Bluzka wisiała okropnie na nim, a lewą rękę miał zabandażowaną – Pomieszałeś mi rozum, odebrałeś wolę życia i walki. Zsyłasz cierpienie i ból. Te wizje… czymkolwiek są… teraz są zatarte. Wiem, że posiadasz tajemnice przekraczające ludzkie rozumowanie… Boże – jęknął, ukrywając twarz w dłoniach i ciężko wzdychając – Jestem tylko śmiertelnikiem. Słabym na dodatek. Jestem niczym robak na pustyni, którego możesz zdeptać. Czego ty ode mnie chcesz Panie? – zapytał spoglądając na ukrzyżowanego Mesjasza – Jakie masz wobec mnie plany? Potrzebuję zrozumieć bym mógł wykonać Twą wolę. Błagam… – westchnął rozpaczliwie, padając na kolana i rozkładając bezradnie ramiona – Czy Ty nie wymagasz ode mnie zbyt wiele? Dodaj mi siły i odwagi bo sam nie dam rady. Jestem Twym sługą, uczniem, który wypełni Twą wolę. Objaw mi ją o Panie! – zawołał z głębi serca. Był rozdarty, załamany, przerażony. To wszystko było ponad jego siły. Spojrzał na krzyż. Jego Zbawiciel do samego końca wytrwał, przeszedł przez śmierć pokonując ją i dając im nadzieję na życie wieczne w domu ich Niebieskiego Ojca. Nathan poczuł, że nie jest sam w tym wszystkim, że ktoś również cierpiał tyle co i on. Chociaż powinien się zbuntować, nie potrafił, bo tu już nie tylko o niego samego chodziło. A dla bliskich Nathan był w stanie zrobić wszystko.
- Wiem, że masz moc – ponownie przemówił. Jego
głos był ochrypły i słaby - Odnów mnie Panie
i wzmocnij w mej słabości – błagał - Dodaj mi Swego Ducha bym mógł zwyciężyć
zło. Bym wypełnił świętą wolę Twą. Pan jest pasterzem moim… - recytował nawet
nie zauważając jak w drzwiach kapliczki pojawili się lekarze wraz Syriuszem i
kilkoma zakonnikami, w tym z osobistym sekretarzem Papieża. Doktorzy już
chcieli podejść do Nathana, gdy zatrzymał ich surowy a jednocześnie ciepły głos.
- Nie przerywa się takiej rozmowy z Najwyższym Kapłanem.
- Nie przerywa się takiej rozmowy z Najwyższym Kapłanem.
- Wasza Eminencjo –
zwrócił się do Papieża Boccaccio – Nathanael powinien wrócić do swojego pokoju.
Jeszcze nie tak dawno… - zaczął tłumaczyć, lecz dłoń, która zawisła w
stanowczym geście uciszyła go.
- Nasz Pan wybrał
sobie tego młodzieńca do ważnego zadania i najwyraźniej nadszedł dzień by je
zaczął wypełniać – oznajmił Papież, łagodnie i dobrotliwie się uśmiechając i
zerkając do środka.
- Jeśli ktoś może uleczyć Nico, to tylko Bóg – powiedział Syriusz, stanowczo patrząc na lekarzy.
- Jeśli ktoś może uleczyć Nico, to tylko Bóg – powiedział Syriusz, stanowczo patrząc na lekarzy.
- Nie przestawaj w
to wierzyć, mój synu – zwrócił się do agenta Papież.
Wszyscy odwrócili
się by w milczeniu i w zadumie przypatrywać się dalszej rozmowie Nathana z
Bogiem.
Ciało
Nathana drżało lekko, ale wiedział, że uzdrowienie przyjdzie z czasem.
Potrzebował odbudować siebie od nowa i stworzyć siebie silniejszego o bolesne
doświadczenia. Jak gad przybrać pancerz silniejszy i odporniejszy. Musi dowieść
wszystkim, że nie tak łatwo go jest zniszczyć, że wszystko może w tym, który go
umacnia. Wierzył jednak, że Bóg ma jakiś wyższy plan, którego nikt z ludzi
nigdy nie pojmie. A on musi powstać jak Feniks z popiołów jeszcze potężniejszy
i wykorzystać swe dary do osiągnięcia misji. Musi odzyskać artefakty i
powstrzymać Zgromadzenie. Musi dotrzeć do Manuskryptu Voynicha, bo w nim jest sekret
wiecznego życia i niebiańskiej mocy. Nie może dopuścić by to dostało się w
niepowołane ręce.
Jego wrogowie będą
przeklinać ten dzień. Stworzyli go na swoją zagładę i zgubę.
Będzie kąsał
boleśnie. Do tego potrzebuje odnowić i udoskonalić swe Bractwo.
Ale najpierw musi
odbudować swój rozum i ciało.
- Dzięki Ci o Panie za Twe dary – szepnął po łacinie. Jego twarz była
jaśniejsza i spokojniejsza,
chociaż po skroniach spływały kropelki potu z wyczerpania i żarliwości jego modlitwy.
Dziwnie mu było mówić po łacinie, kiedy znów mógł mówić w ojczystym języku, ale
wiedział, że nie ważne w jakim języku będzie mówił – Pan i tak go wysłucha.